Małe niedole pożycia małżeńskiego/31

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Małe niedole pożycia małżeńskiego
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1932
Druk M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Petites misères de la vie conjugale
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.
Upokorzenia

Na chwałę kobiet, musimy przyznać, iż zależy im na ich mężach jeszcze wówczas gdy mężom nie zależy już na nich, nietylko dlatego, że, biorąc społecznie, istnieje więcej węzłów między kobietą zamężną a mężem, niż między mężczyzną a jego żoną, ale także ponieważ kobieta ma więcej delikatności i honoru od mężczyzny, oczywiście jeśli wyłączymy zasadniczą kwestję małżeńską.

Pewnik

W mężu, mieści się tylko mężczyzna; w żonie mieści się mężczyzna, ojciec, matka i kobieta.

Kobieta zamężna odczuwa za cztery osoby, a nawet, jeśli się dobrze zastanowić, za pięć.
Otóż, nie jest od rzeczy zauważyć tutaj, że dla kobiet miłość stanowi zupełne rozgrzeszenie: mężczyzna który mocno kocha może popełnić wszelkie zbrodnie, zawsze jest biały jak śnieg w oczach ukochanej, jeśli umie kochać tak, jak ona pragnie. Co zaś do kobiety zamężnej, kochanej czy nie, czuje ona tak dobrze że honor i cześć męża są dobrem jej dzieci, że działa zawsze jak kobieta kochająca, tak silnie rysuje się tutaj interes społeczny.
To głębokie poczucie jest dla niejednej Karoliny źródłem wielu małych niedoli, które, nieszczęściem dla tej książki, mają i smutną stronę.
Adolf zrobił fałszywy krok. Nie będziemy wyliczać wszystkich, sposobów zrobienia fałszywego kroku; toby się równało wytykaniu palcem żyjących osób. Weźmy za przykład wszystkich występków społecznych jedynie ten, który nasza epoka usprawiedliwia, przyjmuje, rozumie i popełnia najczęściej, legalną kradzież, dobrze zamaskowane łupiestwo, oszustwo wybaczalne o ile się powiodło, jak np. porozumienie z odpowiedniemi czynnikami aby jak najdrożej sprzedać swą posiadłość miastu, rządowi, i t. d.
Zatem Adolf, chcąc się pokryć (to znaczy odzyskać swój kapitał w przededniu jakiegoś bankructwa), umaczał palce w postępkach niedozwolonych, które mogą zaprowadzić człowieka, conajmniej jako świadka, przed sąd. Nie wiadomo nawet, czy zbyt przedsiębiorczy wierzyciel nie będzie poczytany za wspólnika.
Uważcie, że, we wszystkich bankructwach, dla firm najbardziej szanowanych, pokryć się uważane jest za najświętszy obowiązek; chodzi o to, aby nie było zanadto widać podszewki tego pokrycia.
Adolf, zakłopotany, gdyż adwokat poradził mu aby sam nie robił żadnych kroków, szuka ucieczki w Karolinie, uczy ją jak lekcji, wbija jej w głowę całą sprawę, wykłada jej ustawy, czuwa nad tualetą, ekwipuje ją jak okręt do odjazdu, wysyła ją do sędziego, do syndyka. Sędzia jest człowiekiem na pozór surowym, pod którym-to płaszczykiem kryje się stary hulaka; widząc ładną kobietę, przybiera najpoważniejszą minę i mówi gorzkie słowa o Adolfie.
— Szkoda, że pani związała życie z człowiekiem, który może na panią sprowadzić wiele przykrości; jeszcze parę takich spraw, a opinja jego będzie zupełnie zrujnowana. Czy pani ma dzieci? wybaczy pani to pytanie, jest pani tak młoda, że brzmi ono zupełnie naturalnie...
I sędzia przysuwa się jak może najbliżej do Karoliny.
— Mam, panie sędzio.
— Och, mój Boże! Cóż za przyszłość! Pierwsze moje współczucie było dla pani jako żony; ale teraz żal mi pani podwójnie, myślę o matce... Ach, ileż pani musiała wycierpieć przychodząc tutaj. Biedne, biedne kobiety!
— O, panie sędzio, pan zechce mi dopomóc, prawda?
— Niestety, cóż ja mogę? mówi sędzia, śledząc z pod oka Karolinę. To, czego pani żąda, jest występkiem; jestem przedewszystkiem sędzią, a potem dopiero człowiekiem.
— Och, panie sędzio, chciej pan być tylko człowiekiem...
— Czy pani dobrze rozumie co pani mówi, moja piękna pani...
Tutaj, sędzia ujmuje z lekkiem drżeniem dłoń Karoliny.
Karolina, pomna iż chodzi o honor męża, dzieci, mówi sobie w duchu że to nie jest chwila aby robić skromnisię, pozwala ująć się za rękę, opiera się właśnie natyle, aby rycerski staruszek (szczęściem, jestto staruszek) uczuł się mile połechtany w miłości własnej.
— No, no, moja pani, niechże pani nie płacze, dodaje dygnitarz, byłbym w rozpaczy gdybym miał się stać przyczyną łez tak pięknej kobiety, zobaczymy, przyjdzie pani jutro wieczór wytłumaczyć mi sprawę; trzeba zbadać wszystkie dokumenta, przepatrzymy je razem.
— Panie sędzio...
— To nieodzowne.
— Panie sędzio...
— Niech się droga pani niczego nie obawia, sędzia może pogodzić to, co jest winien sprawiedliwości i... (tu sędzia przybiera filuterny wyraz twarzy) i piękności...
— Ale ja nie wiem.
— Niech pani będzie spokojna, powiada ściskając jej ręce, będziemy się starali zmienić to wielkie przestępstwo w małą nieprawidłowość. I odprowadza Karolinę zdrętwiałą na myśl o narzuconej schadzce.
Syndyk jestto bardzo romansowy młody człowiek, który przyjmuje panią Adolfową z uśmiechem. Uśmiecha się ciągle, bierze ją wpół, nie przestając się uśmiechać, z wprawą uwodziciela która nie zostawia Karolinie czasu na oburzenie, tem bardziej że przypomina sobie w duchu: „Adolf usilnie prosił, aby nie drażnić syndyka”. Mimo to, Karolina, chociażby w interesie samego syndyka, uwalnia się z jego rąk mówiąc owo: „Ależ, panie!...“ które trzy razy powtórzyła sędziemu.
— Niech mi pani nie bierze za złe, ale pani nie można się oprzeć, pani jest aniołem, a mąż pani potworem; bo w jakimże on celu wysyła istną syrenę do młodego człowieka, którego zna temperament...
— Panie, mąż nie mógł przybyć osobiście; jest w łóżku, bardzo cierpiący, pan zaś zagroził mu tak ostro, że wszelka zwłoka...
— Czyż nie ma jakiegoś adwokata, zastępcy prawnego?...
Karolinę przeraża ta uwaga, która odsłania jej wyrafinowaną zbrodniczość zamiarów Adolfa.
— Mąż myślał, że pan będzie miał względy dla matki rodziny, dla dzieci....
— Ta ta ta, powiada syndyk. Przyszła pani, aby uczynić zamach na moją niezależność, na moje sumienie, chce pani abym dla pani zdradził interes wierzycieli; więc dobrze! uczynię więcej, oddaję pani moje serce, los; mąż pani chce ocalić swój honor, ja oddaję pani własny...
— Panie, powiada Karolina, próbując podnieść syndyka który ukląkł u jej stóp, pan mnie przeraża!
Gra rolę wystraszonej i spieszy ku drzwiom, wycofując się z drażliwej sytuacji tak jak umieją się wycofywać kobiety, to znaczy nie narażając żadnego ze sprzecznych interesów.
— Wrócę, mówi z uśmiechem, gdy pan będzie rozsądniejszy.
— Zostawia mnie pani w ten sposób... niech pani będzie ostrożna! mąż pani może się łatwo dostać na ławę oskarżonych; jest wspólnikiem nieuczciwego bankructwa, i wiemy o nim wiele rzeczy, które nie przynoszą zaszczytu. To nie pierwsza jego sprawka; brał i przedtem udział w interesach niezbyt czystych, w paskudnych szacherkach; nadto pani oszczędza człowieka, który drwi sobie zarówno z własnego honoru jak z honoru żony.
Przerażona Karolina puszcza klamkę, zamyka drzwi i wraca.
— Co pan ma na myśli? mówi dotknięta do żywego tym brutalnym wybuchem.
— No, to jasne! tę sprawę...
— Sprawę Chaumontel?
— Nie, spekulacje na domach, które budował przez ludzi niewypłacalnych.
Karolina przypomina sobie sprawę podjętą niegdyś przez Adolfa (patrz: Jezuityzm kobiet) w celu zdwojenia dochodów; zaczyna drżeć. Syndyk zdołał trafić do jej ciekawości.
— Niech pani siada, o, tu. Tak, na tę odległość będę rozsądny, ale przynajmniej będę mógł patrzeć na panią.
I zaczyna obszernie wyłuszczać to przedsiębiorstwo, którego autorem był bankier du Tillet[1], przerywając sobie, od czasu do czasu, aby wtrącić:
— Och, cóż za śliczna nóżka... Pani jedna ma taką nóżkę... Zatem, du Tillet zaczął się układać... Co za uszko... czy mówił kto pani, że pani ma uszko wprost rozkoszne?... I miał świętą rację, bo sąd wmieszał się już w tę sprawę... Lubię drobne uszka, niech mi pani pozwoli zdjąć z niego odcisk gipsowy, a zrobię wszystko co pani zechce. — Du Tillet skorzystał z tego aby wpakować wszystko na kark temu fujarze, mężowi pani... O! cóż za śliczna materja... jest pani ubrana wprost bosko...
— Więc mówił pan, że...
— Czyż ja sam wiem co mówię, podziwiając tę główkę godną Rafaela?
Przy dwudziestym siódmym pochlebstwie, syndyk zaczyna się wydawać Karolinie człowiekiem nader inteligentnym: staje się dlań uprzejmiejsza i odchodzi, nie poznawszy do końca historji przedsiębiorstwa, które, w swoim czasie, pochłonęło trzysta tysięcy franków.
Ta mała niedola może mieć mnóstwo warjantów.

Przykład

Adolf jest odważny i porywczy; przechadza się z żoną po polach Elizejskich; jest tłum i w tym tłumie niektórzy młodzi ludzie bez wychowania pozwalają sobie na żarciki zbyt... namacalne: Karolina znosi to, udając że nic nie czuje, aby oszczędzić mężowi pojedynku.

Inny przykład

Dziecko — enfant terrible — mówi przy gościach:
— Mamo, czy pozwoliłabyś Justysi żeby mnie biła po twarzy?
— Cóż znowu, dziecko!
— Czemu pytasz o to, chłopaczku? mówi pani Foullepointe.
— Bo widziałem jak z całej siły dała w twarz tatusiowi, który jest przecie dużo mocniejszy odemnie.
Pani Foullepointe zaczyna się śmiać, i Adolf, który miał zamiar ubiegać się o jej łaski, staje się przedmiotem jej dotkliwych żarcików, jak również stacza pierwszą z ostatnich sprzeczek z Karoliną (patrz Ostatnie sprzeczki).




  1. Wielkość i upadek Cezara Birotteau.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.