Małe niedole pożycia małżeńskiego/32
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Małe niedole pożycia małżeńskiego |
Wydawca | Biblioteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Petites misères de la vie conjugale |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Z chwilą, gdy żona przestaje mężowi robić wymówki, Minotaur siedzi w sypialni w fotelu przy kominku i uderza się końcem laseczki po lakierowanych bucikach.
Każda kobieta pamięta z pewnością ostatnią sprzeczkę, tę ostateczną małą niedolę, która tak często wybucha napozór bez przyczyny, lub, częściej jeszcze, z przyczyny jakiegoś brutalnego faktu, stanowczego dowodu. To okrutne pożegnanie z wiarą, dziecięctwem miłości, z cnotą wreszcie, jest poniekąd tak kapryśne jak samo życie. Tak jak życie, nie jest ono jednakie w żadnem małżeństwie.
Tu, o ile autor chce być ścisły, należałoby mu wyszczególnić wszystkie odmiany ostatnich sprzeczek.
I tak, Karolina odkryła, że toga sędziowska syndyka sprawy Chaumontel kryje pod swemi fałdami suknię o wiele wykwintniejszą, miłą w kolorze i miękką w dotknięciu; wreszcie że ów legendarny Chaumontel ma niebieskie oczy i włosy blond.
Albo Karolina, wstawszy przed Adolfem, spostrzegła jego paltot rzucony niedbale na fotel, przyczem róg pachnącego bileciku, wystającego z kieszeni, uderzył ją swoim blaskiem niby promień słońca wpadający przez szparę do szczelnie zasłoniętego pokoju; — albo usłyszała szelest tego bileciku ściskając Adolfa i namacawszy przypadkowo kieszeń; — albo zbudził jej podejrzenie lekki zapach, jaki czuła od pewnego czasu w ubraniach Adolfa, i — przeczytała tych kilka wierszy:
Głóptasie czy jawim o jakim Hypoliće muwiż pszychoć Tylko a ujżysz czy cie koham.
Albo to:
„Wczoraj, drogi, dałeś mi czekać na siebie, cóż dopiero będzie jutro?“
Albo to:
„Kobiety, które pana kochają, są bardzo nieszczęśliwe musząc pana nienawidzić kiedy nie jesteś przy nich; niech się pan strzeże, nienawiść zrodzona w nieobecności mogłaby zatruć i te chwile w których się jest razem“.
Albo to:
„Ty szelmo Chodoreille, cóżeś ty za kobiecinę wlókł wczoraj po bulwarze? Jeśli to żona, przyjm moją kondolencję za wszystkie wdzięki których jej brak; musiała je zanieść do lombardu, ale kwit pewno się zapodział“.
Cztery bileciki, skreślone piórem gryzetki, kobiety z towarzystwa, pretensjonalnej mieszczki lub aktorki, wśród których Adolf wybrał obecny ideał.
Albo Karolina, którą Ferdynand poprowadził zawoalowaną na jakiś podejrzany balik, ujrzała na własne oczy Adolfa, jak, z całą zapamiętałością, oddawał się skocznej polce trzymając w objęciach jedną z wesołych cór Paryża; albo Adolf pomylił się po raz siódmy w imieniu, i rano, budząc się, nazwał żonę Julją, Lizą, lub Fernandą; albo też kupiec korzenny, restaurator, przesłał, w nieobecności pana, ten kompromitujący rachunek, który dostał się do rąk Karoliny.