Macbeth (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare,
Józef Ignacy Kraszewski (przedmowa)
Tytuł Macbeth
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom V
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Tragedie of Macbeth
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

MAKBET.



MACBETH.

T

Treść tej tragedyi, z podań szkockich, wpisanych przez Holinsheda do jego kroniki, zaczerpnął Szekspir z tego ulubionego mu źródła. Myśl zaś stworzenia dramatu, do któregoby wchodziła przepowiednia uczyniona Macbethowi i Banquo, mógł nastręczyć rodzaj dyalogu, odegranego, a raczej oddeklamowanego przez studentów oxfordzkich w roku 1605 przed królem Jakóbem po łacinie, a po angielsku przed królową, która się też tam znajdowała. Występowały na scenę tylko trzy osoby, w mowach swych przypominające przepowiednię uczynioną potomkom Banqua, pozdrawiające z kolei Jakóba królem Anglii, Szkocyi i Irlandyi. Kronika Holinsheda bajeczne te dzieje, sięgające początku XI wieku, opisuje obszernie.

Na tron Szkocyi w roku 1307, wstąpił po Malcolmie II, Duncan, stworzony raczej na mnicha niż na króla i wodza owych czasów burzliwych. Był on tak dobrym i łagodnym, że właśni poddani zwali go żartobliwie: „mleczną polewką“. Korzystali z tego zuchwalsi, odmawiając mu posłuszeństwa. Przeciwko zbuntowanym Duncan wysłał naprzód Banqua. Powstańcom dowodził Macdonwald, który pobił wojska królewskie, i po Banqu’u wyprawionego przeciw sobie Malcolma wziął w niewolę, głowę mu uciąć rozkazując. Król już się chciał schronić do klasztoru, gdy Macbeth, syn Sinela, krewny jego, rycerz mężny, trzecie wojsko zgromadziwszy, poszedł przeciwko buntownikom, rozbił ich, a Macdonwalda zmusił schronić się do zamku, w którym sobie sam śmierć zadał z rozpaczy.
Był to pierwszy czyn Macbetha. Później, gdy Swenon, król Norwegii, wylądował w Szkocyi, a Duncan sam wystąpił przeciwko niemu, i przegrawszy bitwę, schronił się do Perth, gdzie go Norwegczycy oblegli — Macbeth ocalił go, przywodząc mu odsiecz, i zadając klęskę okrutną najezdnikom. Naostatek, gdy Kanut chciał się pomścić za Swenona, brata swego i wylądował z wielką siłą w Fife, poprzedzony sławą już pozyskaną znakomitymi wojennymi czyny, Macbeth zwołał klany i z Banqu’iem razem w stanowczej bitwie poraził na głowę Kanuta, zwycięzcę Sasów. Po tem to zwycięstwie miał Macbeth widzenie dziwne:
„Pewnego dnia, pisze Holinshed, gdy Macbeth z Banqu’iem jechali do Forres, gdzie król naówczas nocował, snując się drogami, sami we dwu, przebywszy lasy i pola, spotkali wśród polanki trzy kobiety dziwnie poubierane, dziko wyglądające, podobne do istot świata starożytnego. Gdy się im z uwagą przypatrywali, mocno zdziwieni tym widokiem, pierwsza z tych kobiet odezwała się i rzekła: — Witaj, Macbecie, thanie (wodzu) Glamis! — a druga dodała: — Witaj, Macbecie, thanie Cawdor! — Trzecia wreszcie: — Witaj, Macbecie, który będziesz królem Szkocyi! — Cóż wy za niewiasty jesteście? zawołał naówczas Banquo, wy co mnie tak mało sprzyjacie, gdy memu towarzyszowi ofiarujecie i wysokie dostojeństwa i nawet królestwo, a mnie nic?
— „Przeciwnie, odezwała się pierwsza, my ci większe dobrodziejstwa obiecujemy niż jemu, bo chociaż panować będzie, ale skończy nieszczęśliwie i nie zostawi po sobie potomstwa, coby go zastąpiło, gdy ty, prawda, że panować nie będziesz, ale z ciebie się narodzą książęta, które rządzić będą królestwem Szkocyi przez długie pokolenia, w prostej linii następujące.
„I niewiasty owe znikły... Widzenie to Banquo i Macbeth uważali za złudzenie próżne i dziwaczne, tak, że Banquo na śmiech zwał Macbetha królem Szkocyi, a nawzajem Macbeth jego, ojcem królów tylu... Ale później powszechne było mniemanie, że niewiasty te były siostry Doli, to jest, boginie przeznaczenia, albo też nimfy czyli czarownice, które czarnoksięstwo obdarzyło darem wieszczym, bo wszystko się spełniło, jak one przepowiedziały. W istocie, wkrótce potem than Cawdoru został skazany za zdradę przeciw królowi, a ziemie jego, majętności i godność król szczodrobliwie oddał Macbethowi“.
Gdy się spełniło w części proroctwo, Macbeth uwierzywszy w nie, począł myśleć, jakby i trzecią część przepowiedni przyśpieszyć. Żona jego nagliła i zachęcała go ku temu, zapragnąwszy koniecznie imienia królowej; użyła więc wszelkiego wpływu, jaki na męża mieć mogła, aby go zmusić do działania. Podobne przywłaszczenia władzy, krwawe i gwałtowne, wcale bezprzykładne nie były. Macbeth wahał się jeszcze, aż żona sromotnie lżyć go zaczęła, zowiąc tchórzem, wyrzucając mu, że czci nie był żądny, że nie śmiał sięgnąć nawet po to, co mu los przeznaczył. Znękany wyrzutami tymi, Macbeth ważył się naostatek, i wziąwszy w pomoc przyjaciół wiernych, (Banqua między innymi), zabił króla Duncana, poczem kazał się w Skone królem ogłosić, wedle narodowego zwyczaju i obrzędu.
Tak dobiwszy się do tronu przez krew, Macbeth lękać się zaczął, aby go w tenże sam sposób nie stracił; musiał więc jednych trwogą trzymać, drugich łaską przyciągać, szlachtę straszył, lud rozbrajał, duchowieństwu się przypochlebiał. Nie wolno było we dwu iść razem do kościoła, na targ, na rynek; koni nie dozwalano trzymać oprócz do roli, sąsiadujący z sobą panowie, dzieci małżeżstwem z sobą łączyć nie mieli prawa. Szlacheckie sądy ustały. Macbeth stał się pobożnym i w roku 1049 udał się do papieża Leona IX do Rzymu, po rozgrzeszenie.
Otrzymawszy je i powróciwszy, niepokoił się tem jednak zawsze, że potomstwo Banqua, nie jego, tron posiąść miało. Postanowił więc zgładzić go z synem razem, i zaprosiwszy ich na ucztę, gdy z niej wyjeżdżali, zasadzkę im zgotował, w której paść mieli niby od ludzi nieznanych, tak, że wina ich śmierci na Macbetha nie spadała. Banquo w istocie zabity został; ale syn jego uszedł, i przestrzeżony, że na życie jego czyhano, do Walii się schronił.
Po śmierci Banqua, Szkocya uspokojoną była i posłuszna, obawy wszelkie znikły. Jeden tylko Macduff usunął się ode dworu, zamknął w domu z rodziną i oddalił od wszystkiego. Miano więc oko na niego. Czarownicy, w których Macbeth wierzył, ostrzegli, aby się miał na baczności od Macduffa; inna wszakże czarownica zapewniła go iż: „mąż z niewiasty narodzony nigdy go zabić nie może“, i że zwyciężonym nie będzie, aż las Birnamu nie zbliży się do zamku Dunsinane. To go ośmieliło — puścił więc wodze okrucieństwu. Macduff, lękając się o życie, uszedł do Anglii, aby skłonić Malcolma Kammor do upomnienia się o koronę Szkocyi. Dowiedział się o tem Macbeth przez swoich szpiegów i wpadł na zamek Macduffa, który zdobywszy, wyrznął wszystkich jego mieszkańców: żonę, dzieci, i całą rodzinę, zbiega ogłosił zdrajcą i skazał na wieczne wygnanie.
Malcolm Kammor był synem zabitego Duncana; Holinshed przywodzi całą rozmowę Macduffa z Malcolmem i próżne zrazu namowy, dopóki Malcolm o szczerości jego się nie przekonał. Postanowiono kraj poruszyć; pobożny Edward Wyznawca dał im w pomoc wojsko, pod wodzą Siwarda hr. Northumberland. Z niem zająwszy Szkocyę, ogłoszono królem Malcolma III. Macbeth schronił się do zamku Dunsinane i urągał z zawojowania kraju. Ścigając go Malcolm, przybył do lasu Birnam w nocy przed bitwą stanowczą. Tu, gdy wojsko wypoczęło, nakazał żołnierzom, aby każdy z nich wziął gałąź drzewa jak najogromniejszą, tak, aby nazajutrz, zakryte niemi wojsko ku nieprzyjacielowi niepostrzeżone się zbliżyło.
„Nazajutrz, powiada Holinshed, gdy Macbeth spostrzegł ich tak postępujących, począł się naprzód pytać zdziwiony, coby to znaczyć miało? ale wkońcu przypomniał sobie przepowiednię i uląkł się, aby się ona nie spełniła. Jednakże ludzi uszykował do boju, zachęcając ich, aby się walecznie potykali; ale żołnierze zaledwie rzucili gałęzie, gdy liczbę ich ujrzawszy, Macbeth uszedł.
Ścigał go Macduff z zaciętością wielką aż do Lunfannaine. Tu Macbeth widząc, iż mu prawie na karku siedział, skoczył z konia, wołając: — Zdrajco! po co mnie ścigasz napróżno! mnie, którego żadna istota z niewiasty zrodzona zabić nie może. Na! oto nagroda, która ci się za trud należy. I wtem miecz podniósł, chcąc go zamordować. Lecz Macduff, uniknąwszy zamachu szybkim ruchem konia swego, oparł mu, trzymając miecz obnażony w ręku:
— Prawdę rzekłe, Macbecie, nadeszła chwila, gdy twe nienasycone okrucieństwo koniec mieć musi, bom ja jest ten, o którym ci mówili twoi czarownicy; nie urodzony jestem bowiem z matki mojej, ale dobyty zostałem z jej wnętrzności. I natarłszy nań, zabił go w miejscu. A uciąwszy mu głowę, wetknął ją na żerdź i zaniósł Malcolmowi. Taki był koniec Macbetha, który przez lat siedemnaście panował Szkotom. W początku swojego panowania wiele dokonał czynów dobrych, bardzo rzeczypospolitej korzystnych, ale później uległszy złudzeniom złego ducha, zbezcześcił się najsroższem okrucieństwem. Zabity był w roku od przyjścia na świat Chr. 1057, a szesnastego panowania Edwarda króla Anglii“.
Na tem kończy Holinshed. Wiele się uwag nastręcza, zastanawiając się nad Macbethem; naprzód co do samego sposobu tworzenia z treści danej, która jest wiernie zachowaną, ale, jak w wielu innych dramatach historycznych ściśniętą i związaną tak, iż interwale czasu znikają, wypadki zbliżają się, przyczyny i skutki szybko następują po sobie, a całość przez to zyskuje na potędze akcyi. Głównemi postaciami są: Macbeth i żona jego, a raczej ona sama tylko, gdyż bohater, który imię swe daje tragedyi, jest bardziej słabym niż złym i przewrotnym; słabość ta czyni go uległym i wpływowi czarów i namowom żony i radom ludzi. Mężny w boju, Macbeth nie ma własnej woli, kieruje nim zawsze coś zewnątrz.
Lady Macbeth postawiona na równi z czarownicami, jak one jest złym duchem, który kusi, podszeptuje, radzi, popycha do czynu, sama do niego nie mając siły. Lecz, choć krwi nie rozlewa, zbroczonych nią rąk obmyć nie może. Owe wiedźmy na rozdrożach, jak ona, grają rolę kusicieli. Fatalizm jakiś popycha rycerza, do szlachetniejszych uczuć nawykłego, w ten kał zbrodni, zaledwie uległ raz, zaprzedany już jest złemu, niewolnikiem jego się staje.
Zarzucano nieraz Szekspirowi drobne jego anachronizmy, wspomnienia rzeczy świętych w ustach pogan, dzwony zegarów, bijące w Rzymie Cezarów, działa, rozlegające się u niego w czasach, gdy ich na świecie nie było — małej to wagi usterki. Na obronę jego, prawdę moralną, zachowaną ściśle, podnieść należy. Gdy maluje króla Leara i społeczność pogańską, dziką, rozpustną, bez serca, nigdzie tam niema śladu tego, co z sobą chrześcijaństwo przyniosło — sumienia. W Macbecie, któremuby „Sumienia“ tytuł dać można, gra ono główną rolę. Sam Macbeth i żona jego ulegają pokusom, szałowi, namiętności, ale w nich żyje sumienie i rodzi zgryzoty. Ono sprowadza na ucztę cień Banqua, ono przez sen myć każe niestartą niczem krew z rąk Lady Macbeth, odzywa się co chwila w każdem jej i jego słowie.
Zbrodniarze starają się zapomnieć o tem, co popełnili, a sumienie bez ustanku na pamięć im przywodzi ich zbrodnie. Nie mają snu, spoczynku, spokoju, wiary w nikogo, miłości ku nikomu. Jedno popełnione przestępstwo ciągnie cały szereg za sobą nieubłaganą koniecznością. Duncan zabity zmusza do zamordowania Banqua; duch Banqua śle go na zamek Macduffa; z krwi przelanej rodzi się przymus coraz nowej zbrodni. Jak Lady Macbeth obmywa ręce, tak on niepokój swój myje we krwi coraz nowej.
Żywioł fantastyczny, nadprzyrodzony, zła siła, złe duchy, które w Macbecie są jedną ze sprężyn dramatu, zastępuje w nim fatum starożytnych. Jedno poddanie się sercem temu nieczystemu duchowi, zaprzęga w jego niewolę. Banquo napróżno ostrzega o tem Macbetha:

Nieraz ciemności narzędzia,
Żeby do naszej pociągnąć nas zguby,
Prawdę nam mówią; chwytają nam dusze,
Zwodzą ponętą uczciwych drobnostek,
Aby nas potem potem popchnąć w ciemną przepaść!

Głęboka myśl moralna z wielką potęgą wyraża się w tym dramacie — z grzechu grzech się rodzi, małe ustępstwo złemu niewyrachowane za sobą ciągnie skutki.
Mniej tu może, niż w innych tragedyach Szekspira, odznaczone są inne osoby dramatu, otaczające dwie główne, Macbetha i jego żonę, — około niego skupia się cały interes, w ich sercach odegrywa się wszystko. Reszta postaci lekko narysowanych, przesuwa się jak widma, ale rozpoznajemy w nich twarze charakterystyczne. Jakże ślicznie ubarwiony ten kwiatek, zaledwie rozwity, dziecię Macduffa, które się tak uśmiecha do życia, gdy śmierć stoi już w progu! Ze scen epizodycznych, rozmowa Macduffa z Malcolmem, cała wyjęta jest z Holinsheda. Kronika przewybornego dostarczyła wątku.
Poeta, który i zwyczajowi dawnemu hołdując i fantazyi własnej, w Learze i w wielu swych najtragiczniejszych utworach, wprowadził żywioł ironiczny i szyderski, uczuł, że na tle tej krwi uśmiechby raził, — toczy się więc akcya ciągle jednem czarnem korytem krwawem, wśród mroków i mgły.
Jak współcześni Szekspira zdawali sobie sprawę z tej tragedyi i jak ona ich zajmowała, da nam wyobrażenie ciekawy, następujący wyjątek z dziennika Dr. Simona Forman, który tak pisze:
„W Macbecie, w teatrze Globus, r. 1610 d. 20 kwietnia, w sobotę, mieliśmy do widzenia, naprzód, jak Macbeth i Banquo, dwaj szkoccy szlachcice, przez las jadąc, trzy wróżki czy nimfy spotykają, które Macbetha witają, wołając doń trzy razy: Cześć Macbethowi, królowi Cawdor, gdyż ty będziesz królem, ale z ciebie nie wyjdą królowie i t. d. Natenczas Banquo rzecze; Co? Macbeth wszystkiem, a ja niczem? Tak — rzekły nimfy. Cześć ci, Banquo, z ciebie wyjdzie pokolenie królów, ale ty królem nie będziesz. I tak dalej jadąc, przybyli na dwór szkocki Duncana, króla Szkotów, a działo się to za króla Edwarda Wyznawcy. Duncan przyjął obu wdzięcznie i uczynił zaraz Macbetha księciem Northumberlandu i posłał go do domu na zamek jego, nakazując mu tam dla siebie (króla) przygotować wszystko, bo miał następnego dnia albo nocy być u niego w gościnie — co się też stało.
„A Macbeth umyślił sobie Duncana zabić, będąc do tego namówiony przez żonę i zamordował tejże nocy króla, gościa swego, we własnym zamku. A nocy tej widzianych było wiele znaków cudownych, jakoteż dniem przedtem. A gdy Macbeth króla zamordował, nie mógł rąk swych obmyć ze krwi, ani też z rąk żony, która krwawe sztylety chowała. Stąd oboje zdziwieni byli i przerażeni.
„Gdy się morderstwo wydało, uszli dwaj synowie Duncana, jeden do Anglii, drugi do Walii, ratując się — a gdy uciekli, obwiniono ich o zabicie ojca, czemu wcale winni nie byli.
„Potem zaś Macbeth królem był koronowany i wkrótce zaraz, z obawy, że Banquo, dawny jego towarzysz, ma być ojcem królów, choć sam królem nie miał być, postanowił Banqua wydać na śmierć, rozkazując go zamordować na drodze, którą jechał. Wieczorem, gdy ze swą szlachtą biesiadował, zaprosiwszy ich na ucztę, (na której i Banquo miał się znajdować) począł mówić o Banqu’u, niby pragnąc jego przytomności. I mówiąc to, wstał, aby pić za zdrowie jego, aż ukazał się duch Banqua, i siadł za nim na stołku jego. Zwróciwszy się, aby zająć to miejsce, postrzegł ducha Banqua, który mu w oczy patrzał, tak, że z trwogi i wściekłości wpadł w wielki szał i wiele mu się wyrwało wyrazów o mordach, które podejrzenie na niego rzuciły, gdy się o śmierci Banqua dowiedziano.
„Uciekł potem Macduff do Anglii, do syna królewskiego, zebrali tam wojsko i przybyli do Szkocyi i w Dunston pobił Anyse Macbetha. W tym czasie, gdy Macduff był w Anglii, Macbeth zabił jego żonę i dzieci, a potem w boju Macduff zabił Macbetha.
„I to godna uwagi, jak Macbethowa, królowa, nocą we śnie wstaje, chodzi i mówi, zeznaje wszystko, a lekarz spisuje jej słowa“.
Z dziennika tego widać, które sceny mianowicie najwięcej widzów uderzały i jak fantastyczność dramatu przypadała do smaku[1].
Macbeth nie był drukowany oddzielnie, wyszedł po raz pierwszy w zbiorowem wydaniu 1623 r., podzielony na akty i sceny, ale bez spisu osób.




OSOBY:

Duncan, król Szkocyi.

Malcolm,   jego synowie
Donalbain,
Macbeth,   dowódzcy królewskiej armii.
Banque
Macduff,   panowie szkoccy.
Lennox,
Ross,
Menteith,
Angus,
Cailhness,

Fleance (Flins), syn Banqua.
Siward, hrabia Northumberland, dowódzca armii angielskiej.
Młody Siward, syn jego.
Seyton, oficer ze służby Macbetha.
Syn Macduffa.
Angielski Doktor, Szkocki Doktor, Starzec.
Lady Macbeth.
Lady Macduff.
Szlachcianka ze służby lady Macbeth.
Hekate i trzy Czarownice.
Panowie, Szlachta, Oficerowie, Żołnierze, Mordercy, Służba, Posłańcy.
Duch Banqua i inne zjawiska.

Scena przy końcu czwartego aktu w Anglii, reszta w Szkocyi po większej części w zamku Macbetha.
MACBETH.

AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Otwarte pole.
(Grzmoty i błyskawice. — Wchodzą trzy Czarownice).

1 Czar.  Gdzie, kiedy nowe spotkanie?
W grzmotach, błyskach, uraganie?
2 Czar.  Gdy wrzawa bitwy ustanie,
Jedno wojsko z pola pierzchnie.
3 Czar.  A więc jeszcze, zanim zmierzchnie.
1 Czar.  Gdzie?
2 Czar.  Na stepie.
3 Czar.  Sam na sam,
By Macbetha spotkać tam.
1 Czar.  Idę, kotku.
Wszystkie.  Już ropucha
Woła na nas. Zaraz! zaraz!
Brzydnieje uroda, brzydota pięknieje,
Więc dalej, więc dalej, przez mgły i zawieje! (Znikają).


SCENA II.
Obóz niedaleko Forres.
(Alarm, za sceną. — Wchodzą: król Duncan, Malcolm, Donalbain, Lennox, Służba, spotykają rannego Żołnierza).

Król Dunc.  Co to za żołnierz? Wnosząc z jego stanu,
On nam potrafi świeżą dać wiadomość,

Jak stoi teraz bój z buntownikami.
Malcolm.   To sierżant, który z lwią odwagą walczył,
Aby mię wyrwać z rąk nieprzyjaciela.
Witaj, kolego! Opowiedz królowi,
Jak się ważyły losy wojujących,
Kiedy plac bitwy ranny opuszczałeś.
Żołnierz.   Zwycięstwo, królu, wahało się jeszcze,
Armie podobne dwom były pływakom,
Co się chwytając śmiertelnym uściskiem,
Daremnią całą sztuki swojej biegłość.
Srogi Macdonwald (wart być buntownikiem,
Tak wszystkie ludzkiej natury sprosności
Do jego podłej zleciały się duszy)
Przyzwał do siebie z zachodnich wysp Kernów[2]
I Galloglasów[3], a zmienna fortuna
Do buntownika uśmiechać się zdała,
Jakby chcąc jego nałożnicą zostać.
Wszystko daremno, bo Macbeth waleczny,
(Nikt na tę nazwę lepiej nie zasłużył)
Gardząc fortuną, z dobytym orężem,
Który się dymił krwią nieprzyjaciela,
Chwały kochanek, do tego nędznika
Drogę wyrąbał, nie ścisnął mu ręki,
Ni go pożegnał, dopóki mu wprzódy
Czaszki po samą nie rozpłatał szczękę,
Głowy na naszych nie zawiesił blankach.
Król Dunc.  Dzielny szlachcicu! waleczny kuzynie!
Żołnierz.  Jak nieraz z strony, z której wstaje słońce,
Wybiega chmura gromami brzemienna,
Tak nam ze źródła spodziewanych zwycięstw
Niebezpieczeństwo wytrysnęło nowe.
Słuchaj mnie tylko, królu Szkocyi, słuchaj!
Zaledwo męstwem wsparta sprawiedliwość
Z placu potyczki zniosła Kernów śmiecie,
Gdy król norwegski, który na nas czyhał,

Z świeżym zastępem, z wyostrzoną bronią,
Rozpoczął atak.
Król Dunc.  Czy to nie strwożyło
Mych wodzów dzielnych, Macbetha i Banqua?
Żołnierz.  O tak, jak stado wróbli trwoży orła,
Albo lwa zając. By prawdę powiedzieć,
Byli jak działa podwójnie nabite,
Tak swoje krwawe ciosy podwoili,
Jakby się chcieli kąpać w krwi dymiącej,
Lub jaką drugą uwiecznić Golgotę.
Lecz rany moje wołają o pomoc.
Król Dunc.  Słowa ci twoje, jak rany przystoją,
W obu zarówno jasny świeci honor.
Więc go bez zwłoki wiedźcie do doktora!

(Wyprowadzają Żołnierza. — Wchodzi Boss).

Kto się tam zbliża?
Malcolm.  Ross. nasz than waleczny.
Lenox.  Jaki w źrenicach jego pośpiech widać!
Twarz to człowieka, który wiadomości
Przynosi dziwne.
Ross.  Boże, strzeż nam króla!
Król Dunc.  Waleczny thanie, skąd do nas przybywasz?
Ross.  Z Fife, wielki królu, gdzie norwegska flaga,
Miotana wichrem, mrozi naszych serca.
Sam król norwegski, z niezliczoną armią,
Przez niewiernego popierany zdrajcę,
Thana Cawdoiu, bój rozpoczął straszny.
Lecz nasz waleczny Bellony małżonek,
Zbrojny odwagą, stanął z nim się mierzyć
Ramię na ramię, szabla przeciw szabli,
I dziką jego poskromił odwagę.
Zwycięstwo przy nas!
Król Dunc.  O szczęście bez granic!
Ross.  Sweno, norwegski król, błaga o pokój.
Zanim otrzymał od nas przyzwolenie,
Aby pogrzebał swych poległych trupy,
Na Kolumbana świętego wprzód wyspie
Dziesięć tysięcy talarów nam spłacił.

Król Dunc.  Than nas Cawdoru drugi raz nie zdradzi.
Idź, niech, natychmiast głowa jego spadnie,
A pozdrów jego tytułem Macbetha!
Ross.  Spełni się wola króla, mego pana.
Król Dunc.  Co Cawdor przegrał, Macbetha wygrana. (Wychodzą).


SCENA III.
Step.
(Pioruny. — Wchodzą trzy Czarownice).

1 Czar.  Gdzie byłaś, siostro?
2 Czar.  Zabijałam świnie.
3 Czar.  A ty gdzie?
1 Czar.  Żona majtka w swym fartuchu
Miała kasztany; mlaska, mlaska, mlaska!
Daj mi, mówiłam. — Precz stąd, czarownico!
Otyłe ścierwo zawołało do mnie.
Mąż jej na Tygrze płynie do Alepu,
By go dognać, w przetak siędę,
Bez ogona szczurem będę,
Będę deski gryść, gryść, gryść!
2 Czar.  Wiatr ci jeden w pomoc dam.
1 Czar.  Dzięki wam!
3 Czar.  Ja dam drugi.
1 Czar.  Ja mam resztę na usługi,
Wiem gdzie, kiedy, wieje jaki,
Znam każdego wszystkie szlaki,
Jakby na żeglarza karcie.
Ja wysuszę go jak siano;
Ani wieczór, ani rano
Sen nie zamknie jego powiek;
Jak wyklęty będzie człowiek.
Miesiące, tygodnie, dnie,
Niech więdnie, marnieje, schnie;
Choć się barka nie rozpryska,
Niech nią wieczna burza ciska!
Patrzcie, co mam.

2 Czar.  Pokaż! pokaż!
1 Czar.  Palec majtka, który zginął,
Kiedy już do domu płynął. (Bęben za sceną).
3 Czar.  Bębny biją; czas już nam!
Macbeth tam!
Wszystkie.  Przeznaczeń siostry, dłoń w dłoni,
Posłanki lądów i toni,
Tak kołują, krążą tak.
Trzy te biorę, te trzy ty,
Do dziewiątki jeszcze trzy.
Koło czarów zakreślone.

(Wchodzą: Macbeth i Banquo).

Macbeth.  Dnia tak szpetnego i pięknego razem
Nie miałem jeszcze.
Banquo.  Do Forres jak daleko? —
Co to za wyschłe i dziwne stworzenia?
Nie wyglądają na mieszkańców ziemi,
Chociaż są na niej. Mówcie, czy żyjecie?
Czy was śmiertelny człowiek pytać może?
Zda się, że moje rozumiecie słowa,
Każda z was bowiem suchy kładzie palec
Na zwiędłe usta. Macie kobiet postać,
Lecz brody wasze tak myśleć mi bronią.
Macbeth.  Jeśli możecie, mówcie, kto jesteście?
1 Czar.  Witaj, Macbecie, witaj, thanie Glamis!
2 Czar.  Witaj, Macbecie, witaj, thanie Cawdor!
3 Czar.  Witaj, Macbecie, przyszły witaj królu!
Banquo.  Dobry mój panie, dlaczego się wzdrygasz,
Lękasz się rzeczy, co brzmi tak rozkosznie?
W imię was prawdy zaklinam, powiedźcie,
Czy tylko zmysłów jesteście złudzeniem,
Czy kształty wasze są rzeczywistością?
Kolegę mego godnością dzisiejszą
Witacie, razem z wielką przepowiednią
Przyszłych dostojeństw, królewskiej nadziei,
Tak, że oniemiał, jakby zachwycony.
Dla mnie milczycie; lecz jeśli możecie
Sięgnąć spojrzeniem w przyszłości nasiona,

I przepowiedzieć jakie ziarno puści,
Przemówcie do mnie, do mnie, co nie proszę
O łaskę waszą, jak się nienawiści
Waszej nie lękam.
1 Czar.  Witaj!
2 Czar.  Witaj!
3 Czar.  Witaj!
1 Czar.  Mniejszy, a przecie większy od Macbetha.
2 Czar.  Nie tak szczęśliwy, a przecie szczęśliwy.
3 Czar.  Ty królów spłodzisz, choć nie jesteś królem.
Witajcie przeto, Macbecie i Banquo!
1 Czar.  Banquo, Macbecie, witajcie, witajcie!
Macbeth.  O, jeszcze jedno słowo, ciemne wieszczki!
Przez śmierć Sinela[4] jestem thanem Glamis,
Lecz jak Cawdoru? Than Cawdoru żyje,
Żyje szczęśliwy; żeby królem zostać,
To równie wiary przechodzi granice,
Ja to, że jestem dziś thanem Cawdoru.
Mówcie, skąd dziwna wiedza wam ta przyszła
Mówcie, dlaczego na tym dzikim stepie,
Tem pozdrowieniem proroczem nasz pochód
Zatrzymujecie? Zaklinam was, mówcie!

(Czarownice znikają).

Banquo.  Ziemia, jak woda, ma także swe bańki;
To były bańki ziemskie; gdzie zniknęły?
Macbeth.  W powietrzu; co nam zdało się cielesne,
Jakgdyby oddech w wiatr się rozpłynęło.
Ach, jakbym pragnął, by zostały dłużej!
Banquo.  Czy to stworzenia były tu istotne,
Lub czyśmy jedli zatrute korzonki,
Których nasz rozum został niewolnikiem?
Macbeth.  Twe dzieci będą królami.
Banquo.  Ty królem.
Macbeth.  Thanem Cawdoru wprzódy, czy nie prawda?
Banquo.  Tak jest, to były własne ich wyrazy.
Kto się przybliża? (Wchodzą: Ross i Angus).

Ross.  Król błogą wiadomość
O twych zwycięstwach odebrał, Macbecie;
Czytając twoje wśród walki przygody,
Niepewny, czy ma wielbić, czy się dziwić,
Sam nie wie, jak ma objawić swe czucia,
Dumając niemy, przy rozprawy końcu,
Widzi cię znowu wśród norwegskich pułków,
Niestrwożonego własnej szabli dziełem;
Co chwila nowe odbiera poselstwa
O nowych kształtach potyczki i śmierci;
Każdy posłaniec do nóg jego ciska
Nowe pochwały dzieł twych bohaterskich,
Spełnionych w jego królestwa obronie.
Angus.  Naszego pana dzięki ci przynosim,
Nie żeby twoje zasługi zapłacić,
Żeby cię tylko prowadzić do niego.
Ross.  A na zadatek świetniejszych zaszczytów
Thanem Cawdoru pozdrowić cię kazał.
Więc cię tytułem witam, thanie, nowym,
Jest twoim.
Banquo.  Możesz dyabeł mówić prawdę?
Macbeth.  Jakto? Wszak jeszcze than Cawdoru żyje,
Czemu mnie w odzież stroisz pożyczaną?
Angus.  Żyje ten, który Cawdoru był thanem,
Lecz życiu jego sąd grozi surowy,
Które utracić zbrodnią swą zasłużył.
Czy spiski knował z Norwegią otwarte,
Czy buntownikom tajemnie pomagał,
Czy z dwoma razem wrogami pracował
Na zgubę kraju, nie umiem powiedzieć,
Lecz dowiedziona zdrada i wyznana
Potępia zdrajcę.
Macbeth  (na str.). Glamis, than Cawdoru,
A potem — potem — jeszcze tytuł wyższy!

(Do Rossa i Angusa).

Przyjmcie me dzięki! (Do Bangua). Czy się nie spodziewasz,
Że kiedyś dzieci twe królami będą,
Gdy mają na to od tych obietnice,

Które mi thaństwo Cawdoru przyrzekły?
Banquo.  Wiara w ich słowa może w thanie Cawdor
Rozbudzić także myśli o koronie.
To dziwna! Nie raz ciemności narzędzia,
Żeby do naszej pociągnąć nas zguby,
Prawdę nam mówią; chwytają nam dusze
Zwodną ponętą uczciwych drobnostek,
Aby nas potem popchnąć w ciemną przepaść. —
Kuzynie, słowo.
Macbeth  (na str.). Dwie ich przepowiednie
Już się spełniły, jak szczęśliwy prolog
Do królewskiego w przyszłości dramatu. —
Raz jeszcze dzięki składam wam, panowie! —
(Na str.). Nadprzyrodzone trzech istot podszepty
Złe być nie mogą, nie mogą być dobre.
Jeśli złe, czemu prawdą zaczynają
I pomyślności dają mi zadatek?
Jestem Cawdoru thanem. Jeśli dobre,
Dlaczego ucho nadstawiam pokusom,
Na których straszny obraz włos się jeży,
Mężne me serce w mych się tłucze piersiach,
Z siłą naturze ludzkiej niezwyczajną?
Strach mniej jest straszny, mniej ma w sobie grozy
W rzeczywistości, niż strach w wyobraźni.
Myśl, której tylko marzeniem morderstwo,
Wstrząsa tak słabą ludzką mą naturą,
Że siły duszy mdleją w przypuszczeniach,
I nie istnieje tylko to, co nie jest.
Banquo.  Patrzcie, towarzysz nasz jak zadumany!
Macbeth  (na str.). Jeśli chce los mój, abym królem został,
Bez mej pomocy los zrobi mnie królem.
Banquo.  Zaszczyt dla niego jak nowa jest odzież,
Czasu jej trzeba, by przylgła do ciała.
Macbeth  (na str.). Niech co chce będzie; czas i sposobności
Burz najgroźniejsze znoszą przeciwności.
Banquo.  Macbecie, na twe czekamy rozkazy.
Macbeth.  Przebaczcie, proszę, ale mózg mój ciężki
Dręczyły sprawy dawno zapomniane.

Wasze usługi wciągnąłem do księgi,
W której codziennie jedną czytam kartę.
Idźmy do króla. — Myśl o tem co zaszło,
Przy wolnej chwili, po dobrej rozwadze,
Otworzym sobie naszych serc tajniki.
Banquo.  Chętnie.
Macbeth.  Tymczasem dość na tem. Idziemy.

(Wychodzą).


SCENA IV.
Forres. Sala w pałacu.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: król Duncan, Malcolm, Donalbain, Lennox, Służba).

Król Dunc.  Czy egzekucya Cawdora spełnionia?
Czy komisarze nasi powrócili?
Malcolm.  Jeszcze nie, królu, lecz miałem sposobność
Rozmawiać chwilę z świadkiem jego śmierci.
Na rusztowaniu zdradę swoją wyznał,
O twe królewskie błagał przebaczenie,
Swój żal serdeczny za zbrodnię objawił.
Nic piękniejszego nie miał w swojem życiu,
Jak chwila, w której z życiem się tem żegnał;
Umarł, jak człowiek, co umrzeć się uczył;
Skarb swój najdroższy oddał obojętnie,
Jak liche cacko.
Król Dunc.  O nie, niema sztuki,
Zdolnej na twarzy tajnie myśli czytać:
Ja w nim zupełną ufność pokładałem.

(Wchodzą: Macbeth, Banquo, Ross i Angus).

Dzielny kuzynie, grzech mej niewdzięczności
Na duszy mojej niby kamień ciężał,
Tak się wysoko wzbiły twe zasługi,
Że ich doścignąć nigdy nie wydoła
Najszybsze skrzydło monarszej nagrody.
Jakżebym pragnął, abyś mniej zasłużył!
Aby zapłata moja i ma wdzięczność
Mogły dorównać wszystkiemu, com dłużny!

Teraz mi tylko wyznanie zostało,
Ze na me długi skarbów mych za mało.
Macbeth.  Wierność ma, królu, i me posłuszeństwo
Same się płacą, gdy ci mogą służyć.
Twa rzecz przyjmować nasze powinności,
A powinności nasze są dla tronu
I dla królestwa jak dzieci i sługi;
Gdy robią wszystko, co zdolne są zrobić
Dla twej miłości i dla twojej chwały,
Tylko należny pełnią obowiązek.
Król Dunc.  Witaj nam tutaj! Zacząłem cię szczepić,
Dołożę pracy, byś z czasem zakwitnął.
Szlachetny Banquo, i twoje zasługi
Równie są wielkie; świat się o nich dowie;
Pozwól do moich przycisnąć cię piersi.
Banquo.  Jeśli tam wzrosnę, żniwo jest dla ciebie.
Król Dunc.  Przepełniająca moje serce radość
Chce teraz w kroplach smutku się utaić.
Synowie, krewni i wy dostojnicy
Najbliżej berła mego postawieni,
Wiedzcie, że myślą naszą tron zostawić
Pierworodnemu memu Malcolmowi;
Dziś go mianuję księciem Cumberlandu.
Lecz nie samotny ten zostanie honor,
Na każdej bowiem zasłudze, jak gwiazdy,
Mojej wdzięczności oznaki zaświecą.
Teraz, Macbecie, śpieszmy do Inverness,
Przyjaźni naszej silniej ścisnąć węzeł.
Macbeth.  Każda godzina jest dla mnie straconą,
Której nie mogę służbie twej poświęcić.
Sam będę posłem twojego przybycia,
Sam serce żony wieścią tą pocieszę.
A teraz, składam pokorne me służby.
Król Dunc.  Zacny Cawdorze!
Macbeth  (na str.). Książę Cumberlandu!
Ten kamień, który zawala mi drogę,
Przeskoczyć muszę, jeśli upaść nie chcę.
Przymrużcie, gwiazdy, ogniste źrenice,

Na czarne duszy mojej tajemnice!
Niechaj mej ręki oko me nie widzi!
Niech się czyn spełni, którym wzrok się brzydzi!

(Wychodzi).

Król Dunc.  Tak jest, mój Banquo, wielka jego dzielność;
Jego pochwała jest moim pokarmem,
Jest mym bankietem. Śpieszmy teraz za nim,
Już nas troskliwość jego wyprzedziła,
Aby uprzejme dać nam powitanie.
Nieporównanym Macbeth jest kuzynem.

(Wychodzą przy odgłosie trąb).


SCENA V.
Inverness. Sala w zamku Macbetha.
(Wchodzi Lady Macbeth czytając list).

L. Macb.  (czyta). „Spotkały mnie w dniu zwycięstwa; a bieg wypadków przekonał mnie, że więcej w nich jest niż śmiertelna wiedza. Gdy pałałem żądzą pytania się o więcej, rozpłynęły się w powietrzu i zniknęły. Stałem jeszcze zachwycony cudownem zjawiskiem, gdy przybyli posłańcy od króla i pozdrowili mnie thanem Cawdoru, tytuł, którym przed chwilą powitały mnie siostry przeznaczeń, odraczając mnie do przyszłości przepowiednią: „Przyszły witaj królu!“ Uznałem za stosowne przesłać ci tę wiadomość, najdroższa towarzyszko mojej wielkości, abyś nie straciła należnej ci cząstki wesela nieświadomością, jaka przyobiecana ci jest wielkość. Zachowaj to w twojem sercu i bądź mi zdrowa“.

Jesteś już thanem Glamis i Cawdoru,
I tem zostaniesz co ci obiecane —
Tylko, że twojej lękam się natury,
Zbyt jest tkliwości ludzkiej pełna mleka,
Aby najkrótszą pogoniła drogą.
Być wielkim chciałbyś, ambicyę masz w sercu,
Ale ci słabość stoi na przeszkodzie;
Chcesz zajść wysoko, ale chcesz uczciwie,

Nie chcesz szachrować, a wygrać chcesz grzesznie;
To, czego pragniesz, woła ci, Glamisie:
„To zrobić musisz, jeśli chcesz mnie posiąść,
A czego raczej wykonać się lękasz,
Niż żebyś pragnął, aby się nie stało“.
Śpiesz się, przybywaj! abym mego ducha
W twe uszy wlała, moich słów potęgą
Zdołała wszystkie zażegnać zawady,
Które od złotej dzielą cię obręczy,
Twojemu czołu, zda się, obiecanej
Wolą przeznaczeń i nadprzyrodzonych
Potęg pomocą. (Wchodzi Sługa). Co za wieść przynosisz?
Sługa.  Dziś wieczór, pani, król tutaj przybywa.
L. Macb.  Czyś rozum stracił? Czy pan twój z nim nie jest?
Gdyby tak było, przysłałby wiadomość,
Przygotowania nakazał należne.
Sługa.  Wierzaj mi, pani, nasz than niedaleko,
Jeden go sługa na chwilę wyprzedził,
A bez tchu prawie i napół umarły
Ledwo potrafił spełnić swe poselstwo.
L. Macb.  Idź go pokrzepić; wielkie przyniósł wieści.

(Sługa wychodzi).

Kruk nawet ochrypł, który pod me blanki
Kracze fatalne przybycie Duncana.
Duchy, morderczych towarzysze myśli,
Do mnie tu! duszę moją odniewieśćcie,
A najczarniejszym jadem okrucieństwa
Od stóp do głowy napełńcie mnie całą!
Krew moją zgęśćcie, zamknijcie szczeliny,
Któremi wkraśćby mogła się zgryzota,
By żadnych ludzkich uczuć nawiedzenie
Mym nie zachwiało okrutnym zamiarem,
Nie rozdzieliło myśli od spełnienia!
Wejdźcie w pierś moją, mleko w żółć przemieńcie,
Morderstwa duchy, gdziekolwiek w przestrzeniach
Czatuje wasza istność niewidoma
Na złe natury! Przybądź, nocy ciemna,
W najgęstsze dymy piekła owinięta!

By nóż nie dojrzał rany którą zada,
By przez zasłonę nie przejrzało niebo,
Nie zawołało: stój! stój! (Wchodzi Macbeth).
Wielki Glamis,
Szlachetny Cawdor! a większy od obu
Przez pozdrowienie trzecie, niespełnione!
List twój mnie uniósł za teraźniejszości
Ciemne granice i w chwili obecnej
Już czuję przyszłość.
Macbeth.  Duncan, droga żono,
Dziś tu przybywa.
L. Macb.  A kiedy odjedzie?
Macbeth.  Jutro, jak myśli.
L. Macb.  Nigdy tego jutra
Słońce nie ujrzy!
Twoje oblicze jest podobne księdze,
Treść której dziwną czytać mogą ludzie.
By świat oszukać, bądź jak świat jest cały,
Nieś pozdrowienie w oku, ręce, ustach,
I niewinnego miej pozory kwiatka,
Ale bądź wężem, co się pod nim kryje.
Ten, co przybywa, znajdzie tu przyjęcie;
Lecz wielką nocy tej sprawę mnie zostaw,
Która na wszystkie dnie potem i noce
Całej nas robi ziemi tej panami.
Macbeth.  Pomówim o tem.
L. Macb.  Wypogodź spojrzenia;
Trwogę ten zdradza, co oblicze zmienia.
Mnie zostaw resztę. (Wychodzą).


SCENA VI.
Inverness. Przed zamkiem.
(Oboje. Domownicy Macbetha stoją zebrani pod bramą. Wchodzą: Duncan, Malcolm, Donalbain, Banquo, Lennox, Macduff, Ross, Angus, Służba).

Król Dunc.  Zamek ten w pięknej leży okolicy;
Łagodny wietrzyk słodkiem swojem tchnieniem

Wdzięcznie przenika zachwycone zmysły.
Banquo.  I ten gość lata, kościołów mieszkanka,
Jaskółka świadczy miłą obecnością,
Że oddech niebios przynosi tu wonie.
Na każdym fryzie, każdym kapitelu,
Każdej wystawie, byle jakim kątku,
Ptak ten zawiesił płodną swą kolebkę.
Zauważałem, że tam, gdzie jaskółka
Swe gniazdo lepi, czyste jest powietrze.

(Wchodzi Lady Macbeth).

Król Dunc.  Patrz! patrz! dostojna nasza gospodyni!
Choć miłość, która w trop za nami leci,
Dręczy nas nieraz, wdzięczność za nią mamy,
Zawsze to miłość; to uczy cię, pani,
Że powinnością twą Boga jest prosić,
By nam zapłacił za wszystkie kłopoty,
Które ci dajem.
L. Macb.  Wszystkie nasze służby,
Choć dwakroć, choćby czterykroć zwiększone,
Lichą są pracą za wielkie honory,
Którymi dom nasz raczyłeś obsypać.
Za wszystkie dawne i nowe zaszczyty,
Dom nasz się zmieni, królu, na kaplicę,
W której się modlić będziemy za ciebie.
Król Dunc.  Gdzie than Cawdoru? Pędziliśmy za nim,
Chcąc sami donieść o jego przybyciu;
Lepszy zeń jeździec; wierna jego miłość
Była ostrogą, która mu pomogła,
Że nas wyprzedził i przed nami stanął.
Szlachetna, piękna gospodyni nasza,
Na tę noc gośćmi twoimi jesteśmy.
L. Macb.  Sługi twe, królu, swój dom, swoje mienie,
I siebie samych mają jak depozyt,
Gotowi zawsze, na pierwszy twój rozkaz,
Rachunek złożyć i własność twą zwrócić.
Król Dunc.  Daj mi twą rękę, pani, racz prowadzić
Do gospodarza; kochamy go z serca,

Nigdy go nasza nie opuści taska.
Więc idźmy, proszę, piękna gospodyni. (Wychodzą).


SCENA VII.
Inverness. Sala w zamku.
(Oboje i pochodnie. Przechodzą scenę Krajczy i tłum Sług z półmiskami. Wchodzi Macbeth).

Macbeth.  Gdyby z uczynkiem skończyło się wszystko,
Byłoby dobrze czyn wykonać śpiesznie;
Gdyby morderstwo, swe niszcząc następstwa,
Pomyślność śmiercią jego nam złowiło;
Gdyby wszystkiego ten cios był tu końcem,
Choćby tu tylko, tu, na tem wybrzeżu
Ziemskiego życia: bez trwogibym przyjął
Wszystko, co może za grobem mnie czekać;
Lecz w takich sprawach zawsze tu sąd mamy;
Krwawa nauka, przez nas samych dana,
Na mistrza swego odwraca się zgubę;
Bezstronną dłonią sprawiedliwość zbliża
Zatruty przez nas kielich do ust naszych.
Nad nim tu dzisiaj podwójna straż czuwa:
Naprzód, jak krewny jego i poddany
Dwa mam powody wzdrygać się przed czynem;
Potem, jak jego gospodarz, winienem
Drzwi jego izby przed mordercą zamknąć,
Nie sam na głowę jego nóż podnosić.
A potem, Duncan, tak łagodnie władał,
Na tronie swoim posadził cnót tyle,
Że wszystkie, jakby chór świętych aniołów,
Głosem od trąby grzmotu potężniejszym,
Przeciw tej czarnej odezwą się zbrodni;
Litość, jak nagie, nowonarodzone
Na skrzydłach burzy lecące niemowlę,
Lub jak niebieski posłaniec, cherubin,
Na niewidomym powietrznym rumaku,
W każdeby oko czyn dmuchała krwawy,

I w łez potoku zatopiła wichry.
Jedyną moich zamiarów ostrogą
Moja ambicya, własną pochopnością
Za szranki celów swych przeskakująca.

(Wchodzi Lady Macbeth).

Co tam?
L. Macb.  Już prawie skończył swą wieczerzę.
Czemu tak nagle izbę opuściłeś?
Macbeth.  Czy pytał o mnie?
L. Macb.  Czy nie wiesz, że pytał?
Macbeth.  Dalszego kroku w sprawie tej nie zrobim.
Tyle niedawno zlał na mnie honorów;
Na złotąm chwałę u ludzi zarobił,
Chciałbym ją w całej dziś świetności nosić,
A nie tak prędko z pogardą odrzucać.
L. Macb.  Alboż pijaną była ta nadzieja,
W którąś się ubrał? Czyli spała dotąd?
A rozbudzona blednieje z przestrachu
Na myśl, tak skrzętnie wprzód pielęgnowaną?
Tak samo odtąd miłość twoją cenię.
Czyliż się lękasz w twoim być uczynku
I rezolucyi, czem jesteś w twej żądzy?
Chcesz mieć, co krasą zdaje ci się życia,
A razem w własnem uznaniu być tchórzem,
Za „chciałbym“ w pogoń wysyłać „lecz nie śmiem“,
Jak kot w przysłowiu.[5]
Macbeth.  O cicho, skończ, proszę!
Śmiem wszystko zrobić co mężom przystoi,
A kto śmie więcej, ten nie jest człowiekiem.
L. Macb.  Jakież to bydlę było ci podnietą,
Żeś mi się z twoim otworzył zamiarem?
Gdyś śmiał to zrobić, wtedy byłeś mężem;
Bądź więcej, niźli byłeś, będziesz razem
I więcej mężem. Ni ci czas ni miejsce
Sprzyjały ongi, sam chciałeś je stworzyć;
Dziś przyszły same, a ty serce tracisz?

Karmiłam dzieci i wiem, jak jest drogie
Przy matki łonie wiszące niemowlę,
A przecie, gdy się uśmiechało do mnie,
Pierśbym wyrwała z dziąsł jego bezzębnych,
A mózgiem jego zbryzgałabym kamień,
Gdybym przysięgła, tak jak ty przysiągłeś!
Macbeth.  Gdy się nie uda zamiar —
L. Macb.  To nie uda!
Dośrubuj męstwo do ostatnich gwintów,
A rzecz się uda. Skoro Duncan zaśnie —
Męcząca podróż sen mu ześle łatwy —
Dwóch jego dworzan tak winem upoję,
Że pamięć wszelka, ta mózgu strażnica,
W dym się ulotni, siedlisko rozumu
W alembik przejdzie; kiedy w śnie zwierzęcym,
Jakgdyby w śmierci, natura ich legnie,
Czegóż z Duncanem nie potrafim zrobić?
Trudnoż nam będzie na pijanych dworzan
Naszego dzieła całą zwalić winę?
Macbeth.  Ródź tylko synów! twój hart nieugięty
Mężów jedynie powinien kształtować!
Naszemu słowu czyż świat nie uwierzy,
Gdy krwią pobroczym izby jego stróżów,
Do czynu własnej broni ich użyjem,
Że to ich sprawa?
L. Macb.  Ktoby się odważył
Inaczej myśleć, gdy krzyki usłyszy
Boleści naszej nad Duncana śmiercią?
Macbeth.  Postanowiłem. Do strasznego czynu
Przywołam wszystkie duszy mej potęgi.
Idźmy pozorem pięknym zwodzić gości,
Serc kłamstwo ukryć w twarzy kłamliwości!

(Wychodzą).

AKT DRUGI.
SCENA I.
Inverness. Dziedziniec zamkowy.
(Wchodzą: Banquo i Fleance, przed nimi Sługa z pochodnią).

Banquo.  Jak noc daleko?
Fleance.   Już księżyc się schował,
Lecz nie słyszałem bijącej godziny.
Banquo.  Księżyc zachodzi dziś koło północy.
Fleance.  Lecz jabym myślał, ojcze, że jest później.
Banquo.  Weź miecz mój. — Niebo, myślę, przez oszczędność
Wszystkie swe lampy zgasiło. — I to weź.
Senność, jak ołów, cięży mi na oczach,
A spaćbym nie chciał. Litosne potęgi,
Brońcie mnie, proszę, od myśli przeklętych,
Którym natura we śnie daje przystęp! —
Daj mi miecz. (Wchodzi Macbeth i Sługa z pochodnią).
Kto tam?
Macbeth.   Przyjaciel.
Banquo.   Co, panie,
Jeszcze nie w łóżku? Król spać się położył.
Dziś był nadzwyczaj dobrego humoru,
Sługom twym drogie rozdał podarunki,
A ten diament twej posyła żonie,
Najuprzejmiejszej swojej gospodyni.
Pełny radości wszedł do swej komnaty.
Macbeth.  Gościnność nasza nieprzygotowana
Była koniecznych niedostatków sługą,
A chęciom naszym nie mogła wystarczyć.
Banquo.  Wszystko jest dobrze. — Miałem sen tej nocy
O trzech przeznaczeń siostrach; co do ciebie,
Słowa ich trochę zawierały prawdy.
Macbeth.  Nie myślę o nich. Później jednakowo,
Jeśli sposobna nadarzy się pora,
Chciałbym słów kilka w sprawie tej powiedzieć,

Gdybyś mnie zechciał słuchać.
Banquo.   Każdej chwili.
Macbeth.  Gdy me podzielisz zdanie, a czas przyjdzie,
Rzeczby ci mogła przysporzyć honoru.
Banquo.  Byłem nic z tego, co mam, nie uronił,
Pragnąc przysporzyć, byłem mógł zachować
Sumienie czyste i wiarę bez skazy,
Posłucham rady.
Macbeth.   Tymczasem, dobranoc!
Banquo.  Dzięki! racz przyjąć wzajemne życzenie (wychodzi).
Macbeth.  Idź, powiedz pani, że skoro gotowy
Będzie mój napój, niech mi da znać dzwonkiem.

(Wychodzi Sługa).

Czy to jest sztylet, co przede mną błyszczy,
Zwrócony do mej dłoni rękojeścią i
Przyjdź, niech cię chwycę! Chociaż cię nie trzymam,
Ciągle cię widzę. O widmo fatalne,
Czy dotykaniu nie jesteś przystępne,
Tak jak widzeniu? Lub czy jesteś tylko
Sztyletem myśli, ułudnem zjawiskiem,
Rozpalonego mózgu czczem stworzeniem?
Widzę cię jednak w dotykalnym kształcie
Jak sztylet, który z pochwy tej wyciągam.
Ty drogę, którą miałem iść, wskazujesz
Tam, gdziem miał użyć takiego narzędzia.
Oczy me innych zmysłów są igraszką,
Lub mi od wszystkich innych służą wierniej.
Ciągle cię widzę; na twej rękojeści
I twym brzeszczocie widzę krwi kropelki,
Których przed chwilą jeszcze tam nie było.
Wszystko to mara! — krwawe przedsięwzięcie
Takie mym oczom przedstawia widziadła.
Teraz pół świata zdaje się umarło,
Sen pod firanką dręczą złe marzenia,
Hekacie składa guślarka ofiary,
A mord wychudły, zbudzony przez wilka,
Swojego stróża, co przeciągłem wyciem
Hasło mu daje, do swojego celu

Jak duch się skrada, krokiem Tarkwiniusza
Gwałt knującego. — Ziemio nieruchoma,
Nie patrz gdzie zmierzam, stąpań mych nie słuchaj
By twe kamienie nawet nie zdradziły
Gdziem jest, gdzie idę, nie odarły czasu
Z tej groźnej ciszy, co mu tak przystoi.
On żyje jeszcze, a ja tylko grożę,
Chłodem słów moich ogień czynu mrożę.

(Słychać dzwonek)

To znak mój; idę, dzwonek na mnie woła.
Niech dzwon ten, królu, twych snów nie przerywa
On cię do piekła lub do raju wzywa (wychodzi).


SCENA II.
Tamże.
(Wchodzi lady Macbeth).

L. Macb.  Mnie to ośmiela, co ich upoiło,
A co ich gasi, mnie ognia dodaje.
Cicho! Co słyszę? Ha, to puszczyk woła
Złowróżbym głosem fatalne dobranoc. —
Teraz czyn spełnia — drzwi stoją otworem,
Dworzanie chrapiąc szydzą z powinności,
Bo tak ich napój zaprawiłam dzielnie,
Ze śmierć z naturą spiera się, czy żyją,
Czyli umarli.
Macbeth  (za sceną). Kto tam? co tam? Hola!
L. Macb.  Przebóg! Drżę cała, by się nie zbudzili;
Rzecz niespełniona; zamiar nie uczynek
Zgubą jest naszą. Cicho! — Ich sztylety
Tak położyłam, że nie mógł ich chybić.
Gdyby tak we śnie do mojego ojca
Nie był podobny, jabym rzecz spełniła.
Mój mąż! (Wchodzi Macbeth).
Macbeth.   Spełniłem. — Nie słyszałaś krzyku?
L. Macb.  Hukania sowy i świerszczów ćwierkanie.
Czy nie mówiłeś?

Macbeth.   Kiedy?
L. Macb.   Teraz.
Macbeth.   Schodząc?
L. Macb.  Tak jest.
Macbeth.   Słuchajmy! — Kto śpi w drugiej izbie?
L. Macb.  Donalbain.
Macbeth  (patrząc na swoje ręce). Jakże bolesny to widok!
L. Macb.  Szaleństwem mówić: bolesny to widok!
Macbeth.  Z dwóch jego stróżów jeden śmiał się we śnie,
Drugi „mord!“ wrzasnął; zbudzili się wzajem;
Milcząc słuchałem; mruknęli modlitwę
I znów usnęli.
L. Macb.   Los ich nierozdzielny.
Macbeth.  Jeden zawołał: „błogosław nam Boże!“
A drugi: „Amen!“ jakby mnie widzieli
Z tą kata ręką. Słuchając ich trwogi,
Do ich: „błogosław nam Boże!“ nie mógłem:
Amen dorzucić.
L. Macb.   Nie myśl o tem dłużej!
Macbeth.  Lecz czemu: Amen wymówić nie mogłem?
Błogosławieństwa tak potrzebowałem,
A przecie: Amen uwięzło mi w gardle!
L. Macb.  O takich sprawach mysleć tak nie trzeba,
Myśl taka zdolna odebrać nam rozum.
Macbeth.  Zda się, żem słyszał głos: „nie zaśniesz więcej!
Macbeth sen zabił, zabił sen niewinny,
Sen, co rozpłata trosk zwikłany motek,
Śmierć dnia każdego, ciężkiej pracy kąpiel,
Ożywczy balsam utrapionej myśli,
Wielkiej natury drugie ludziom danie,
Przysmak najlepszy biesiady żywota“.
L. Macb.  Co chcesz powiedzieć?
Macbeth.   Ciągle do mnie woła,
Wszędzie głos słyszę: „Już nie uśniesz więcej!
Glamis sen zabił i dlatego Cawdor
Nie uśnie więcej, Macbeth spać nie będzie!“
L. Macb.  Któż to tak wola? Co, dostojny thanie,
Do tegoż stopnia hart duszy osłabiasz,

Że słuchasz mózgu chorego podszeptów? —
Weź trochę wody, i idź z twojej dłoni
O myj to szpetne świadectwo co prędzej. —
Po co przyniosłeś stamtąd te sztylety?
Tam być powinny — odnieś je na miejsce,
A śpiących dworzan krwią pomaż oblicza.
Macbeth.  Nie, tam nie wrócę, i myśleć się lękam
O tem, com zrobił, a znów spojrzeć na to
Nie mam odwagi.
L. Macb.   Mężu słabej woli!
Daj mi sztylety. Śpiący i umarli
Są jak obrazy; dziecko tylko straszy
Czart malowany. Jeśli krew nie zaschła,
Sług jego śpiących twarze nią pozłocę,
Bo na nich musim zwalić podejrzenie.

(Wychodzi. — Stukanie za sceną).

Macbeth.  Kto to być może? Co się ze mną stało,
Że lada szelest trwogą mnie przeraża?
Co to za ręka? Oczy mi wydziera!
Czy wszystkie morza wielkiego Neptuna
Krew tę z mej ręki obmyć będą w stanie?
Ach nie! Ta ręka raczej swą purpurą
Mórz nieskończonych wody poczerwieni,
Zielone prądy w krwiste zmieni fale.

(Wchodzi lady Macbeth).

L. Macb.  I moje ręce mają twoich farbę,
Leczbym się wstydu pokryła rumieńcem,
Gdyby me serce było równie białe. (Stukanie).
Do południowej bramy ktoś tam stuka,
Czas już do naszej schronić się komnaty.
Czyn nasz omyje kilka wody kropli;
Patrz, jak rzecz łatwa! Widzę, że cię męstwo
Odbiegło w drodze. Słuchaj, znów stukanie!

(Stukanie).

Weź nocną szatę, aby nie poznano,
Żeśmy czuwali, jeśli nas wywoła
Konieczność jaka. W twoich tylko myślach
Nie gub się marnie.

Macbeth.   Wiedzieć, co zrobiłem!
Byłoby lepiej nie wiedzieć, że jestem. (Stukanie).
Obudź więc twojem stukaniem Duncana!
Gdybyś obudził! (Wychodzą).


SCENA III.
Tamże.
(Wchodzi Odźwierny. Stukanie za sceną).

Odźw.  To mi się nazywa stukanie! Gdyby człowiek był odźwiernym piekielnej bramy, dobrzeby musiał obracać kluczem. (Stukanie). Stuk! stuk! stuk! Kto tam, w imię Belzebuba? To dzierżawca, który się powiesił, widząc, że będzie urodzaj; przybywasz w samą porę; zaopatrz się tylko w serwety, bo weźmiesz tu za to na dobre poty. (Stukanie). Stuk! stuk! stuk! Kto tam, w imię drugiego dyabła? Na uczciwośc, to kazuista, gotów przysiądz na obie ważki przeciw każdej ważce, który się niemało zdrad dopuścił przez miłość Boga, ale nie mógł dwuznacznikiem wcisnąć się do nieba. O, wejdź, kazuisto! (Stukanie). Stuk! stuk! stuk! Kto tam? A, to przychodzi angielski krawiec za skradzione sukno z francuskich spodni; wejdź, panie krawcze, nie trudno ci tu będzie zagrzać duszę do twojego żelazka. (Stukanie). Stuk! stuk! Ani chwili spoczynku! Kto tam? Ale tu za zimno trochę na piekło. Nie chcę być dłużej dyabelskim odźwiernym. Miałem zamiar wpuścić tu z każdej profesyi jednego, co pędzi kwiecistą drogą na wieczne sobótki. (Stukanie). Zaraz, zaraz! A proszę nie zapominać o odźwiernym! (Otwiera bramę. Wchodzą: Macduff i Lennox).

Macduff.  Czyś spać tak późno poszedł, przyjacielu,
Żeś wstał tak późno?

Odźw.  Prawda, panie, żeśmy pili, aż drugi kur zapiał; a trunek, panie, wielkim jest sprawcą trzech rzeczy.
Macduff.  Jakich to trzech rzeczy mianowicie sprawcą jest trunek?
Odźw.  Czerwonego nosa, panie, snu i wody. Wszeteczeństwo, panie, trunek sprawia i nie sprawia: daje chętkę, ale odbiera możność. Tak więc, panie, możnaby nazwać trunek dwulicznikiem wszeteczeństwa: stwarza je i niszczy; budzi je i odpędza; zachęca i odstrasza; wola do gotowości i zdradza, na domiar durzy je snem dwulicznym, a zadawszy mu kłamstwo, opuszcza je.
Macduff.  Myślę, że trunek zadał ci to kłamstwo tej nocy.
Odźw.  Tak jest, panie, przez samo gardło; ale zapłaciłem mu za to, i zdaje mi się, że byłem za silny dla niego, bo choć mnie zwalił z nóg na chwilę, potrafiłem się go pozbyć.

Macduff.  Czy pan twój wstał już? — Nasze go stukanie
Zbudziło widzę, bo oto nadchodzi. (Wchodzi Macbeth).
Lennox.  Dzień dobry, panie!
Macbeth.   Dzień dobry wam obu!
Macduff.  Dostojny panie, czy król już się zbudził?
Macbeth.  Jeszcze nie.
Macduff.   Rano kazał mi się stawić,
Boję się, żebym nie przybył za późno.
Macbeth.  Więc cię do jego izby poprowadzę.
Macduff.  Wiem, że to miły jest dla ciebie kłopot,
Choć zawsze kłopot.
Macbeth.   Praca, którą lubim,
Leczy swój kłopot. To drzwi jego izby.
Macduff.  Wejść się odważę, to moja powinność (wychodzi).
Lennox.  Czy król odjeżdża dziś?
Macbeth.   Tak zapowiedział.
Lennox.  Noc była straszna; gdzieśmy nocowali,
Wiatr zwalił komin, a jak powiadają,
W powietrzu straszne słychać było jęki,
Krzyki, konania i głosy prorocze,
Groźnym akcentem zapowiadające
Łuny pożarów i zamęt wypadków,
Świeżo wylęgłych na dni naszych klęskę.
Noc całą puszczyk hukał przeraźliwie,
I ziemia nawet drżeć miała z przestrachu.

Macbeth.  Noc byia straszna!
Lennox.   Młoda moja pamięć
Nie przypomina sobie równych dziwów.

(Wchodzi Macduff).

Macduff,  O zgrozo! zgrozo! ani cię potrafi
Język wysłowić, ani serce pojąć!
Macbeth  i Lennox. Cóż się więc stało?
Macduff.   Swego arcydzieła
Zamęt dokonał. Kościół namaszczony
Mord świętokradzki strzaskał, i z świątyni
Żywota lampę wykradł gorejącą.
Macbeth.  Co mówisz? życie?
Lennox.   Mówisz, króla życie?
Macduff.  Wejdźcie do izby, tam wasze źrenice
Widok Gorgony nowej niech oślepi!
Nie wymagajcie słów więcej ode mnie!
Patrzcie, a potem mówcie sami!
(Wychodzą: Macbeth i Lennox). Wstajcie!
Zbudźcie się! wstajcie! Na gwałt bijcie w dzwony!
Morderstwo! zdrada! Banquo, Donalbainie,
Malcolmie, wstajcie! Śmierci wizerunek,
Sen otrząśnijcie! Na śmierć patrzcie samą!
Wstańcie! Zobaczcie sądnego dnia obraz!
Malcolmie, Banquo, jak z grobu powstańcie,
I jak umarłych duchy się przybliżcie,
Aby tak wielkiej przypatrzyć się grozie!
Uderzcie w dzwony! (Dzwonią. Wchodzi lady Macbeth).
L. Macb.   I cóż się to stało,
Że jakby trąby przeraźliwej hasło
Całego domu śpiących tu zwołuje?
Mów! mów!
Macduff.   O pani, czułe twoje serce
Nie jest do takiej stworzone boleści.
W kobiety ucho takie słowo rzucić,
Jest to ją zabić! (Wchodzi Banquo).
O Banquo! o Banquo!
Nasz król zabity!
L. Macb.   Przebóg, w naszym domu!

Banquo.  Gdziebądź, czyn straszny! O drogi Macduffle,
Odwołaj słowo, powiedz, że zmyślone!

(Wchodzą: Macbeth i Lennox).

Macbeth.  Czemu godziną wprzódy nie umarłem!
Umarłbym szczęsny! Od tej bowiem chwili
Świat ten śmiertelny stracił, co poważne;
Wszystko jest tylko fraszką! Sława, łaska,
Wszystko umarło! Wszystko życia wino
Już wytoczone, w tej ciemnej piwnicy
Tylko się na dnie męty pozostały.

(Wchodzą: Malcolm i Donalbain).

Donalbain.  Co się to stało?
Macbeth.   Stało się nieszczęście,
Które najciężej na serce twe spadnie.
Krwi źródło twojej stanęło i wyschło.
Macduff.  Król, a twój ojciec, jest zamordowany.
Malcolm.  O! a przez kogo?
Lennox.   O ile się zdaje,
Sprawcami czynu jego szambelani.
Twarze i ręce były pokrwawione,
Jak ich sztylety, któreśmy znaleźli
Na ich wezgłowiach jeszcze nie otarte.
Kto wzrok ich widział, dziki, obłąkany,
Nie chciałby życia straży ich powierzyć.
Macbeth.  Jednak żałuję, że w wściekłości szale
Obu zabiłem.
Macduff.   Czemu to zrobiłeś?
Macbeth.  Któż w osłupieniu roztropność zachował,
Miarę wśród szału? Kto razem był wierny
I obojętny? To nad ludzkie siły.
Miłości mojej gwałtowne popędy
Zimnej rozwagi prześcignęły radę.
Tam leżał Duncan; srebrną jego skórę
Krwi jego złotej otaczały pasy.
Otwarte rany, jak wyłom natury,
Dawały wejście niszczącej ruinie;
Tam znów mordercy, naznaczeni barwą
Swego rzemiosła, a przy nich sztylety,

Jak w szpetnej pochwie, w zsiadłej krwi schowane.
Któżby z miłością przepełnionem sercem,
Z odwagą w sercu, potrafił się wstrzymać,
Żeby miłości swej nie dowieść czynem?
L. Macb.  Ratujcie! mdleję!
Macduff.   Dajcie pomoc pani!
Malcolm.  Czemu milczące nasze są języki,
Gdy nas dotyczę sprawa ta najbliżej?
Donalbain.  Jak mówić, kiedy nasze przeznaczenie
W nieznanej jamie czatuje ukryte,
Może z zasadzki lada chwila wypaść,
Może nas porwać? Uchodźmy stąd raczej:
Nie są dojrzałe dotychczas łzy nasze.
Malcolm.  O boleść nasza do czynu niezdolna!
Banquo.  Ratujcie panią! (Wynoszą lady Macbeth).
Kiedy naszą nagość
Od zimnych wiatru osłonim powiewów,
Zbierzmy się razem, aby czyn ten krwawy
Bliżej wybadać, bo w obecnej chwili
Miotają nami trwoga i niepewność.
Życie me w Boga potężnej prawicy,
Pod jego pieczą wystąpię do boju
Przeciw nieznanym jeszcze uroszczeniom
Zbrodni i zdrady.
Macduff.   Ja także!
Wszyscy.   My wszyscy!
Macbeth.  W męską gotowość spiesznie się uzbrójmy,
Zbierzmy się potem w wielkiej sali.
Wszyscy.   Zgoda!

(Wychodzą wszyscy prócz Malcolma i Donalbaina).

Malcolm.  Co myślisz czynić? Nie łączmy się z nimi:
Przybrać pozory udanego żalu
Łatwą jest sztuką dla fałszywych ludzi.
Spieszę do Anglii.
Donalbain.   A ja do Irlandyi:
Los rozdzielony ustrzeże nas łatwiej.
W ludzkich uśmiechach widzę tu sztylety,
A krwią najbliższy najkrwawszy jest dla nas.

Malcolm.  Ciśnięta strzała nie upadła jeszcze,
Nie stać na celu dla nas najbezpieczniej.
Więc na koń! Bądźmy skąpi w pożegnaniach,
Uchodźmy tylko: wolno tam uciekać,
Gdzie niepodobna miłosierdzia czekać. (Wychodzi).


SCENA IV.
Przed zamkiem.
(Wchodzą: Boss i Starzec).

Starzec.  Lat siedemdziesiąt dobrze zapamiętam,
W ich ciągu straszne widziałem godziny,
I sprawy dziwne, ale przy tej nocy
Fraszką są wszystkie minione wspomnienia.
Ross.  Ach, dobry ojcze, widzisz, że niebiosa,
Jakby człowieka pomieszane czynem,
Grożą swym gniewem krwawej jego scenie.
Wedle zegaru, to dzień, ciemność przecie
Dnia lampę swoim zasłoniła kirem.
Nocyż to przemoc, albo dnia wstydliwość,
Że cień osłonił ziemi tej oblicze,
Które blask żywy powinien całować?
Starzec.  Jak ten czyn, wszystko naturze przeciwne:
W ostatni wtorek, sokół w dumnym locie
Padł pod szponami sowy myszołówki.
Ross.  Duncana konie, (rzecz dziwna, lecz pewna)
Piękne i silne, swej ozdoba rasy,
Zdziczały nagle, z swej wypadły stajni,
Głuche na rozkaz, jakby chciały wojnę
Z rodem wieść ludzkim.
Starzec.   Mówią, że się gryzły.
Ross.  Sam to widziałem, na mych ócz zdziwienie.

(Wchodzi Macduff).

Lecz otóż Macduff. Cóż się dzieje w świecie?
Macduff.  Alboż nie widzisz?
Ross.   Czyli już odkryto,
Kto sprawcą tego najkrwawszego czynu?

Macduff.  Ci, których Macbeth własną zabił ręką.
Ross.  Przebóg! I czegóż mogli się spodziewać?
Macduff.  Byli kupieni. Malcolm i Donalbain,
Synowie króla, uciekli obadwa,
Na nich też czynu spada podejrzenie.
Ross.  Wszystko potworne! Łakoma ambicyo,
Pożerasz sama życia twego środki!
Więc teraz, ile wnioskować się godzi,
Królewska godność spadnie na Macbetha.
Macduff.  Już ogłoszony; na koronowanie
Do Scone wyruszył.
Ross.   A Duncana ciało?
Macduff.  Do świętych grobów Colmes-Cill wysłane,
Gdzie przodków jego spoczywają kości.
Ross.  Czy do Scone jedziesz?
Macduff.   Nie, do Fife, kuzynie.
Ross.  Moim zamiarem jest do Scone się udać.
Macduff.  Bodaj tam wszystko dobrze się skończyło,
By w nowych szatach gorzej nam nie było!
Ross.  Żegnam cię, ojcze.
Starzec.   Niech cię Bóg prowadzi,
Jak wszystkich, którzy przemienićby chcieli
Co złe na dobre, wrogów w przyjacieli! (Wychodzą).


AKT TRZECI.
SCENA I.
Forres. Sala w pałacu.
(Wchodzi Banquo).

Banquo.  Masz teraz wszystko, tron, Cawdor i Glamis,
Jak ci przeznaczeń siostry obiecały;
Lękam się, żebyś najszpetniejszych środków
Do osiągnienia celów tych nie użył.

Lecz powiedziano, że tron nie zostanie
Przy twem potomstwie, że ja będę szczepem
I ojcem królów długiego szeregu.
Jeżeli prawda z ich ust może płynąć,
Jak się na tobie, Macbecie, sprawdziło,
Czemu, co było dla ciebie proroctwem,
Nie ma być także proroctwem i dla mnie.
Nie ma do góry podnieść mych nadziei?
Dość tego, cicho!

(Przy odgłosie trąb wchodzą: Macbeth, jako król, Lady Macbeth, jako królowa, Lennox, Moss, Panowie, Panie i Służba).

Macbeth.   To nasz gość najdroższy.
L. Macb.  Zapomnieć o nim byłoby obedrzeć
Z pierwszej ozdoby wielkie nasze święto.
Macbeth.  Dziś uroczystą wydaję wieczerzę,
I proszę, abyś gościem mym być zechciał.
Banquo.  Racz rozkazywać, najjaśniejszy panie,
Do woli twojej moje posłuszeństwo
Na zawsze wiąże węzeł niezerwany.
Macbeth.  Czy popołudniu masz jechać gdzie konno?
Banquo.  Tak jest, mój królu.
Macbeth.   Gdyby nie to, chciałem
Twojego zdania na dzisiejszej radzie
Zasięgnąć, panie, zawsze bowiem było
Mądrości pełne a w skutkach szczęśliwe.
Ale odłożym sprawę tę do jutra.
Jakże daleko chcesz jechać?
Banquo.   Jak sądzę,
Podróż zabierze czas mój do wieczerzy.
Jeśli mój rumak kroku nie przyśpieszy,
Będę zmuszony od nocy pożyczyć
Jakich dwie godzin.
Macbeth.   Raz jeszcze powtarzam:
Tylko się nie spóźń na ucztę.
Banquo.   Nie, królu.
Macbeth.  Słyszę, że krewni moi krwią zbroczeni
Chronią się teraz w Anglii i Irlandyi.
Żeby nie wyznać swego ojcobójstwa

Dziwne powieści swym prawią słuchaczom.
Lecz jutro o tem, a przy sposobności
W innej też sprawie zasiągniem twej rady.
Więc na koń! Żegnam do twego powrotu.
Czy i Fleance jedzie z tobą?
Banquo.   Tak jest, panie,
A czas spóźniony śpieszyć się nam radzi.
Macbeth.  Życzę wam koni szybkich, pewnonogich,
A ich grzbietowi obu polecając,
Żegnam was. (Wychodzi Banquo).
Każdy jest teraz panem swego czasu,
Do siódmej wieczór. Żeby towarzystwo
Tem milsze było dla nas przy wieczerzy,
Kilka tych godzin przepędzim samotnie;
Tym czasem Bogu wszystkich was polecam.

(Wychodzą: Lady Macbeth, Panowie, Panie i t. d).

Słuchaj! czy ludzie ci są już gotowi?
Sługa.  U bram pałacu na rozkaz czekają.
Macbeth.  Więc ich przyprowadź. (Wychodzi Sługa).
Być królem jest niczem,
Jeśli nie mogę być królem bezpiecznie.
Ten Banquo serce trwogą mi napełnia,
W królewskiej jego duszy to panuje,
Co bojaźń rodzi: śmiały jest na wszystko,
A przy swej myśli harcie nieugiętym
Posiada mądrość, która męstwo jego
Bezpieczną drogą do celu prowadzi.
On jeden tylko z żyjących mnie trwoży;
Geniusz mój w jego słabnie obecności,
Jak powiadają geniusz Antoniusza
Tam, gdzie był Cezar. On siostrom nakazał,
Gdy mnie królewskiem pozdrowiły mianem,
I sobie także przyszłość prorokować;
One go ojcem królów powitały.
Więc bezowocną na głowę koronę,
Jałowe berło w ręce me złożyły,
Które ma później obca dłoń mi wydrzeć,
Kiedy następcą mym nie syn mój będzie.

Jakto? Więc duszę moją pokalałem
Dla Banqua synów? i dla ich wielkości
Zamordowałem dobrego Duncana?
W kielich pokoju mego gorycz wlałem,
Wieczny mój klejnot na pastwę oddałem
Ludzkiego rodu wspólnemu wrogowi,
Żeby ich zrobić królami? Królami
Banqua nasienie? Nigdy! raczej, losie,
Wejdź ze mną w szranki do walki na zabój!
Kto tam? (Wchodzi Sługa z dwoma Mordercami).
Drzwi pilnuj, póki nie zawołam.

(Wychodzi Sługa).

Czy to nie wczoraj z wami rozmawiałem?
1 Mord.  Wczoraj, mój królu.
Macbeth.   Dobrze; czy me słowa
Wzięliście potem na pilną rozwagę?
Wiedzcie, że dotąd jego tylko sprawą
Fortuna wasza nie mogła zakwitnąć,
O co, niesłusznie, mnie oskarżaliście.
Wszystkom to wczoraj dokładnie wyłożył,
Jak was zwodnemi łudził nadziejami,
A tajnie szkodził, jakie były środki,
Kto ich używał, i tysiąc spraw innych,
Których słuchając, człek nawet półduszny
I pół rozumny, rzekłby bez wahania:
To Banquo zrobił.
1 Mord.   Dowiodłeś nam, królu.
Macbeth.  Dowiodłem. Później napomknąłem sprawę,
Która jest celem dzisiejszej rozmowy.
Czy cierpliwości taki macie zasób,
Żeście gotowi wszystko płazem puścić?
Jestże w was tyle cnót ewangelicznych,
Żeby się modlić za tego uczciwca
I za ród jego, gdy on, ciężką dłonią,
Zgiął was do grobu, na żebraków zmienił ?
1 Mord.  Jesteśmy, królu, mężami.
Macbeth.   To prawda,
Na liście mężów stoicie wpisani,

Jak kundle, charty, ogary i pudle,
Wyżły, brytany, szpice, bonończyki,
Wszystko to spólne psa nosi nazwisko;
Lecz gdy wartości przyjdzie regestr pisać,
Mówimy: szybki, leniwy lub zmyślny,
Stróż domu, łowny, stosownie do cnoty,
Którą w nim szczodra zamknęła natura,
Ta mu osobne zapewnia nazwisko
Do katalogu spólnego wciągnięte.
Tak samo ludzie: jeśli więc myślicie,
Że imię wasze nie stoi ostatnie
W szeregu mężów, powiedzcie mi śmiało,
A ja powierzę sercom waszym sprawę,
Której spełnienie wroga wam usunie,
A do miłości mojej was przykuje,
Bo chorowite moje także zdrowie,
Póki on żyje, z jego tylko śmiercią
Czerstwe odkwitnie.
2 Mord.   Jestem z liczby ludzi
Tak rozjątrzonych świata obelgami,
Że bez wahania na wszystko się ważę,
Byle się pomścić za krzywdy i ciosy.
1 Mord.  I ja też, królu, klęskami znękany
I skołatany losów przeciwnością,
Na losu kartę chętnie stawię życie,
Aby je przegrać albo je polepszyć.
Macbeth.  Wiecie, że Banquo wrogiem był wam zawsze.
2 Mord.  Wiemy to, królu.
Macbeth.   I moim on wrogiem,
A tak zaciekłym, że każda minuta,
W której oddycha, zagładą mi grozi.
Chociaż mam siłę, aby go otwarcie
Znieść z moich oczu, wolą mą czyn pokryć;
Wstrzymać się muszę przez konieczne względy
Na spólnych jego i moich przyjaciół,
Których miłości nie mogę postradać.
Płakać go będę, choć go sam obalę.
Dlatego liczę dziś na pomoc waszą,

Aby rzecz ukryć przed źrenicą świata
Przez mnogie względy nieskończonej wagi.
2 Mord.  Twoje rozkazy wykonamy, królu.
1 Mord.  Choć życie —
Macbeth.   Męstwo w oku waszem błyszczy.
Wskażę wam miejsce, nim minie godzina,
Na czaty wasze, czas oznaczę ściśle,
Bo rzecz ta musi tej nocy się spełnić
W pewnej od zamku mego odległości:
Pomnijcie tylko, że czystym chcę zostać.
Żeby w robocie nie zostało szpary,
I Fleance, syn jego, podróży towarzysz,
Którego zguba równie dla mnie ważna
Jak jego ojca, musi z nim podzielić
Czarnej godziny jedno przeznaczenie.
Teraz wam daję chwilę do namysłu,
Wrócę niebawem.
2 Mord.   Jesteśmy gotowi.
Macbeth.  Czekajcie na mnie. Więc rzecz ułożona.
Gdy duch twoj, Banquo, niebu przeznaczony,
Nocy tej musi raju znaleźć brony. (Wychodzą).


SCENA II.
Forres. Inny pokój zamku.
(Wchodzą: Lady Macbeth i Sługa).

L. Macb.  Czy dwór opuścił Banquo?
Sługa.   Tak jest, pani,
Lecz wróci wieczór.
L. Macb.   Idź, powiedz królowi,
Że go o kilka chwil rozmowy proszę.
Sługa.  Idę. (Wychodzi).
L. Macb.   Bez zysku wszystko tam stracone,
Gdzie szczęścia żądze nie dają spełnione;
Bezpieczniej mordu ofiarą spać w grobie,
Jak mordem drżącą radość kupić sobie.

(Wchodzi Macbeth).

Jakto, mój panie, dlaczego samotny
Za czarnych marzeń towarzystwem gonisz,
Karmisz się myślą, której należało
Do grobu zapaść z tym, o którym myśli?
Co bez lekarstwa, nie warte uwagi,
A co się stało, odstać się nie może.
Macbeth.  Nadcięty przez nas wąż, a nie zabity
Zrośnie się znowu, będzie, czem był wprzódy,
Złość nasza biedna zostanie jak dawniej
Pod groźbą zębów jego jadowitych.
Ale niech raczej z fug wszystko wypadnie,
Dwa zginą światy, nim będziem pożywać
Chleb nasz śród trwogi, spać śród strasznych marzeń,
Które wstrząsają co noc naszą istność.
Lepiej w mogile z umarłym spoczywać
Przez nas wysłanym, by spoczynek znaleźć,
Niż straszne męki, na torturach myśli,
Cierpieć bez końca. Duncan teraz w grobie
Usnął spokojnie po życia gorączce.
Zdrada dla niego złość swą wyczerpała,
Sztylet, trucizna i domowe spiski,
Obce napady, nic go dziś nie trwoży.
L. Macb.  Dobry mój panie, wypogódź spojrzenie,
Miej twarz spokojną śród wieczornych gości.
Macbeth.  Będę miał, droga, i ty miej ją, proszę.
Do Banqua obróć wszystkie twoje względy,
Daj mu pierwszeństwo słowem i wejrzeniem.
Gorzkie to chwile, w których nam potrzeba
W potoku pochlebstw myć nasze honory,
Na maski serca przemienić oblicza,
By się nie zdradzić.
L. Macb.   Nie myśl o tem więcej.
Macbeth.  Dusza ma pełna niedźwiadków, o żono!
Wszak wiesz, że Banquo i jego Fleance żyją.
L. Macb.  Życia ich stępel nie jest przecie wieczny.
Macbeth.  To mnie też krzepi; można ich dosięgnąć.
Bądź więc wesołą; nim swój lot klasztorny
Skończy nietoperz, zanim żuk pancerny,

Na głos Hekaty czarnej, sennym brzękiem
Poziewającą pieśń nocy wybąka,
Straszny a sławny spełni się czyn.
L. Macb.   Jaki?
Macbeth.  Droga ma duszko, bądź niewinną wiedzy,
Póki spełnionej nie przyklaśniesz sprawie.
Przyjdź, ciemna nocy, owiń swoją szarfą
Czułe źrenice dnia litościwego,
A swoją krwawą, niewidzialną ręką
Potargaj węzły, co blednąc mi każą!
Światło ciemnieje; kruk ciągnie do lasu,
Dzienne stworzenia cichną, zasypiają,
Nocne potwory łupu szukać wstają.
Dziwisz się, widzę; chwilę cierpliwości:
Grzech sił dodaje dzieciom nieprawości.
A teraz, idźmy. (Wychodzą).


SCENA III.
Forres. Park z bramą, prowadzącą do pałacu.
(Wchodzą trzej Mordercy).

1 Mord.  Lecz któż ci kazał połączyć się z nami?
3 Mord.  Macbeth.
2 Mord.   Możemy śmiało mu zaufać,
Gdy tak dokładnie umiał nam opisać
Nasze zlecenia i działania sposób.
1 Mord.  Stań więc tu z nami. Jeszcze na zachodzie
Blade dnia cętki malują firmament.
Spóźniony jeździec spina teraz konia,
By jeszcze na czas do gospody przybyć;
Już niedaleko cel naszej zasadzki.
3 Mord.  Cicho! Czy tentent słyszeliście koni?
Banquo  (za sceną). Hola! pochodni!
2 Mord.   To on. Reszta gości
1 Mord.  Już jest w pałacu.
3 Mord.   Odesłał rumaki.
Na jaką milę, zwykłym obyczajem

Wszystkich podróżnych, do zamkowej bramy
Piechotą idzie.

(Wchodzą: Banquo i Fleance, za nimi Sługa z pochodnią).

2 Mord.   Hej, światła!
3 Mord.   To on jest!
1 Mord.  A tylko śmiało!
Banquo.   Deszcz będzie tej nocy.
1 Mord.  Niech sobie leje (przebija Banqua).
Banquo.   Zdrada! Drogi Fleance,
Uciekaj! Fleance, uciekaj! uciekaj!
Możesz mnie pomścić. — Podły niewolniku!

(Umiera. — Fleance i Sługa uchodzą).

3 Mord.  Kto światło zgasił?
1 Mord.   Czy nie należało?
3 Mord.  Trup jeden tylko; syn uciekł, jak widzę.
2 Mord.  Najlepsza czynu połowa chybiona.
1 Mord.  Cóż robić! Idźmy powiedzieć, co zaszło. (Wychodzą).


SCENA IV.
Wielka pałacowa sala. Zastawiona uczta.
(Wchodzą: Macbeth, lady Macbeth, Boss, Lennox, Panowie i Służba).

Macbeth.  Zasiądźcie, proszę; znacie wasze stopnie.
Raz jeszcze jeden z serca was tu witam.
Panowie.  Dzięki ci, królu!
Macbeth.   Zamiarem jest naszym
Mieszać się z kołem gości, jak przystoi
Gospodarzowi. Nasza gospodyni
Zasiędzie krzesło, ale w swoim czasie
O pozdrowienie i od niej poprosim.
L. Macb.  W mojem imieniu naszym przyjaciołom
Racz me serdeczne oddać pozdrowienie.

(Pierwszy Morderca pokazuje się przy drzwiach).

Macbeth.  Patrz, jak serdecznie i oni dziękują.
Dwie strony równe; tu w środku zasiędę;
Niech radość dzisiaj hasłem będzie naszem.
Za chwilę pełny puhar pójdzie kołem. —

(Zbliżając się do drzwi).

Masz krew na twarzy.
1 Mord.   To chyba krew Banqua.
Macbeth.  Wolę ją widzieć na twojem obliczu,
Niż w jego żyłach. Wyekspedyowany?
1 Mord.  Własną mu ręką gardło poderżnąłem.
Macbeth.  Pierwszego rzędu jesteś rzezigardłem;
Lecz i ten dobry, który tę posługę
Fleansowi oddał; jeśliś ty to zrobił,
Równego tobie nie znajdzie pod słońcem.
1 Mord.  Fleance zdołał umknąć, najjaśniejszy panie.
Macbeth.  Więc mój paroksyzm znowu mnie napada,
Inaczej byłbym zdrów, jak marmur cały,
Stały jak skała, wolny jak powietrze,
Owiewające skrzydłem ziemię całą;
Lecz teraz jestem znów zapakowany,
Zamurowany, przybity, przykuty
Do szpetnej trwogi i powątpiewania.
Ale przynajmniej Banquo jest bezpieczny?
1 Mord.  Bezpieczny, królu, w rowie teraz mieszka,
A ran dwadzieścia czerwieni mu głowę,
Z których najmniejszą uciekłoby życie.
Macbeth.  Dzięki ci za to! Stary wąż zdeptany;
Robak, co uciekł, jad z czasem wysączy,
Dziś zębów nie ma. Oddal się na teraz,
Jutro obszerniej pogadamy o tem.

(Wychodzi Morderca).

L. Macb.  Królu i panie, nie zachęcasz gości,
A wszelka uczta jest jakby w oberży,
Jeśli gospodarz często nie dowodzi,
Że ją wydaje z całą serdecznością.
Kto jeść chce tylko, niech ucztuje w domu;
W gościnie, potraw zaprawą uprzejmość,
A bez niej smaku nie ma towarzystwo.
Macbeth.  Napominaczko słodka! — Więc, panowie,
Z całej wam duszy życzę apetytu,
Bodaj wam uczta służyła na zdrowie!
Lennox.  Racz zasiąść z nami, miłościwy panie.

(Wchodzi duch, Banqua i siada na miejscu Macbetha).

Macbeth.  Całą tej ziemi widziałbym tu chwałę,
Gdyby drogiego nie brakło nam Banqua.
Bodajbym skarżyć jego mógł niegrzeczność,
A nie nieszczęście jakie opłakiwać!
Ross.  Nieobecnością łamie dane słowo.
Racz towarzystwem twojem nas zaszczycić,
Łaskawy królu.
Macbeth.   Stół widzę już pełny.
Lennox.  Tu wolne miejsce.
Macbeth.   Gdzie?
Lennox.   Tu, dobry panie.
Co tak królewską waszą mość wzruszyło?
Macbeth.  Kto z was to zrobił?
Panowie.   Co, dobry nasz królu?
Macbeth.  Nie możesz mówić, że ja to zrobiłem:
Tylko mi krwawym nie potrząsaj włosem!
Ross.  Wstańmy, bo chory pan nasz miłościwy.
L. Macb.  Nie, nie, zostańcie dobrzy przyjaciele!
Od lat młodzieńczych król często tak bywa;
Ale to tylko chwilowy paroksyzm,
Przejdzie jak przyszedł, bez żadnego śladu.
Baczność nań wasza obrazi go tylko,
A paroksyzmu gwałtowność podwoi.
Jedzcie, odwróćcie od niego spojrzenia. —
Jestżeś ty mężem?
Macbeth.   A mężem bez trwogi,
Zdolnym bez drżenia poglądać na rzeczy,
Na których widok sam dyabeł blednieje!
L. Macb.  Piękny mam dowód! To puste marzenie,
Obraz przez twoją malowany trwogę,
Sztylet powietrzny, który, jak mówiłeś,
Wskazał ci drogę do izby Duncana.
Drgania te, trwogi prawdziwej fałszerstwo,
Niewieściej bajce przystałyby lepiej,
Którą śród długich zimowych wieczorów,
Przy ogniu, babka rozpowiada wnukom.
Wstydź się! Co znaczą dziwaczne te miny?

Boć w końcu, tylkoś oczy w krzesło wlepił.
Macbeth.  Spójrz tam! spójrz, proszę! Czy widzisz? Co mówisz?
Ale ja z tego śmieję się. Gdy możesz
Potrząsać głową, przemów także do mnie.
Jeśli cmentarze, jeśli groby nasze
Tak nam odsyłać pogrzebanych muszą,
Niech sępów brzuchy będą naszym grobem.

(Znika Buch).

L. Macb.  Szaleństwo wszelkąż wydarło ci męskość?
Macbeth.  Jak mnie tu widzisz, ja go tam widziałem.
L. Macb.  O wstydź się, wstydź się!
Macbeth.   Nie dziś po raz pierwszy,
Ale i w starych czasach krew płynęła,
Nim ludzkie prawa złagodziły dusze,
I później nawet popełniano mordy
Nazbyt okrutne dla ludzkiego ucha.
Lecz dotąd, kiedy mózg wypłynął z czaszki,
Człowiek umierał, kończyło się wszystko;
Dziś wstają trupy, chociaż ran śmiertelnych
Dwadzieścia noszą na skrwawionej czaszce,
I z krzeseł naszych spędzać nas przychodzą:
To rzecz dziwniejsza niż takie morderstwo.
L. Macb.  Nasi dostojni goście w swojem kole
Widzieć cię łakną, królu.
Macbeth.   Zapomniałem.
Nie uważajcie na to, przyjaciele,
Dziwna mnie czasem napada choroba,
Która jest niczem dla tych, co mnie znają.
Więc piję waszą przyjaźń, wasze zdrowie!
Śród was zasiędę; przynieście mi puhar,
Dajcie mi wina; nalewaj po brzegi! (Wchodzi Duch)
Więc zdrowie wasze i drogiego Banqua,
Którego brak nam do naszego szczęścia!
Bodaj był z nami! piję zdrowie wszystkich!
Panowie.  Dziękujem, królu, i spełniamy toast.
Macbeth.  Precz, precz z mych oczu! niech cię połknie ziemia!
Krew twoja zimna, kości twe bez szpiku,
W błyszczących oczach twoich życia niema!

L. Macb.  Niech was to wszystko nie dziwi, panowie,
To zwykły jego paroksyzm, nic więcej.
Żal mi jest tylko, że truje nam radość.
Macbeth.  Śmiem, co śmie człowiek, zbliż się tylko do mnie,
Czy jak kudłaty niedźwiedź z Rusi lasów,
Hirkański tygrys, zbrojny nosorożec;
Bądź, czem chcesz, byle nie tem, czem cię widzę,
A żaden nerw mój stalowy nie zadrgnie;
Lub ożyj znowu, wyzwiej mnie na miecze,
A jeśli w trwodze schowam się wyzwany,
Powiedz, że jestem dziewczyną w pieluchach!
Precz, straszny cieniu! precz, wietrzne złudzenie!

(Duch znika).

Tak! Ledwo zniknął, mężem znowu jestem. —
Zostańcie, proszę!
L. Macb.   Zabiłeś nam radość,
Wszystkoś pomącił twym dziwnym wybuchem.
Macbeth.  Czy mogą takie rzeczy się wydarzyć,
A w piersiach naszych nie obudzić strachu,
Jak letnia chmurka przepłynąć po niebie?
Jakże mnie wielkie napełnia zdumienie,
Kiedy pomyślę, że możecie patrzeć
Spokojnem okiem na takie zjawisko,
Lic naturalnych nie stracić rubinów,
Kiedy twarz moja blednieje z przestrachu!
Ross.  Jakie zjawisko?
L. Macb.   O błagam, nie pytaj!
Stan jego, widzę, co raz się pogorsza,
Wszelkie pytanie wściekłość w nim rozbudza.
A więc dobranoc! Nie zważajcie tylko
Na ceremonie i porządek wyjścia,
Lecz wyjdźcie wszyscy!
Lennox.   Dobranoc! Życzymy
Lepszego zdrowia królowi i panu!
L. Macb.  Wszystkim wam z serca dobrej nocy życzę!

(Wychodzą: Panowie i Służba).

Macbeth.  To o krew woła, mówią: krew krwi pragnie.
Gadały drzewa, chodziły kamienie;

Wieszczbiarze w swojej wyćwiczeni sztuce
Przez sroki, kawki, lub przez wron krakanie
Zdołali odkryć najskrytszego zbójcę. —
Jak noc daleko?
L. Macb.   Z rankiem się pasuje,
Kto z nich mocniejszy.
Macbeth.   Co powiesz, że Macduff
Nie przybył, mimo mojego wezwania?
L. Macb.  Czy doń posłałeś?
Macbeth.   Słyszałem ubocznie;
Lecz poślę teraz. Na każdego dworze
Jednego sługę na mym mam jurgielcie.
Jutro się udam do sióstr przeznaczenia;
Wybadam więcej, bo chcę teraz wiedzieć,
Choć przez najgorsze środki, co najgorsze.
Potrzaskam wszystko, co na mej jest drodze;
Tak już głęboko we krwi ludzkiej brodzę,
Że równie ciężko w tył kroki odwodzić,
Jak już do brzegu drugiego przebrodzić.
Dziwne mam myśli, a spełnić je muszę,
Zanim rozwaga ochłodzi mi duszę.
L. Macb.  Brak ci snu, stworzeń wszystkich karmiciela.
Macbeth.  Idźmy spać! Myśl mą trwoga mąci młoda,
Ale jej hartu wprawa z czasem doda.
Jesteśmy jeszcze nazbyt młodzi w czynach. (Wychodzą).


SCENA V.
Step.
(Pioruny. Wchodzi Hekate i spotyka trzy Czarownice).

1 Czar.  Cóż to, Hekate? Gniew z oczu ci widać.
Hekate.  Nie mamże przyczyn? Wy, jędze piekielne,
Skądże to męstwo przyszło wam bezczelne,
Ze śmiecie same frymarczyć z Macbethem
Dwuznacznikami, śmiercią i sztyletem,
Gdy czarów waszych pani i bogini,
Gdy ja, klęsk wszystkich tajemna mistrzyni,
Żadnego wpływu nie miałam na sprawę,

Zdolną objawić sztuki naszej sławę?
A co najgorsza, że piekielne siły
Krąbrnemu tylko synowi służyły,
Co przeniewierczo, z potrzeby, jak wielu,
Kocha was tylko dla własnego celu.
By złe naprawić, zaledwo dzień wstanie,
Gdzie Acherontu czekam was otchłanie,
Bo on tam przyjdzie o przyszłość was pytać,
Przeznaczeń swoich kartę nową czytać.
Miejcież gotowe statki i przyprawy,
Których do naszej potrzeba nam sprawy,
Gdy ja w powietrza górne lecę koła,
Gdzie mnie fatalne, wielkie dzieło woła,
Muszę je spełnić u południa progu:
Zsiadłej krwi kropla na księżyca rogu
Wisi, a wprzódy mi ją schwycić trzeba,
Zanim na ziemię kapnie z sklepów nieba;
Dystylowana potem przez me czary,
Tak fantastyczne stawi przed nim mary,
Że przez ułudnych potęg ciemne rady
Sam sprawcą swojej zostanie zagłady,
Pogardzi śmiercią, a nadzieje krwawe
Wzniesie nad mądrość, wiarę i obawę;
A zbytnia ufność, jak to wszystkie wiecie,
Głównym człowieka wrogiem jest na świecie.

(Muzyka i śpiew za sceną przy okrzykach: Bywaj! Bywaj!)

Już duch mój mały woła na mnie z góry,
I czeka na mnie owinięty w chmury (wychodzi).
1 Czar.  Spieszmy się także, bo niedługo wróci. (Wychodzą).


SCENA VI.
Forres. Pokój w pałacu.
(Wchodzą: Lennox i inny Pan).

Lennox.  Do twej trafiło myśli com wprzód mówił,
Sam teraz możesz dalsze ciągnąć wnioski,
Ja tylko dodam: bieg sprawy był dziwny.

Lecz Macbeth bolał nad Duncana śmiercią;
Czemu nie? kiedy Duncan w grobie leżał.
A Banquo? Gdy się zbyt późno przechadzał,
Jeśli chcesz, powiedz, że Fleance go tam zabił,
Boć i Pleance uciekł; tem gorzej dla ludzi,
Którzy o późnej spacerują nocy.
I któż nie widzi, jak wielka potworność,
Że się własnego ojca krwią zmazali
Malcolm, Donalbain? O piekielne dzieło!
Jak Macbeth płakał! Czyż w pobożnym gniewie
Sam nie położył trupem dwóch zbrodniarzy,
Snu i pijaństwa jeńców nieprzytomnych?
Czy nie szlachetny to czyn a roztropny?
Boćby się każdy żywy duch oburzył,
Gdyby tych łotrów usłyszał przeczenie.
Słowem, ułożył wszystko doskonale,
I myślę, gdyby dwóch Duncana synów
Pod kluczem trzymał, (czego nie daj Boże!)
Nauczyłby ich, a i Eleansa z nimi,
Co się to znaczy zabijać rodzica.
Lecz cicho! Macduff bowiem, jak słyszałem,
Że nazbyt głośno swe objawił myśli,
A na tyrana nie stawił się uczcie,
W niełaskę popadł. Czy wiesz, gdzie się schronił?
Pan.   Malcolm, któremu wydarł srogi tyran,
Co mu należy prawem urodzenia,
Żyje na dworze angielskiego króla;
Pobożny Edward tak wdzięcznie go przyjął,
Że mimo ciosów zawziętej fortuny,
Wszystkie należne zaszczyty odebrał;
I Macduff błaga świętego tam króla,
Aby Siwarda i Northumberlanda
Wyprawił do nas, byśmy z ich pomocą,
A bożą łaską i błogosławieństwem,
Mogli do stołu bezpiecznie znów zasiąść,
I spać bez trwogi, wygnać krwawe noże
Z uroczystości i zgromadzeń naszych,
Hołd składać prawy, a odbierać w zamian

Czyste honory, za czem dziś wzdychamy.
Ta wieść królewską wściekłość zapaliła,
I już się zaczął do wojny gotować.
Lennox.  Czy po Macduffa posłał?
Pan.   Tak jest, panie,
Lecz Macduff odrzekł: „nie ja, mości królu!“
Chmurny posłaniec odwrócił się, mrucząc,
Jakby chciał mówić: „pożałujesz chwili,
W której podobną dałeś mi odpowiedź“.
Lennox.  Wszystko to mądrą roztropność mu radzi,
I stać mu każe, jak można najdalej.
Niech święty anioł leci na dwór Anglii,
I nim przybędzie, zjedna wysłuchanie
Jego poselstwu! by błogosławieństwo
Na ziemię naszą zbiegło lotnem skrzydłem,
Cierpiącą dzisiaj pod dłonią przeklętą!
Pan.  I ja posyłam modlitwy z nim moje! (Wychodzą).


AKT CZWARTY.
SCENA I.
Ciemna jaskinia. — W pośrodku wrzący kocieł.
(Pioruny. — Wchodzą trzy Czarownice).

1 Czar.  Trzykroć miauknął kot pstrokaty.
2 Czar.  I jeż trzykroć i raz świsnął.
3 Czar.  Harpia woła: czas! już czas!
1 Czar.  Czas czarodziejski taniec zawrócić,
W kotła wnętrzności truciznę rzucić.
Ropucho czarna, co od miesiąca
Pod zimnym głazem skryta i śpiąca
Sączyłaś jady, ty na początek
Zaprawisz kotła naszego wrzątek.
Wszystkie.  Podwójmy trudy, a śmiało dalej!

Niech, kipi kocieł, ogień się pali!
2 Czar.  Kłąb schwytanego węża w wiszarze
Niechaj się w kotła gotuje parze,
Włos nietoperza, włosy jaszczurek,
Język brytana, żaby pazurek,
Żądło padalca i żmii widła;
A teraz sowy dorzućmy skrzydła,
Niech jak piekielny rosół szumują,
Na czar się dzielny wydystylują.
Wszystkie.  Podwójmy trudy, a śmiało dalej!
Niech kipi kocieł, ogień się pali!
3 Czar.  I łuskę smoka i ząb wilczycy
I suchą mumię rzuć czarownicy,
Do ludojada krwawej paszczęki
Szaleju w nocy kopane pęki,
Bluźniercy żyda wątroby miazgę,
Dodaj żółć kozła i cisu drzazgę,
Co wśród zaćmienia księżyca rwana,
Tatara wargi, nos bisurmana,
I palec dziecka, które powite,
Przez własną matkę było zabite;
By kleikowi dodać gęstości,
Tygrysa teraz dorzuć wnętrzności.
Wszystkie.  Podwójmy trudy, a śmiało dalej!
Niech kipi kocieł, ogień się pali!
2 Czar.  Krwią teraz małpy ostudźmy wrzątek,
A silnych czarów skończony wątek.

(Wchodzi Hekate z trzema innemi Czarownicami).

Hekate.  O dobrze! Dzięki za waszą pracę,
Każda odbierze należną płacę.
Teraz przy kotle piosnkę zanućmy,
I taniec duchów wkoło zawróćmy,
Do czarów nowe czary przyrzućmy!

(Muzyka i pieśń „Czarne duchy!“ i t. d. — Hekate wychodzi).

2 Czar.  Kłucie w palcach mi powiada,
Że tu złego coś się skrada. —
Pęknij ryglu, ktobądź stuka! (Wchodzi Macbeth).
Macbeth.  Czarne, tajemne, wy północy wiedźmy,

Co tu robicie?
Wszystkie.   Dzieło bez nazwiska.
Macbeth.  Ja was na wasze zaklinam rzemiosło,
Na me pytanie dajcie mi odpowiedź,
Jakąbądź drogą wiedza wam ta przyjdzie,
Choćbyście wiatry wykiełznały wszystkie
I przeciw bożym popchnęły świątyniom,
Choćby okręty połknąć morze miało,
A burza lasy i żniwa powalić,
Zamki na stróżów swoich głowy runąć,
Choćby pałace, choćby piramidy
Schyliły głowę do swych fundamentów,
Zmarniał skarb wszystkich zarodków natury
Aż do przesytu zniszczenia: zaklinam,
Na me pytania dajcie mi odpowiedź!
1 Czar.  Mów!
2 Czar.   Pytaj!
3 Czar.   Damy na wszystko odpowiedź.

1 Czar.  Czy chcesz ją raczej z ust naszych usłyszeć,
Czy panów naszych?
Macbeth.   Panów; chcę ich widzieć.
1 Czar.  Więc krew maciory lejmy na początek
Która pożarła dziewięć swych prosiątek,
Tłuszcz z szubienicy zbója wypocony.
Niech jasny ogień tryska podsycony.
Wszystkie.  Czy z ziemi wypłyń, czy spadnij tu z góry,
Pokaż mu całą dzielność swej natury!

(Pioruny. Pokazuje się nad kotłem głowa uzbrojona hełmem).

Macbeth.  Mocy nieznana —
1 Czar.   W twem czyta sumieniu;
O nic nie pytaj, lecz słuchaj w milczeniu.
Zjawisko.  Strzeż się, Macbecie! Macbecie! Macbecie!
Strzeż thana Fifu! Puść mnie, dość już tego! (Znika).
Macbeth.  Ktokolwiek jesteś, dzięki za przestrogę!
W czułą mej trwogi uderzyłeś strunę,
Lecz słowo jeszcze!
1 Czar.   Rozkazów nie słucha.
Ale się zbliża drugi potężniejszy.

(Pioruny. Pokazuje się widziadło krwawego Dziecka).

Zjawisko.  Słuchaj Macbecie! Macbecie! Macbecie!
Macbeth.  Gdybym miał, trzema słuchałbym uszami.
Zjawisko.  Bądź śmiały, śmiej się z ludzi, bo Macbetha
Człowiek, którego rodziła kobieta,
Nie zdoła zabić. (Znika).
Macbeth.   A więc żyj, Macduffie!
Bo czegóż mogę lękać się od ciebie?
Lecz żeby pewność podwoić pewnością,
Wezmę rękojmię przeznaczeń — ty umrzesz,
Ażebym bladej powiedzieć mógł trwodze:
„Kłamiesz!“ spokojnie spał mimo piorunów.

(Pioruny. Pokazuje się Dziecko w koronie, z drzewem w ręku).

Któż to w postaci królewskiego dziecka
Wstaje, na czole niosąc niemowlęcem
Wszechwładzców znamię, monarchów krąg złoty?
Wszystkie.  Nie mów do niego, pilnie tylko słuchaj.
Zjawisko.  Bądź jak lew dumny, a nie troszcz się wcale,
Że knują spiski niechętni wasale.
Bo nikt Macbetha sił wprzódy nie skruszy,
Póki birnamski las się nie poruszy,
I sprzymierzeniec buntowników rzeszy
Na Dunsinanu górę nie pośpieszy. (Znika).
Macbeth.  Więc nigdy! Gdzie mąż, co lasom rozkaże
Rwać się z korzenia i trzymać mu straże?
Szczęśliwa wróżbo! Niech bunt czeka pory,
W której birnamskie wyciągną z nim bory,
A Macbeth życia dzierżawę na tronie
Przeżyje całą, w przyrodzonym zgonie
Swój dług zapłaci. Lecz serce mi bije,
By wiedzieć jeszcze, (jeśli to odkryje
Sztuk waszych dzielność) czy dzień ten zaświeci,
W którym na tronie siądą Banqua dzieci?
Wszystkie.  Nie pytaj więcej.
Macbeth.   Muszę mieć odpowiedź.
Odmówcie tego, a wieczne przekleństwo
Niech spadnie na was! Muszę wszystko wiedzieć.
Czemu ten kocieł w ziemię się zapada?

Co to za dźwięki? (Oboje).
1 Czar.   Pokaż się!
2 Czar.   Pokaż!
3 Czar.   Pokaż!
Wszystkie.  Niechaj wasz widok serce mu zakrwawi,
Jak cień przeminie i jak cień się zjawi!

(Pokazuje się ośmiu Królów i przechodzą scenę jeden za drugim; ostatni trzyma w ręku zwierciadło; za nimi Banquo).

Macbeth.  Do ducha Banqua zbyt jesteś podobny,
Zgiń! Twa korona oczy moje pali.
Ty drugi, włos twój widać z pod korony
Jak włos pierwszego. Trzeci wam podobny.
Ha, czarownice, czemu mi to wszystko
Pokazujecie? Czwarty? Ślepnij, oko!
Do końcaż świata szereg się przeciągnie?
Znów inny? Siódmy? Nie chcę więcej widzieć!
Lecz ósmy jeszcze zbliża się i w dłoni
Trzyma zwierciadło, w którem tłumy widzę,
A śród tych tłumów widzę, jak niejeden
Dwa globy razem i trzy berła dzierży.
Okrutny widok! Widzę, że prawdziwy,
Bo krwią zbroczony Banquo się uśmiecha
I pokazuje swoje mi potomstwo,
Jestże to prawda?
1 Czar.   Prawda. Czemu przecie
Jak osłupiały stoisz tu Macbecie?
Więc dalej! siostry, niech tańce i trele
Wrócą mu znowu pokój i wesele;
Ja zaklnę wiatry, by grały wesoło,
A wy zawiedźcie stare nasze koło,
By król ten wielki poświadczyć był w stanie,
Że godne siebie znalazł powitanie.

(Muzyka. Czarownice tańczą i znikają).

Macbeth.  Gdzie są! Zniknęły! Straszna to godzina
Niech w kalendarzu stoi zapisana
Jako na wieki przeklęta! Wejdź teraz.

(Wchodzi Lennox).

Lennox.  Co mi królewska wasza mość rozkaże?

Macbeth.  Czyś widział siostry przeznaczeń?
Lennox.   Nie, królu.
Macbeth.  Czy obok ciebie nie przeszły?
Lennox.   Nie, królu.
Macbeth.  Przeklęte wiatry, po których żeglują!
I ten przeklęty, który im zaufał!
Słyszałem galop koni; kto tu przybył?
Lennox.  Dwóch lub trzech jeźdźców, którzy wieść przynoszą:
Macduff do Anglii uciekł.
Macbeth.   Co? Do Anglii?
Lennox.  Tak jest.
Macbeth.   O czasie, wyprzedzasz me dzieło!
Nie, nigdy lotnej nie dościgniem myśli,
Jeżeli z myślą czyn nie leci razem!
Odtąd też, pierwsza myśl mojego serca
Będzie i pierwszem ręki mojej dziełem.
I zaraz, żeby myśl czynem uwieńczyć,
Myślmy, działajmy. Zamiarem jest moim
Wpaść na Macduffa zamek, Fife zagarnąć,
W pień wyciąć żonę jego, niemowlęta,
I biedne dusze, w których się przeciąga
Ród jego w przyszłość. Lecz żadnych przechwałek;
Dokonam czynu zanim myśl ostygnie.
Gdzie są posłańcy? Poprowadź mnie do nich.

(Wychodzą).
SCENA II.
Fife. Pokój zamku Macduffa.
(Wchodzą: Lady Macduff, jej Syn i Ross).

L. Macd.  Cóż zrobił, żeby z ojczyzny uciekać?
Ross.  Cierpliwość, pani.
L. Macd.   Czemu on jej nie miał?
Jego ucieczka szaleństwa jest dziełem:
Jeśli nie czyny, to nas trwoga nasza
Zdrajcami robi.
Ross.   Jeszcze nie wiesz, pani,

Czy to natchnienie trwogi ozy mądrości.
L. Macd.  Mądrości? Jakto? Żonę swą opuścić,
Swe niemowlęta, zamek, swe godności
Na ziemi, z której sam jeden ucieka?
On nas nie kocha; swoim go natura
Nie tknęła palcem; toć i biedny królik,
Drobna ptaszyna, z sową toczy wojnę,
Aby w swem gniazdku bronić swoich piskląt.
Trwogą to wszystko, ale nie miłością;
Mała to mądrość przeciw rozumowi
Uciekać od nas.
Ross.   Miarkuj się, kuzynko.
Mąż twój szlachetny, mądry i roztropny
Zna doskonale czasów tych narowy.
Nie śmiem ci dłużej o tych sprawach mówić
I tylko dodam: okrutne to czasy,
W których, nie wiedząc, jesteśmy zdrajcami,
W których wieść głucha przynosi nam trwogę,
Nie wiemy jednak, czego się boimy;
Jakby na dzikiem, rozdąsanem morzu,
Po wichrów woli musim się kołatać.
Żegnam cię teraz; niedługo powrócę.
Rzecz, gdy najgorsza, albo ustać musi,
Albo powrócić do pierwszego stanu.
Piękny kuzynie, niech ci Pau Bóg szczęsci!
L. Macd.  Chociaż ma ojca, sierotą jest przecie.
Ross.  Dłużej tu zostać byłoby szaleństwem,
Siebiebym zgubił, a tobie nie pomógł,
Żegnam! (Wychodzi).
L. Macd.   Wiesz chłopcze, że ojciec twój umarł?
Co teraz poczniesz, jak żyć teraz będziesz?
Syn.  Jak ptaki, matko.
L. Macd.   Muchą i robaczkiem?
Syn.  Co znajdę, matko, bo tak żyją ptaki.
L. Macd.  Biedne pisklątko! Czy ty się nie boisz
Sieci i lepiu, potrzasku i sideł?
Syn.  Czemu mam bać się? Na małe ptaszęta
Nie czyha strzelec. Ojciec mój nie umarł

Mimo słów twoich.
L. Macd.   O wierzaj mi, umarł.
Co teraz poczniesz, żeby ojca znaleźć?
Syn.  A ty co, matko, żeby znaleźć męża?
L. Macd.  Na jednym targu dwudziestu ich kupię.
Syn.  A więc ich kupisz, żeby ich odprzedać.
L. Macd.  Z całym twym mówisz dowcipem; na wiek twój
Dosyć dowcipu.
Syn.  Czy ojciec mój był zdrajcą, matko?
L. Macd.  Tak jest, był nim.
Syn.  Co to jest zdrajca?
L. Macd.  Zdrajca jest to człowiek, który przysięga a kłamie.
Syn.  I wszyscy, co to robią, są zdrajcami?
L. Macd.  Każdy, co to robi, jest zdrajcą i wart szubienicy.
Syn.  I wszyscy warci szubienicy którzy przysięgają a kłamią?
L. Macd.  Wszyscy, co do jednego.
Syn.  A kto ich ma wieszać?
L. Macd.  Naturalnie, uczciwi ludzie.

Syn.  To kłamcy i krzywoprzysięzcy nie mają rozumu, bo jest ich więcej niż trzeba, żeby pobić i powywieszać wszystkich uczciwych ludzi.
L. Macd.   Dopomóż ci Boże, biedna małpeczko! Ale co ty poczniesz, żeby znaleźć ojca?
Syn.  Gdyby umarł, płakałabyś po nim, matko, a gdybyś go nie płakała, to byłby znak oczywisty, że będę miał wkrótce nowego ojca.

L. Macd.  Biedny świegotko! co też ty pleciesz.

(Wchodzi Posłaniec).

Posłaniec.  Bóg z tobą, pani! Nie jestem ci znany,
Ale ja dobrze znam twój stan i godność.
Niebezpieczeństwo jest stąd niedaleko;
Jeśli chcesz słuchać rad prostego człeka,
Uciekaj z dziećmi, póki jeszcze pora.
Rzecz to okrutna tak straszyć cię, pani,
Lecz okrutniejsze jest niebezpieczeństwo,
Które ci grozi. Niech cię Bóg zachowa!
Dłużej tu zostać nie śmiem i nie mogę. (Wychodzi).
L. Macd.  Gdzie mam uciekać? Nic nie popełniłam.

Lecz zapominam, że na ziemi żyję,
Gdzie zły uczynek często chwałę daje,
Dobry jest czasem głupstwem niebezpiecznem.
Czemuż, niestety! chcę się teraz słonic
Niewieścią bronią: nic nie popełniłam?
Cóż to za twarze? (Wchodzą Mordercy).
Morderca.   Gdzie mąż twój?
L. Macd.   Przypuszczam,
Że nie jest w miejscu dość sprofanowanem,
By go mógł spotkać człek tobie podobny.
Morderca.  To zdrajca.
Syn.   Kłamiesz, ty łotrze plugawy!
Morderca.  Co? to ty jajko, zdrady świeża ikro! (przebija go).
Syn.  Zabił mnie, matko, błagam cię, uciekaj! (Umiera).

(Lady Macduff wybiega, wołając: mord! za nią Mordercy).
SCENA III.
Anglia. Pokój w pałacu królewskim.
(Wchodzą: Malcolm i Macduff).

Malcolm.  Szukajmy jakiej posępnej ustroni,
By tam wypłakać serc naszych strapienia.
Macduff.  Raczej śmiertelny miecz chwyćmy do ręki,
Ażeby prawa nasze i swobody
Odzyskać znowu, jak przystoi mężom.
Co ranek nowych wdów słyszymy wycie,
Jęk nowych sierot i nowe boleści
Biją w sklep nieba, które je powtarza,
Jakgdyby Szkocyi dzieliło uczucia,
I powtarzało żalów jej sylaby.
Malcolm.  Wszystko, co wierzę, szczerze opłakuję,
A co wiem, wierzę; co mogę naprawić,
Naprawię, byłem przyjazną miał porę.
Co powiedziałeś, może być prawdziwe,
Lecz tyran, samo którego nazwisko
Pryszczy nam język, poczciwego męża
Miał niegdyś sławę; kochałeś go szczerze;

Jeszcze cię nie tknął. Jestem wprawdzie młody,
Przeze mnie jednak możesz się u niego
Dobrze zasłużyć, a mądrość doradza
Poświęcić słabe i niewinne jagnię,
Żeby przebłagać bóstwo zagniewane.
Macduff.  Nie jestem zdrajcą.
Malcolm.   Lecz zdrajcą jest Macbeth.
Natura nawet dobra i uczciwa
Może się potknąć na rozkaz mocarza.
Lecz daruj, proszę; myśli me nie mogą
Przemienić tego, czem jesteś w istocie.
Jasny jest anioł, chociaż najjaśniejszy
Upadł; i choćby wszelka ludzka podłość
Znamiona cnoty nosiła na czole,
Cnota zachować musi cnoty znamię.
Macduff.  Już moje wszystkie straciłem nadzieje.
Malcolm.  Może tam właśnie, gdziem znalazł wątpienie.
Czemuś tak nagle rzucił dzieci, żonę,
Skarby tak drogie i miłości węzły,
Bez pożegnania? Nie chciej jednak, proszę,
W mych podejrzeniach widzieć twej niesławy,
Lecz tylko własne moje bezpieczeństwo.
Mimo mych myśli, możesz być uczciwy.
Macduff.  Krwaw się, o krwaw się, biedna moja ziemio!
Wielka tyranio, gruntuj twe podstawy,
Bo cnota nie śmie czoła ci postawić,
Używaj śmiało twoich nieprawości,
Bo ci przyznane do tego dziś prawo!
Żegnam cię, panie! Lecz wiedz, żebym nie chciał
Być łotrem, którym w twojej jestem myśli,
Za całą ziemię, którą gniecie tyran,
Z wszystkimi Wschodu skarbami w dodatku.
Malcolm.  Nie miej urazy, bo nie mówię wcale,
Jakgdybym stracił wszelką w tobie wiarę.
Wiem, że pod jarzmem ziemia nasza jęczy,
W krwi i łzach tonie, i wiem, że dzień każdy
Nowe jej rany do starych przyrzuca;
Wiem, że niejedna dłońby się podniosła

W mych praw obronie, że tu, król angielski
Mężnych tysiące daje mi na pomoc;
A jednak, kiedy na głowie tyrana
Postawię nogę, lub na miecz ją zatknę,
Biedna ma ziemia zobaczy na tronie
I zbrodni więcej, i więcej ucierpi
Niż pod tyranem, pod jego następcą.
Macduff.  A któż nim będzie?
Malcolm.   Ja, chciałem powiedzieć,
W którego sercu tyle jest zarodków
Wszelkiego złego, że byle dojrzały,
Sam czarny Macbeth jak śnieg będzie czysty,
I za baranka lud go biedny weźmie,
Gdy czyny jego z moimi porówna.
Macduff.  We wszystkich pułkach straszliwego piekła
Nie znajdziesz dyabła, któryby Macbetha
W złem mógł prześcignąć.
Malcolm.   Zgadzam się, że krwawy,
Lubieżny, chciwy, fałszywy, gwałtowny,
Że w duszy swojej wszystkie chowa grzechy,
Które w języku ludzkim imię mają;
Ale dna niema w mojej lubieżności,
Wasze matrony, żony, wasze córki
Mych żądz napełnić nie potrafią studni.
Żądz tych gwałtowność gotowa potrzaskać
Wszelkie zawady opór stawiające;
Nie lepszyż Macbeth od takiego króla?
Macduff.  Chuć rozpasana nieraz już przedwcześnie
Tron opróżniła szczęśliwy, i nieraz
Była sprawczynią upadku narodów;
Lecz bez obawy zabierz co jest twoje,
Rozległe znajdziesz pole dla żądz twoich,
Biorąc do syta, możesz świat oszukać
I za zimnego przed ludźmi uchodzić.
Nigdy na chętnych nie braknie ci paniach,
Nigdy nie będziesz sępem tak żarłocznym,
Byś połknął wszystko, co się dobrowolnie
Wielkości odda, znając jej pociągi.

Malcolm.  To niedość: w mojej przewrotnej naturze
Nienasycona tak zakwitła chciwość,
Że raz na tronie, mych panówbym kosił,
By ich klejnoty, ziemie, domy zabrać.
Skarb powiększony będzie jak przyprawa
Głód zwiększająca; w sidła nieprawości
Będę uczciwych, wiernych panów chwytał,
Aby z ich śmiercią majątki ich grabić.
Macduff.  Chciwość korzenie swe głębiej zapuszcza,
Niźli chuć wiosny, lubieżność, i chciwość
Zabitych królów naszych była mieczem;
Nie troszcz się jednak, bo znajdziesz dostatkiem
W twoich królewskich w Szkocyi posiadłościach,
Aby nasycić twej chciwości paszczę.
Wszystko to znosić nie trudno nam będzie,
Biorąc na wagę inne twoje cnoty.
Malcolm.  Ja żadnej nie mam. Te cnoty królewskie:
Szczerość, wytrwałość, dobroć, sprawiedliwość,
Męstwo, pobożność, cierpliwość, pokora,
I miłosierdzie, wszystkie mi są obce;
Lecz za to żadnej nie braknie mi zbrodni,
A znam sposoby, jak wszystkie nasycić.
Gdybym na tronie zasiadł, niewątpliwie
Zgodybym mleko na dno piekła wylał,
Zakłócił pokój, jedność ziemi zerwał.
Macduff.  O Szkocyo! Szkocyo!
Malcolm.  Jeśli twojem zdaniem
Człek taki godny ojczyzną twą rządzić,
Jam jest tym człekiem.
Macduff.  Godny Szkocyą rządzić?
Nie, żyć niegodny! Biedna moja ziemio,
Przywłaszczyciela krwawem berłem zgięta,
Kiedyż swobody swojej dzień zobaczysz,
Gdy prawy dziedzic tronu królów twoich
Sam się wyklina własnemi ustami,
Na szczep swój własny bluźnierstw miota brzemię?
Dostojny ojciec twój był świętym królem,
Matka królowa częściej na kolanach,

Niźli na nogach, dla marności świata
Z dniem każdym życia swego umierała.
Bądź zdrów! Te grzechy, z których się spowiadasz,
Które wyznajesz, z Szkocyi mnie wygnały.
Serce me, tutaj nadziei twych koniec!
Malcolm.  Gniew twój szlachetny, dziecko uczciwości,
W duszy mej czarne zatarł podejrzenia,
Myśl mą pojednał z twą czcią i szczerością.
Szatański Macbeth nieraz już próbował
Podobną sztuką w swe dostać mnie szpony,
Lecz skromny zasób mojego rozumu
Bronił mnie dotąd od łatwowierności.
Bóg teraz sędzią między mną a tobą,
Bo od dziś twoją kieruję się radą.
Potwarze, którem sam rzucał na siebie,
Cofam, bo obce zbrodnie mi te wszystkie,
Bo żadna duszy mojej nie obciąża:
Nie znam kobiety, ni krzywoprzysięstwa;
Zaledwo tego pragnę, co jest moje;
Danego słowa nigdy nie zgwałciłem,
I dyabła nawet nie zdradzę dla dyabła;
Prawda mi droga, jak moje jest życie;
Pierwszym raz skłamał, by siebie szkalować.
Całego siebie, jak jestem, oddaję
Na twe usługi i mej biednej ziemi,
Do której, jeszcze przed twojem przybyciem,
Dziesięć tysięcy dzielnych wojowników
Podeszły Siward miał ze mną prowadzić.
Pójdziemy razem: świętej sprawy naszej
Niechaj fortuna będzie towarzyszką!
Dlaczego milczysz?
Macduff.  Trudno mi pogodzić
Tyle szczęśliwych i bolesnych rzeczy.

(Wchodzi Doktor).

Na później resztę. — Racz powiedzieć, proszę,
Czy król się zbliża?
Doktor.  Tak jest, bo tłum chorych
W nim swe ostatnie nadzieje pokłada;

Bezsilna sztuka nie może im pomódz;
Lecz Bóg dał taką siłę jego dłoniom,
Ze jednem tknięciem do zdrowia przywraca.
Malcolm.  Dzięki doktorze! (Wychodzi Doktor).
Macduff.   Co to za choroba?
Malcolm.  Niemoc królewska. Król ten bogobojny
Wielką ma siłę, nieba dar szczęśliwy,
Której, od czasu jak przebywam w Anglii,
Nieraz już skutki cudowne widziałem.
Nie wiem, jak pan Bóg łaskę mu tę zsyła,
Lecz wiem, że leczy biedny lud cierpiący,
Spuchły, wrzodliwy, oczom straszny widok,
A rozpacz sztuki bezsilnej lekarzy.
Złoty na szyi zawiesza im medal
Z świętą modlitwą; a jak powiadają,
Swoim następcom w spadku moc zostawia.
Oprócz tej cnoty, ma i dar proroctwa:
Błogosławieństwa, jego tron zdobiące,
Świadczą, że król ten łaski bożej pełen.

(Wchodzi Ross).

Macduff.  Kto to?
Malcolm.   Mój rodak; choć nie znam go jeszcze.
Macduff.  Dobry kuzynie, witaj między nami!
Malcolm.  Znam go! O Boże, usuń te zawady,
Które nas dzisiaj obcymi zrobiły!
Ross.  Amen!
Macduff.   A Szkocya?
Ross.   O biedna kraina!
Sama własnego lęka się widoku!
Ona nie matką, lecz grobem jest naszym;
Tam się uśmiecha tylko, kto nic nie wie;
Choć wszędzie jęki, krzyki, wszędzie łkania,
Nikt przecie na nie baczności nie daje;
Gwałtowna rozpacz rzeczą tam powszednią;
Dzwon śmierć ogłasza, czyją? nikt nie spyta;
Żywot uczciwych prędzej tam marnieje,
Niż kwiat przypięty do ich kapelusza
Uschnie lub zwiędnie.

Macduff.   Jak opis dokładny,
I jak prawdziwy!
Malcolm.   Jaki żal najnowszy?
Ross.  Godzinę stary już się z mówcy śmieje,
Bo nowy z każdą lęgnie się minutą.
Macduff.  Jak się ma żona moja?
Ross.   Dobrze.
Macduff.   Moje dzieci?
Ross.  I dzieci dobrze.
Macduff.   Czyli ich pokoju
Okrutny tyran nie zakłócił jeszcze?
Ross.  O nie, i wszystkie, gdy je opuściłem,
Były w pokoju.
Macduff.   Słów nie bądź tak skąpy!
Co się tam dzieje?
Ross.   Gdym tu niósł wiadomość,
Która bolesnym była mi ciężarem,
Biegały wieści, że już tłum walecznych
Za broń uchwycił, a wieść tę potwierdził
Widok orężnych zastępów tyrana.
Czas nieść im pomoc. Twoje oko w Szkocyi
Żołnierzy stworzy, uzbroi kobiety,
By skończyć ucisk.
Malcolm.   Niech to je pocieszy,
Że spieszym do nich. Szlachetny król Anglii
Dał nam tysięcy dziesięć i Siwarda,
A w chrześcijaństwie nie znajdziesz rycerza,
Wiekiem równego mu i doświadczeniem.
Ross.  Czemuż pociechy równej dla was nie mam!
Ja słowa niosę, które należało
Wyć na pustyni, by ludzkie ich ucho
Schwycić nie mogło.
Macduff.   A kto ich przedmiotem?
Ogólna sprawa, czy to jednej piersi
Smutne dziedzictwo?
Ross.   Każda myśl uczciwa
Udział swój bierze w tej ciężkiej boleści,
Lecz głównie ciebie jednego dotyczę.

Macduff.  Jeśli mnie, dłużej nie rób tajemnicy,
Powiedz mi wszystko!
Ross.   Niechaj uszy twoje
Moim językiem na wieki nie gardzą,
Który im wyda dźwięki najstraszliwsze,
Co kiedykolwiek mogły je rozdzierać.
Macduff.  Ha! już zgaduję!
Ross.   Zamek napadnięto,
Żonę twą, dzieci zabito okrutnie.
Jak? Opisywać, byłoby dorzucić
Do ich okrutnej pastwy jedną jeszcze —
I twoje życie.
Malcolm.   Litościwy Boże!
Na brwi tak czapki nie naciskaj, mężu!
Daj głos boleści! boleść bowiem niema
Do serca szepce i pękać mu każe.
Macduff.  I dzieci moje?
Ross.   Żonę, dzieci, sługi,
Wszystko, co było!
Macduff.   A jam był daleko!
I żonę także?
Ross.   Już ci powiedziałem.
Malcolm.  Niechaj myśl zemsty pociechą, ci będzie:
Śmiertelną boleść zemstą wyleczymy.
Macduff.  On nie ma dzieci! Moje niemowlęta!
Wszystkie mówiłeś? Piekielny jastrzębiu!
Wszystkie, co, wszystkie piękne me pisklęta,
I matkę razem w twe chwyciłeś szpony?
Malcolm.  Jak mąż znieś boleść.
Macduff.   Jak człowiek ją zniosę,
Ale jak człowiek czuć ją równie muszę,
Muszę pamiętać, że były stworzenia
Droższe nad wszystko dla mojego serca.
I Bóg to widział i strony ich nie wziął?
Grzeszny Macduffie, za ciebie zginęły!
O ja nikczemny! Boć nie za ich grzechy,
Ale za moje, mord na ich spadł dusze.
Teraz im, Boże, wieczny daj spoczynek!

Malcolm.  Na tym kamieniu szablę twoją naostrz;
Żal na gniew przemieii, serca nie przytępiaj,
Rozwściekl je raczej!
Macduff.   Jażbym grał oczyma
Rolę kobiety, językiem junaka?
Lecz, dobry Boże, znieś wszelkie przewłoki,
Tego szatana Szkocyi i mnie postaw
Twarz w twarz, na długość mojego oręża,
A jeśli ujdzie, to i ty mu przebacz!
Malcolm.  To męża słowo. Więc śpieszmy się teraz
Pożegnać króla; wszystko już gotowe;
Macbeth już dojrzał, ażeby go strząsnąć;
Przygotowało niebo swe narzędzia.
Idźmy, gdzie z zemstą pociecha zawita:
Po długiej nocy wkońcu ranek świta. (Wychodzą).


AKT PIĄTY.
SCENA I.
Dunsinane. Pokój w zamku.
(Wchodzą: Doktor i Dama, pałacowa).

Doktor.  Dwie nocy z tobą czuwałem, ale nie mogłem sprawdzić twojego opowiadania. Kiedy przechodziła się po raz ostatni?
Dama.  Od czasu jak J. K. Mość wyciągnął w pole, widziałam, jak wstała z łóżka, zarzuciła na siebie nocną odzież, otworzyła komnatę, wzięła papier, złożyła, napisała list i odczytała, a zapieczętowawszy go, wróciła do łóżka, wszystko w śnie najgłębszym.
Doktor.  Wielki nieład natury! Korzystać ze snu dobrodziejstwa, a razem dopełniać funkcye czuwania! W tym śnie niespokojnym, prócz przechadzki i innych czynności, czy słyszałaś ją kiedykolwiek mówiącą?
Dama.  Słyszałam rzeczy, których nie chcę po niej powtórzyć.
Doktor.  Możesz je mnie powtórzyć, jest nawet koniecznością, żebyś je powtórzyła.
Dama.  Ani tobie, panie, ani nikomu innemu, bo nie mam świadków na potwierdzenie słów moich. (Wchodzi Lady Macbeth ze świecą). Ale, patrz! nadchodzi! Właśnie, jak mówiłam, a na moje życie, głęboko uśpiona. Patrz, patrz! zbliża się.
Doktor.  Skąd wzięła to światło?
Dama.  Miała je przy sobie. Lampa pali się przy niej bez ustanku; taki jej rozkaz.
Doktor.  Widzisz, że oczy jej są otwarte.
Dama.  Ale zamknięty ich zmysł widzenia.
Doktor.  Co teraz robi? Patrz! jak trze ręce.
Dama.  To ruch jej zwyczajny, jakby omywała ręce. Widziałam ją tak zajętą cały kwandrans bez przerwy.
L. Macb.  Ale tu zawsze jest plama.
Doktor.  Cicho! Mówi! Zapiszę każde słowo z ust jej wychodzące dla większej pewności.
L. Macb.  Precz stąd, przeklęta plamo! precz! powtarzam. — Raz, dwa! a więc czas już wziąć się do dzieła. Czarne jest piekło! Wstydź się, mój mężu, wstydź się! Być żołnierzem a trwożyć się! Czemuż się mamy lękać, że wie ktoś o tem, skoro nikt nie może zawezwać naszej potęgi do zdania liczby? Ktoby jednak mógł myśleć, że starzec miał jeszcze tyle krwi w swoich żyłach!
Doktor.  Czy słyszysz?
L. Macb.  Than Fifu miał żonę; a gdzie ona teraz? Jakto? Nigdyż te ręce nie będą czyste? Dość tego! mój mężu, dość tego! twoje szaleństwo psuje wszystko.
Doktor.  Oddal się! oddal się! Dowiedziałaś się, czego nie należało ci wiedzieć.
Dama.  Jestem przynajmniej pewna, że ona powiedziała, czego nie należało jej powiedzieć.
L. Macb.  Czuć tu zawsze krwi zapach. Wszystkie kadzidła Arabii nie uwonnią tej małej ręki. Och! och! och!
Doktor.  Co za westchnienie! Bolesny ciężar przygniótł jej serce.
Dama.  Nie chciałabym takiego serca w moich piersiach za wszystkie honory jej ciała.
Doktor.  Dobrze, dobrze, dobrze.
Dama.  Daj Boże, aby to było dobrze!
Doktor.  Choroba ta przechodzi moją sztukę. Znałem jednak osoby, które we śnie chodziły, które jednak umarły świętobliwie w swojem łóżku.
L. Macb.  Umyj ręce; wdziej nocną odzież, a nie bądź tak blady! Powtarzam ci raz jeszcze: Banquo pogrzebany nie może wstać z grobu.
Doktor.  Byćże to może?
L. Macb.  Do łóżka, do łóżka! Ktoś stuka do bramy. Chodź, chodź, chodź, chodź, daj mi rękę! Co się stało, odstać się nie może. Do łóżka, do łóżka, do łóżka! (Wychodzi).

Doktor.  Czy wróci teraz do łóżka?
Dama.  Natychmiast.
Doktor.  Szpetne biegają między ludźmi wieści.
Przeciw naturze czyny wywołują
I nieład funkcyi przeciwny naturze.
Myśl chora wyzna głuchemu wezgłowiu
Serc tajemnice. Nie doktora teraz,
Ale jej trzeba raczej spowiednika.
Odpuść nam Panie! — Pospiesz teraz za nią,
Nie spuść jej z oka, żeby sama siebie
Nie pokrzywdziła. A teraz, dobranoc!
Oczy olśniła, strwożyła mą duszę;
Myślę, lecz myśli me utaić muszę.
Dama.  Teraz dobranoc, dobry mój doktorze. (Wychodzą)


SCENA II.
Okolica blizko Dunsinane.
(Wchodzą przy odgłosie bębnów z sztandarami: Menteith, Caithness, Angus, Lennox i Żołnierze).

Menteith.  Już niedaleko angielskie są pułki,
Które prowadzą Malcolm, Siward, Macduff;
Zemsta ich pali, bo ta święta sprawa

Na bójby krwawy nawet pustelnika
Z celi wywiodła.
Angus.   Przy birnamskim lesie
Złączym się z nimi; tamtą ciągną drogą.
Caithness.  Czy i Donalbain z swym przybywa bratem?
Lennox.  Nie, bo mam całą listę zbrojnej szlachty.
Jest tam Siwarda syn i tłum młokosów
Bezbrodnych jeszcze, chciwych złożyć dzisiaj
Pierwsze dowody, że są już mężami.
Menteith.  A tyran?
Caithness.   Wzmacnia twierdzę Dunsynanu.
Oszalał, mówią jedni, inni znowu,
Mniej nań zawzięci, jego stan mianują
Odwagi szałem; ale to jest pewna,
Ze rozpaczliwej sprawy swej nie może
W pas ładu ująć.
Angus.   Tajemne morderstwa
Czuje, jak teraz lgną do jego dłoni:
Dziś mu bunt wiarę złamaną wyrzuca,
A zbrojne jego zastępy prowadzi
Rozkaz nie miłość; czuje, jak tytuły
Wiszą dziś na nim, niby płaszcz olbrzyma
Na karłowatym złodzieju.
Menteith.   Kto zgani
Strwożone zmysły jego, że się mącą,
Kiedy się wszystko, co w nim jest, oskarża,
Ze tam jest?
Caithness.   Idźmy, nasze posłuszeństwo
Ponieśmy temu, komu się należy;
Chorej ojczyźnie szukajmy lekarstwa;
Krwi naszej kroplę ostatnią wylejmy,
By ją oczyścić.
Lennox.   Wylejmy co trzeba,
Aby jak rosą królewski kwiat skropić,
A wszystkie zielska i chwasty zatopić.
Więc naprzód, naprzód ku birnamskim lasom!

(Wychodzą).
SCENA III.
Dunsinane. Pokój w zamku.
(Wchodzą: Macbeth, Doktor i Służba).

Macbeth.  Dość tych raportów! niechaj uciekają;
Póki birnamski las się nie przybliży
Do Dunsinanu, nie wiem, co to trwoga.
Dzieciuch ten Malcolm, alboż nie z kobiety
I on się rodził? Duchy, spraw śmiertelnych
Dobrze świadome, tak mi powiedziały.
„Śmiało, Macbecie, bo cię nie zwycięży
Człowiek, którego rodziła kobieta“.
Więc uciekajcie, fałszywi thanowie,
Do tych angielskich epikurejczyków,
Mimo zdrad waszych, serca ni mej duszy
Powątpiewanie lub trwoga nie wzruszy. (Wchodzi Sługa).
Bodaj ci dyabeł poczernił, hultaju,
Twarz twoją mleczną! I gdzież to znalazłeś
Tę gęsią minę?
Sługa.   Już dziesięć tysięcy —
Macbeth.  Gęsi?
Sługa.   Żołnierzy, królu.
Macbeth.   Precz stąd, łotrze,
Pokłuj oblicze, twą pomaluj trwogę,
Obrzydły chłopie z wątrobą liliową!
Co za żołnierze? Duszy twej zagłada!
Chuściane lica twoje trwogę radzą.
Co za żołnierze, rycerzu z serwatki?
Sługa.  Wojsko angielskie, miłościwy królu.
Macbeth,  Precz mi stąd! (Sługa wychodzi).
Seyton! Słabo mi się robi,
Gdy widzę — Seyton, hola! To spotkanie
Lub mnie na zawsze od trwogi wyzwoli,
Lub dziś obali. Dość już długo żyłem;
Schnie już mój żywot, żółkną jego liście;
A co starości winno towarzyszyć,
Jak honor, miłość, przyjaciół drużyna,

I posłuszeństwo — to już nie jest dla mnie!
Lecz na ich miejsce przekleństwa, nie głośne
Ale głębokie; w ustach poważanie,
Dech, który biedne chętnieby mi serca
Odmówić chciały, tylko nie śmią. Seyton!

(Wchodzi Seyton),

Seyton.  Na rozkaz, królu.
Macbeth.   Jakie masz nowiny?
Seyton.  Wszystkie poprzednie raporta stwierdzone.
Macbeth.  Póki mi z kości nie odsieką ciała,
Będę się z nimi bił. Podaj mi zbroję.
Seyton.  Jeszcze nie pora.
Macbeth.   Wezmę ją natychmiast.
Niech jazda zbieży okoliczne pola,
A kto o trwodze mówić się odważy,
Na szubienicę! — Daj zbroję. — Doktorze,
Jakże tam dzisiaj twoja pacyentka?
Doktor.  Nie tyle chora, królu, co znękana
Ciągiem natrętnych widzeń, co jej spocząć
Nie dają chwili.
Macbeth.   Wylecz ją, doktorze.
Czy chorej myśli nie umiesz wyzdrowić,
Wyrwać z pamięci smutków wkorzenionych,
Wymazać z mózgu pismo niepokoju,
I jakim słodkim zapomnienia lekiem
Wypędzić z piersi niebezpieczny osad,
Który na sercu ciąży?
Doktor.   W tej słabości
Sam chory własnym musi być doktorem.
Macbeth.  Daj psom twą sztukę, słyszeć o niej nie chcę.
Pomóż mi zbroję włożyć; daj buławę;
Wyślej patrole. Słyszałeś doktorze,
Jak uciekają ode mnie thanowie? —
Śpiesz się! — Doktorze, gdybyś ty potrafił
Z wody mojego królestwa wyśledzić
Jego chorobę i zdrowie mu wrócić,
Imiębym twoje wszystkim echom podał,
By je po całej rozgłosiły ziemi. —

Odepnij, mówię! — Powiedz mi, doktorze,
Jaki rabarbar, senna albo purgans
Mógłby tę ziemię z Anglików oczyścić?
Czyś słyszał o nich?
Doktor.   Słyszałem; wieść o nich
Przygotowania królewskie mi dały.
Macbeth.  Ponieś to za mną. Nie wprzódy me serce
Na widok wroga w trwodze się pogrąży,
Aż las birnamski do Dunsinane zdąży. (Wychodzi).
Doktor.  Dzień będzie błogi, gdy Dunsinane rzucę.
Za skarby świata drugi raz nie wrócę. (Wychodzi).


SCENA IV.
Okolica w blizkości Dunsinane. Las na widoku.
(Wchodzą przy odgłosie hcltuów z chorągwiami: Malcolm, stary Siward i Syn jego, Macduff, Menteith, Caithness, Angus, Lennox, Ross, Żołnierze).

Malcolm.  Dzień niedaleki, w Bogu mam nadzieję,
W którym bezpieczne domy nasze będą.
Menteith.  Tak myślim.
Siward.   Co to za las jest przed nami?
Menteith.  To las birnamski.
Malcolm.   Niechaj każdy żołnierz
Niesie przed sobą gałąź tam uciętą,
Bo tak zastępy nasze osłonione
Zmylą rachuby poczt nieprzyjacielskich.
Żołnierze.  Wypełnim rozkaz.
Siward   Wszystko przekonywa,
Że tyran ufny w mury Dunsinanu
Na oblężenie czeka.
Malcolm.   Tam Jest cała
Jego nadzieja, bo lud i panowie,
Gdzie się im tylko zdarzyła sposobność,
Podnieśli rokosz, a ci co mu służą,
Służą z przymusu; serca ich daleko.
Macduff.  Niechaj wypadki postanowieniami,

A mądrość naszą kieruje odwagą.
Siward.  Czas niedaleki, w którym ujrzym snadnie,
Co będzie nasze, co oddać wypadnie;
Nadzieje płodzą czcze myśli marzenia,
Miecz tylko myśli na pewność przemienia;
Do tej pewności idźmy teraz śmiało. (Wychodzą).

SCENA V.
Dunsinane. W zamku.
(Przy odgłosie bębnów z chorągwiami wchodzą: Macbeth, Seyton, Żołnierze).

Macbeth.  Na murach twierdzy zatknijcie chorągwie.
Straż ciągle woła: „idą!“ Silny zamek
Ze śmiechem patrzy na ich oblężenie;
Niechaj zalegną pola okoliczne,
Póki ich febra i głód nie wytępią.
Gdyby nie zastęp, co w pomoc im przyszedł,
A co po naszej stać powinien stronie,
Twarz w twarz im spojrzeć moglibyśmy śmiało
I z Szkocyi wygnać. (Słychać krzyki za sceną).
Co to są za krzyki?
Seyton.  Dobry mój królu, to są krzyki niewiast.
Macbeth.  Prawiem zapomniał, jak smakuje trwoga.
Minęły czasy, w których moje zmysły
Drętwiały we mnie ne lada krzyk nocny,
Gdy moje włosy na okropną powieść
Wstawały wszystkie, jakgdyby żyjące.
Lecz nasyciłem się okropnościami,
A strach tak z moją pobratał się myślą,
Ze nic nie może drżenia we mnie zbudzić.
Dlaczego płaczą?
Seyton.   Królowa umarła.
Macbeth.  Później jej trochę należało umrzeć;
Na słowa takie czas jeszcze nie przyszedł.
Jutro po jutrze i po jutrze jutro,
Wolnym się krokiem od dnia do dnia czołga,

Aż do ostatniej wszech czasów sylaby,
A wszystkie wczoraj nasze przyświecały
Głupcom na drodze do prochów mogiły.
Zgaśnij, o zgaśnij świeco krótkotrwała!
To życie tylko cieniem jest przelotnym,
Nędznym aktorem, co przez swą godzinę
Na scenie świata pawi się i puszy,
I milknie potem; to opowiadana
Z krzykiem i furyą powieść przez idyotę,
Nic nie znacząca. (Wchodzi Posłaniec).
Przynosisz mi wieści?
Więc mów, a krótko!
Posłaniec.   Łaskawy mój królu,
Chciałbym powiedzieć, com z pewnością widział,
Lecz nie wiem, jak to zrobić.
Macbeth.   Spróbuj jednak.
Posłaniec.  Stojąc na czatach, gdy z wierzchołka góry
Ku Birnam oczy moje obróciłem,
Aż mi się zdało, las począł się ruszać —
Macbeth  (uderzając go). Nikczemny kłamco!
Posłaniec.   Jeśli to nie prawda,
Niech gniew twój cały spadnie na mnie, królu!
O trzy mil drogi sam możesz zobaczyć
Las cały w marszu.
Macbeth.   Jeśli fałsz donosisz,
Na pierwszem drzewie żywcem cię powieszę,
Aż z głodu uschniesz. Jeśli mówisz prawdę,
Nie dbam, gdy ze mną ty zrobisz to samo. —
W postanowieniu swem chwiać się zaczynam,
I dwuznaczników dyabła się domyślać,
W którego prawdzie kłamstwo: „bądź bez trwogi,
Aż do Dunsinane las przyjdzie birnamski“;
I do Dunsinane las zbliża się teraz.
Do broni! naprzód! Wyruszmy na pole!
Jeśli to prawda, a nie przywidzenia,
Uciekać, zostać, sprawy mej nie zmienia.
Już mnie zaczyna światło trudzie słońca,
I chciałbym świata doczekać się końca.

Uderzcie w dzwony! Wichrze, wiej ruinę!
Jak mąż w przyłbicy i z orężem zginę! (Wychodzą).


SCENA VI.
Dunsinane. Płaszczyzna przed zamkiem.
(Wchodzą przy odgłosie bębnów, z chorągwiami; Malcolm, stary Siward, Macduff i t. d. i armia z gałęziami).

Malcolm.  Odrzućcie teraz zasłony liściaste,
I jak jesteście, pokażcie się wrogom!
Ty, zacny stryju, z twym szlachetnym synem
Szyk prowadź pierwszy, ja, z dzielnym Macduffem,
Biorę spełnienie reszty planów naszych.
Siward.  Bądź zdrów! Gdy spotkam zastępy tyrana,
Jeżeli na nie pierwszy się nie rzucę,
Niech z placu boju pobity nie wrócę.
Malcolm.  Uderzcie w bębny, niechaj tyranowi,
Dźwięk ich łoskotny krew i śmierć zapowie!

(Wychodzą. — Ciągły alarm).
SCENA VII.
Okolica Dunsinane. Inna część płaszczyzny.
(Wchodzi Macbeth).

Macbeth.  Jak przywiązany do słupa, nie mogę
Uciekać, muszę jak niedźwiedź tu walczyć.
Gdzie mąż, którego nie rodzi kobieta?
Takiego tylko lękać mi się trzeba.

(Wchodzi młody Siward).

Mł. Siw.  Jakie twe imię?
Macbeth.   Zadrżysz, gdy się dowiesz.
Mł. Siw.  Nie, choćby nawet gorętszego miana
W piekle nie było!
Macbeth.   Imię moje Macbeth!
Mł. Siw.  Dyabełby nie mógł nazwiska wymówić
Dla moich uszu nienawistniejszego.

Macbeth.  Ni groźniejszego.
Mł. Siw.   Obrzydły tyranie,
Kłamiesz, tą szablą kłamstwa ci dowiodę!

(Walczą. — Młody Siward pada zabity).

Macbeth.  Z kobietyś zrodzon! — Śmieję się z oręża,
W dłoniach z kobiety zrodzonego męża (wychodzi).

(Alarm. — Wchodzi Macduff).

Macduff.  Z tej strony wrzawa. Pokaż się, tyranie!
Bo jeśli zginiesz, a nie z mojej ręki,
Dzieci i żony duch skarżyć się będzie.
Najemnych Kernów nie mam serca rąbać,
Z tobą chcę walczyć, Macbecie, lub szablę
Niewyszczerbioną włożę znów do pochwy.
Tam jesteś pewno, bo ten szczęk orężów
Zda się pierwszego głosić wojownika.
Daj mi go znaleźć, fortuno! jedynie
O to cię błagam! (Wychodzi. — Alarm).

(Wchodzą: Malcolm i stary Siward).

Siward.   Tą stroną, mój książę.
Już dobrowolnie zamek się nam poddał;
Z obu stron walczą tyrana zastępy;
Twoi thanowie dzielnie się sprawili;
Zwycięstwo prawie przy tobie, by skończyc,
Mało brakuje.
Macduff.   Spotkaliśmy wrogów,
Których część z nami w jednej walczy sprawie.
Siward.  Wejdźmy do zamku, książę.

(Wychodzą. — Alarm. — Wchodzi Macbeth).

Macbeth.  Po co rzymskiego głupca mam grać rolę
I od własnego miecza ginąć? Póki
Żyjących widzę, lepiej jego ostrze
Na nich obrócić. (Wchodzi Macduff).
Macduff.   Mam cię, psie piekielny!
Macbeth.  Z wszystkich jednego ciebie unikałem.
Lecz odejdź; zbyt już wiele na mej duszy
Krwi twojej ciąży.
Macdulf.   Nie mam słów, w mej szabli
Głos mój jest tylko, ty nędzniku krwawszy

Nad wszelki wyraz ludzkiego języka! (Walczą).
Macbeth.  Próżny twój mozół. Twoim ostrym mieczem
Prędzej powietrze w kawałkibyś pociął,
Niż krwi kropelkę wytoczył z żył moich.
Idź szukać hełmów, które strzaskać możesz,
Bo moje życie zaklęte i próżno
Sili się na nie z kobiety zrodzony.
Macduff.  A więc rozpaczaj o twojem zaklęciu!
Niechaj ci anioł, któremu aż dotąd
Służyłeś, powie, że Macduff przed czasem
Ze swojej matki wydarty był łona.
Macbeth.  Przeklęty język, który mi to mówi!
Bo część najlepszą męskości mi wydarł.
Niechaj nikt piekła szalbierstwom nie wierzy,
Co nas dwuznaczną mową oszukuje,
Naszemu uchu dotrzymując słowa,
Naszej nadziei łamiąc je zdradliwie!
Nie chcę się z tobą bić.
Macduff.   Więc zdaj się, tchórzu,
I żyj na czasów naszych dziwowisko!
Obraz twój, niby najrzadszej potwory,
Z takim napisem wywiesim na żerdzi:
„Kto chce, tu może zobaczyć tyrana“.
Macbeth.  Nie chcę się poddać, by całować ziemię
U stóp młodego zwycięzcy Malcolma,
Być celem obelg i przekleństw motłochu.
Choć do Dunsinane przyszedł las birnamski,
Choć wroga mego nie rodzi kobieta,
Ostatniej jednak doświadczyć chcę próby;
Zasłaniam wierną tarczą moją ciało.
Uderz Macduffie, niech będzie przeklęty,
Który z nas pierwszy zawoła: „stój! dosyć!“

(Wychodzą walcząc. — Odwrót. Odgłos trąb. — Wchodzą przy biciu bębnów, z rozwiniętemi chorągwiami: Malcolm, stary Siward, Ross, Lennox, Angus, Caithness, Menteith, Żołnierze).

Malcolm.  Bodaj bez szwanku wrócili braknący!
Siward.  Muszą być straty; z przytomnych wnioskując,
Wielkie zwycięstwo kupiliśmy tanio.

Malcolm.  Brak nam Macduffa i twojego syna.
Ross.  Panie, żołnierski dług syn twój zapłacił.
Żył tylko, póki nie wyrósł na męża,
A skoro tego swą dowiódł dzielnością,
Jednego w boju nie cofając kroku,
Jak mąż tam umarł.
Siward.   Jakto, więc zabity?
Ross.  Tak jest i z pola bitwy uniesiony.
Jego zasługą twoich smutków nie mierz,
Boby nie miały końca.
Siward.   Z przodu ranny?
Ross.  W czoło.
Siward.   Więc bożym niech będzie żołnierzem!
Gdybym miał synów tyle, co mam włosów,
Piękniejszej śmierci nie pragnąłbym dla nich.
Niech mu to będzie dzwonem pogrzebowym!
Malcolm.  Więcej wart smutku i znajdzie go u mnie.
Siward.  Nie więcej, panie; mężnie życie stracił,
Swą długu cząstkę uczciwie zapłacił,
Więc Bóg z nim! — Nowa zbliża się pociecha.

(Wchodzi Macduff z głową Macbetha).

Macduff.  Witam cię, królu! boś królem jest naszym.
Patrz na przeklętą głowę samozwańca.
To czas swobody; widzę wkoło ciebie
Twego królestwa perły, które w myśli
Chętnie wtórują memu powitaniu,
Niechże i głośno krzykną ze mną razem:
Witaj nam, królu Szkocyi!
Wszyscy.   Witaj królu Szkocyi! (Trąby).
Malcolm.  Nie będzie trzeba długiego nam czasu,
Byśmy zasługi obliczyli wasze,
I zapłacili, co jesteśmy dłużni.
Thanowie, odtąd jesteście hrabiami,
Pierwsi uczczeni w Szkocyi tym tytułem.
Co nam prócz tego wypadnie dokonać,
Aby ojczysty szczep znów odzieleniał,
Przywołać naszych wygnanych przyjaciół,
Uciekających przed tyrana sidłem,

Ścigać siepaczy ległego rzeźnika
I jego żony szatańskiej, co własną,
Jak mówią, dłonią śmierć sobie zadała;
I to i wszystko, co będzie potrzeba,
Spełnimy w miejscu i czasie i mierze
Z Bożą pomocą. Dzięki wam, rycerze!
Do Scone was proszę, by tam moje skronie
W monarchów Szkocyi zobaczyć koronie.

(Wychodzą przy odgłosie trąb).









  1. Rzeczy tyczące się czarów i czarownic, zaczerpnął Szekspir z wielu dzieł współczesnych, między innemi z Reginalda Scot — Discovery of Witchcraft, 1584.
  2. Lekka piechota irlandzka.
  3. Ciężko zbrojna piechota.
  4. Sinei był ojcom Macbetha.
  5. Kot chciałby jeść rybę, ale nie chciałby nóg zmoczyć.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Józef Ignacy Kraszewski, William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.