[7]ODGŁOSY Z GÓR.
POEZYE
FELICYANA.
WARSZAWA,
NAKŁAD GEBETHNERA I WOLFFA.
1871. [8]Дозволено Цензурою.
Варшава, дня 12 Января 1871 г.
Druk J. Ungra, Nowolipki Nr. 2406 (3).
[9]Teofilowi
LENARTOWICZOWI
ZASMUCONEMU BRATU.
Co ma kwiatu woń, łzy rosy,
Co grzmi burzą, śniegiem pruszy,
Co mi szeptał w lasów głuszy
Anioł pieśni złotowłosy —
Pod obcemi gdzieś niebiosy
Niech ci, bracie mojej duszy,
Zlane w jeden śpiew pastuszy
Brzmi w rodzinnych gór odgłosy.
[10]
Że, com w duszy miał w téj porze,
Całem sercem chętnie włożę
W pieśni owe, — więc téż może
Zaniesione ponad Arno,
Choć na chwilę, wszelką czarną
Myśl od siebie precz odgarną.
w Listopadzie 1870 r.
[11]I.
W samotności.
Żądałem dużo!
Porwany burzą,
Jak Pan, przez czarta
Niegdyś obłędy,
Patrzę — otwarta
Ziemia mi wszędy
I wzdłuż i wszerz.
I jakaś zdrada
Tak mi powiada:
[12]
— Obawy nie miéj,
Lecz z darów ziemi
Dłońmi pełnemi
Bierz ile chcesz. —
Miałem nie mało!
Lecz mi się zdało,
Żem jak ci ludzie,
Których coś tknęło,
By piętrzyć w trudzie
Bez końca dzieło
Babelu wież.
I coś mi rzecze:
— Słuchaj człowiecze —
Od żądzy lichéj
W światowe szychy
Przybranej pychy
Boże cię strzeż! —
Tęskniłem wiele!...
O mój Aniele!
Pamiętasz przecie,
Jak sam, nikogo
Nie mając w świecie,
Wołałem z trwogą:
[13]
— Gdzież spokój? gdzież?
A tyś mi słowy
Wiosny majowéj,
Co wonią wzdycha
Z lilii kielicha
Szepnęła z cicha:
— Kochaj i wierz! —
[14]II.
Za bramą.
Jak niegdyś w Alhambrze wschodowéj,
U wejścia w jej ogrody,
Stał dęty w misterne okowy
Łuk u szemrzącéj wody,
Na którym nadziemskich Łask siły,
Pod lśniącem skrzydłem kruczem,
Zaklęte napisy wyryły
Z wyrozumienia kłuczem,
[15]
By tylko przechodzień, co pod nim
Z ufaniem czoło schyli,
Mógł doznać w Edenie tym wschodnim
Zachwytu Boskiéj chwili;
Podobnie wędrowcze ci trzeba
Pochylić skroń tak samo,
Jeżeli chcesz marzyć sny nieba
Po za Tatrzańską bramą.
O patrzcie! W szafirów przezroczy
Przez którą dnieje słońce,
Coś z nieba półkolem zatoczy
Kwitnącéj tęczy końce.
Poprzez tę promienną mgły szatę,
Nad srebrną, z gwiazd obręczą,
Z obłoczków twarzyczki skrzydlate
Marzeniem snu się wdzięczą.
I w rąbka odzianą smug cienki,
O tam! na skały szczycie,
Tę postać Najświętszéj Panienki
W pośrodku czy widzicie?
W tem oto z maluczkich gdzieś łona,
Śpiew jak z kadzielnic płynie:
— O bądź nam przez wieki wielbiona,
Na górze jak w dolinie! —
[16]III.
Z rana.
Niebo się z ziemią zaręcza
Deszczem spłakaną,
Iskrząca wiąże ich tęcza
W majowe rano.
I srebrny pierścień miesiąca
Za złotą obrączkę słońca
Już pomieniano.
[17]
I niby róż białych krocie,
Chmurki nad niemi w przelocie
Wiankiem zwieszono,
I gwiazd przetwarto podwoje;
Więc państwo młodzi oboje
Rumieńcem płoną.
A góry w nieméj rozmowie,
Niby milczący świadkowie,
W swych śniegów bieli,
Stoją u dolin kobierca.
Bo nawet z niebios Anieli,
Czemuby świadczyć nie mieli
Téj zgodzie serca?... —
[18]IV.
W Zakopanem.
1.
Widziałem raz granitowy
Szczyt w otchłań runąć gotowy,
Gdzie ledwie koza się dzika
Drżąc z przerażenia przemyka —
Słońce za drżącą osiną
W dali gdzieś kona...
Tyś tam siedziała, twym śmiechem
Przekomarzając się z echem...
Czyś ty góralka dziewczyno?
Czy Dziwożona?
[19]
Indziéj widziałem, jak znowu
Runął cedr w poprzek parowu,
A kędy potok się kłębi,
Wśród gromów trzasku, z téj głębi
Buchała w chmury mgłą siną
Toń rozwichrzona.
Kłoda pod stopą ci drżała,
A tyś nią szła sobie śmiała...
Czyś ty góralka dziewczyno?
Czy Dziwożona?
To znów raz wbiegłaś na łące
Między dziewczęta tańczące.
Niby obłoczki tęczowe
Wstążki ci wieją nad głowę,
A włosy światłem opłyną
Białe ramiona.
I pod twą stopą w twéj chwili
Trawka się nawet nie schyli...
Czyś ty góralka dziewczyno?
Czy Dziwożona?
[20]V.
Na Gubałówce
Jak tu błogo — jak wszędy
Mile gwarzą ptaszęta!
Zda się tobie, u grzędy
Gdzieś rodzinnéj dzień święta.
Szumi niwa kłosista,
Po czaharach wiatr śwista,
Z jasnych niebios do czysta
Chmur tęschnica precz wzięta.
[21]
Rankiem, w brzaskach świtania
Zda się rajska skrzy róża,
Więc téż tuman się słania
Jak wilk chyłkiem przez wzgórza;
A gdy wreszcie dzień strzeli,
To się coraz weseléj,
Ze srebrzystéj kąpieli,
Szczyt po szczycie wynurza.
O południu, na łące
Wiatr od zdroju łaskawie
Dmucha w liście szemrzące,
Swierszczyk brzęczy gdzieś w trawie;
Od Giewontu opoki,
W świat błękitów szeroki,
Płyną senne obłoki,
Jak spóźnione żórawie.
O zachodzie, gwar w dali,
Ciągną ludzie z pól, z błoni,
Górom szczyt się krwią pali,
Anioł Pański zkądś dzwoni.
Z łąk, po szybie wód gładkiéj,
Brzmiąc w rozgłośne kołatki,
[22]
Wraca bydło do chatki,
Wśród skoszonych ziół woni.
W zmrok, od ognisk brzask w lesie.
Skrzy się rosa rzeźwiąca,
Dźwięk piszczałek wiatr niesie,
Śpiew krawędzie skał trąca.
A w błękitach już mruga
Gwiazdka jedna i druga,
Aż i wyjrzy z nad smuga
Twarz mosiężna miesiąca.
Niech gdzieś jawa sny płoszy!
Tu, jak jasno widzicie,
Żyćby w ciągłéj rozkoszy,
A umierać w zachwycie.
Dość, niech duch twój tułaczy
Równo z mgłami majaczy,
Abyś coraz inaczéj
Zaświatowe śnił życie.
Jednak niech ten raj znagła
Wiatr tumanem obwieje,
To nim jodła ci smagła
Wskaże wyjście przez knieje,
[23]
Już ci, niby ptaszyna,
Gdy ją trwoga matczyna,
W gnieździe drętwić poczyna,
Dusza smutkiem zemgleje.
[24]VI.
Jaworzynka.
Ktobądź, po świecie snując się zbolały,
Chcesz dobyć z skarbca duszy twéj pamiątek
Raju gdzieś szczątek,
Rażony błyskiem Archanielskiéj chwały,
Zstąp w téj samotni czarodziejskie skręty,
Kędy nad chłodną strugą, gaj cienisty,
Z wiatru poświsty,
O niebie gwarzy, dreszczem wskróś przejęty.
[25]
O Jaworzynko! kto świetlane gody
Sennych uroków twych — i w jakiem słowie
Tęschny wypowie?
Dolino ciszy, cieniu i pogody!
W tobie mi jednéj nie zabrakło wcale:
Bezbrzeżnéj dali która w światłach znika,
Śpiewu słowika,
Ani młodzieńczych marzeń mych o chwale.
W tobiem ja jednéj ani tęschnił, ani
Wspomniał: że kiedyś z nieba mi strącono
Myśl uskrzydloną,
W głębie ziejącéj w duszy méj otchłani.
[26]VII.
W Jaszczurówce.
Mrówka nikczemna! któż dba o jéj życie?
Raz, gdym w szumiących dumał drzew zachwycie,
Patrzę — a oto z kwiatu gdzieś kielicha
W prąd strugi wpadła ta istotka licha.
Myślała pewnie że już po niéj będzie...
Jam ją ździebełkiem słomki wstrzymał w pędzie,
I to jéj biedne życie sercem całem
Uratowałem.
[27]
Więc czyliż dziwno tobie: że wzajemnie,
Kiedy w złéj chwili, zdala raz odemnie,
W odmętach które nawałnica zmąca,
Bezsilna, trwożna, bezprzytomna, drżąca,
Rozpacznie walcząc — już sennemi błyski
Mniemałaś w duszy kres oglądać bliski —
Z nieba mi ciebie dłoń Anielska biała
Uratowała.
Bog przecież, wśród téj ciężkiéj naszéj doli,
Nie tylko tem co niepokoi, boli,
Lecz i uczynkiem dobrym kusi człeka.
Wieczny jest, więc ma czasu dość, i czeka.
Biada! kto w darze wziąwszy zmysły ducha,
Patrzy nie widząc, i nie słysząc słucha.
Szczęśliwy, kogo błyski Pańskiéj Chwały
Uratowały. —
[28]VIII.
Kalatówka.
Dziwnie tu. Strach cię ziębi,
Groza cię wskroś ogarnia...
Królaż tam wężów w głębi
Skarbami skrzy spiżarnia?
Czy siedzi w téj ustroni
Myśliwiec gór straszliwy?
Czy w téj pustelni chroni
Mnich błyskawiczne dziwy?
Czy się tu w mgliste noce
Dziwożon rój chichoce?
[29]
Czarno tu. Dołem, górą,
Gdziebądź się wzrok zapuszcza,
Ostępów pieśń ponurą
Odwieczna szumi puszcza, —
Przecięż gdy z gór w niebiosa
Uderzy wieść wesela,
Te chmury drzew z ukosa
Słoneczny błysk przestrzela,
I w kłęby fal źródliska
Tęcz tumanami pryska.
Straszno tu. W tym odmęcie,
Jak gdyby puch pajęczy
Puszczony w wiatr, przeklęcie
Dreszcz wiekuisty dręczy
Krawędzie skał, — a przecię,
Ptaszyna im pierzchliwa,
Pliszka, na groźnym grzbiecie
Siadłszy, ogonkiem kiwa,
I pewnie ta pocieszka
Gdzieś nawet obok mięszka.
I grzmiąco tu. Urwany
Z otchłani gdzieś łańcucha,
Z rykiem, wśród kłębów piany,
Szalony potok bucha, —
[30]
Przecięż byliczka wiotka,
Wiejąc u skały rdzawéj,
Wdzięczy się tu z pośrodka
Tęczowéj wód kurzawy,
I barwą pól błękitną
Drżące jéj prątki kwitną.
Więc że samotny, zdala,
Żyć lubisz pokryjomu,
Jak ptak, lub kwiat, lub fala —
To co do tego komu?
Żeś w burzy jakby w domu,
Że nie dbasz o nikogo,
To co do tego komu,
Kiedy ci z tem jest błogo!
Że cię chochliki strzegą,
To komu co do tego? —
[31]IX.
Na Magórze.
Tam w głębi — dolin czarowne ogrody
Słoneczny ranek opływa,
A tuż po za mną grobowemi chłody
Zieje pieczara straszliwa.
Ocean był tu. Próżno w tej czeluści
Przedpotopowe tworzydła
Schronić się pragną — już ich ztąd nie puści
Odmęt bez lejc i wędzidła.
[32]
Stosami kości tych olbrzymów na dnie
Spisane krwawe ich dzieje.
Od zgrozy, rosa co się tam przekradnie
W zdrętwiałe łzy kamienieje.
Czyście wy góry dumnę skroń w pokorze
Aż w wód nurzały kolebce?
Czy téż szaleństwem rozhukane morze
Aż was w niebiosach nadepce?
Jeśli się pycha gór aż w morze kładła,
To tylko Bogu pod stopy —
Jeśli aż w chmury poszły wód zwierciadła,
To tylko Bogu pod stopy.
[33]X.
W niepogodę.
Świat owionęła mgła blada,
Trzy dni już w górach dészcz pada!
Potok śpieszący z daleka,
Groźnie sie wzdymać zaczyna.
— Tam w dali któż to narzeka?
— Jakaś dziewczyna.
[34]
Dziś jéj owieczkę na łące
Porwały prądy szumiące...
Jak śniegi gór była biała,
Z rąk trawkę brać przybiegała.
Och! takiéj drugiéj, za złoto
Doprawdy już nie znajdziecie!
Miała ją jedną na świecie,
Bowiem jest sama sierotą.
— Dziewczyno o moja młoda!
Toż jest niemałą twa szkoda.
Są ludzie, co tracą krocie
Z pociech wyzuci —
Lecz Bóg, co weźmie sierocie,
Sierocie zwróci. —
Świat owionęła mgła blada,
Trzy dni już w górach dészcz pada!
Potok szponami swej fali
Co znajdzie, drapieżnie chwyta.
— Tam znowu któż się to żali?
— Jakaś kobiéta.
[35]
Płótna bielące się zwoje
Potok jéj porwał jak swoje.
Sarna je tkała od ręki,
Z nitki tak równéj! tak cienkiéj!
Na świecie ręce och! czyje
Utkają płótno podobne?
Wdowa jest, dzieci ma drobne,
I z pracy rąk tylko żyje.
— Toż ci kobieto, niemała
Szkoda, jak widzę, się stała.
Lecz niebu modli się szczerze
Rąk twoich praca.
I Bóg co wdowie zabierze,
Jéj dzieciom zwraca.
Świat owionęła mgła blada,
Trzy dni już w górach deszcz pada!
Potok w szalonéj powodzi
Ze zgrzytem brzegi swe zrywa.
— Tam znów staruszka zawodzi
Jakaś sędziwa.
[36]
Przez parów dążąc z doliny,
Syn jéj utonął jedyny,
A z nim pociecha jéj cała,
I onona sama została.
Ta w gaju, jéj to jest chata,
Pola kawałek ma spory,
Łąkę i pełne obory —
Słowem jest bardzo bogata.
— O moja serdeczna matko!
Toćże ty biédna, jak rzadko!
Czyż ci to mienie jałowe
Żalu umniejsza?
Tyś nad sierotę i wdowę
Stokroć biedniejsza.
[37]XI.
Kościelisko.
Wchodzimy, i gromem stajemy rażeni,
Nie wiedząc: czy zostać? czy wrócić? czy iść?
Tam, w smugu ruchomym grającéj zieleni,
Przeléwa się niebo, obłoczkami pieni,
I szumi, jak wiatrem kołysany liść.
Idziemy, i w ziemię wrastamy jak niemi,
Świat będzie dopiéro? czy jest? czy już był?
W głąb — w lewo i w prawo — w powietrzu, po ziemi,
Wysiewa się słońce posiewy złotemi,
I w szklistych tumanów roztrwania się pył.
[38]
Idziemy, i oto znów znagła krok śmiały
Do miejsca ziębiący przykuwa nam strach.
Tam lasy lecące — w powietrzu zostały!
Tam stérczą niesione na obłokach skały!
I cisza coś mówi do siebie, jak w snach.
Więc idziesz, i duszę twą nurzasz zawzięcie
W ten rajskich ogrodów zachwycenia chrzest.
Toż mięszka tu chyba wszech rzeczy poczęcie?
Toż się tu wytwarza w czarownym zamęcie,
Co było lub będzie — lecz nie to co jest?
W tę tkankę srebrzystą by wzrok utkwić zbliska
O! jakichże zaklęć, jakich wzywać łask?
Świat buja ci w oczach jak senna kołyska,
Majaczeje, świta, mierzchnie lub przebłyska,
Niby w mgłach przedwiecznéj szczęśliwości brzask.
Dzień cały, w téj głębi, to od niéj, to do niéj,
Powietrza otchłanią płynie dźwięków prąd.
W pośród duszę dreszczem przejmujących woni,
Coś wzdycha, coś szepcze, coś wabi, coś dzwoni,
Nie wiedzieć gdzie? kiedy? ni dokąd? ni zkąd?
[39]
Więc pewnie, gdy noc już świat makiem posiała,
Gdy dźwiga się miesiąc obtopiony mgłą,
Wśród mchów tu gromadka tańczy rozszalała
Dziwożon, przez których przezroczyste ciała,
Gdzieś w zmroku, gdzieś w czarnym, blade gwiazdy drżą.
W tych tajemnic głębiach wzrok rozkosznie mierzchnie,
Ich błyskiem rażony gdzieś aż w duszy rdzeń.
Lecz biada, gdy z srebrnej mgły, przez tkanki zwierzchnie
W brzask zorzy spójrzawszy, świat się ten rozpierzchnie
Wśród odpływających czarodziejskich brzmień
Ach! nie; czyż na chwilę tylko tu rozpięto
Zachwytu namiotem niebios jasnych zrąb?
Czyż tylko błysk jeden trwać ma wiosny święto?
Czyż wszystko to z nagła, mocą słów zaklętą,
Przewionie, stopnieje, lub gdzieś wsiąknie wgłąb?
Toż nim się w mych oczach spełni ta przemiana
Ku wiecznej tęsknocie mojej — niech choć wiem
O! wdzięczna stolico majowego rana:
Czyś ty wymodlona, czyś ty przywidziana,
Czyś ty złotą jawą, marzeniem czy snem?.
[40]XII.
W Strążyskach
Doliną, gdzie przy szałasie
Bydło się pasie,
Idzie przez krzaki i rosę
Chłopiątko bose,
I z całéj siły od ucha
W piszczałkę dmucha.
Co za szczęśliwa istota!
O skarbach złota,
[41]
Ni o znaczeniu lub chwale,
Nie marzy wcale,
I nawet nic, mówiąc ściślej,
Ni wié, ni myśli.
Za wodospadem, gdzie ściana
Drży popękana,
Gniazdko dla siebie usłała
Ptaszyna mała,
I tam wśród mchów spowinięta
Tuli pisklęta
Dziwnyż to ślub, który trzyma
Z karłem olbrzyma!
On mu ufa — on za to,
Swą grzmiącą szatą,
By nie porwała ich kania,
Ptaszki osłania.
Owca z jagnięciem po skale
Chodzi niedbale,
Pilnuje jéj z po za drzewa
Pies który ziewa,
A ona jak najtroskliwiéj
Trawką się żywi.
[42]
A jeśli orzeł zapragnie
Porwać jéj jagnię,
Ona to na psa sąsiada
Sumienie składa,
I ku pociesze na stypie
Znów trawkę szczypie.
Chłopiątka tego na łące,
Co niedbające
I o nic i o nikogo
Dąży swą drogą,
Bezmyślnéj doli — ach! szczerze
Zazdrość mię bierze.
Ptaszynie, co w skalnéj dziupli
Byt swój uszczupli,
Byle się cicha i mała
Z wielkim związała
I wielce grzmiącym — prawdziwie
Mocno się dziwię.
Lecz trudno czołem bić oto
Przed owczą cnotą
[43]
Przesądów próżną, co przecię,
Straciwszy dziécię,
Nie wiele myśląc o zgubie,
Swą trawkę skubie.
[44]XIII.
U stóp Giewontu.
Tam gdzie bucha wodospad z pod sklepienia tęczy,
I wyżéj, gdzie zdrój jego w mglistéj tryska chmurze,
Aż gdzie wreszcie grom dźwięczy,
I jeszcze, aż gdzie w wichrach pokutują burze,
[45]
U wejścia w Sejm, gdzie siwych skał stérczące węgły
W lodowéj ciszy chmurne rozważają sprawy,
Stoi, w groźny próg wstrzęgły
Oprawca dolin, słońcem zachodowem krwawy.
Bowiem o wyszczerbiony krzemień téj epoki,
W koło któréj drżąc szumią gór struchlałe rzesze
Błyskawiczne wyroki
Gromowładną prawicą Bóg rozgłośnie krzesze.
Więc téż lodozwał i trzaskiem z procy wichrów pchnięty
Więc skał zręby miotane gradów grzmiących warstwą,
Więc potopów odmęty,
Dziwnie tu wspólne zewsząd wiodą gospodarstwo
Więc téż, jak zajrzysz — cisza. Pod wyrocznem żniwem,
Próżno las wygrażając sęki bluźnierczemi,
W udręczeniu straszliwem,
W twardych granitach szukał serca matki ziemi
[46]
Runął, a z nim przepadli w drzazgi, w puch lub w ćwierci,
Nieużyci i tkliwi, swoi i nie swoi;
Gdyż w tém państwie walk śmierci,
Sam tylko wykonawca jéj nietknięty stoi.
Sam — sam jeden — wśród tego gniazda bujnéj klęski,
Wspaniały, tą u stóp swych rumowisk ozdobą, —
Lecz w téj chwale zwycięzkiéj
Patrząc nań, strach cię bierze być sam na sam z sobą! —
[47]XIV.
W Zakopanem.
2.
Ma orzeł dom swój w samym krańcu igły,
Która się buja w chmury spowinięta.
I tam, dla piskląt, mknąc jak strzał nieścigły,
Znosi porwane z górskich stad jagnięta.
[48]
Góral drapieżnych szpon ni skrzydeł nie ma,
Tylko dwie długie nogi z pięśćmi dwiema,
Lecz garnków nie lepią święci;
Więc gdy mu równie obcy trud jak trwoga,
We własném jego gnieździe dławi wroga —
I nigdy karku nie skręci.
Nad mgłą, nad śniegiem, w wichrach, gdzie najchmurniéj,
Gdzie tylko pełza mech wśród wiotkich ziółek,
Na zrębie w otchłań przewieszonéj turni,
Ma skalna koza, z strachu drżąc, przytułek.
Mógłby jéj góral dać spokojność świętą,
Lecz niebezpieczeństw chęć mu w pierś wdmuchnięto,
A garnków nie lepią święci;
Więc z strzelbą w ręku gnając chybkie zwierzę,
W powietrzu, mknącą w przepaść zdobycz bierze —
I rzadko kiedy kark skręci.
Nad ryczącemi grozą wód parowy,
Dzwonki, błękitu wabiące rozkoszą,
Srébrzyste gwiazdki, gwoździk purpurowy,
W tumanach mglistych tkliwą woń roznoszą.
[49]
Niechby tam kwitły i pachniały zdrowe,
Lecz góral nosi nie dla kształtu głowę,
Gdyż garnków nie lepią święci;
On kwiaty musi miéć — i to jedynie,
By z nich wianuszek uwił swéj dziewczynie —
Jeżeli karku nie skręci.
[50]XV.
Małołąka.
Wszedłszy w czarny jar, którego ściany
Znagła runąć mogą,
Kiedy widzisz, wśród kipiącéj piany,
Jak gdzieś z żądzą srogą,
Żrąc strzaskanych głazów rumowiska,
Potok wściekle ryczy, wre i pryska,
Aż drga ląd pod nogą,
[51]
Myślisz trwożny: toż w te głuche knieje,
W których dzień przepada,
Pewnie klęskę tę, z otchłani zieje
Grzmiących piekieł zdrada,
Pewnie chcąc ją ziemi dobyć z gardła,
Aż do wnętrza piersi jéj rozdarła
Śmierci przemoc blada.
W tem przed tobą, gdy się bór w dwie strony,
Tu i tam rozskoczy,
Stajesz w miejscu dziwem wskróś rażony,
I przecierasz oczy —
Rzadko kiedy, wiosna urodziwa
Senne zmysły ukołysać spływa
W szacie, tak uroczéj.
Przez złotawych pyłów rój skrzydlaty
Siany w poniewierce,
W tłach z szafirów, dnieją tkane w kwiaty
Drżące łąk kobierce,
Wśród rozkoszą przepojonéj ciszy,
Tętna echem, samo siebie słyszy
W niebowzięte serce.
[52]
Więc ci w myśli przywidzeniem stanie
Cały trud przebyty...
Gdzież ów potok, co tak opętanie
Czarne trząsł granity?
Patrz — on cichy, wonną mknie murawą,
Niby słodka pieśń, szemrząca łzawo
Rajskich snów zachwyty.
Ztąd on rodem. W jego toń, w południe,
Jasnych dni szczodrota:
Błękit niebios, białość chmur, tak złudnie,
Słońcem grając, miota —
Iż się tobie zdaje, że Anieli
Srebrne puchy pławią, w téj kąpieli
Z płynącego złota.
Tak przy matki ziemi kędyś łonie
Cichem nieskończenie,
Słońca kruszec złoty miękko tonie
W ciemnych barw kamienie
Snem iskrzącym zdjęty — lecz gdy będzie
Wzięty ztamtąd w świat, straszliwe wszędzie
Szerzy spustoszenie. —
[53]XVI.
W anioł pański.
Stałem raz światła zalany odmętem.
Pod zachód było. Przy mem łonie wzdętem,
Domowy anioł stróż mój, postać biała,
Cichą modlitwą w świetle tém topniała.
Dreszcz przelatywał po nad wod źwierciadły,
Do snu się drzewa długim cieniem kładły
Wieczorny szemrząc pacierz — a z nad smuga,
Srebrzystem okiem blada gwiazdka mruga.
I już w koło mnie świat, i po nademną,
[54]
Zewsząd powodzią zmroku wzbierał ciemną,
A jeszcze orzeł, w mgliste gdzieś błękity
Po nad chmur szlaki szarym żaglem wzbity,
Ważąc się dumnie na niebie wysokiem,
Promienne blaski chłonął chciwym wzrokiem.
Wtém od kościółka dzwonek pieśnią smętną
Uderzył w serca przyśpieszone tętno —
I wziął na barki swoje wiatr skrzydlaty
Ten dźwięk, i niósł go dołem, po nad kwiaty
Kadzielnic wońmi tchnące — i niebawem
Hołd się balsamów spłynął z brzmieniem łzawem.
I długo — długo — wszerz i wzdłuż przestrzeni,
Społem na drżących kręgach fal noszeni,
Dolinę całą póty snem kołyszą,
Aż znów pobożną za płynęła ciszą.
I na krawędzi wzgórza tylko kędy
Swą cichą przystań, cmentarz, ponad pędy
Potoku, w krzyżów zbawcze wzbił znamiona,
Choć już ostatni dźwięk w powietrzu kona,
W pośród się mogił przechadzały jeszcze
Niby tajemnic nieba święte dreszcze...
Rzekłbyś, że Anioł, zszedłszy w te samotnie,
Tym co w dal mroczną poszli bezpowrotnie,
Wśród tchnień któremi kwiat piołunu pieści,
Zwiastował słodkie pocieszenia wieści. —
[55]XIII.
U Czerwonego Wircha.
Wioska tam w dole — tam w dole!
Wśród drzew kościołek jak kwiatek.
Płynie po kłosach przez pole
Wiatr, wraz z odgłosem kołatek.
Gromadka dziéwcząt wesoła,
Taneczne zatacza koła,
Wśród sianożęci,
Ponad krynicy kryształem...
[56]
— Dumając w przepaść patrzałem,
I wciąż mię w nią coś nęci.
Tam znowu w mgłach majaczeje
Puszcza w zaklęsłym parowie.
Skrada się strzelec przez knieję,
Spostrzegł, że lecą orłowie —
Świsnęła kula złowroga —
I oto, z pod stóp już Boga,
Na ziemię pchnięci,
Padają gromu postrzałem...
— Dumając w przepaść patrzałem,
I wciąż mię w nią coś nęci.
Tam potok srebrzystą szyję
Ku wiotkiéj wygina tęczy.
Co? co? rozpacznie się wije —
Wyraźnie skarży się, jęczy?
Nie lepiéjż tobie nieboże
Co tchu w bezdenne wpaść morze,
I w niepamięci
Zatonąć z życiem twém całém?...
— Dumając w przepaść patrzałem,
I wciąż mię w nią coś nęci.
[57]
Cmentarz! o! cmentarz nad drogą
W piołunów kępy obrasta!
Jakże jest cicho, jak błogo
Wśród tego umarłych miasta!
Jakże szczęśliwi tam ludzie!
Śpią już, nie myśląc o trudzie,
Snem wiecznym zdjęci,
Pod prześciéradłem swém białém...
— Dumając w przepaść patrzałem,
I wciąż mię w nią coś nęci.
A! to ty? przy mnie? O! do mnie!
Z twych skrzydeł rajskich szelestem —
O! zaraz — Niech oprzytomnię —
Tak, tak, już sobą znów jestem —
Ni tęsknię, ni się już boję —
W oczy wpatrzyłem się twoje,
I w niebowzięci
Lecim przestworzem wspaniałem,
— Dumając w przepaść patrzałem,
Lecz już mnie w nią nie nęci.
[58]XVIII.
Na łące.
Raz na łące, gdy w łzach rosy
Diamentami słońce grało,
Stały się przestrzeni głosy
Mową dla mnie zrozumiałą.
Szumiał z cicha obłok złoty:
— Mknę daleko — na kraj świata,
Kędy chętnie duch twój wzlata;
Powierz mi twych myśli loty.
[59]
Dam im ciało mych współbraci,
I w téj orléj ich postaci
Gdy je skąpię w niebie,
Wrócę znów do ciebie.
Wiatr mi szeptał: — Chcesz miéć we mnie
Gońca wspomnień twéj młodości,
Których dusza twa daremnie
Gdzieś przestrzeniom gwiazd zazdrości?
Z chwil tych, serce twoje chore
Utracony raj odżywi —
Każdą zwołam najtroskliwiéj,
Wszystkie skrzętnie w jedno zbiorę.
I jak bywa, gdy radosny
Mym tchem święcę powrót wiosny,
Bijąc w skrzydła obie,
Wrócę znów ku tobie.
Potok płynąc tak mi szemrze:
— O! poeto o! mój łzawy!
Czemże ulżyć tobie? czemże
Zakląć snem twe chmurne jawy?
Patrz — z falami memi złote
Słońce się i niebo pieści —
Rzuć w nie chętnie twe boleści,
Twe zwątpienia, twą tęsknotę.
[60]
Nigdy nazad nie wracałem,
Więc i z tém brzemieniem całem
Gdy się raz oddalę,
Już nie wrócę wcale.
[61]XIX.
U Zawratu.
W krąg granitowe stojąc olbrzymy
Milczącą zgrają,
Na barkach nagich, wśród wiecznéj zimy,
Niebo dźwigają.
Po wodociągach z brył lodowiska,
Dętych w arkady,
W martwe się sople krusząc, przebłyska
Wodospad blady.
[62]
Aż się w kotlinie szklannemi szyby
W śpiący staw zmieni —
Mchy tam zakrzepie udają, niby
Życie zieleni.
W tém dreszczu państwie, śniég mi na czoło
Płonące pruszy...
Dumam; prócz mnie tu nigdzie w koło
Żyjącéj duszy!
Orzeł się tylko na wichrach waży
W przestrzeni sinéj,
I cedr gdzieś w dole, Król, pośród straży
Kosodrzewiny.
Patrzę — u stóp mych w głębokiéj dali,
Między parowy,
Gra sobie w słońca promiennéj fali
Płat szafirowy.
— Cedrze! czy nieba strop się tam chyli
Z gór zawieruchą? —
A on mi na to: — Nie wiem. W téj chwili
Dumałem głucho. —
— Orle! czy wiosna zbiegła tam, czyli
Snów rajskich gońce? —
A on mi na to: — Nie wiem. W téj chwili
Patrzałem w słońce. —
[63]
I dłużéj, głos w te czczości grobowe
Słać, próżna praca!
Echo mi tylko własną mą mowę,
Grzmiąc, nazad zwraca.
[64]XX.
W lesie.
Nad potokiem siedzę sobie.
W strony obie
Drzew szumiąca ze mną rzesza.
W wód kryształy rozsrebrzone
Wzrokiem tonę,
I świat w oczach mi się mięsza.
[65]
Płyną chmury z ćmy dalekiéj
W górę rzeki —
Pstrąg w powietrzu buja chybki —
Niebo, przez żwir chropowaty
Zdarte w szmaty —
Plączą się w obłokach rybki.
Przewrócone drzewa toną
W dół koroną,
Pokrajane w drobne pręty —
Słońce się w zielonéj rzęsie
Z chłodu trzęsie —
Wiatr się zmarszczył w siatkę wzięty.
Swierszczyk w trawie swą grzechotką
Skrzypnął słodko,
Co gdy zrobił dziwny grajek,
Co tchu muszka szmaragdowa
Drżąc się chowa
W lesie z niezapominajek.
Ochłonąwszy jakoś zwolna,
Znów swawolna
[66]
Brzmiąc, skrzydełka swe rozmota —
I, o cudo! wśród promieni
Gdy się mieni,
To jest modra, to znów złota!
Jakże wdzięczna, jak szczęśliwa
W słońcu pływa!
Może zbyt zarozumiała?
Co? co? tu — tu — po nad trawą
Grała żwawo,
I w tém gdzieś się zapodziała...
Jeszcze brzęk jej w uszach dzwoni,
A już po niéj?
Była tylko co — a oto
Już jéj nie ma? Mówcie ptaki:
Kto z was taki,
Kto mi sprzątnął muszkę złotą?
O! zdradliwa tam jaskółka,
Ponad ziółka,
Chyłkiem z wody mknie jak strzała.
Ona to — czy uwierzycie?
Cudze życie —
Czarnym dziobem w lot schwytała!
[67]
No, a sama lubi przecie
Żyć na świecie.
Niegodziwa! Niezawodnie,
Gdy się o tém choć w połowie
Pan Bóg dowie,
Jastrząb spłaci jéj tę zbrodnię.
No no, żal mię brać poczyna —
Ta ptaszyna
Gniazdko swe u strzechy wgłębia...
Więc téż, gdy on mknie nad lasem,
Niech tymczasem
Orzeł spadnie wziąść jastrzębia.
Po co się na słabszych miota
Ten niecnota?
Lecz i orzeł cóś podobnie...
Więc niech orła strzelec gracki,
Gdzieś z zasadzki,
Znów z kolei kulką skrobnie.
Nie, nie — ptak to coraz rzadszy:
W słońce patrzy,
[68]
Wśród chmur kąpie twarde życie.
I otwarcie, nie zaś zdradnie
W wichrach władnie —
Czyż takiego podejść skrycie?
On podesłać się nie trwoży
Pod tron Boży
Gniazdo swe u niebios węgła;
Godzien więc, by go jedynie,
W gwiazd krainie,
Gromem Pańska dłoń dosięgła.
Co? Co słyszę? Grom złowieszczy
Już — już trzeszczy?
Patrzę — w koło ćma ziębiąca!
Wicher, w skrzydła bijąc krucze,
W drzewa tłucze,
Liśćmi rzuca, potok zmąca!
Błyskawica się jak żmija
Z chmur wywija —
Sunie grzmiąc ciemności bryła,
Zda się świat swem przejściem zgniecie... —
No, a przecię
Tylko co pogoda była?!...
[69]XXI.
U Morskiego Oka.
Północ. Wiatr z świstem buchnął w rdzeń ogniska —
Dymem go dławi, targa, w skry rozpryska..
Tam z niebios gwiazda spadła —
Czyście widzieli?
Huk się gruchocze dołem wśród bezdroży —
Wpadł w las, o skały runął, w mgłach się sroży:
[70]
Tu wodospadem grzmiąc w spękane szyby,
Tam lodozwału grozą rycząc, niby
Wyparta czerń rozjadła
Z piekieł gardzieli.
Mnich posiwiały ostro spojrzał w puszczę —
U stóp mu pstrąg się niespokojnie pluszcze —
Tam z niebios gwiazda spadła,
Czyście widzieli?
Wypłynął miesiąc — ale go bladawa
Chmura natychmiast sobą w pół przekrawa.
Więc skonał milcząc; bowiem, senną zgrają,
Z wodnych tumanów niby z mogił, wstają
Przezroczych ciał widziadła,
W śmiertelnéj bieli.
I po wiszarach gdzie skrzą śniegów szmaty,
W błyskach się taniec zawziął wichrowaty...
Tam z niebios gwiazda spadła —
Czyście widzieli?
Och! w jakiż wir się kręcą zapalczywy
Te krwi i kości pozbawione dziwy!
W tem zmierzch je obwiał blady zkądś jak próchno —
Czy tę wesołość pędy wichrów zdmuchną?
Czy błyskawica zbladła
Gromem zastrzeli?
[71]
Ani to wichrów zastęp bladolicy
Dyszący klęską, ni brzask błyskawicy..
Tam z niebios gwiazda spadła —
Czyście widzieli?
To ćmie się nocnéj zjawia niespodzianie
Zorzy różowe w zmroku gwiazd świtanie,
I z niebios górnych, w ciszy gdzieś głębokiéj,
Poprzez olśnione chwałą dnia obłoki,
W świetlane wód zwierciadła
Patrzą anieli. —
[72]XXII.
Przed burzą.
W chmurną chwilę, w gromów dnie,
Mów mi duszo, mów skrzydlata:
Gdzie jest cisza? spokój gdzie?
W chmurną chwilę, w gromów dnie —
Gdzie i kiedy, z po za świata,
Niepamięci powiew tchnie?
W chmurną chwilę, w gromów dnie,
Mów mi o tem o skrzydlata!
[73]
Głos ja w sobie tęschny słyszę:
— Wybierz z dwojga, gdy się chmurzy,
Sen lub śmierć, dwie bratnie cisze —
Taki głos ja w sobie słyszę.
— Nie ma gromów, chmur ni burzy,
Gdzie z nich jedna ukołysze —
Taki głos ja w sobie słyszę,
Gdy w około świat się chmurzy.
Sen jest wprawdzie śmiercią krótką,
Ale śmierć jest długim snem.
Toż ci gromu drgnąć pobudką,
Jeśliś tylko legł na krótko...
Chwilę — śnisz marzeniem złem,
Ale wieki — śpisz cichutko;
Więc gdy sen jest śmiercią krótką,
Lepsza śmierć z swym długim snem.
[74]XXIII.
Murań.
Murań, jutrzenki blaskiem w oczy tknięty,
Od progu Węgier, po przez nocne męty,
Z cygańskiéj niby szatry,
Zbudził się — strząsnął — mgły odgarnął z czoła,
I patrząc w zachód gromkim głosem woła:
Hej! hej! wstawajcie Tatry!
[75]
Giewont się senny spójrzał w gwiazd głębinie
Mléczna mu rzeka ponad czołem płynie,
W tłach czarnych niebo drzémie;
Więc tylko ziéwnął, i w mgły się tumany
Znów zpowinąwszy, mruknął rozgniéwany;
— Milcz ty złowieszcze plemię!
Możeszże wiedziéć, jak on będzie długi
Ten dzień, na który budzisz Pańskie sługi,
Głosząc go tak zwycięzko?.
I czy bynajmniéj myśl cię ta nie trwoży,
Czem go zapełnić przyjdzie z woli Bożéj:
Pociechą czy téż klęską?
[76]XIV.
Koszysta.
Na szczycie tam, koźlątko małe,
Becząc, za matką mknie przez skałę,
Lecz w skoku wśród lodowców kry,
Gdy brzeg kopytkiem ima,
Grudka się mała
Śniegu zerwała,
I po krawędzi
W dół milczkiem pędzi...
[77]
— Ach! jak się cudnie w słońcu skrzy!
Lecz gdzie się téż zatrzyma.
Po drodze coraz mocniej rośnie —
Aż kędy sarnę, tam, przy sośnie,
Goniący wilk jak szatan zły
Pożérał już oczyma,
Śniegu go bryła
W krąg obskoczyła,
I tuż przy sarnie
Z sobą zagarnie...
— Ach! jak się cudnie w słońcu skrzy!
Lecz gdzie się też zatrzyma?
Wzbiera w skruszone urwisk szczyty...
Stał szałas z tęgich bierwion zbity —
Ni deszcze zmogły go ni mgły,
Wichry, ni sroga zima.
Teraz się oto
Zręby mu gniotą,
Chrupnęły ściany,
I padł strzaskany...
— Ach! jak się cudnie w słońcu skrzy!
Lecz gdzie się téż zatrzyma?
[78]
Coraz tężeje i pęcznieje...
Skręciła las, połknęła knieje,
W skał się wyrwanych jeży kły,
Swym tchem powietrze wzdyma.
I co napadnie,
Chciwie a zdradnie,
W ziejącém łonie,
Natychmiast chłonie...
— Ach! jak się cudnie w słońcu skrzy!
Lecz gdzie się téż zatrzyma?
Próżno kapliczka w gaj się chroni!
Próżno mogiłek rój w koło niéj
Bronią od złego krzyże trzy!
Straszliwa garść olbrzyma,
Łupu nie syta,
W szpony je chwyta,
I z sobą grzmiąca
W otchłanie strąca!...
— Ach! jak się cudnie w słońcu skrzy!
Lecz gdzie się téż zatrzyma?
O! tam — weselne jadą gody:
Z muzyką w pośród drużb pan młody,
I w białéj komży z krzyżem ksiądz,
[79]
I panna młoda biała...
Boże! w téj chwili
Tylko co byli —
A już ich nie ma?
A już ich nie ma!...
Lecz się lawina w słońcu skrząc,
Tu wreszcie zatrzymała.
[80]XXV.
O zachodzie.
Słońca światłość żywa,
Wzdłuż i wszerz z daleka
Leśną gąszcz przeszywa.
Wśród tych smug, ucieka,
Tańcząc w mgłach ze złota,
Pyłów skrząca rzeka.
[81]
Jakaż je tęsknota,
W ruch wirowéj siły,
Nieustannie miota?
Czyżby owe pyły
Także, wśród przestrzeni,
Rzeszą światów były?....
Tak z przedwiecznych cieni,
Przez niezłomne prawa,
Których nic nie zmieni,
Gdzie czas iść przestawa,
Kędy śmierć nie znana —
Skrzy się gwiazd kurzawa,
Przed obliczem Pana!
[82]XXVI.
Babia góra.
U widnokręgu, hej! w dali,
W stronie gdzie niebo się pali,
Siedzi starucha;
Śniegami siwa, mgłą skrzepła,
Od słońca blasków oślepła,
Od grzmotów głucha,
W pożary gdzieś zachodowe
Zwróciwszy głowę,
[83]
Przy tem ognisku ze słońca
Grzeje się drżąca.
Dopóki łyse jéj ciemie
W tłach szafirowych snem drzemie,
Aż zazdrość bierze —
Dopóki szumią w niéj gaje,
Że starowina się zdaje
Mruczyć pacierze —
Idź, gdzie cię oczy poniosą:
Z strzelbą czy z kosą,
Lub pędzić w leśne manowce
Bydło i owce.
Lecz jeśli jéjmość pękata,
Wspomniawszy odwieczne lata
Gdy była młodą,
W czepiec obciąga łysinę,
I wstęgi z błyskawic sine
Wiąże pod brodą —
Nim się w niéj wichry zakrztuszą,
Uciekaj z duszą!
Bo ci po pierwszym piorunie
Z ramienia sfrunie. —
[84]XXVII.
Z Liliowéj.
Podziwu pełen patrzę z uboczy:
Jak to Najświętsza w niebie Panienka,
Świetlane pasma wpiąwszy w krosienka,
Szmatkami przędzy blask słońca mroczy.
Jeden z nich, srebrem rażący oczy,
Jak bywa gaza skrzydełek cienka,
Żeglującego kształt ma czółenka,
I lot w powietrze wzbił tak uroczy!...
[85]
Od blasku chwilę wzrok mi się zmruży —
I oto niby duch mój, w téj sieci
Snem oplatany, uwiązł — i leci..
Przepłynął jeden świat — drugi — trzeci —
Czwarty... — Och! byle już jak najdłużéj
Nazad nie wracać mógł z téj podróży! —
[86]XXVIII.
W nocy.
Góral ogień w lesie nieci.
A wśród iskier w wiatr zamieci,
Dziwożona tuż ciekawa
To podbiegnie, to przystawa,
To się schyli, to przyskoczy —
By mu spojrzeć w czarne oczy.
Druga mocno jéj zazdrości:
— Co ci po téj ciekawości?
[87]
Niech cię jego oczy schwycą,
To się mądra czarownico
Będziesz aż do brzasku rana
Sama snuć oczarowana. —
[88]XXIX.
Pożegnanie.
O góry moje! toż was jeszcze
Ogląda tęschny wzrok niekiedy,
Poprzez płynące w blaskach słońca
Pajęcze pasma, co po świecie
Zwiastują już milczące święto
Jesiennéj odpocznienia ciszy.
[89]
I jeszcze ucho moje słyszy
Odgłosy waszych brzmień, i jeszcze
Tajemnic waszych spowiedź świętą,
Szemrzącą z cicha tak, jak kiedy
Przelata po mierzchnącym świecie
Archanioł, pańskich sług obrońca.
Jam was oglądał w chwale słońca,
W błyskawic grozie, w sennéj ciszy,
W nadprzyrodzonych zjawisk świecie,
Zdala i zbliska, kiedy jeszcze
Brzmiał w was radości hymn, i kiedy
Zdobiło was dziękczynne święto.
Dziś młodość wasza jest mi wziętą —
Jak niegdyś, przed obliczem słońca,
Wygnańcom raju skarb ich, kiedy,
W zdrętwiałej Boską grozą ciszy,
Mniemali być w tym samym jeszcze,
A już na innym byli świecie.
Dziś mi już zwolna w mgłach mierzchniecie —
Jako więc, w zmroku chwilę świętą,
Światłości błędne, gdy się jeszcze,
[90]
W obłoki wzięty, w stronie słońca,
Dokończa Pański dzień wśród ciszy,
Po trudach całodziennéj biedy.
O! żegnam was! I jeśli kiedy,
Gdzieś na szerokim błądząc świecie,
Wspomnieniem waszem, w nocnej ciszy,
Gwiazd mię opłynie wieszcze święto —
Niech, jako wiatr od brzasku słońca,
Mam zachwycenia rzeźwe dreszcze.
O! czyż cię jeszcze, tęschny świecie,
Ujrzę ja kiedy, w wiosny święto,
Wśród blasków słońca, w sennéj ciszy?
[91]XXX.
Zakończenie.
Ścielą się liście pożółkłe z posępnym szelestem..
Wiatr je porywa szyderczy, podrzuca i targa —
Jesień w koło mnie i wszędzie gdzie tylko ja jestem,
W piersi méj żal zapóźniony i smutek i skarga,
Wiatr je porywa szyderczy, podrzuca i targa,
W pląs je taneczny porywa szalonym odmętem —
[92]
W piersi méj żal zapóźniony i smutek i skarga,
Myśli wirują w méj głowie jak w kole zaklętem!
W pląs je taneczny porywa szalonym odmętem,
Potem je rzuca o ziemię i w strony rozmiata —
Myśli wirują w méj głowie jak w kole zaklętem,
Padają w dół, i pierzchają jak rzesza skrzydlata!
Rzuca wiatr liście i chwyta i w strony rozmiata,
Niby myśliwiec odbite gdzieś stado łabędzi —
Myśli pierzchają odemnie jak rzesza skrzydlata...
Myśli! o moje jesienne! i któż was dopędzi?
KONIEC.
|