Macbeth (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt drugi
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Macbeth |
Rozdział | Akt drugi |
Pochodzenie | Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom V |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Leon Ulrich |
Tytuł orygin. | The Tragedie of Macbeth |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Banquo. Jak noc daleko?
Fleance. Już księżyc się schował,
Lecz nie słyszałem bijącej godziny.
Banquo. Księżyc zachodzi dziś koło północy.
Fleance. Lecz jabym myślał, ojcze, że jest później.
Banquo. Weź miecz mój. — Niebo, myślę, przez oszczędność
Wszystkie swe lampy zgasiło. — I to weź.
Senność, jak ołów, cięży mi na oczach,
A spaćbym nie chciał. Litosne potęgi,
Brońcie mnie, proszę, od myśli przeklętych,
Którym natura we śnie daje przystęp! —
Daj mi miecz. (Wchodzi Macbeth i Sługa z pochodnią).
Kto tam?
Macbeth. Przyjaciel.
Banquo. Co, panie,
Jeszcze nie w łóżku? Król spać się położył.
Dziś był nadzwyczaj dobrego humoru,
Sługom twym drogie rozdał podarunki,
A ten diament twej posyła żonie,
Najuprzejmiejszej swojej gospodyni.
Pełny radości wszedł do swej komnaty.
Macbeth. Gościnność nasza nieprzygotowana
Była koniecznych niedostatków sługą,
A chęciom naszym nie mogła wystarczyć.
Banquo. Wszystko jest dobrze. — Miałem sen tej nocy
O trzech przeznaczeń siostrach; co do ciebie,
Słowa ich trochę zawierały prawdy.
Macbeth. Nie myślę o nich. Później jednakowo,
Jeśli sposobna nadarzy się pora,
Chciałbym słów kilka w sprawie tej powiedzieć,
Gdybyś mnie zechciał słuchać.
Banquo. Każdej chwili.
Macbeth. Gdy me podzielisz zdanie, a czas przyjdzie,
Rzeczby ci mogła przysporzyć honoru.
Banquo. Byłem nic z tego, co mam, nie uronił,
Pragnąc przysporzyć, byłem mógł zachować
Sumienie czyste i wiarę bez skazy,
Posłucham rady.
Macbeth. Tymczasem, dobranoc!
Banquo. Dzięki! racz przyjąć wzajemne życzenie (wychodzi).
Macbeth. Idź, powiedz pani, że skoro gotowy
Będzie mój napój, niech mi da znać dzwonkiem.
Czy to jest sztylet, co przede mną błyszczy,
Zwrócony do mej dłoni rękojeścią i
Przyjdź, niech cię chwycę! Chociaż cię nie trzymam,
Ciągle cię widzę. O widmo fatalne,
Czy dotykaniu nie jesteś przystępne,
Tak jak widzeniu? Lub czy jesteś tylko
Sztyletem myśli, ułudnem zjawiskiem,
Rozpalonego mózgu czczem stworzeniem?
Widzę cię jednak w dotykalnym kształcie
Jak sztylet, który z pochwy tej wyciągam.
Ty drogę, którą miałem iść, wskazujesz
Tam, gdziem miał użyć takiego narzędzia.
Oczy me innych zmysłów są igraszką,
Lub mi od wszystkich innych służą wierniej.
Ciągle cię widzę; na twej rękojeści
I twym brzeszczocie widzę krwi kropelki,
Których przed chwilą jeszcze tam nie było.
Wszystko to mara! — krwawe przedsięwzięcie
Takie mym oczom przedstawia widziadła.
Teraz pół świata zdaje się umarło,
Sen pod firanką dręczą złe marzenia,
Hekacie składa guślarka ofiary,
A mord wychudły, zbudzony przez wilka,
Swojego stróża, co przeciągłem wyciem
Hasło mu daje, do swojego celu
Jak duch się skrada, krokiem Tarkwiniusza
Gwałt knującego. — Ziemio nieruchoma,
Nie patrz gdzie zmierzam, stąpań mych nie słuchaj
By twe kamienie nawet nie zdradziły
Gdziem jest, gdzie idę, nie odarły czasu
Z tej groźnej ciszy, co mu tak przystoi.
On żyje jeszcze, a ja tylko grożę,
Chłodem słów moich ogień czynu mrożę.
To znak mój; idę, dzwonek na mnie woła.
Niech dzwon ten, królu, twych snów nie przerywa
On cię do piekła lub do raju wzywa (wychodzi).
L. Macb. Mnie to ośmiela, co ich upoiło,
A co ich gasi, mnie ognia dodaje.
Cicho! Co słyszę? Ha, to puszczyk woła
Złowróżbym głosem fatalne dobranoc. —
Teraz czyn spełnia — drzwi stoją otworem,
Dworzanie chrapiąc szydzą z powinności,
Bo tak ich napój zaprawiłam dzielnie,
Ze śmierć z naturą spiera się, czy żyją,
Czyli umarli.
Macbeth (za sceną). Kto tam? co tam? Hola!
L. Macb. Przebóg! Drżę cała, by się nie zbudzili;
Rzecz niespełniona; zamiar nie uczynek
Zgubą jest naszą. Cicho! — Ich sztylety
Tak położyłam, że nie mógł ich chybić.
Gdyby tak we śnie do mojego ojca
Nie był podobny, jabym rzecz spełniła.
Mój mąż! (Wchodzi Macbeth).
Macbeth. Spełniłem. — Nie słyszałaś krzyku?
L. Macb. Hukania sowy i świerszczów ćwierkanie.
Czy nie mówiłeś?
Macbeth. Kiedy?
L. Macb. Teraz.
Macbeth. Schodząc?
L. Macb. Tak jest.
Macbeth. Słuchajmy! — Kto śpi w drugiej izbie?
L. Macb. Donalbain.
Macbeth (patrząc na swoje ręce). Jakże bolesny to widok!
L. Macb. Szaleństwem mówić: bolesny to widok!
Macbeth. Z dwóch jego stróżów jeden śmiał się we śnie,
Drugi „mord!“ wrzasnął; zbudzili się wzajem;
Milcząc słuchałem; mruknęli modlitwę
I znów usnęli.
L. Macb. Los ich nierozdzielny.
Macbeth. Jeden zawołał: „błogosław nam Boże!“
A drugi: „Amen!“ jakby mnie widzieli
Z tą kata ręką. Słuchając ich trwogi,
Do ich: „błogosław nam Boże!“ nie mógłem:
Amen dorzucić.
L. Macb. Nie myśl o tem dłużej!
Macbeth. Lecz czemu: Amen wymówić nie mogłem?
Błogosławieństwa tak potrzebowałem,
A przecie: Amen uwięzło mi w gardle!
L. Macb. O takich sprawach mysleć tak nie trzeba,
Myśl taka zdolna odebrać nam rozum.
Macbeth. Zda się, żem słyszał głos: „nie zaśniesz więcej!
Macbeth sen zabił, zabił sen niewinny,
Sen, co rozpłata trosk zwikłany motek,
Śmierć dnia każdego, ciężkiej pracy kąpiel,
Ożywczy balsam utrapionej myśli,
Wielkiej natury drugie ludziom danie,
Przysmak najlepszy biesiady żywota“.
L. Macb. Co chcesz powiedzieć?
Macbeth. Ciągle do mnie woła,
Wszędzie głos słyszę: „Już nie uśniesz więcej!
Glamis sen zabił i dlatego Cawdor
Nie uśnie więcej, Macbeth spać nie będzie!“
L. Macb. Któż to tak wola? Co, dostojny thanie,
Do tegoż stopnia hart duszy osłabiasz,
Że słuchasz mózgu chorego podszeptów? —
Weź trochę wody, i idź z twojej dłoni
O myj to szpetne świadectwo co prędzej. —
Po co przyniosłeś stamtąd te sztylety?
Tam być powinny — odnieś je na miejsce,
A śpiących dworzan krwią pomaż oblicza.
Macbeth. Nie, tam nie wrócę, i myśleć się lękam
O tem, com zrobił, a znów spojrzeć na to
Nie mam odwagi.
L. Macb. Mężu słabej woli!
Daj mi sztylety. Śpiący i umarli
Są jak obrazy; dziecko tylko straszy
Czart malowany. Jeśli krew nie zaschła,
Sług jego śpiących twarze nią pozłocę,
Bo na nich musim zwalić podejrzenie.
Macbeth. Kto to być może? Co się ze mną stało,
Że lada szelest trwogą mnie przeraża?
Co to za ręka? Oczy mi wydziera!
Czy wszystkie morza wielkiego Neptuna
Krew tę z mej ręki obmyć będą w stanie?
Ach nie! Ta ręka raczej swą purpurą
Mórz nieskończonych wody poczerwieni,
Zielone prądy w krwiste zmieni fale.
L. Macb. I moje ręce mają twoich farbę,
Leczbym się wstydu pokryła rumieńcem,
Gdyby me serce było równie białe. (Stukanie).
Do południowej bramy ktoś tam stuka,
Czas już do naszej schronić się komnaty.
Czyn nasz omyje kilka wody kropli;
Patrz, jak rzecz łatwa! Widzę, że cię męstwo
Odbiegło w drodze. Słuchaj, znów stukanie!
Weź nocną szatę, aby nie poznano,
Żeśmy czuwali, jeśli nas wywoła
Konieczność jaka. W twoich tylko myślach
Nie gub się marnie.
Macbeth. Wiedzieć, co zrobiłem!
Byłoby lepiej nie wiedzieć, że jestem. (Stukanie).
Obudź więc twojem stukaniem Duncana!
Gdybyś obudził! (Wychodzą).
Odźw. To mi się nazywa stukanie! Gdyby człowiek był odźwiernym piekielnej bramy, dobrzeby musiał obracać kluczem. (Stukanie). Stuk! stuk! stuk! Kto tam, w imię Belzebuba? To dzierżawca, który się powiesił, widząc, że będzie urodzaj; przybywasz w samą porę; zaopatrz się tylko w serwety, bo weźmiesz tu za to na dobre poty. (Stukanie). Stuk! stuk! stuk! Kto tam, w imię drugiego dyabła? Na uczciwośc, to kazuista, gotów przysiądz na obie ważki przeciw każdej ważce, który się niemało zdrad dopuścił przez miłość Boga, ale nie mógł dwuznacznikiem wcisnąć się do nieba. O, wejdź, kazuisto! (Stukanie). Stuk! stuk! stuk! Kto tam? A, to przychodzi angielski krawiec za skradzione sukno z francuskich spodni; wejdź, panie krawcze, nie trudno ci tu będzie zagrzać duszę do twojego żelazka. (Stukanie). Stuk! stuk! Ani chwili spoczynku! Kto tam? Ale tu za zimno trochę na piekło. Nie chcę być dłużej dyabelskim odźwiernym. Miałem zamiar wpuścić tu z każdej profesyi jednego, co pędzi kwiecistą drogą na wieczne sobótki. (Stukanie). Zaraz, zaraz! A proszę nie zapominać o odźwiernym! (Otwiera bramę. Wchodzą: Macduff i Lennox).
Macduff. Czyś spać tak późno poszedł, przyjacielu,
Żeś wstał tak późno?
Odźw. Prawda, panie, żeśmy pili, aż drugi kur zapiał; a trunek, panie, wielkim jest sprawcą trzech rzeczy.
Macduff. Jakich to trzech rzeczy mianowicie sprawcą jest trunek?
Odźw. Czerwonego nosa, panie, snu i wody. Wszeteczeństwo, panie, trunek sprawia i nie sprawia: daje chętkę, ale odbiera możność. Tak więc, panie, możnaby nazwać trunek dwulicznikiem wszeteczeństwa: stwarza je i niszczy; budzi je i odpędza; zachęca i odstrasza; wola do gotowości i zdradza, na domiar durzy je snem dwulicznym, a zadawszy mu kłamstwo, opuszcza je.
Macduff. Myślę, że trunek zadał ci to kłamstwo tej nocy.
Odźw. Tak jest, panie, przez samo gardło; ale zapłaciłem mu za to, i zdaje mi się, że byłem za silny dla niego, bo choć mnie zwalił z nóg na chwilę, potrafiłem się go pozbyć.
Macduff. Czy pan twój wstał już? — Nasze go stukanie
Zbudziło widzę, bo oto nadchodzi. (Wchodzi Macbeth).
Lennox. Dzień dobry, panie!
Macbeth. Dzień dobry wam obu!
Macduff. Dostojny panie, czy król już się zbudził?
Macbeth. Jeszcze nie.
Macduff. Rano kazał mi się stawić,
Boję się, żebym nie przybył za późno.
Macbeth. Więc cię do jego izby poprowadzę.
Macduff. Wiem, że to miły jest dla ciebie kłopot,
Choć zawsze kłopot.
Macbeth. Praca, którą lubim,
Leczy swój kłopot. To drzwi jego izby.
Macduff. Wejść się odważę, to moja powinność (wychodzi).
Lennox. Czy król odjeżdża dziś?
Macbeth. Tak zapowiedział.
Lennox. Noc była straszna; gdzieśmy nocowali,
Wiatr zwalił komin, a jak powiadają,
W powietrzu straszne słychać było jęki,
Krzyki, konania i głosy prorocze,
Groźnym akcentem zapowiadające
Łuny pożarów i zamęt wypadków,
Świeżo wylęgłych na dni naszych klęskę.
Noc całą puszczyk hukał przeraźliwie,
I ziemia nawet drżeć miała z przestrachu.
Macbeth. Noc byia straszna!
Lennox. Młoda moja pamięć
Nie przypomina sobie równych dziwów.
Macduff, O zgrozo! zgrozo! ani cię potrafi
Język wysłowić, ani serce pojąć!
Macbeth i Lennox. Cóż się więc stało?
Macduff. Swego arcydzieła
Zamęt dokonał. Kościół namaszczony
Mord świętokradzki strzaskał, i z świątyni
Żywota lampę wykradł gorejącą.
Macbeth. Co mówisz? życie?
Lennox. Mówisz, króla życie?
Macduff. Wejdźcie do izby, tam wasze źrenice
Widok Gorgony nowej niech oślepi!
Nie wymagajcie słów więcej ode mnie!
Patrzcie, a potem mówcie sami!
(Wychodzą: Macbeth i Lennox). Wstajcie!
Zbudźcie się! wstajcie! Na gwałt bijcie w dzwony!
Morderstwo! zdrada! Banquo, Donalbainie,
Malcolmie, wstajcie! Śmierci wizerunek,
Sen otrząśnijcie! Na śmierć patrzcie samą!
Wstańcie! Zobaczcie sądnego dnia obraz!
Malcolmie, Banquo, jak z grobu powstańcie,
I jak umarłych duchy się przybliżcie,
Aby tak wielkiej przypatrzyć się grozie!
Uderzcie w dzwony! (Dzwonią. Wchodzi lady Macbeth).
L. Macb. I cóż się to stało,
Że jakby trąby przeraźliwej hasło
Całego domu śpiących tu zwołuje?
Mów! mów!
Macduff. O pani, czułe twoje serce
Nie jest do takiej stworzone boleści.
W kobiety ucho takie słowo rzucić,
Jest to ją zabić! (Wchodzi Banquo).
O Banquo! o Banquo!
Nasz król zabity!
L. Macb. Przebóg, w naszym domu!
Banquo. Gdziebądź, czyn straszny! O drogi Macduffle,
Odwołaj słowo, powiedz, że zmyślone!
Macbeth. Czemu godziną wprzódy nie umarłem!
Umarłbym szczęsny! Od tej bowiem chwili
Świat ten śmiertelny stracił, co poważne;
Wszystko jest tylko fraszką! Sława, łaska,
Wszystko umarło! Wszystko życia wino
Już wytoczone, w tej ciemnej piwnicy
Tylko się na dnie męty pozostały.
Donalbain. Co się to stało?
Macbeth. Stało się nieszczęście,
Które najciężej na serce twe spadnie.
Krwi źródło twojej stanęło i wyschło.
Macduff. Król, a twój ojciec, jest zamordowany.
Malcolm. O! a przez kogo?
Lennox. O ile się zdaje,
Sprawcami czynu jego szambelani.
Twarze i ręce były pokrwawione,
Jak ich sztylety, któreśmy znaleźli
Na ich wezgłowiach jeszcze nie otarte.
Kto wzrok ich widział, dziki, obłąkany,
Nie chciałby życia straży ich powierzyć.
Macbeth. Jednak żałuję, że w wściekłości szale
Obu zabiłem.
Macduff. Czemu to zrobiłeś?
Macbeth. Któż w osłupieniu roztropność zachował,
Miarę wśród szału? Kto razem był wierny
I obojętny? To nad ludzkie siły.
Miłości mojej gwałtowne popędy
Zimnej rozwagi prześcignęły radę.
Tam leżał Duncan; srebrną jego skórę
Krwi jego złotej otaczały pasy.
Otwarte rany, jak wyłom natury,
Dawały wejście niszczącej ruinie;
Tam znów mordercy, naznaczeni barwą
Swego rzemiosła, a przy nich sztylety,
Jak w szpetnej pochwie, w zsiadłej krwi schowane.
Któżby z miłością przepełnionem sercem,
Z odwagą w sercu, potrafił się wstrzymać,
Żeby miłości swej nie dowieść czynem?
L. Macb. Ratujcie! mdleję!
Macduff. Dajcie pomoc pani!
Malcolm. Czemu milczące nasze są języki,
Gdy nas dotyczę sprawa ta najbliżej?
Donalbain. Jak mówić, kiedy nasze przeznaczenie
W nieznanej jamie czatuje ukryte,
Może z zasadzki lada chwila wypaść,
Może nas porwać? Uchodźmy stąd raczej:
Nie są dojrzałe dotychczas łzy nasze.
Malcolm. O boleść nasza do czynu niezdolna!
Banquo. Ratujcie panią! (Wynoszą lady Macbeth).
Kiedy naszą nagość
Od zimnych wiatru osłonim powiewów,
Zbierzmy się razem, aby czyn ten krwawy
Bliżej wybadać, bo w obecnej chwili
Miotają nami trwoga i niepewność.
Życie me w Boga potężnej prawicy,
Pod jego pieczą wystąpię do boju
Przeciw nieznanym jeszcze uroszczeniom
Zbrodni i zdrady.
Macduff. Ja także!
Wszyscy. My wszyscy!
Macbeth. W męską gotowość spiesznie się uzbrójmy,
Zbierzmy się potem w wielkiej sali.
Wszyscy. Zgoda!
Malcolm. Co myślisz czynić? Nie łączmy się z nimi:
Przybrać pozory udanego żalu
Łatwą jest sztuką dla fałszywych ludzi.
Spieszę do Anglii.
Donalbain. A ja do Irlandyi:
Los rozdzielony ustrzeże nas łatwiej.
W ludzkich uśmiechach widzę tu sztylety,
A krwią najbliższy najkrwawszy jest dla nas.
Malcolm. Ciśnięta strzała nie upadła jeszcze,
Nie stać na celu dla nas najbezpieczniej.
Więc na koń! Bądźmy skąpi w pożegnaniach,
Uchodźmy tylko: wolno tam uciekać,
Gdzie niepodobna miłosierdzia czekać. (Wychodzi).
Starzec. Lat siedemdziesiąt dobrze zapamiętam,
W ich ciągu straszne widziałem godziny,
I sprawy dziwne, ale przy tej nocy
Fraszką są wszystkie minione wspomnienia.
Ross. Ach, dobry ojcze, widzisz, że niebiosa,
Jakby człowieka pomieszane czynem,
Grożą swym gniewem krwawej jego scenie.
Wedle zegaru, to dzień, ciemność przecie
Dnia lampę swoim zasłoniła kirem.
Nocyż to przemoc, albo dnia wstydliwość,
Że cień osłonił ziemi tej oblicze,
Które blask żywy powinien całować?
Starzec. Jak ten czyn, wszystko naturze przeciwne:
W ostatni wtorek, sokół w dumnym locie
Padł pod szponami sowy myszołówki.
Ross. Duncana konie, (rzecz dziwna, lecz pewna)
Piękne i silne, swej ozdoba rasy,
Zdziczały nagle, z swej wypadły stajni,
Głuche na rozkaz, jakby chciały wojnę
Z rodem wieść ludzkim.
Starzec. Mówią, że się gryzły.
Ross. Sam to widziałem, na mych ócz zdziwienie.
Lecz otóż Macduff. Cóż się dzieje w świecie?
Macduff. Alboż nie widzisz?
Ross. Czyli już odkryto,
Kto sprawcą tego najkrwawszego czynu?
Macduff. Ci, których Macbeth własną zabił ręką.
Ross. Przebóg! I czegóż mogli się spodziewać?
Macduff. Byli kupieni. Malcolm i Donalbain,
Synowie króla, uciekli obadwa,
Na nich też czynu spada podejrzenie.
Ross. Wszystko potworne! Łakoma ambicyo,
Pożerasz sama życia twego środki!
Więc teraz, ile wnioskować się godzi,
Królewska godność spadnie na Macbetha.
Macduff. Już ogłoszony; na koronowanie
Do Scone wyruszył.
Ross. A Duncana ciało?
Macduff. Do świętych grobów Colmes-Cill wysłane,
Gdzie przodków jego spoczywają kości.
Ross. Czy do Scone jedziesz?
Macduff. Nie, do Fife, kuzynie.
Ross. Moim zamiarem jest do Scone się udać.
Macduff. Bodaj tam wszystko dobrze się skończyło,
By w nowych szatach gorzej nam nie było!
Ross. Żegnam cię, ojcze.
Starzec. Niech cię Bóg prowadzi,
Jak wszystkich, którzy przemienićby chcieli
Co złe na dobre, wrogów w przyjacieli! (Wychodzą).