[50]XV.
Małołąka.
Wszedłszy w czarny jar, którego ściany
Znagła runąć mogą,
Kiedy widzisz, wśród kipiącéj piany,
Jak gdzieś z żądzą srogą,
Żrąc strzaskanych głazów rumowiska,
Potok wściekle ryczy, wre i pryska,
Aż drga ląd pod nogą,
[51]
Myślisz trwożny: toż w te głuche knieje,
W których dzień przepada,
Pewnie klęskę tę, z otchłani zieje
Grzmiących piekieł zdrada,
Pewnie chcąc ją ziemi dobyć z gardła,
Aż do wnętrza piersi jéj rozdarła
Śmierci przemoc blada.
W tem przed tobą, gdy się bór w dwie strony,
Tu i tam rozskoczy,
Stajesz w miejscu dziwem wskróś rażony,
I przecierasz oczy —
Rzadko kiedy, wiosna urodziwa
Senne zmysły ukołysać spływa
W szacie, tak uroczéj.
Przez złotawych pyłów rój skrzydlaty
Siany w poniewierce,
W tłach z szafirów, dnieją tkane w kwiaty
Drżące łąk kobierce,
Wśród rozkoszą przepojonéj ciszy,
Tętna echem, samo siebie słyszy
W niebowzięte serce.
[52]
Więc ci w myśli przywidzeniem stanie
Cały trud przebyty...
Gdzież ów potok, co tak opętanie
Czarne trząsł granity?
Patrz — on cichy, wonną mknie murawą,
Niby słodka pieśń, szemrząca łzawo
Rajskich snów zachwyty.
Ztąd on rodem. W jego toń, w południe,
Jasnych dni szczodrota:
Błękit niebios, białość chmur, tak złudnie,
Słońcem grając, miota —
Iż się tobie zdaje, że Anieli
Srebrne puchy pławią, w téj kąpieli
Z płynącego złota.
Tak przy matki ziemi kędyś łonie
Cichem nieskończenie,
Słońca kruszec złoty miękko tonie
W ciemnych barw kamienie
Snem iskrzącym zdjęty — lecz gdy będzie
Wzięty ztamtąd w świat, straszliwe wszędzie
Szerzy spustoszenie. —