Otello (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Otello
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom V
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

OTELLO.


OTELLO.

B


Bniegdyś w Wenecyi Maur bardzo waleczny, którego męstwo i dowody roztropności a biegłości, czasu wojny okazane, uczyniły drogim w oczach starszyzny Rzeczypospolitej. I stało się, że cnotliwa niewiasta, cudownej piękności, imieniem Desdemona, uwiedziona, nie żądzą jakąś skrytą, ale cnotą onego Maura, pokochała go, a on też ujęty pięknością i szlachetnemi uczuciami onej kobiety, rozgorzał ku niej. Miłość im tak sprzyjała, iż połączeni zostali małżeństwem, chociaż rodzina niewiasty czyniła, co było w jej mocy, aby kogo innego zaślubiła. I dopóki zamieszkiwali w Wenecyi, żyli w tak doskonałej zgodzie i tak słodkim pokoju, że nigdy pomiędzy nimi nietylko nic nie zaszło, ale i słowa do siebie nie rzekli, w któremby miłości nie było. Aż zdarzyło się, iż panowie weneccy zmienili załogę, którą na Cyprze trzymali i wybrali Maura za wodza wojsk, jakie tam wysłali. Ten radował się ze czci, jaką mu wyrządzono, lecz radość tę truła myśl o długiej i trudnej podróży. Desdemona, widząc Maura pomieszanym, rzekła mu raz przy stole: — Drogi Maurze, dlaczego, gdy panowie taką ci cześć wyrządzili, ty jesteś smutnym? — Zatruwa moją radość, rzekł Maur, miłość, jaką mam ku tobie, gdyż widzę że albo cię muszę narazić na długą i niebezpieczną przeprawę, albo cię w Wenecyi zostawić. W pierwszym razie boleć będę, gdyż niewczasy, jakich doznasz i niebezpieczeństwo, jakie będziesz narażoną, udręczenie mi sprawią — a drugiego nie zniosę, bo rozdzielić się z tobą, jest to z życiem się rozstać. — Kochany mężu! co znaczą te myśli, które ci serce poruszają? Pójdę za tobą, gdziekolwiek się udasz, gdyby przez ogień trzeba iść w koszuli jednej i tobym uczyniła, a cóż znaczy z tobą się puścić na okręcie mocnym i dobrze opatrzonym? Maur objął rękami szyję żony, i całując ją czule, rzekł: Niech nas Bóg długo uchowa, droga moja, z tą miłością. I popłynęli, i przybyli do Cypru po szczęśliwej morskiej podróży“.

„Maur miał przy sobie Chorążego, mężczyznę pięknego, ale najniecniejszego w świecie człowieka. Niegodziwiec ten wiózł też z sobą żonę, która była piękną i uczciwą, a że Włoszką też była, miłowała ją żona Maura, i większą część dnia spędzały z sobą. Był też w tej wyprawie oficer, którego Maur lubił bardzo; ten przychodził często do domu Maura, razem z nim i żoną jego jadając. Pani widząc, iż go mąż jej kochał, przyjaźń mu też okazywała, z czego i Maur rad był. Niegodziwy Chorąży, nie zważając ani na wierność żonie przysiężoną, ani na przyjaźń, ani na wdzięczność, jaką Maurowi był winien, pokochał gwałtownie Desdemonę i próbował wszelkimi sposoby dać jej poznać swą miłość, a skłonić ją do wzajemności. Ale ona, która tylko Maura na myśli miała, nie zważała wcale na owe natręctwa Chorążego, jakby ich nie widziała... I zdało mu się, że musiała być zakochaną w oficerze... Miłość ku niej zmieniła się w straszną nienawiść, począł myśleć, jakby mógł, pozbywszy się oficera, posiąść niewiastę, lub przynajmniej Maurowi ją odebrać. A tak różne myśli knując niepoczciwe a zbrodnicze, postanowił obwinić Desdemonę o cudzołóztwo, udając, jakoby oficer był jej wspólnikiem. Było to trudnem, póki się zręczność nie podała. Wkrótce potem, gdy oficer żołnierza na warcie zranił mieczem, Maur mu odjął jego dowództwo. Desdemona zmartwiona tem, usiłowała go z mężem pojednać“.
„I jednego razu rzekł Maur do Chorążego, iż go żona tak męczy, prosząc za oficerem, że go nazad przyjmie. — Może też, rzekł zdrajca, Desdemona nie bez przyczyny tak go mile widzi. — Dlaczegożby? zapytał Maur. — Nie chcę między męża a żonę ręki kłaść, ale oczy miej otwarte, dopatrzysz się sam. I pomimo wszelkich nalegań Maura, nie powiedział mu nic więcej“.
W ten prosty sposób Giraldi Cinthio, w swych Hekatommythi (ovvero Cento Novelle, Venezia 1608 r.) opisuje historyę tę tragiczną, z której Szekspir swój dramat ułożył.
Poeta, wedle zwyczaju, przedmiot wziął gotowy z podania, ale z suchej jego treści, z mało oznaczonych postaci, stworzył całość z największą sztuką zbudowaną, jednolitą, rozwijającą się z życiem potężnem z charakterów, których jest logiczną wynikłością. Jego to jest tajemnicą umieć, w ślad idąc za powieścią, podnieść ją, uczynić zrozumiałą, prawdopodobną i z prochu stworzyć życie.
Zakończenie włoskiej powieści tylko zupełnie jest różne i w dramacie zmienionem być musiało.
W opowiadaniu tem, Maur i Chorąży (Jago) oba razem zamordowują Desdemonę nocą, w izbie, w której spała, obalając na nią sufit, jakgdyby ten upadłszy, ją przytłukł. Przez czas jakiś przyczyna istotna jej śmierci jest niewiadoma. Maur wkrótce potem, obrzydziwszy sobie Chorążego, z wojska go wypędza. Ten, powróciwszy do Wenecyi, oskarża Maura o zabójstwo żony; przywieziony do Wenecyi Maur, wydany na męki, nie przyznaje się do niczego, zostaje skazany na wygnanie, a rodzina Desdemony nasyła nań zbójców i wydaje na śmierć. Po zgonie męża dopiero, żona, która o wszystkiem wiedziała, wydała tajemnicę.
Z tej treści poeta zbudował dramat, w którym nie tyle Otello sam, jak idealnej, anielskiej cierpliwości łagodności Desdemona i najszkaradniejszej przewrotności Jago, są postaciami głównemi. Ostatni jest sprężyną główną, poruszającą całym dramatem.
W Jagu poeta wystawił człowieka życiem awanturniczem, żołdaczem, w niwecz zepsutego, istotę, dla której niema nic świętego, której serce ludzkie uschło, litość jest nieznana, który pomiata ludźmi, szydząc z nich, mści się na nich za własną nikczemność, ukrywając swą szkaradę o tyle tylko, o ile mu to dla bezpieczeństwa jest potrzebnem. Postać ta zapożyczona ze starego teatru, z czasów Marlowe’a, której raz już podobną, w samych początkach swojego zawodu, nakreślił Szekspir w Aaronie; ogromna jednak różnica między dwoma, bo pierwszy jaskrawo i przesadnie wychodzi, jakby odblask Barrabasza Marlowe’a, drugi z niemniejszą odmalowany siłą, doskonale jest nacechowany. Żołdak taki najemny, zazdroszczący wszystkiego wszystkim, chciwy życia a przewrotny, stanowi wyborny kontrast z Otellem, rycerzem szlachetnym, mężnym, nieulęknionym, ale charakteru niepohamowanego, gwałtownym, jak człowiek, którego cywilizacya okiełznała, ogładziła, nie mogąc ani mu odjąć pierwotnej prostoty i łatwowierności, ani namiętności w nim poskromić. Jago włada nim jak dzieckiem i na wszystkie jego wady i przymioty rachuje.
Tłómacz nasz poszedł za zdaniem wielu swych poprzedników, którzy w Otellu chcą widzieć Murzyna, gdy poeta miał niezawodnie na myśli Maura śniadej płci, ogorzałego...
Schlegel i wielu innych mają go także za Murzyna. Coleridge (Kolridż) z mniejszością jest za Maurem, my też z tłómaczem francuskim, Fr. V. Hugo, dzielimy przekonanie, iż Szekspir mieć go chciał Maurem. Nic nie dowodzi, iż poeta często czarnym go zowie (black); wyraz ten zarówno oznacza płeć ciemną, czego najlepszym dowodem Sonet (131) Szekspira, w którym woła do ciemnej płci czarnobrewej:

Thy black is fairest in my judgement’s place — i dalej:
Then will I swear beauty herself is black
And all they foul that thy complexion lack... (Son. 132).

W Kupcu Weneckim, książę marokański, zarówno jak Maur w Otellu jest porównany do dyabła. Prawda, że Aaron w Tytusie zowie się tak samo „Moor“, a jest Murzynem jawnie — lecz i to nie przesądza o Otellu. Szlachetność ta i męstwo, które ujęły Desdemonę, były cechą Maurów, nigdy Murzynów. Negr w XVI wieku był uważanym za istotę upośledzoną, której poeta nie śmiałby tknąć i podnosić. O Maurach w Hiszpanii prawiono cuda jako o narodzie rycerskim, krwi gorącej, namiętnym jak Otello i jak on szlachetnym. W roku 1601, na rok przed pierwszem przedstawieniem Otella na scenie, królowa Elżbieta przyjmowała na swym dworze ogorzałych maurytańskich posłów, którym Szekspir mógł się przypatrzeć.
Dla nas zdaje się nie ulegać wątpliwości, że tradycye teatralne zostały zwichnięte. Dramat zyskuje na jaskrawości, na efekcie pewnym, odegrywany przez Murzyna; ale Maur byłby w nim prawdopodobniejszym i całość w nim wspanialszą — piękniejszą.
Między dramatami Szekspira jest to jeden z najdoskonalszych, szczególniej wyrazistością charakterów. Sam Otello, natura pierwotna, przyswojona, ułagodzona, za najmniejszem dotknięciem staje się znowu synem pustyni, dziecięciem Afryki. Stosunek jego do zepsutego płodu cywilizacyi fałszywej, przegniłej, rozuzdanej, polerowanej na pozór, a szkaradnej wewnątrz, którą przedstawia Jago, odmalowany po mistrzowsku. Żadna może z bohaterek poety niema tego wdzięku kobiecego, jakim jest obdarzona Desdemona, zakochana w Maurze dla jego bohaterskich czynów i z anielską słodyczą znosząca wszystko z rąk ukochanego. Miłość, zazdrość, nikczemność żołdaka, stanowią naturalne sprężyny tragedyi, z niezmierną prawdą przeprowadzonej.

Szekspirowskie:
All is true —

nigdzie się lepiej zastosować nie daje. Prawda charakterów, naturalność scen i języka, nawet w chwilach najwyższego natężenia uczuć, napiętnowanego taką rzeczywistości cechą, podnoszą złudzenie do najwyższego stopnia. Dosyć jest Otella porównać do francuskiej tragedyi, aby odróżnić obraz z natury od konwencyonalnego utworu. Szekspira nic nie pęta, nie zna on innych wzorów nad to, co czerpie z natury i z siebie; dla podniesienia wrażenia nie poświęca prawdy, dla jednolitości obrazu nie wyrzeka się rysów na pozór dysharmonijnych; widzi wszędzie życie w kontrastach i w sztuce się ich nie lęka. Kreśli wizerunki człowieka w całej jego nagości, z blaskami razem i sromotą. Wśród postaci wprowadzonych w Otellu, niema też ani jednej, któraby wyrazistą indywidualnością się nie odznaczała. Wrażenie tragiczne, jakie wywołuje szlachetna, anielska, czysta, dziewicza postać Desdemony rzuconej wśród tego obozu brudnego, na łup ludziom wojaczką zdziczałych — jest przerażające. Zdeptaną widzimy tu świętość, sponiewierany w błocie ideał. Lecz nie spotykaż się podobne roli co chwila? podobnych losów co kroku? Zetknięcie się dwóch światów, dwóch natur — jest w całym dramacie najpotężniejszym efektem tragicznym. Nie mamy potrzeby tłómaczyć Jaga. Jest to natura zepsuta, nikczemna, lubująca się w złem, bo niezdolna podnieść się nad kał, z którego wyszła. Nienawidzi Maura za to, że — obcy, przybłęda dobił się stanowiska w Rzeczypospolitej; za to, że jemu nie dał namiestnictwa, że pogłoski chodzą, jakoby w łaskach był u jego żony, za to wreszcie, iż Maur jest szlachetny, mężny, i że takie dwie postacie jak Otello i Jago, nienawidzić się muszą. Szatańska złość i przewrotność Chorążego, jest to płód owej półcywilizacyi, w obozie rozbestwionej, rozpasanej życiem rozpustnem na lagunach, okryty polorem, a przejedzony zgnilizną. Jak Maur wierzy wszystkim i nie podejrzywa nikogo, tak Jago nie kocha nic, nie ufa nikomu, żonę ma za nikczemną istotę, przyjaciołmi posługuje się jak narzędziami — jest to istotny szatan i nie dziw, że w ostatniej scenie Otello patrzy mu na nogi, czy kopyt u nich nie dostrzeże. Kassyo, człek prostoduszny i słaby, Roderigo chciwy rozkoszy głupiec, daje się wyzyskiwać i wyszydzać.
„Ze wszystkich rozwiązań teatru Szekspira, powiada Hugo, śmierć Desdemony i Otella jest najboleśniejszem, najprzykrzejsze czyniącem ważenie. W innych dramatach konieczność takiego krwawego końca sama z siebie tłómaczy się i usprawiedliwia. Hamlet musi umrzeć, bo zabił Ofelii ojca i winien jest jej śmierci; Romeo umiera, bo jest zabójcą Parysa; Lear własną córkę przekleństwem zamordował; Macbeth odpokutowuje za Banqua i Lady Macduff — lecz co zawinił Otello? co uczyniła Desdemona? Padają oni ofiarą złości ludzkiej, a raczej losów człowieka, które na ziemi częściej są niezrozumiałe niż logiczne“.
Schlegel widzi w tem karę Desdemony za nieposłuszeństwo ojcu, za połączenie się z obcym, expiacyę za namiętność, której ona poświęciła wszystko, ojca, rodzinę, dom... Lecz gdyby taką w istocie była myśl poety, nigdyby nie przedstawił bohaterki w takim blasku cnoty, pokory i rezygnacyi.
Malone pierwsze przedstawienie Otella odnosi do roku 1611; Fr. V. Hugo, uwiedziony rękopismem znalezionym jakoby przez p. Collier’a, sądzi, iż sztuka była przedstawianą na zamku Harefield (Herfild), gdy królowę Elżbietę przyjmowała Lady Derby w roku 1602 dnia 3 sierpnia, lecz wielkie odkrycia Collier’a okazały się tak dowodnie fałszerstwami, iż się wcale dziś na nich opierać nie można.
Drukowany wychodzi Otello dopiero w roku 1622 kosztem Tom. Walkley’a (Uokleja) u N. O., ze wzmianką, iż sztuka grywaną bywała wielekroć w teatrze Globe i Black-Friars, przez sługi J. Kr. Mości.
Walkley pisze w przedmowie:

Księgarz do Czytelnika.

Książka wydana bez przedmowy, byłaby, jak mówi stare angielskie przysłowie, suknią niebieską bez galona. Autor umarł, zdało mi się właściwem podnieść jego dzieło. Polecać go nie będę, bo co dobre, to się samo, bez pośrednictwa zaleca wszystkim, a ja tu tem większą mam pewność, że imię autora starczy na postawienie dzieła. A więc, zostawując każdemu sąd wolny, ośmieliłem się wydrukować tę sztukę i poddaję ją krytyce ogółu. WaszTomasz Walkley.
Wydawca zabezpieczył się od przedruków, wpisując swe prawo w Stationer’s Hall dnia 6 października 1621 roku. Drugi raz ukazał się Otello już w wydaniu zbiorowem (folio) 1623 roku podzielony na akty i sceny. Rękopism roku 1622, różni się od tego, który służył wydawcom 1623 roku, oba dopełniają się wzajemnie. Wydanie pierwsze ma o dziesięć wierszy więcej, które nie znajdują się w następnem, ale to o 163 innych jest pełniejsze. Rękopism Walkley’a poprawniejszy, służył do sprostowania 1623 roku.
Imię Otella, nie znajduje się w nowelli Cinthio. Malone znalazł je w innej włoskiej powieści, nadane jakiemuś staremu żołnierzowi Niemcowi. Imiona Jago i Emilii, zapożyczył pono poeta ze starego romansu o Evordanusie, księciu duńskim i Jago, księciu saskim.
W wydaniu 1622 roku osoby (na końcu) oznaczone są jak następuje: Otello, Maur wenecki; Brabanti, ojciec Desdemony; Kassyo, porucznik uczciwy; Jago, złoczyńca; Roderigo, szlachcic oszukany; Doża; Senatorowie; Montano, rządca Cypru; Szlachta; Lodowiko i Graciano, szlachcice; Majtkowie; Clown (Klaun); Desdemona, żona Otella; Emilia, żona Jago; Bianka, nierządnica.
Pieśń o wierzbie, którą nuci Desdemona, znajduje się cała w zbiorze Percy’ego i ma charakter ludowy... lecz, u niego nuci ją opuszczony kochanek.




OSOBY:

Doża Wenecki.
Brabancyo, senator, ojciec Desdemony.
Dwaj inni Senatorowie.
Gracyano, brat Brabancya.
Lodowiko, krewny Brabancya.
Otello, wódz, Murzyn.
Kassyo, jego porucznik.
Jago, jego chorąży.
Roderigo, szlachcic wenecki.
Montano, poprzednik Otella, gubernator Cypru.
Pajac, sługa Otella.
Herold.
Desdemona, żona Otella.
Emilia, żona Jaga.
Bianka, kortezana.
Oficerowie, Szlachta, Posłańcy, Muzykanci, Majtkowie, Służba.

Scena w pierwszym akcie w Wenecyi, w innych aktach w porcie Cypryjskim.
OTELLO.


AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Ulica w Wenecyi.
(Wchodzą: Roderigo i Jago).

Roderigo.  Dość tego, przestań! Naprawdę się gniewam,
Że ty, ty Jago, coś miał kieskę moją,
Jakby jej sznurki w twoim były ręku,
Wiedziałeś o tem.
Jago.  Lecz nie chcesz mnie słuchać!
Brzydź się mną, jeślim marzył nawet o tem.
Roderigo.  Mówiłeś nieraz, że go nienawidzisz.
Jago.  Gardź mną, jeżeli nie mówiłem prawdy.
Prosili za mną trzej senatorowie,
Żeby mnie swoim zrobił porucznikiem,
Chodzili za mną, czapkowali przed nim;
Znam moją cenę; wiem, żem godzien stopnia;
Lecz on w swych własnych zakochany planach,
Ciągle ich łudził brzmiącemi słowami,
Epitetami wojny nadzianemi,
A w końcu, z kwitkiem odprawił proszących.
„Prawdziwie, rzekł im, mam już porucznika“.
Któż on? Zaiste, wielki matematyk,
Jakiś Florentczyk, jakiś Michał Kassyo,
Co nie jak żołnierz, ale żył jak panna,
Co nigdy w polu nie rozwijał kolumn,

A na manewrach tak zna się jak szwaczka.
Porządku bitwy z książek się nauczył;
Teorya, którą lada mowny rzecznik
Może wykładać; jego też wojskowość
Czczą jest gawędą. A ja, którym walczył
Pod jego okiem na Cyprze i Rodus,
Po chrześcijańskich i pogańskich ziemiach,
Jak stara nawa muszę w tyle zostać,
Muszę ustąpić temu kupczykowi!
On porucznikiem, a ja, co za łaska!
Jego murzyńskiej mości ot, chorążym!
Roderigo.  Wolałbym raczej jego być oprawcą.
Jago.  Niema lekarstwa; to jest klątwa służby.
Awans zależy od wpływu i łaski
Nie od starszeństwa, jak dawniej bywało,
Gdy drugi miejsce pierwszego dziedziczył.
Sam teraz osądź, czyli mam powody
Murzyna kochać.
Roderigo.  A po cóż z nim płyniesz?
Jago.  Mój Roderigo, niech cię to nie dziwi:
Idę z nim tylko w nadziei odwetu.
Toćże nie każdy panem może zostać,
I pan nie każdy wierne sługi znaleźć.
Czasem zobaczysz pokornego głupca,
Który w niewoli własnej zakochany
Czas swój marnuje, niby osieł pański,
Za lichą strawę; na starość — idź z torbą!
Daj mi batogi tym głupcom uczciwym!
Są inni, biegli w wszystkich formach służby,
Którzy dla siebie baczne strzegą serca,
A łudząc panów usługi pozorem,
Tuczą się na nich; podszywszy kieszenie,
Żyją swobodnie. Tacy mają duszę,
Do takich rzędu ja się także liczę.
Bo tak jest pewna jak to, żeś Rodrygo,
Będąc Murzynem, nie chciałbym być Jagiem.
Idąc z nim, z sobą tylko samym idę;
Niebo mi świadkiem, nie, nie dla miłości,

Choć to jest pozór, lecz dla własnych celów.
Bo kiedy moja zewnętrzna postawa
Zdradzi rodzimą formę mego serca
Znakiem wyraźnym, niezadługo potem
Własne me serce przypnę do rękawa
Na żer dla kawek. Nie jestem, czem jestem!
Roderigo.  Co za fortunę znajdzie grubowargi,
Jeśli mu jego udadzą się plany!
Jago.  Wołajże, krzyczże; ze snu rozbudź ojca;
Goń za nim w tropy, zatruj mu rozkosze;
Trąb o nim w mieście, podszczuwaj jej krewnych,
A chociaż żyje w szczęśliwym klimacie,
Dręcz go muchami; choć radość radością,
Przynajmniej tyle frasunku mu dorzuć,
Żeby choć cząstkę blasku utraciła.
Roderigo.  To dom jej ojca. Głośno go zawołam.
Jago.  Niech głos twój będzie trwożny a wrzaskliwy,
Jak kiedy w nocy, wśród ludnego miasta,
Ujrzy kto nagle płomień buchający.
Roderigo.  Hola, Brabancyo! hej, panie Brabancyo!
Jago.  Wstawaj, Brabancyo! Złodzieje! złodzieje!
Pilnuj twej córki, pilnuj twoich worków!
Wstawaj! Złodzieje!
Brabanc.  (w oknie).Co się to ma znaczyć?
Co za przyczyna tych krzyków ulicznych?
Roderigo.  Panie, czy w domu cała twa rodzina?
Jago.  Czy drzwi zamknięte?
Brabanc.  Dlaczego się pytasz?
Jago.  Boś okradziony; ubierz się co prędzej;
Pierś twa rozdarta, pół duszy straciłeś,
Bo teraz, teraz, stary czarny baran
Tryksa się z twoją bieluchną owieczką.
Wstawaj! Chrapiących zbudź obywateli,
Albo cię wkrótce dyabeł zrobi dziadkiem.
Wstawaj! powtarzam.
Brabanc.  Czy głowę straciłeś?
Roderigo.  Czyli znasz głos mój, przewielebny panie?
Brabanc.  Nie znam. Kto jesteś?

Roderigo.  Jestem Roderigo.
Brabanc.  Tem gorzej. Czym ci raz już nie powiedział,
Abyś się więcej przy mych drzwiach nie włóczył?
Wszak ci z uczciwą otwartością rzekłem,
Że ręka córki mojej nie dla ciebie.
Teraz szalony wieczerzą i winem,
Chcesz mnie, jak widzę, próżno niepokoić,
Sen mój przerywać.
Roderigo.  Panie! panie! panie!
Brabanc.  Ale bądź pewny, dość mam jeszcze wpływu,
Aby ci z lichwą złość twoją zapłacić.
Roderigo.  Cierpliwość, panie!
Brabanc.  Mówisz o kradzieży;
Wszak to Wenecya, dom mój nie stodoła.
Roderigo.  Panie Brabancyo, przychodzę do ciebie
W całej prostocie i szczerości ducha.
Jago.  Należysz, jak widzę, mój panie, do liczby ludzi, którzy nie chcą służyć Bogu, jeśli im dyabeł to radzi. Przychodzimy oddać ci usługę, a ty, biorąc nas za łotrów, wolisz, żeby się twoja córka odstanowiła z afrykańskim ogierem; chcesz, żeby twoje wnuki rżały do ciebie; chcesz mieć rumaki za kuzynów, a za kuzynki klacze.
Brabanc.  Kto jesteś? wyuzdany nędzniku!
Jago.  Jestem człowiek, który przychodzi powiedzieć ci, panie, że twoja córka i Murzyn robią teraz zwierzę o dwóch grzbietach.
Brabanc.  Jesteś nędznikiem!
Jago.  A pan — senatorem!
Brabanc.  Odpowiesz za to; znam cię, Roderigo!
Roderigo.  Za wszystko jestem gotów odpowiedzieć.
Jeśli z twą radą, mądrem zezwoleniem,
(Jak w części wierzę) piękna córko twoja,
W tej chmurnej nocy, tej późnej godzinie,
Sama, wątpliwej powierzona straży
Najemniczego wioślarza gondoli,
Biegnie w lubieżne objęcia Murzyna;
Jeśli wiesz o tem, gdyś na to zezwolił,

Wtedy, wyznaję, masz powód mnie łajać;
Lecz jeśliś dotąd o niczem nie wiedział,
Wyznaj, żeś krzywdził przyjaciół niesłusznie.
Nie sądź, bym ustaw grzeczności niepomny
Chciał szydzić z twojej wysokiej godności.
Twa córka, jeśliś na to nie zezwolił,
Bunt przeciw twojej podniosła powadze,
Łącząc swą piękność, dowcip i majątek
Z awanturnikiem obcego narodu,
Który, bez domu, tuła się po świecie.
Patrz, czyli córka jest w swojej komnacie;
Jeśli ją znajdziesz, cała prawa srogość
Niech spadnie na mnie, żem śmiał cię tak łudzić.
Brabanc.  Rozpalcie ogień! Dajcie mi pochodnię!
Zwołajcie wszystkich moich domowników!
To wydarzenie zgadza się z snem moim,
Wiara w nie ciąży już na duszy mojej.
Światła! powtarzam; dajcie mi pochodnię!

(Znika z okna).

Jago.  Bądź zdrów! Nie mogę z tobą dłużej zostać.
W mem położeniu źle i niebezpiecznie
Stawać jak świadek przeciw Murzynowi,
A to mnie czeka, jeśli nie odejdę.
Senat nie może, chociaż obrażony,
Bez niebezpieczeństw odjąć mu dowództwa,
Bo zbyt ma wiele i ważnych powodów,
By mu cypryjskiej wojny dać kierunek;
I duszy kosztem znaleźćby nie zdołał
Równego jemu wyspy swej obrońcy.
Tak więc, zmuszony koniecznością życia,
Choć się nim brzydzę jak mękami piekła,
Miłości flagę i znaki wywieszam;
Lecz znaki tylko! Dla większej pewności
Brabancya z dworem zaprowadź pod Strzelca,
A tam mnie znajdziesz z Otellem. Więc żegnam.

(Wychodzi. — Wchodzą: Brabancyo i Domownicy z pochodniami).

Brabanc.  O zbyt prawdziwe nieszczęście! Zniknęła!
A dla dni moich nędznego ostatka

Gorycz została. Powiedz, Roderigo,
Gdzie ją widziałeś? — Nieszczęsna dziewczyna! —
Z Murzynem mówisz? — Ktoby chciał być ojcem! —
Jakżeś ją poznał? — O, ty mnie zawiodłaś
Nad myśli miarę! — Co ci powiedziała?
Więcej pochodni! Rozbudźcie mych krewnych!
Czy sądzisz, że już ślub wzięli?
Roderigo.  Tak sądzę.
Brabanc.  O nieba! Ale jakże wyszła z domu?
Zdrada krwi własnej! O, odtąd, ojcowie,
Przestańcie wierzyć, że zewnętrzne znaki
Szczerze tłómaczą córek waszych myśli! —
Niemali czarów, które tajną siłą
Młodej dziewicy uwieść mogą duszę?
Czy nie czytałeś o podobnych czarach?
Roderigo.  Czytałem, panie.
Brabanc.  Zawołać mi brata!
Teraz żałuję, że ci jej nie dałem.
My tą, a tamtą wy pójdziecie stroną.
Czy wiesz, gdzie szukać córki i Murzyna?
Roderigo.  Myślę, że zdołam znaleźć ich schronienie.
Panie, racz tylko dobrą straż wziąć z sobą.
Brabanc.  Prowadź nas, proszę. Wszystkie zburzę domy,
Bo wszędzie prawie mogę rozkazywać.
Wszyscy do broni! Zbudzić komisarzy!
Naprzód, Rodrygo! licz na moją wdzięczność!

(Wychodzą).

SCENA II.
Ulica w Wenecyi.
(Wchodzą: Otello, Jago, Służba z pochodniami).

Jago.  Choć zabijałem w żołnierskiem rzemiośle,
Za treść to jednak sumienia uważam
Niedokonywać rozmyślnego mordu.
Chciałbym mieć czasem więcej trochę złości,
Ażeby sobie w potrzebie poradzić.

Stokroć pod piąte chciałem pchnąć go żebro.
Otello.  Lepiej się stało.
Jago.  Aleć bo on, panie,
Tak w słowach swoich był niepowściągliwy,
Honor twój czysty tak zjadliwie szarpał,
Że ledwo, z trochą mojej pobożności,
Mogłem cierpliwie do końca go słuchać.
Lecz przedewszystkiem, wodzu, czy ślub dany?
W senacie wielka jest ojca jej miłość,
W Radzie głos jego silny i przeważny,
Jakby głos doży. Albo was rozwiedzie,
Lub zwali na was kłopoty i ucisk,
Do jakich zdoła przy swojej powadze
Prawo naciągnąć.
Otello.  Śmieję się z gróźb jego.
Usługi, którem oddał senatowi
Potrafią zgłuszyć skargi jego wszystkie.
Jeśli przechwałki za honor tu służą,
I ja dowiodę, choć dotąd milczałem,
Że ród mój wiodę z królewskiego szczepu,
I że mi prawo dają me zasługi,
Abym z nakrytą przemawiać mógł głową
Do tych, z którymi mój ślub dziś mnie łączy.
Gdybym nie kochał słodkiej Desdemony,
Nie chciałbym stanu mojego swobody
Ujmować w kluby domowego życia
Za morza skarby. Co znaczą te światła?

(Wchodzą: Kassyo i Straż z pochodniami).

Jago.  To pewno ojciec w przyjaciół swych gronie.
Ukryj się, wodzu.
Otello.  Ja kryć się? Broń Boże!
Bo moja godność, charakter, sumienie
Każą mi czoło stawić im otwarcie.
Oniż to idą?
Jago.  O nie, na Janusa!
Otello.  To straże doży z moim porucznikiem.
Pokój tej nocy z wami, przyjaciele!
Co przynosicie?

Kassyo.  Pozdrowienie doży,
I prośbę, wodzu, ażebyś bez zwłoki,
Żebyś natychmiast śpieszył do senatu.
Otello.  Co jest, jak sądzisz, przyczyną pośpiechu?
Kassyo.  Myślę, że jakieś z Cypru wiadomości,
Które najmniejszej przewłoki nie cierpią.
Nasze galery przysłały tej nocy
Dwunastu, jeden po drugim, posłańców;
Większa część Rady, nagle rozbudzona,
Już się zebrała do pałacu doży;
O ciebie, wodzu, pytają się ciągle;
Gdy powiedziano, że niema cię w domu,
Senat wyprawił trzy oddzielne straże
Szukać za tobą.
Otello.  Dobrze, żeś mnie spotkał.
W domu tym tylko kilka słów pomówię,
I razem z tobą śpieszę do senatu (Wychodzi).
Kassyo.  Nie wiesz, chorąży, co go tu sprowadza?
Jago.  Co? Abordował lądową karakę,
A jeśli zdobycz sąd za prawną uzna,
Skarb posiadł wielki.
Kassyo.  Nie rozumiem wcale.
Jago.  Żonę dziś pojął.
Kassyo.  Kogo?
Jago.  Pytasz kogo?
Pojął — (wchodzi Otello). A, wodzu, czyli idziesz z nami?
Otello.  Jestem gotowy.
Kassyo.  Otóż drugi oddział,
Który, jak widzę, szukać cię przychodzi.
Jago.  Ha, to Brabancyo! Miej się na baczności,
Bo, jak mówiłem, w złej przychodzi myśli.

(Wchodzą: Brabancyo, Roderigo, i Oficerowie z pochodniami).

Otello.  Kto idzie? Stój!
Roderigo.  Ha, to jest głos Murzyna!
Brabanc.  Zabić złodzieja! (Z obu stron dobywają szabli).
Jago  (do Roderiga). Chcesz bitki? i owszem.
Otello.  Włóżcie do pochew jasne wasze miecze,
Bo zardzewieją od rosy. Ty, panie,

Przemożesz więcej wiekiem niż żelazem.
Brabanc.  Podły złodzieju, gdzie jest córka moja?
Ty, potępieńcze, tyś ją zaczarował!
Bo odwołuję się do sądu świata,
Czy dziewczę młode, piękne i szczęśliwe,
Unikające przez wstręt do małżeństwa
Hożych, bogatych młodzianów Wenecyi,
Gdyby nie wpadło w czarodziejską matnię,
Chciałoby stać się szyderstwa przedmiotem,
Lecieć w czarnego potworu objęcia,
Przedmiotu trwogi ale nie miłości?
Niech świat mnie sądzi, czy nie jest widoczne,
Żeś czarodziejskich środków na nią zażył,
Żeś ziół sokami, proszkami kamieni
Osłabił władze delikatnej myśli.
To rzecz widoczna, to rzecz niewątpliwa!
Więc cię, Murzynie, aresztuję teraz,
Jak zwodziciela, który śmiał używać
Sztuk przez weneckie prawa zabronionych.
Weźcie go, straże; jeśli opór stawi
Weźcie go, choćby życia, jego kosztem!
Otello.  Ni kroku dalej! niech się nikt nie waży,
Z moich ni twoich, ręki wznieść do góry!
Gdybym chciał walczyć, wiem, jak szabli dobyć
Bez waszych podniet. Gdzie chcesz, abym poszedł
Na zaskarżenie twoje odpowiedzieć?
Brabanc.  Do turmy, póki nie przyjdzie godzina,
W której cię wezwie sąd do zdania liczby!
Otello.  Cóż, gdybym twego rozkazu usłuchał?
Mógłżebym razem spełnić rozkaz doży,
Którego posłów przy mym widzisz boku,
Ażebym śpieszył do izby senatu,
Gdzie mnie wzywają państwa interesa?
I Posłan.  Tak jest, zaprawdę, godny senatorze,
Doża jest w Badzie; niema wątpliwości,
Że i do ciebie posłano wezwanie.
Brabanc.  Co? Doża w Radzie? O tak późnej nocy?
Weźcie go, straże! Moja także sprawa

Zwłoki nie cierpi, i równie sam doża
Jak bracia moi, członkowie senatu,
Krzywdę mą uczuć muszą jak swą własną,
Albo w senacie naszym, naszym sądzie
Podły niewolnik, poganin zasiądzie. (Wychodzą).



SCENA III.
Wenecya. Izba Senatu.
(Doża, Senatorowie na ławach, Służba).

Doża.  Tyle sprzeczności w listach tych znajduję,
Ze im nie mogę zupełnej dać wiary.
I Senator.  To prawda, sprzeczność granice przechodzi.
W liście mym czytam sto i siedem galer.
Doża.  Ja znowu w moim czytam sto czterdzieści.
2 Senator.  Ja w moim dwieście. Ale chociaż listy
Na liczbę statków zgodzić się nie mogą,
Co bywa zwykle, gdy je wieść dyktuje,
Lecz wszystkie mówią o tureckiej flocie,
Wszystkie, że flota żegluje do Cypru.
Doża.  Zważywszy dobrze, wszystko to być może.
Nie uspakaja mnie tych nowin sprzeczność,
Przeciwnie, w groźną treść wszystkich tych listów
Zupełnie wierzę.
Majtek  (za sceną).Hej, hola! hej, hola!
I Sługa.  Nowy posłaniec od floty przybywa. (Wchodzi Majtek).
Doża.  Co nam przynosisz?
Majtek.  Tureckie okręty
Zwróciły nagle ku rodyjskim brzegom.
Signor Angelo z wieścią tą mnie przysłał.
Doża.  Cóż senat na to?
I Senator.  Nie, to być nie może;
Wieści tej zdrowy rozsądek zaprzecza;
Puścił ją Turek, żeby nas oszukać.
Bo gdy zważymy, jak wielkiej jest wagi
Posiadłość Cypru dla sprawy pohańców;
Gdy pomyślimy, że ważniejsza wyspa

Słabszy od Rodu stawić może opór,
Bo ani mur jej ściska naokoło,
Ni mnogie środki upartej obrony,
W które ubrane są brzegi rodyjskie;
Gdy na uwagę wszystko to weźmiemy,
Trudno przypuścić w Turkach tyle głupstwa,
Aby, niepomni ważniejszej wyprawy,
Korzyść i łatwość na bok usunęli,
Niebezpieczeństwo bezowocne budząc.
Doża.  Nie, nie do Rodu zmierzają pohańce.
I Sługa.  Nowy posłaniec. (Wchodzi Posłaniec).
Posłaniec.  Dostojny mój książę,
Turecka flota, płynąca do Rodus
Tam się z oddzielną złączyła eskadrą —
I Senator.  Ach, tak myślałem! W jakiej sądzisz liczbie?
Posłaniec.  Trzydzieści żagli — ster zwróciła nagle,
I jak pozory zmuszają nas mniemać,
Ciągnie z powrotem ku cypryjskim brzegom.
Wierny, waleczny sługa wasz Montano,
Śląc tę wiadomość, śmie senat upraszać,
By o jej prawdzie na chwilę nie wątpił.
Doża.  Do Cypru płyną. Czy Marco Lucchese
Jest w naszem mieście?
Senator.  Jest teraz w Florencyi.
Doża.  Pisać do niego, niech wraca piorunem.
I Senator.  Otóż Brabancyo i waleczny Murzyn.

(Wchodzą: Brabancyo, Otello, Jago, Roderigo, Służba).

Doża.  Dzielny Otello, musim cię natychmiast
Słać na spólnego wroga chrześcijaństwa.
Witaj, Brabancyo, godny senatorze,
Trzeba nam twojej rady i pomocy.
Brabanc.  Mnie trzeba waszej. Przebacz, dobry książę,
Ani mój urząd, ani sprawy państwa
Sen mój przerwały. Narodowe troski
Obce są dla mnie, bo prywatna boleść
Pędem gwałtownym, jak potopu wody,
Topi, pożera wszystkie inne żale,
Sama niezmienna.

Doża.  A co jej powodem?
Brabanc.  O, córka moja, książę, córka moja!
Doża.  Umarła?
Brabanc.  Dla mnie. Podły uwodziciel
Wykradł ją z domu, obłąkał jej duszę
Zdradnym, czarami zaprawnym napojem;
Natura bowiem nie mogłaby nigdy,
Nie będąc ślepej ni kulawej myśli,
Bez czarodziejstwa dziwacznie tak błądzić.
Doża.  Ktokolwiek czarnej dopuścił się zbrodni,
Córkę twą uwiódł i od siebie samej
I od twych objęć, w krwawej ustaw księdze
Sam przeciw niemu gorzkie czytaj słowo,
Sam po swej myśli, choćby syn nasz własny
Był skargi twojej występnym przedmiotem.
Brabanc.  Dzięki ci, książę! Oto jest ten człowiek,
Murzyn, którego, jak zdaje się, książę,
Wezwałeś nagle w interesach państwa.
Wszyscy.  Bolejem nad tem!
Doża  (do Otella).Co na to odpowiesz?
Brabanc.  Nic, jak — wyznaję.
Otello.  Potężny, wielki, poważny senacie,
Moi szlachetni i dobrzy panowie,
Żem uprowadził starca tego córkę
Jest prawda; prawda, że ją poślubiłem,
Lecz na tem cała wielkość moich przestępstw,
Na tem się kończy. Niećwiczony w mowie,
Słodkich pokoju słówek nieświadomy,
(Bo odkąd ramię to lat siedm liczyło,
Oprócz dziewięciu ostatnich księżyców,
Obóz był polem działań mych jedynem),
Mało o rzeczach świata prawić umiem
Prócz krwawych dziejów bitew i zatargów,
Sprawy też mojej upiększyć nie zdołam,
Sam siebie broniąc. W dobroć waszą ufny,
Opowiem prostą, nieozdobną powieść
Miłości mojej, opowiem zaklęcia,
Proszki i czary i magiczne wpływy,

(Bo o to wszystko jestem oskarżony)
Jakimim zyskał miłość jego córki.
Brabanc.  Mogłaż dziewica skromna i wstydliwa,
Którą ruch własny trwożył i rumienił,
Na przekór latom, naturze, opinii,
Znaczeniu ojca, wszystkiemu nakoniec,
Pokochać tego, na którego widok
Drżała z przestrachu? Gdzież jest myśl tak krzywa,
Co zechce wierzyć, aby tyle cnoty,
Tak niespodzianie, w błąd taki popadło
Przeciw odwiecznym natury ustawom?
O nie, do tego wciągnąć ją musiały,
Chytrego piekła podstępy i sztuki!
Dlatego zarzut ponawiam raz jeszcze,
Że lekarstwami krew jej rozpłomienił,
I że napojem na cel ten zaklętym
Myśl jej przewrócił.
Doża.  Skarga nie jest dowód.
Tu nam potrzeba świadectw wyraźniejszych
Nad czcze domysły, nad chude pozory,
Jedyne teraz skargi twej podstawy.
I Senator.  Otello, powiedz czyli podstępami,
Czyli przymusem nie podbiłeś myśli,
Czy nie zatrułeś dziewiczych jej uczuć?
Lub czyś ją zyskał przez czułe zaloty,
Jakiemi dusza przemawia do duszy?
Otello.  Błagam cię, książę, racz posłać pod Strzelca.
Rozkaż ją przywieść do izby senatu,
Niech mówi o mnie w przytomności ojca;
A jeźli jego zarzuty potwierdzi,
Nietylko odbierz mi godności moje,
Ale niech cała praw waszych surowość
Na głowę moją bez litości spadnie.
Doża.  Niech Desdemona stawi się w senacie.
Otello.  Wiedź ich, chorąży! najlepiej znasz miejsce.

(Wychodzą: Jago i kilku ze Służby).

A zanim przyjdzie, tak szczerze jak niebu
Wyznaję grzechy mojej krwi namiętnej,

Poważnym uszom senatu opowiem,
Jak pokochałem tę piękną dziewicę,
A jak mnie ona.
Doża.  Słuchamy, Otello.
Otello.  Jej ojciec lubił mnie, często zapraszał,
Pytał o dzieje mojego żywota.
O oblężenia, bitwy i przygody,
Śród których młode spłynęły mi lata.
Posłuszny, długą rozpocząłem powieść,
Com widział, robił od mych dni chłopięcych.
Mówiłem często o strasznych przygodach,
O krwawych scenach na lądzie i morzu,
Szturmach, gdzie życie na włosku wisiało;
Mówiłem, jak mnie pojmał nieprzyjaciel,
Jak mnie zaprzedał, com w niewoli cierpiał,
Kto mnie wykupił, co się potem stało.
Prawiłem później o moich wędrówkach,
O głuchych puszczach, o wielkich jaskiniach,
O dzikich skałach trącających niebo,
Jak ciąg powieści nastręczał kolejno,
O kanibalach, co krew ludzką piją,
Antropofagach, o ludziach, co głowy
Pod ramionami mają. Desdemona
Wszystkiego pilnie słuchała, lecz nieraz
Wzywał ją od nas zarząd gospodarstwa;
Skoro się tylko zdołała ułatwić,
Wracała do nas i łakomem uchem
Słowa powieści mojej pożerała.
To widząc, chwilę przyjazną schwyciłem,
Serdeczną od niej wyciągnąłem prośbę,
Bym jej pielgrzymki moje rozpowiedział,
Których, choć części urywkowo znała,
Nie znała ciągu. Zezwoliłem chętnie.
Z jasnych jej oczu częstom łzy wywabiał,
Gdy przyszło mówić o niebezpieczeństwach
Mojej młodości. Gdy skończyłem powieść
Za trudy moje świat mi westchnień dała.
Potem mówiła: co za dziwna powieść!

Dziwna a tkliwa, jak serdecznie tkliwa!
Razby wolała nie słyszeć mnie, znowu
Chciała, by Bóg jej takiego dał męża[1]).
Potem dziękując, powtarzała nieraz:
Jeśli przyjaciel twój kocha się we mnie,
Naucz go twojej powieści, a pewno
Miłość mą zyska. To mnie ośmieliło:
Ona kochała mnie dla przygód moich,
A jam ją kochał za litość nad niemi.
Oto są czary, których używałem.
Niechaj mi teraz sama da świadectwo.

(Wchodzą: Desdemona, Jago, Służba).

Doża.  Powieść i moją uwiodłaby córkę.
Dobry Brabancyo, radzę ci zaniechać
W tej nieprzyjemnej sprawie dalszych kroków;
Bo lepiej walczyć połamanym mieczem
Niż nagą ręką.
Brabanc.  Wysłuchaj jej, książę;
Jeśli współudział swej skłonności przyzna,
Niech zginę, jeśli przeciw Murzynowi
Skargę ponowię. Zbliż się, mościa panno,
Czyli spostrzegasz, w tem szlachetnem kole
Komu najpierwsze winnaś posłuszeństwo?
Desdem.  Szlachetny ojcze, w tem dostojnem kole
Moją powinność rozdzieloną widzę;
Bo tobiem winna życie, wychowanie,
A wychowanie i życie mnie uczą,
Jak cię szanować. Ty woli mej panem,
Bom córką twoją. Lecz to mój małżonek,
A posłuszeństwo matki mej dla ciebie,
Dla twojej woli nad ojcowską wolę,
Niechaj mnie broni, jeśli dziś wyznaję
Równą powinność dla mego Otella.
Brabanc.  Bóg z tobą — przestań — dosyć mi już na tem!
Książę, przystąpmy teraz do spraw państwa.
Wolałbym przybrać dziecię, jak je spłodzić!

Zbliż się, Murzynie; całem daję sercem
To, czego gdybyś nie posiadał jeszcze,
Całembym sercem bronił przeciw tobie.
Tyś winna, perło, że cieszę się w duszy,
Że niebo drugiej nie dało mi córki,
Bo na tyrana krok twój by mnie zmienił,
Zmusił pod kluczem niewolnicę trzymać.
Skończyłem, książę.
Doża.  Pozwól mi słów kilka;
Słowa te może za szczeble posłużą,
Po których oni do twej łaski wrócą.
Rozpacz z serc ludzkich z nadzieją ucieka;
Z nadziei śmiercią łez wysycha rzeka.
Po niepowrotnej stracie kto się smuci,
Ten boleść nową do dawnej przyrzuci.
Ciosów fortuny skargi nie odstraszą:
Szydzić z nich możem cierpliwością naszą.
Skradziony, śmiechem okrada złodzieje;
Sam się okrada, kto łzy próżne leje.
Brabanc.  Niech Cypr w tureckich wpadnie dłoń korsarzy;
Nic nie tracimy, póki śmiech na twarzy.
Łatwo tam prawić mądre przypowieści,
Gdzie serce żadnej nie czuje boleści;
Lecz ci, słuchając, po dwa razy tracą,
Którzy swe straty cierpliwością płacą.
Tym jak żółć gorzkie, tym jak miód przyjemne,
Mądre nauki zawsze są daremne,
Bo słowo słowem, a jeszcze nie było,
By ranne serce słowo uleczyło.
Przystąpmy, proszę, do spraw narodowych.
Doża.  Turek z potężną flotą żegluje ku Cyprowi. Otello, zasoby wyspy znane ci są najlepiej; a choć nasz tameczny namiestnik posiada niewątpliwe zdolności, opinia, wszechwładna pani wypadków, więcej liczy na ciebie. Musisz więc blask swojego szczęścia przyćmić tą twardą a niebezpieczną wyprawą.
Otello.  Przyzwyczajenie, ten człowieka tyran,
Wojny kamienne i stalowe łoże

Zmieniło dla mnie na posłanie z puchu.
Wyznaję silny, wrodzony mi pociąg
Do wojny trudów; wyznaję, że chętnie
Śpieszę do boju z tłuszczą Ottomanów.
Chyląc w pokorze czoło przed senatem,
Dla żony mojej błagam o opiekę,
O poważanie, o zaopatrzenie,
O towarzystwo takie, jak przystoi
I jej godności i jej wychowaniu.
Doża.  Czy chcesz ją z ojcem zostawić?
Brabanc.  Ja nie chcę.
Otello.  Ani ja.
Desdem.  Nie chcę w domu ojca zostać,
Mą obecnością gniew jego rozbudzać.
Dostojny książę, słuchaj mnie łaskawie.
I racz do mojej przychylić się prośby,
Racz przybyć mojej prostocie na pomoc.
Doża.  O co mnie błagać pragnie Desdemona?
Desdem.  Że z nim żyć pragnę, że kocham Murzyna,
I krok mój śmiały i burze fortuny
Przed światem głoszą. Serce me podbite
Kocha rzemiosło mojego Otella.
Jam w duszy jego twarz jego widziała,
A jego sławie, a jego odwadze
Poświęcam duszę i moją fortunę.
Tak więc, panowie, jeśli tu zostanę,
Jak mól pokoju, gdy on walczyć pójdzie,
Stracę powody, dla których go kocham,
Nieprzytomności drogiej ciężkie brzemię
Zwali się na mnie. Pozwól nam iść razem.
Otello.  I ja was błagam, nie krępujcie słowem
Wolnej jej woli: a błagam was o to
Nie, żeby moje zaspokoić żądze,
Nasycić ogień młodych namiętności,
W mojem dziś sercu przez nią rozbudzonych,
Lecz żeby chęciom jej zadość uczynić.
Niechaj was niebo od myśli tej strzeże,
Że dla niej wielkie nasze interesa

Puszczę w niepamięć. Gdy skrzydlate cacko
Miłości Boga czynne władze duszy
Zdoła lubieżnem przytępić lenistwem,
Zabawą świętość obowiązków skazić,
Niech hełm mój służy za kocieł kucharce,
I niechaj wszystkie hańbiące nieszczęścia
Zadadzą kłamstwo przyszłej mojej chwale!
Doża.  Rób, jak sam zechcesz; weź ją, albo zostaw;
Nie zwlekaj tylko; rzecz nie cierpi zwłoki.
Tej nocy musisz opuścić Wenecyą.
Otello.  Rozkazy wasze chętnem spełnię sercem.
Doża.  Senat się zbiera jutro o dziewiątej.
Otello, w mieście zostaw oficera,
Który ci nasze poniesie rozkazy,
Wszystkie oznaki względów i honoru,
Które twej nowej przystoją godności.
Otello.  Książę, zostanie w mieście mój chorąży,
Człowiek uczciwy i godny ufności.
Jego opiece żonę mą zostawiam,
A razem wszystko, co senat zamierzy
Wyprawić za mną.
Doża.  Niechże i tak będzie.
Teraz dobranoc! Szlachetny Brabancyo,
Jeżeli cnota wagę ma piękności,
Nikt zięcia twego nie sprosta białości.
I Senator.  Bądź zdrów, Murzynie, kochaj Desdemonę!
Brabanc.  A niech jej strzeże bacznie twa źrenica:
Zwiedzie ta męża, co zwiodła rodzica!

(Wychodzą: Doża, Senatorowie i Oficerowie).

Otello.  O, za jej wierność życiem odpowiadam!
Uczciwy Jago, moją Desdemonę
Zostawiam w twojej żony towarzystwie;
A ile możesz, nie zwlekaj przybycia.
Pójdź Desdemono, godzinę mam tylko,
Którą mi wolno poświęcić miłości,
Słodkim rozmowom. Czas panem jest naszym.

(Wychodzą: Otello i Desdemona).

Roderigo.  Jago —

Jago.  Co chcesz mi powiedzieć, szlachetne serce?
Roderigo.  Co mam począć, jak myślisz?
Jago.  Co? Pójść do łóżka i spać.
Roderigo.  Utopię się natychmiast.
Jago.  Jeśli to zrobisz, przestanę cię kochać na zawsze. Dlaczego chcesz się topić, szaleńcze?
Roderigo.  Szaleństwem jest żyć, kiedy życie jest męczarnią. Naszą receptą jest umrzeć, kiedy śmierć jest naszym
doktorem.
Jago.  Co za nikczemność! Patrzę już na świat lat cztery razy siedem, a odkąd mogłem rozróżnić dobrodziejstwo od krzywdy, jeszcze nie znalazłem człowieka, któryby umiał kochać samego siebie. Nimbym powiedział: utopię się z miłości dla perlicy, pomieniałbym się wprzódy na życie z pawianem.
Roderigo.  Co robić? Wyznaję, że wstyd mi do tego stopnia być zakochanym, lecz nie mam w sobie dość cnoty, aby tę miłość zwyciężyć.
Jago.  Cnoty? fe! Od nas samych zależy być tem, albo owem. Ciała nasze, to nasze ogrody, w których wola nasza jest ogrodnikiem. Czy to chcemy sadzić pokrzywy, czy siać sałatę, hodować hizop, a plewie tymianek; czy to zapełnić go jednym rodzajem ziela, czy go rozdzielić między wiele; czy zrobić jałowym przez niedbalstwo, czy użyźnić przemysłem; siła do tego i wszechwładne środki leżą w naszej woli. Gdyby wagi naszego żywota nie miały jednej szali rozumu dla równoważenia drugiej szali zmysłowości, krew i ułomność naszej natury powiodłyby nas do najopłakańszych konkluzyi. Lecz mamy rozum na ostudzenie naszych szalonych popędów, naszych cielesnych podniet, naszej niepohamowanej lubieżności; a tak więc wnoszę, że co ty nazywasz miłością, jest tylko
pasożytną naroślą.
Roderigo.  To być nie może.
Jago.  Jest tylko wybrykiem krwi, a dopuszczeniem woli. A więc śmiało, pokaż się mężem! Utopić się? Top koty i ślepe szczenięta! Powiedziałem ci już, że

jestem twoim przyjacielem, a teraz dodaję, że wiążą mnie do twoich zasług liny wiecznotrwałej siły. Nigdy jeszcze nie mogłem usłużyć ci lepiej, jak dzisiaj. Wyładuj kieskę pieniędzmi; ruszaj na tę wojnę, a dla niepoznania, przypraw sobie fałszywą brodę; tylko powtarzam: wyładuj kieskę pieniędzmi! Niepodobna, żeby Desdemona trwała długo w miłości dla Murzyna — wyładuj kieskę pieniędzmi! — albo Murzyn w miłości dla niej. Początek był gwałtowny, taki będzie i koniec, zobaczysz. Wyładuj tylko kieskę pieniędzmi! Pokarm teraz mu tak smaczny, jak szarańcza, wyda mu się wkrótce gorzki, jak ośli ogórek. A i ona też trudno, żeby nie zapragnęła młodszego; jak się nim nasyci, odkryje błędy swego wyboru. Ona musi się zmienić, musi — a więc wyładuj kieskę pieniędzmi! Jeśli ci się chce gwałtem iść do piekła, toć szukaj przynajmniej przyjemniejszej drogi, niż utopienie. Zbierz, ile możesz pieniędzy! Jeśli święte a wiotkie przysięgi barbarzyńskiego włóczęgi a przechytrej Wenecyanki nie będą za twarde dla mojego dowcipu i wszystkich potęg piekielnych, będziesz ją miał; zbieraj więc pieniądze! Do dyabła z utopieniem! Nie tędy do niej droga. Staraj się raczej wisieć po zadosyćuczynieniu twojej żądzy, niż tonąć przed jej spełnieniem.
Roderigo.  Czy mnie tylko nie opuścisz, jeśli pójdę za twoją radą i oprę na niej moje nadzieje?
Jago.  Licz na mnie. Idź, zbieraj pieniądze! Mówiłem ci często i powtarzam raz jeszcze: nienawidzę Murzyna! Sprawa moja tkwi mi w głębi serca; twoja nie mniejszej jest wagi. Połączmy się i razem szukajmy zemsty. Jeśli potrafisz rogi mu przyprawić, będzie to rozkoszą dla ciebie, a dla mnie zabawką. Są jeszcze wypadki w łonie czasu, co się później narodzą. A teraz
marsz! Zbieraj pieniądze. Jutro pogadamy o tem obszerniej. Bądź zdrów!
Roderigo.  Gdzie się zejdziemy jutro rano?
Jago.  W mojem mieszkaniu.

Roderigo.  Przyjdę jak najwcześniej.
Jago.  Bądź zdrów! — Ale, ale, Roderigo —
Roderigo.  Co chcesz powiedzieć?
Jago.  Ani słowa więcej o utopieniu! Czy słyszysz?
Roderigo.  Zmieniłem postanowienie. Sprzedam wszystkie moje posiadłości.
Jago.  Dobrze zrobisz. Bądź zdrów! Wyładuj tylko dobrze sakiewkę! (Wychodzi Roderigo).
Tak zawsze głupca w kieskę moją zmieniam.
Krzywdębym robił memu rozumowi,
Gdybym inaczej trawił czas z tym dudkiem,
Jak dla zabawy mojej i korzyści.
Jak nienawidzę Murzyna! Wieść chodzi,
Że w mej łożnicy powinność mą pełnił;
Czy prawda, nie wiem; lecz za podejrzenie
Tak mu zapłacę, jak za pewność samą.
W cnotę mą wierzy — sprawa tem łatwiejsza.
Posłuży Kassyo. Myślmy, jak najłatwiej
Miejsce mu zabrać, a zemstę nasycić
Przez dubeltowe łotrostwo. A jakże?
Po pewnym czasie szepnąć Otellowi,
Że z jego żoną zbyt jest poufale.
Gładka twarz jego, jakgdyby stworzona
Zwodzić kobiety, zbudzi podejrzenie.
Murzyn jest prostej, otwartej natury,
Wierzy w uczciwość, gdzie widzi jej pozór.
Tak mi go łatwo za nos będzie wodzić,
Jak osła — mam go! — myśl jest już poczęta.
Niech teraz ciemność i piekło swą władzą
Potwór co rychlej na dzień wyprowadzą! (Wychodzi).






AKT DRUGI.
SCENA I.
Portowe miasto w Cyprze.
(Wchodzi Montano z dwoma Szlachcicami).

Montano.  Co tam z przylądka spostrzegasz na morzu?
I Szlach.  Nic, jak gniewliwie wybujałe fale;
Pomiędzy niebem a pomiędzy wodą
Daremno żagla chciwem szukam okiem.
Montano.  Nigdy na lądzie gwałtowniejszy wicher
Nie wstrząsał jeszcze twierdzy naszej posad,
Jeżeli równie szalał i po morzu,
Jaki dąb, fali górami tłuczony,
W fugach swych dostał? I cóż usłyszymy?
2 Szlach.  Wieść o tureckiej floty rozproszeniu.
Bo stań na brzegu spienionym, a ujrzysz,
Jak gniewny bałwan, zda się, w chmury skacze,
Zda się, że wodę rozdąsana fala
Ku Niedźwiedzicy płonącej wyrzuca,
Gasi strażnice wiecznego bieguna.
Nigdym podobnych nawałnic nie widział.
Montano.  Jeśli turecka flota do przystani
Jakiej nie wbiegła, na dnie teraz leży,
Bo takiej burzy nie wytrzyma okręt.

(Wchodzi trzeci Szlachcic).

3 Szlach.  Dobre nowiny! skończyła się wojna,
Bo burza flotę Turków skołatała
I kark skręciła wszystkim ich zamiarom.
Szlachetny okręt wenecki na morzu
Widział rozbitki tej groźnej wyprawy.
Montano.  Lecz czy to prawda?
3 Szlach.  Już okręt jest w porcie
I na ląd wysiadł już Kassyo, namiestnik
Nieulękłego Murzyna, Otella;

Sam Murzyn, teraz gubernator Cypru,
Do wyspy także pełnym płynie żaglem.
Montano.  Rad jestem wieści. Dzielny to naczelnik!
3 Szlach.  Lecz tenże Kassyo, choć z weselem mówi
O Turków stratach, smutne wznosi oczy
I prosi nieba o całość Murzyna,
Z którym go wściekła rozdzieliła burza.
Montano.  O, i ja błagam, niech go Bóg ocali!
Służyłem pod nim; człowiek ten dowodzi
Jak stary żołnierz. Idźmy nad brzeg morza
Zobaczyć statek, który już zawinął,
I męczyć oczy za dzielnym Otellem,
Aż morskie fale i powietrzny błękit
Spłyną się w jeden niewyraźny obraz.
3 Szlach.  Idźmy, bo teraz możemy co chwila
Nowych przybyszów ujrzeć w naszym porcie.

(Wchodzi Kassyo).

Kassyo.  Dzięki walecznym tej walecznej wyspy
Za sąd tak chlubny dla mojego wodza.
Niechaj go niebo od żywiołów strzeże,
Bo go straciłem śród fali ryczącej.
Montano.  Czy tylko dobra niesie go tu nawa?
Kassyo.  Z silnego dębu Otella jest barka,
A sternik jego z dawna doświadczony;
Jeszcze też w piersiach mych nadzieja żyje
I umrzeć nie chce.
Głos  (za sceną).Żagiel! żagiel! żagiel!

(Wchodzi czwarty Szlachcic).

Kassyo.  Co krzyk ten znaczy?
4 Szlach.  Miasto nasze puste,
A na krawędzi pieniącej się wody
Tłum ludu stoi i powtarza: żagiel!
Kassyo.  A ja przypuszczam, że to wodza okręt.

(Słychać huk dział).

2 Szlach.  Nasze wybrzeża dział swych ogniem wita:
Przynajmniej pewna, że to przyjaciele.
Kassyo.  Proszę cię, panie, udaj się do portu
I przynieś pewną wiadomość, kto przybył.

2 Szlach.  Chętnie. (Wychodzi).
Montano.  Lecz, panie, czy wódz twój ma żonę?
Kassyo.  Szczęśliwym losem poślubił dziewicę
Wyższą nad opis, wyższą nad wieść wszelką,
Nad wszelki polot piór panegiryków,
I w rzeczywistej stworzenia powłoce
Zamykającą wszelką doskonałość.

(Wchodzi drugi Szlachcic).

Co za nowiny? Kto przybył do portu?
2 Szlach.  Niejaki Jago, chorąży dowódzcy.
Kassyo.  Miał więc żeglugę śpieszną i szczęśliwą.
Burze i wody i wyjące wiatry,
Nawiane piaski i drążone skały,
Niewinnych statków zdrajcy przyczajone,
Jakgdyby miały uczucie piękności,
Z swej się okrutnej wyzuły natury,
Puszczając wolno boską Desdemonę.
Montano.  Kto ona?
Kassyo.  Ona? Wódz naszego wodza,
Oddana straży walecznego Jaga;
A jej przybycie myśl naszą wyprzedza
O tydzień cały. — Boże strzeż Otella!
Wydmij mu żagle potężnem twem tchnieniem!
Niech statek jego port ten błogosławi,
W uściskach żony serce silniej bije,
Niechaj odnowi ogień już gasnący
Śród piersi naszych, wyspę tę pocieszy!

(Wchodzą: Desdemona, Emilia, Jago, Roderigo, Służba).

O patrz, na lądzie już jest skarb okrętu!
Mieszkańcy Cypru, na kolana przed nią!
Witaj nam, pani! Niechaj łaska nieba
Płynie przed tobą, za tobą, przy tobie,
Niech cię owieje do koła!
Desdem.  Dziękuję.
Jakie o mężu moim wiadomości?
Kassyo.  Nie przybył jeszcze, i nic więcej nie wiem,
Jak, że jest zdrowy, że wkrótce przybędzie.
Desdem.  Ach, jak się lękam! — Czemuś go opuścił?

Kassyo.  Wściekły spór między falami a niebem
Rozerwał nagle nasze towarzystwo.
Lecz słuchaj, żagiel!
Głos  (za sceną).Żagiel, żagiel, żagiel!

(Słychać huk strzału).

2 Szlach.  Tym grzmotem okręt wita cytadelę:
A więc przyjaciel!
Kassyo.  Zobacz, kto przybywa.

(Wychodzi drugi Szlachcic).

Witaj, chorąży! (do Emilii) i ty witaj, pani!
Dobry mój Jago, niech cię to gniewa,
Że tak daleko zażyłość posuwam,
Śmiała ta grzeczność w naturze jest mojej.

(Całuje ją).

Jago.  Gdyby ci, panie, ust swych dała tyle,
He mi często języka udziela,
To miałbyś dosyć.
Desdem.  Ona ledwo mówi.
Jago.  Zbyt tylko wiele; czuję to najlepiej,
Kiedy na moje oczy sen się ciśnie.
Przyznaję pani, że w twej przytomności
Swój język trochę do serca zamyka
I w myślach gdera.
Emilia.  Do skarg tych jednakże
Mało, jak sądzę, dałam ci powodów.
Jago.  Ba! na ulicy wyście obrazkami,
Żbikami w kuchni, dzwonkami w salonie,
Świętemi w krzywdach a dyabłami w gniewie,
Komedyantkami w waszem gospodarstwie,
Gospodyniami w łóżku.
Desdem.  Co za potwarz!
Jago.  Albo ja Turkiem lub każda z was, panie,
Pracuje w łóżku, bawi się, gdy wstanie.
Emilia.  Nie dam ci mojej pochwały napisać.
Jago.  Nie proś mnie o to.
Desdem.  Cóżbyś napisał, gdybyś mnie miał chwalić?
Jago.  O, słodka pani, nie naglij mnie proszę,
Bom nie jest niczem, gdym nie jest krytykiem.

Desdem.  No, spróbuj jednak. Poszedł kto do portu?
Jago.  Tak, pani.
Desdem.  Chociaż nie jestem wesołą,
Smutek mój pragnę zwodzić pozorami.
Więc dalej, śmiało; jakżebyś mnie chwalił?
Jago.  Myślę; lecz widzę, że wynalezienie
Wyciskam z głowy jakby lep z flaneli —
Z mózgiem mym razem. Ale muza moja
Zległa nareszcie; i oto jej dziecię:
Tam, gdzie z płcią białą w parze dowcip staje,
Drugi używa, co mu pierwsza daje.
Desdem.  Dobra pochwała! A czarna z dowcipem?
Jago.  Gdy niebo czarnej dowcipu udzieli,
Znajdzie się biały, co czarność jej zbieli.
Desdem.  O, coraz gorzej!
Emilia.  Gdy piękna a głupia?
Jago.  Ta głupią nie jest, co gładką ma postać:
Głupstwo pomoże jej dziedzica dostać.
Desdem.  Stare to, niedorzeczne parodoksa, dobre do śmieszenia głupców po szynkowniach. Jakąż lichą znajdziesz pochwałę dla tej, co i brzydka i głupia?
Jago.  Szpetna i głupia równie płatać umie
Te same figle, co wdzięk przy rozumie.
Desdem.  Co za nieświadomość! Najgorszą chwalisz najlepiej. Lecz jakąż przyznałbyś pochwałę prawdziwie zasługującej na nią kobiecie, która, wartości swojej pewna, zmusza samą nawet złośliwość do oddania jej sprawiedliwości?
Jago.  Tę, co jednoczy skromność przy urodzie;
Mowny ma język, jednak żyje w zgodzie;
Dosyć ma złota, a skromnie się zdobi;
Mówi: to mogę, a jednak nie robi;
Gniewom przystępu do piersi swych broni,
Przebacza krzywdy, choć zemstę ma w dłoni;
Tę, co nie wzięła, przez myśli sąd zdrowy,
Ogona śledzia miast łososia głowy;
Tę, która myśląc, skrycie myśli trzyma;
Na zalotników nie strzela oczyma;

Tę, jeśli znajdziesz, ślej mi ją co żywo —
Desdem.  Gdzie?
Jago.  Niańczyć dzieciom i szynkować piwo.
Desdem.  Co za koślawa i niedołężna konkluzya! Nie ucz się od niego, Emilio, choć on twoim mężem. Czy nie przyznasz, Kassyo, że to najniezbożniejszy i najwyuzdańszy cenzor?
Kassyo.  Mówi, co myśli. Lepiej mu do twarzy żołnierka niż szkolarstwo.
Jago  (na str.). Bierze ją za rękę; ach, dobrze, szeptaj jej do ucha! W tak wątłą, jak ta, pajęczynę złapię muchę tak wielką jak Kassyo. Uśmiechaj się do niej; dobrze dalej! złapię ja cię w twoje własne umizgi. Prawdę mówisz; tak jest, niezawodnie! Jeśli takie ja ta sztuczki obedrą cię z twojego porucznikostwa, to
byłoby lepiej, żebyś nie całował tak często twoich trzech palców, co znowu niewątpliwie powtórzysz, żeby grać rolę galanta. Bardzo dobrze; piękne pocałowanie; dworska grzeczność; tak, tak niezawodnie! I znowu do ust palce; a bodaj ci się w szprycę przemieniły! (Słychać odgłos trąbki). To Murzyn, znam jego trąbkę.
Kassyo.  Tak jest, to on.
Desdem.  Idźmy na jego spotkanie, na jego przyjęcie.
Kassyo.  Otóż i on sam. (Wchodzą: Otello i Służba).
Otello.  Piękna rycerko moja!
Desdem.  Mój Otello!
Otello.  Zdziwienie moje rozkoszy mej równe,
Gdy cię tu widzę. Duszy mej pociecho,
Jeśli po każdej burzy taka cisza,
Niech wiatry wieją, aż samą śmierć zbudzą,
Po morskich górach niech się barka drapie
Aż do Olimpu, potem niech się nurza
Aż na dno piekła! Gdybym skonał teraz,
Byłbym szczęśliwy, dusza moja bowiem
Tyle posiadła rozkoszy bez granic,
Że się już nigdy jej podobna rozkosz
Z cieniów przyszłości nie wysnuje dla mnie!

Desdem.  Nie dopuść Boże, aby miłość nasza,
I szczęście nasze z naszego żywota
Nie rosły dniami!
Otello.  Potęgi niebieskie,
Domówcie: Amen! Ja mówić nie mogę,
Zbytek wesela tu słowa zamyka.
(Całując ją). Niechaj to będą najsroższe zatargi
Pomiędzy mojem a między twem sercem!
Jago  (na str.). Strojniście widzę dzisiaj do akordu;
Lecz ja potrafię odkręcić kołeczki,
Co ton ten dają, jak jestem uczciwy!
Otello.  Teraz do zamku! Moi przyjaciele,
Skończona wojna; Turcy potopieni.
Starzy znajomi wyspy jak się mają?
Cukierku, dobre znajdziesz tu przyjęcie,
Bom wielką miłość znalazł między nimi.
Słodka, spostrzegam, że plotę bez ładu;
Zbytek mi szczęścia odejmuje rozum.
Dobry mój Jago, idź proszę do portu,
Niech na ląd moje sprowadzą bagaże;
Do cytadeli przyprowadź sternika,
Zacny to człowiek, a jego zasługi
Względów są warte. Idźmy Desdemono,
Raz jeszcze witaj na cypryjskiej ziemi!

(Wychodzą: Otello, Desdemona, Służba).

Jago.  Czekam cię w porcie bez zwłoki. Zbliż się. Jeżeli masz serce — a mówią, że i najpotulniejszej natury ludzie, gdy zakochani, wznoszą się do niezwykłej sobie szlachetności charakteru — słuchaj mnie. Porucznik trzyma dziś wartę na głównym odwachu — ale muszę ci powiedzieć sekret. Desdemona kocha się w nim
szalenie.
Roderigo.  W nim? Jakto? Nie, to być nie może!
Jago.  Połóż sobie palec tak na ustach, a słuchaj i ucz się! Rozważ, z jaką gwałtownością pokochała naprzód Murzyna za same junakierye i rozpowiadania łgarstw wierutnych. Będzież go ciągle kochała za gadulstwo?
Niech tak nie myśli twoje niewinne serce. Jej oko

potrzebuje pokarmu; a jakąż znajdzie rozkosz, przyglądając się dyabłu? Kiedy krew ostygnie przez pożycie, do zapalenia jej na nowo, do dania świeżego apetytu sytości, potrzeba wdzięku postaci, sympatyi lat, obyczajów i piękności, a na tem wszystkiem zbywa Murzynowi. Więc dobrze, w braku tych koniecznych warunków, jej czuła delikatność spostrzeże się, że się oszukała, poczuje wstręt i obrzydzenie do Murzyna; sama natura tego ją nauczy i przymusi do innego wyboru. Więc dobrze, to przypuściwszy, — a przypuszczenie jest najwidoczniejsze i najprostsze — kto stoi bliżej tej fortuny od Kassya? Łotr z niego
obrotny; sumienia nie więcej jak trzeba do przywdziania pięknych form obyczajności i uczciwych pozorów, aby tem łatwiej skryte, rozpasane namiętności utaić; nie, nikt bliżej, nikt od niego bliżej! Łotr to ślizki i subtelny, wynalazca okazyi, którego oczy umieją chytrze bić fałszywą monetę sposobności, gdy mu zbywa na prawdziwej; łotr wierutny, wcielony dyabeł, a dotego piękny, młody, mający za sobą wszystko, za czem niedoświadczone głowy szaleją. Morowy łotr stemplowany, a kobieta oczyma już do niego strzyże.
Roderigo.  Nie mogę temu wierzyć; ona, tak pełna myśli bogobojnych!
Jago.  Dobryś sobie z jej bogobojnością! Wino, które ona pije z winogron wytłoczone. Gdyby była bogobojną nigdyby nie kochała Murzyna. Bogobojna lemieszka! Czyś nie widział, jak się cackała z jego ręką? Czyś nie widział?
Roderigo.  I owszem, widziałem, ale to była nic nieznacząca grzeczność.
Jago.  Lubieżność, na moją rękę! wskazówka, niewyraźny prolog do historyi rozwiozłości i wszetecznych myśli! Usta ich tak były blizko, że się pomieszały ich oddechy. Paskudne myśli, Roderigo! Gdzie takie poufałości otwierają drogę, tam w trop za niemi przyjdzie stanowcze ćwiczenie i wcielona konkluzya. Pfe! Lecz mospanie, mnie słuchaj. Sprowadziłem cię z

Wenecyi. Stój na warcie; wydam potrzebne do tego rozkazy. Kassyo cię nie zna. Bądź niedaleko. Staraj się, żeby go w gniew wprowadzić, czy to zbyt głośno mówiąc, czy to szydząc z jego żołnierki, czyto w jakikolwiek inny sposób okolicznością podsunięty.
Roderigo.  Dobrze.
Jago.  Kassyo jest żywy i porywczy; może cię i uderzy; daj mu do tego powód, a zapewniam cię, iż potrafię taki rozruch w Cyprze wywołać, że go tylko oddalenie Kassya uspokoi. Będziesz więc miał krótszą drogę do osiągnienia twoich życzeń, bo znajdę wtedy potrzebne do tego środki, a przedewszystkiem usuniemy szczęśliwie zawadę, która odejmowała nam wszelką nadzieję pomyślnego skutku.
Roderigo.  Zrobię to, byłeś mi nastręczył sposobność.
Jago.  Bądź spokojny, znajdziesz ją. Przyjdź do mnie niebawem do cytadeli. Muszę teraz jego bagaże na ląd sprowadzić. Bądź zdrów!
Roderigo.  Do zobaczenia! (Wychodzi).
Jago.  Że Kassyo kocha ją, w to bardzo wierzę;
Że ona Kassya, i w to wierzyć łatwo.
Murzyn, (przyznaję, choć go nienawidzę)
Jest kochającej, szlachetnej natury,
I śmiem przypuścić, że będzie dla żony
Najlepszym mężem. I ja też ją kocham,
Nie przez lubieżność, chociaż może cięży
Grzech równie wielki na mojem sumieniu,
Lecz, w części, żeby zemstę mą nasycić.
Mam podejrzenie, że lubieżny Murzyn
Mym był zastępcą. Już myśl sama o tem
Toczy mi trzewia jakby witryolej,
I nic nie zdoła duszy mej uleczyć,
Jak wziąć ząb za ząb i żonę za żonę.
Jeśli się na tem zawiodę, przynajmniej
W Murzyna piersiach zazdrość taką zbudzę,
Że rozum na nią lekarstwa nie znajdzie.
Byle ten wyżeł wenecki dotrzymał,
Którego ogień karcić często muszę,

Nasz Michał Kassyo w moje wpadnie szpony,
Przysłużę mu się dobrze u Murzyna,
Bo i on czyha na moją szlafmicę.
Murzyn mnie będzie kochał i dziękował,
Żem z niego osła ogromnego zrobił,
Pókój mu wydarł, do szaleństwa przywiódł.
O, tu mi wszystko, choć jeszcze w mgle, pływa;
Kształty łotrowstwa tylko czyn odkrywa.

(Wychodzi).

SCENA II.
Ulica.
(Wchodzi Herold z proklamacyą, za nim Lud).

Herold.  Oto jest wola Otella, naszego szlachetnego i walecznego generała: Skoro się potwierdza wiadomość
o zupełnem zniszczeniu floty tureckiej, niech ją miasto przyjmie oznakami tryumfu; niech jedni tańczą, inni radosne puszczają fajerwerki, każdy, jak go naturalna skłonność pociąga, bo dzień ten, oprócz tych szczęśliwych wieści, jest także dniem obchodu małżeństwa generała. Taka jest jego wola. Wszystkie pokoje zamku są otwarte; zupełna każdemu wolność bankietowania tam od godziny piątej, dopóki zegar nie wybije jedenastej. Boże błogosław cypryjskiej wyspie i szlachetnemu naszemu dowódzcy Otellowi!

(Wychodzi).

SCENA III.
Sala w zamku.
(Wchodzą: Otello, Desdemona, Kassyo, Służba).

Otello.  Dobry Michale, sam dopilnuj straży.
Bądźmy pierwszymi w zachowaniu miary,
I nie przekroczmy granic przystojności.
Kassyo.  Jago potrzebne odebrał zlecenia;
Lecz dla pewności i ja osobiście

Dojrzę porządku.
Otello.  Jago jest uczciwy.
Kassyo, dobranoc! Jutro o świtaniu
Mam z tobą mówić. Chodź, moja pieszczotko!
Kto pole kupił, rachuje na żniwa:
A dzisiaj owoc i dla mnie dojrzewa.
Dobranoc!

(Wychodzą: Otello, Desdemona, Służba. — Wchodzi Jago).

Kassyo.  Witaj, Jago! Musimy śpieszyć na odwach.
Jago.  Nic śpiesznego, poruczniku, jeszcze niema dziesiątej. Nasz generał odprawił nas tak wcześnie z miłości dla Desdemony; nie ganię go jednak; toć on nie przebaraszkował z nią ani jednej nocy, a to kąsek godny Jowisza.
Kassyo.  Prawda, że zachwycająca to kobieta.
Jago.  I, ręczę, pełna krotofilności.
Kassyo.  Prawda, że to najświeższe, najpiękniejsze stworzenie.
Jago.  A co za oko! Zdaje się, że ciągle wyzywa do boju.
Kassyo.  Ponętne spojrzenie, a jednak, zda mi się, tak skromne!
Jago.  A kiedy mówi, czybyś nie powiedział, że miłość na gwałt dzwoni?
Kassyo.  O prawda, prawda, to żywa doskonałość!
Jago.  A więc szczęście ich prześcieradłom! A teraz chodźmy, poruczniku, znajdziemy u mnie buteleczkę wina i czekających na nas parę cypryjskich chwatów, którzy chętnie wytrząsną miarkę za zdrowie czarnego Otella.
Kassyo.  Nie tej nocy, dobry Jago. Mam nieszczęśliwą, słabą głowę do kieliszka. Pragnąłbym, żeby jaki polityk wynalazł inny sposób objawienia koleżeńskiej serdeczności.
Jago.  O, to nasi przyjaciele! Tylko kubek. Będę pił za ciebie.
Kassyo.  Tej nocy wychyliłem tylko szklankę i to napół z wodą, a patrz, jaka już we mnie zmiana. Nieszczęśliwa to słabość, nie chcę tej głowy nową dolewką przeciążać.
Jago.  A to co znowu, człowieku! Toć to przecie noc hulanki, nasze chwaty życzą sobie tego gorąco.

Kassyo.  Gdzie są?
Jago.  U drzwi czekają. Proszę cię, zawołaj ich.
Kassyo.  Zrobię to, choć z wielką niechęcią (Wychodzi).
Jago.  Bylem wlał w niego jedną jeszcze szklankę,
Będzie tak pełnym burd i kłótliwości,
Jak mały piesek młodej mojej pani.
A i Rodrigo, chore me głupiątko,
Któremu miłość przewróciła głowę,
Widziałem, jak dziś na cześć Desdemony
Spełniał gorliwie rzęsiste kielichy,
A będzie także z nami na odwachu.
Trzech Cypryjczyków, trzy dusze nadęte,
Czystą saletrę tej rycerskiej wyspy,
Gdy o honoru punkt sprawa się toczy,
Do reszty pełną rozpaliłem szklanką.
Pośród tej bandy gorących pijaków
Podszczuję Kassya do jakiego czynu,
Który oburzy wyspę. Otóż oni.
Jeżeli skutek z pomysłem się zgodzi,
Wiatry i prądy mej posłużą łodzi.

(Wchodzą: Montano, Kassyo i kilku Szlachciców).

Kassyo.  Na uczciwość, wlali już we mnie jedną szklankę za wiele.
Montano.  Słowo uczciwości, ledwo kropelkę; nie więcej jak kwaterkę, jakem żołnierz!
Jago.  Hej, wina! (śpiewa).
Niech szklaki i dzbanki dzwonią mi klik, klik,
Hej szklanki i dzbanki klik, klik!
Bo życie żołnierzy
Piędziami się mierzy,
Żołnierzu, co żywo łyk, łyk!
Hej, wina! (Przynoszą wino).
Kassyo.  Daję słowo, przewyborna piosneczka.
Jago.  Nauczyłem się jej w Anglii, gdzie są najpotężniejsze suszykuile. Wasz Duńczyk, wasz Niemiec, wasz opasły Holender — hej, wina! — są niczem przy waszym Angliku.
Kassyo.  Czy twój Anglik taki doskonały pius?

Jago.  On? On ci, śmiejąc się, na śmierć zapije Duńczyka; nie spoci się, powalając z nóg Niemca, a Holendrowi da na wymioty, nim mu drugi kufel zdążą napełnić.
Kassyo.  Zdrowie naszego generała!
Montano.  Przyjmuję wyzwanie, poruczniku, i wychylę zdrowie sumiennie.
Jago.  O słodka Anglio! (śpiewa).
Król Stefan, król Stefan, o, pan to jak mało!
Za pludry on swoje zapłacił talara,
I to mu dwa dytki za wiele się zdało,
I nazwał też krawca swojego niezdara.

Ze strugi szlacheckiej krew Stefana płynie,
A tyś jest chudeusz zrodzony pod ścianą:
Czy nie wiesz, mój bracie, przez dumę świat ginie,
Więc przykryj twą nagość opończą zszarzaną.
Hej, wina!
Kassyo.  Na honor, ta piosneczka jeszcze piękniejsza od pierwszej.
Jago.  Czy mam ją powtórzyć?
Kassyo.  Nie, nie, bo, mojem zdaniem, niegodny swojego stanowiska, kto tak robi. O tak, tak — a Pan Bóg nad wszystkimi! — a są dusze, które będą zbawione, a są dusze, które nie będą zbawione.
Jago.  Wielka prawda, dobry poruczniku.
Kassyo.  Co do mnie, bez obrazy generała i wszystkich dostojników, mam nadzieję, że będę zbawiony.
Jago.  I ja też, poruczniku.
Kassyo.  Prawda, tylko, z przeproszeniem, nie przede mną; porucznik musi być zbawiony przed chorążym. Lecz dosyć tego; teraz, do służby! I odpuść nam nasze winy — panowie, nie zapominajmy służby! Nie myślcie tylko, panowie, żem pijany; to jest mój chorąży, to moja prawa, a to moja lewa ręka — nie jestem wcale pijany; mogę się niezgorzej trzymać na nogach i mówić niezgorzej.
Wszyscy.  Przewybornie.
Kassyo.  A więc dobrze, nie trzeba wam przeto myśleć, że jestem pijany (wychodzi).

Montano.  Panowie, czas śpieszyć na odwach, czas porozstawiać warty.
Jago.  Czyście widzieli męża, który wyszedł?
To żołnierz godny stanąć przy Cezarze,
Prowadzić wojska. Lecz patrzcie, ta słabość
Jest porównaniem dnia z nocą cnót jego,
Równie potężna. Co za wielka szkoda!
Lękam się, by ta wada nieszczęśliwa,
Przez zbytnią ufność ku niemu Otella,
Nie wywołała rozruchów na wyspie.
Montano.  Częstoż go w takim widzieć można stanie?
Jago.  Do snu to jego zwyczajny jest prolog.
Dwaby obroty skazówki przeczuwał,
Gdyby go napój do snu nie kołysał.
Montano.  Trzebaby o tem uprzedzić Otella,
Bo lub nic nie wie, lub przez dobroć serca,
Cnoty szanując, które w Kassyu znalazł,
Na słabość jego nie baczy. Co myślisz?

(Wchodzi Roderigo).

Jago.  Przybyłeś przecie; proszę cię, Rodrigo,
Bez zwłoki tylko śpiesz za porucznikiem.

(Wychodzi Roderigo).

Montano.  Wielka to szkoda, że szlachetny Murzyn
Ważną posadę swego namiestnika
Nałogowemu oddał pijakowi.
Zdaniem też mojem, byłoby uczciwie
Przełożyć całą sprawę Otellowi.
Jago.  Nie ja przynajmniej, za tę piękną wyspę!
Ja kocham Kassya i dałbym niemało,
Byłem go zdołał wyleczyć z tej wady.
Co to za wrzawa? (Wbiega Roderigo, za nim Kassyo).
Roderigo.  Ratujcie! ratujcie!
Kassyo.  A ty łajdaku!
Montano.  Co się to ma znaczyć?
Kassyo.  Mnie powinności mych uczyć, hultaju?
Na leśne jabłko zbiję cię!
Roderigo.  Mnie zbijesz?
Kassyo.  Co, łotrze! jeszcze gębę śmiesz otworzyć? (Uderza go).

Montano.  Przebacz mu, proszę, dobry poruczniku!

(Wstrzymuje go).

Kochany panie, uspokój się tylko!
Kassyo.  Puść mnie natychmiast, lub sam co oberwiesz!
Montano.  Widzę, że jesteś pijany.
Kassyo.  Pijany?

(Dobywają szabli i biją się).

Jago  (na str. do Rod.). Bez straty czasu krzycz po mieście: rozbój!

(Wychodzi Roderigo).

Mój namiestniku — przez Boga, panowie!
Ratujcie! — Kassyo! — panowie — Montano —
Ratujcie! To mi doskonała warta!

(Słychać dzwon bijący na gwałt).

Ktożto w dzwon bije? Tamże do szatana!
Zbudzi się miasto; wstydź się poruczniku!
Skończ, dosyć tego, shańbisz się na wieki!

(Wchodzi Otello z Orszakiem).

Otello.  Co się to znaczy?
Montano.  Krew moja upływa;
Czuję, że jestem raniony śmiertelnie.
Giń!
Otello.  Stójcie, jeśli drogie wam jest życie!
Jago.  Stój, poruczniku, Montano — panowie!
Baczcie na miejsce i na obowiązki;
Wódz do was mówi! Stójcie! Co za hańba!
Otello.  Skądże ta kłótnia? Kto w Turków nas zmienił?
Czy mamy własną prawicą dokonać,
Czego pohańcom niebo zabroniło?
Skończcie te szpetne, barbarzyńskie burdy!
Pierwszy, co swoją wściekłą dłoń podniesie,
Lekce swą duszę waży; jednym ruchem
Śmierć swą przywoła! Dzwon mi ten uciszcie!
Po co daremnie miasto ze snu trwożyć?
Uczciwy Jago, pobladłeś ze żalu;
Na przywiązanie twe ci rozkazuję,
Powiedz, kto pierwszy tę walkę rozpoczął?
Jago.  Nie wiem. Przed chwilą, ledwo przed minutą
Pełni miłości, niby małżonkowie

Wieczór po ślubie; wtem nagle, jakgdyby
Jaka planeta rozum im odjęła,
Dobyli mieczy, rzucili się wściekle
Na piersi swoje. Nie mogę powiedzieć,
Co wywołało tę waśń niepojętą.
O, czemu nóg tych w boju nie straciłem
Wprzód, nim mnie tutaj przywiodły na świadka!
Otello.  Michale, jak się mogłeś tak zapomnieć?
Kassyo.  Przebacz mi, wodzu, lecz nie mogę mówić!
Otello.  Montano, zwykłą była ci przystojność;
Od lat już młodych poważna twa postać
Zwracała baczność; mądrość najsurowsza
Imię twe czciła; jakże się więc stało,
Że sławę zdawna nabytą marnujesz,
I dobrą świata opinię rozpustnie
Na imię burdy nocnego przemieniasz?
Odpowiedz!
Montano.  Wodzu, ciężko jestem ranny.
Gdy mi krwi upływ odejmuje mowę,
Chorąży Jago wszystko ci opowie,
Co wiem; a nie wiem, abym miał tej nocy
Słowem lub czynem przystojność przekroczyć,
Chyba, że miłość życia będzie grzechem,
I grzechem w własnej obronie wystąpić,
Gdy gwałt nam grozi.
Otello.  Czuję, że krew moja
Nad cierpliwością górę brać zaczyna,
Namiętność zimny rozsądek przygniata,
Chce rej prowadzić! Jeśli raz wybuchnę,
Jeśli to ramię do góry podniosę,
Od gniewu mego najlepszy z was padnie!
Mówcie, kto pierwszy ten brudny spór zaczął,
A na którego pierwsza wina spadnie,
Chociażby nawet mym bliźnim był bratem,
Przyjaźń mą straci! — Jak śmiecie w fortecy,
Gdy serca trwogą wojny przepełnione,
Prywatne kłótnie śród nocy rozniecać,
Gdzie straż porządku stoi na odwachu?

Ha, to potwornie! — Jago, kto spór zaczął?
Montano.  Jeśli przez przyjaźń, związki koleżeństwa,
Powiesz mniej albo więcej, niż jest prawda,
Nie jesteś żołnierz.
Jago.  Nie trącaj w mą słabość!
Wprzód, nim zaszkodzę Michałowi Kassyo,
Niechaj mi w ustach grzeszny utną język:
Lecz jestem pewny, że mu nie zaszkodzi
Prawdy wyznanie. — Słuchaj, generale:
Gdym tu z Montanem spokojnie rozmawiał,
Człek jakiś wbiega, wołając: ratujcie!
Tuż za nim Kassyo z dobytym orężem,
Już, już go ciąć miał, gdy podbiegł Montano
I prosił Kassya, żeby się miarkował.
Ja za wrzeszczącym pobiegłem co żywo,
Aby krzykami nie potrwożył ludzi;
(Co na nieszczęście zrobił) szybkonogi
Zniknął mi z oczu; więc co rychlej wracam.
Bo już słyszałem szczękanie pałaszy,
I klęcia Kassya, jakie w jego ustach
Wprzód nie postały. Chwilę nieobecny,
Gdym wszedł do izby, znalazłem już obu
W tym samym wściekłym, krwawym pojedynku,
Który ty, wodzu, słowem rozdzieliłeś.
Otóż i wszystko, co o tej wiem sprawie.
Ludzie są ludźmi; chwile zapomnienia
Najlepsi mają; choć Kassyo go ranił,
(A ludzie w gniewie i własnych przyjaciół
Skrzywdzić gotowi) tego jestem pewny,
Że ten, co uciekł, musiał go obrazić
Nad wszelką miarę ludzkiej cierpliwości.
Otello.  Znam ja cię, Jago; widzę, przez uczciwość
I przyjaźń, sprawy pragniesz zmniejszyć wagę,
Ocalić Kassya. Kassyo, choć cię kocham,
Od dziś nie jesteś moim porucznikiem.

(Wchodzi Desdemona w gronie kobiet).

Patrz, moją miłość ze snu rozbudziłeś.
Będziesz przykładem.

Desdem.  Co znaczą te krzyki?
Otello.  Wszystko skończone; wróćmy do komnaty.
Montano, ran twych ja lekarzem będę.
Weźcie go! — Jago, zbież miasta ulice,
Uspokój ludzi, zbudzonych tą burdą.
Pójdź, Desdemono; żołnierza jest losem,
Sen balsamiczny wojny zrywać głosem.

(Wychodzą wszyscy prócz Jaga i Kassya).

Jago.  Jakże, poruczniku, czy jesteś raniony?
Kassyo.  Bez nadziei ratunku.
Jago.  Uchowaj Boże!
Kassyo.  Dobre imię, dobre imię, dobre imię! O, straciłem moje dobre imię! Straciłem nieśmiertelną cząstkę samego siebie, a co zostało jest bydlęce. — Moje dobre imię, Jago, moje dobre imię!
Jago.  Na uczciwość, myślałem, że jaką cielesną odniosłeś ranę: więcej jest w tem niebezpieczeństwa, niż w ranach dobrego imienia. Dobre imię, to puste i najwierutniejsze kłamstwo, zyskane często bez zasługi, a utracone bez winy. Nie utraciłeś wcale dobrego imienia, byłeś tylko sam nie myślał, że je utraciłeś. Człowieku, alboż to niema sposobów odzyskania łaski generała? Odepchnął cię w paroksyzmie gniewu, więcej przez politykę, niż przez złośliwość, właśnie jak gdy kto chłosta swojego psa niewinnego, żeby przestraszyć lwa, króla zwierząt. Udaj się tylko do niego w prośby, a otrzymasz przebaczenie.
Kassyo.  Wolałbym go raczej prosić o pogardę, niż oszukiwać tak dobrego naczelnika, narzucając mu lekkomyślnego pijanicę, nieroztropnego oficera. Upijać się! paplać jak papuga! bić się i kląć i hajdamaczyć! kłócić się z własnym cieniem! O, ty niewidzialny duchu wina, jeśli nie masz dotąd nazwiska, niech cię nazwą dyabłem!
Jago.  Za kimże to goniłeś z dobytym pałaszem? Co on ci zrobił?
Kassyo.  Nie wiem.
Jago.  Czy być może?

Kassyo.  Przypominam sobie nawał wypadków, lecz wszystko jak we mgle; wiem, że była kłótnia, lecz nie pamiętam powodu. Oh, że też ludzie sami wlewają sobie w usta nieprzyjaciela, aby im rozum wykradał! Że też z radością, rozkoszą, weselem i dumą sami się przemieniamy w bydlęta!
Jago.  Ależ teraz jesteś zupełnie dobrze! Jakim sposobem wytrzeźwiałeś tak prędko?
Kassyo.  Podobało się dyabłu pijaństwa ustąpić miejsca dyabłu gniewu. Jedna ułomność pokazuje mi drugą, abym sobą do szczętu pogardził.
Jago.  No, no, za surowym jesteś moralistą! W obecnym czasie, położeniu i stanie wyspy, pragnąłbym z serca, żeby się to nie było wydarzyło, ale skoro już raz tak są rzeczy, jak są teraz, staraj się je naprawić dla własnego dobra.
Kassyo.  Gdybym zaniósł do niego prośbę o zwrócenie mi mojego stopnia, odpowie mi, żem pijak! Choćbym miał tyle ust co hydra, taka odpowiedź zamknęłaby mi wszystkie. Być rozsądnym człowiekiem, po chwili zostać waryatem, a wkrótce potem bydlęciem! O dziwy! Każdy kieliszek nad miarę jest przeklęty, a na jego dnie siedzi dyabeł!
Jago.  Ba, ba! dobre wino dobre to i miłe stworzenie, byle dobrze użyte, nie wygaduj na nie dłużej. Bądźcobądź, dobry poruczniku, myślę, iż nie wątpisz o mojej przyjaźni.
Kassyo.  Mam jej silne dowody. — Ja pijany!
Jago.  Ty, jak każdy żyjący człowiek może się upić przypadkiem. Powiem ci teraz, co masz zrobić. Żona naszego generała jest teraz generałem. Mogę tak mówić, bo on oddał i poświęcił się cały rozmyślaniu — uważaj! — i czci wszystkich jej przymiotów i wdzięków. Wyspowiadaj się jej szczerze, proś natrętnie, a ona ci pomoże odzyskać stracony stopień. Natura jej tak jest otwarta, tak dobra, tak przychylna, tak błogosławiona, że grzechem się jej zdaje przeciw własnej dobroci nie zrobić więcej niż to, o co jest

proszoną. Proś ją, niech włoży łubki na złamaną przyjaźń między tobą a jej mężem, a zakładam się, o co zechcesz, że pęknięta miłość wasza zrośnie się silniej, niż była przedtem.
Kassyo.  Dobrą mi dajesz radę.
Jago.  Przysięgam, że ją przynajmniej daję ze szczerej miłości i uczciwej przyjaźni.
Kassyo.  Chętnie wierzę. Jutro rano pójdę z prośbą do cnotliwej Desdemony o wstawienie się za mną. Przepadłem bez nadziei, jeśli mnie ten krok zawiedzie.
Jago.  Na dobrej stanąłeś drodze. Dobranoc, poruczniku! muszę teraz spieszyć na odwach.
Kassyo.  Dobranoc, poczciwy Jago! (Wychodzi).
Jago.  I kto mi powie, że jak łotr poczynam?
Wszak rada moja szczera i uczciwa,
I bez wątpienia najpewniej prowadzi
Do przebłagania wodza. Ją tak łatwo
Do każdej prośby uczciwej nakłonić!
Tkliwe jej serce tak jest dobrotliwe,
Jak dobroczynne są żywioły świata,
A jej tak łatwo pociągnąć Murzyna,
Choćby szło nawet o grzeszne odstępstwo
Od chrztu świętego i symbolów wiary!
On tak swą duszę w miłość jej uwikłał,
Że jej nie trudno wznosić i obalać
Wedle przywidzeń swoich, bo jej wola
Słabym rozumem jego jak Bóg rządzi.
Jestemże łotrem, jeśli daję radę,
Wiodącą Kassya niewątpliwą drogą
Do jego dobra? — Teologio piekieł!
Gdy szatan grzechy najczarniejsze knuje,
Naprzód niebieskie przybiera pozory,
Tak jak ja teraz. — Gdy uczciwy głupiec
Na swoją pomoc Desdemonę wzywa,
Ona gorąco do swego Murzyna
Wstawia się za nim, ja w uszy Otella
Wleję truciznę, że za Kassyem wzdycha
Dla nasycenia swoich żądz cielesnych.

Im silniej w jego wystąpi obronie,
Tem większą zbudzi w Murzynie nieufność,
A tak przetopię cnotę jej na smołę,
Z własnej dobroci jej siatkę udzierzgam,
W którą ich wszystkich połapię. — Rodrigo!

(Wchodzi Roderigo).

Co mi nowego przynosisz, Rodrigo?
Roderigo.  Poluję ja tu, jak widzę, nie jak pies, który łapie, ale jak pies, który szczeka. Wydałem już prawie do osta tniego grosza moje pieniądze, a jak mi się zdaje, wszystko się na tem skończy, że za moje kłopoty nabędę trochę doświadczenia i wrócę do Wenecyi z pustą kieszenią, lecz z odrobiną więcej rozumu.
Jago.  Jak jest ubogi człek bez cierpliwości!
Któż kiedy ranę uleczył od razu?
Wiesz, że działamy przez rozum, nie czary,
A rozum tylko z czasem się rozwija.
Źleż stoją rzeczy? Kassyo cię wygrzmocił,
Tyś trochą bólu Kassya zdegradował.
Choć wiele rzeczy w blasku słońca rośnie,
Co pierwej kwitło, dojrzeć pierwej musi.
Bądź więc cierpliwy. Na honor, już świta;
Rozkosz i praca godziny skracają.
Teraz, Rodrigo, wracaj do kwatery,
Wracaj! Niedługo dowiesz się o reszcie.
Wracaj, powtarzam! (Wychodzi Roderigo)
Dwie rzeczy mam zrobić:
Żonę za Kassyem do pani wyprawić —
O to nie trudno — a ja, z mojej strony,
Zręcznie Murzyna na stronę pociągnę,
A potem tak go wprowadzę, że znajdzie
Kassya z swą żoną. Droga to jest łatwa,
Niechże niedbalstwo planu nie zagmatwa! (Wychodzi).





AKT TRZECI.
SCENA I.
Przed zamkiem.
(Wchodzi: Kassyo i Muzykanci).

Kassyo.  Tu mi zagrajcie — zapłacę wam trudy —
Krótko, na dobry dzień generałowi.

(Muzyka. Wychodzi Błazen z pałacu).

Błazen.  Cóż to, panowie, czy wasze instrumenta były w Neapolu, że tak przez nos gadają?
Muzykant.  Co, mospanie? jak to rozumiesz?
Błazen.  Mniejsza, jak to rozumiem; ale weź te pieniądze dla was przeznaczone. Muzyka wasza tak przypadła do smaku generałowi, że zaklina was na waszą dla niego miłość, abyście nie robili więcej hałasu.
Muzykant.  Dobrze, panie, przestaniemy.
Błazen.  Jeśli macie jaką muzykę, której nie słychać, to i owszem, prosimy o nią; ale jak powiadają, generał nasz nie bardzo się troszczy o słuchanie muzyki, którą słychać.
Muzykant.  Nie mamy takiej muzyki.
Błazen.  Więc zapakujcie do miecha wasze piszczałki i w drogę! Dalej, rozpłyńcie się w powietrze i zgińcie!

(Muzyka wychodzi).

Kassyo.  Czy słyszysz, poczciwy mój przyjacielu?
Błazen.  Nie, nie słyszę twojego poczciwego przyjaciela, ale słyszę ciebie.
Kassyo.  Jeśli łaska, schowaj na teraz te koncepta. Oto jest biedny dukat dla ciebie. Jeśli szlachcianka, która towarzyszy żonie generała jest już na nogach, powiedz jej, że niejaki Kassyo blaga ją o chwilę rozmowy. Czy zrobisz to?
Błazen.  Już jest na nogach, panie, a byle zechciała nóg tych użyć, żeby przyjść do ciebie, zobaczę, jakby ją o tem zawiadomić.
Kassyo.  Idź zobacz, dobry mój przyjacielu.

(Wychodzi Błazen. — Wchodzi Jago).

W dobry czas, Jago.
Jago.  Więc nie spałeś wcale?
Kassyo.  Nie, już świtało, gdyśmy się rozeszli.
Przebacz, że śmiałem do żony twej posłać,
Bo chcę ją prosić, bym mógł za jej wpływem
Chwilę z cnotliwą Desdemoną mówić.
Jago.  Czekaj, natychmiast przyślę ją do ciebie,
Sam zaś Murzyna usunę ci z drogi,
Żebyś swobodnie cały twój interes
Mógł jej przedstawić bez wszelkiej obawy (wychodzi).
Kassyo.  Z serca dziękuję. Jeszcze nie spotkałem
Z lepszem, poczciwszem sercem Florentczyka.

(Wchodzi Emilia).

Emilia.  Dzień dobry, Kassyo! Mocno ubolewam
Nad twem nieszczęściem; wszystko się naprawi.
Wódz o tej sprawie z żoną teraz mówi;
Ona cię broni, Murzyn odpowiada,
Żeś ranił męża z wielkiem tu znaczeniem
I wielkim wpływem, że cię przez roztropność
Oddalić musiał, ale, że cię kocha,
Że miłość jego i bez protektorów
Pierwszą sposobność uchwyci bez zwłoki,
Aby cię wrócić do dawnego stopnia.
Kassyo.  Błagam cię, pani, jeśli się to zgadza
Z przyzwoitością, jeśli to być może,
Wyproś mi chwilę rozmowy sam na sam
U Desdemony.
Emilia.  Chodź ze mną do zamku,
A znajdziem sposób, abyś mógł jej śmiało
Serce otworzyć.
Kassyo.  Przyjmij moje dzięki. (Wychodzą).



SCENA II.
Pokój w zamku.
(Wchodzą: Otello, Jago i Służba).

Otello.  Te listy, Jago, oddaj sternikowi,
Niech służby moje senatowi złoży.

Chcę teraz zwiedzić forteczno roboty,
Tam przyjdziesz do mnie.
Jago.  Wykonam rozkazy.
Otello.  Czy chcecie ze mną iść do cytadeli?
Szlachcic.  Jesteśmy, wodzu, na twoje rozkazy. (Wychodzą).



SCENA III.
Przed zamkiem.
(Wchodzą: Desdemona, Kassyo i Emilia).

Desdem.  Dobry mój Kassyo, nie wątp ani chwilę,
Że zrobię wszystko, co w mej będzie mocy.
Emilia.  Zrób, pani. Mąż mój nad tem ubolewa,
Jakgdyby sprawa jego własną była.
Desdem.  Uczciwy człowiek. Bądź pewny, mój Kassyo,
Że pragnę męża mojego i ciebie
Widzieć, jak dawniej, w przyjaźni i zgodzie.
Kassyo.  Szlachetna pani, jakibądź los czeka
Michała Kassyo, on zawsze zostanie
Twym najwdzięczniejszym, najwierniejszym sługą.
Desdem.  Wiem i dziękuję. Kochasz mego męża,
Znasz go od dawna, i wierzaj mi, Kassyo,
Że nigdy jego oziębłość ku tobie
Nie przejdzie granic politycznych względów.
Kassyo.  Lecz ach, o pani, wszak względy te mogą
Lub trwać tak długo, albo też się karmić
Tak delikatną trawą, tak wodnistą,
Okoliczności tak je przewlec mogą,
Że gdy mój stopień kto inny posiędzie,
Wódz mej miłości i usług zapomni.
Desdem.  O, nie myśl o tem. Tu, wobec Emilii,
Mojem ci słowem ten stopień zaręczam.
Bądź pewny, że gdy przyjaźń raz ślubuję,
Spełnię przyjaźni wszystkie powinności.
Lub bezsennością ułaskawię męża,
Prośbą wynudzę, albo mu zamienię
Loże na szkołę, stół na konfesyonał,

Zaprawię wszystkie jego zatrudnienia
Kassya prośbami. Więc przestań się trwożyć,
Bo wprzódy umrze twoja protektorka,
Nim twoją sprawę puści w zapomnienie.

(Otello i Jago pokazują się w odległości).

Emilia.  Otello wraca.
Kassyo.  Żegnam cię więc, pani.
Desdem.  Nie, zostań, słuchaj, co będę mówiła.
Kassyo.  Pani, nie teraz. Nie jestem dziś zdolny
Przemówić słowa w własnej mojej sprawie.
Desdem.  Więc rób jak sądzisz. (Wychodzi Kassyo).
Jago.  Ha, tego nie lubię!
Otello.  Co mówisz?
Jago.  Panie, nic — lub jeśli — nie wiem.
Otello.  Czy to nie Kassyo od żony mej odszedł?
Jago.  Kassyo, mój wodzu? Nie mogę przypuścić,
Aby się Kassyo jak zbrodniarz wykradał
Na twoje przyjście.
Otello.  Zdaje mi się jednak,
Że to był Kassyo.
Desdem.  Dzień dobry, mój mężu!
W porę przychodzisz, właśnie co mówiłam
Z człowiekiem, który ma prośbę do ciebie,
Którego twoja zabija niełaska.
Otello.  O kimże mówisz?
Desdem.  O twym poruczniku.
Dobry mój mężu, jeśli mam u ciebie
Choć trochę łaski, chociaż trochę wpływu,
Daruj mu, przyjmij jego przeproszenie.
Bo jeśli Kassyo nie kocha cię szczerze,
Grzeszy z umysłu nie przez nieświadomość,
Nie znam się wcale na uczciwej twarzy.
Racz go przywrócić.
Otello.  Czy on teraz wyszedł?
Desdem.  On, a tak smutny, tak upokorzony,
Że mi część smutku swojego zostawił.
I ja z nim cierpię. Przywołaj go, drogi.
Otello.  Nie teraz, moja słodka; innym czasem.

Desdem.  Ale to wkrótce?
Otello.  Jak można najprędzej,
Dla twej miłości.
Desdem.  A więc dziś wieczorem.
Otello.  Nie, nie dziś wieczór.
Desdem.  To jutro na obiad.
Otello.  Jutro nie w domu, ale w cytadeli
Z oficerami twierdzy obiaduję.
Desdem.  Więc jutro wieczór, lub we wtorek rano,
Albo w południe, lub we wtorek wieczór,
Lub, co najgorsza, choć we środę rano.
Powiedz mi, kiedy; ale czas, mój drogi,
Niech nie przechodzi trzech dni. On żałuje
Za błąd swój, który w moim biednym sądzie —
Gdyby, jak mówią, rygor nie wymagał
Czasem najlepszych kary dla przykładu —
Ledwo że wart jest prywatnej nagany.
Kiedyż ma wrócić? powiedz mi, Otello.
Ja nie wiem, nie wiem, o cobyś mnie prosił,
Cobym odmówić mogła, lub się wahać
Tak jak ty teraz. Jakto? Michał Kassyo,
Co był miłości twojej powiernikiem,
Stronę twą trzymał, jeślim kiedy słowo
Niechętne rzekła, jegoż mi tak trudno
Do twojej łaski przywrócić? O, jabym —
Otello.  Dość na tem, droga, kiedy chce, niech przyjdzie,
Nic ci odmówić nie mogę.
Desdem.  Otello,
To nie jest łaska, to jest, jakbym chciała
Prosić cię, żebyś rękawiczki nosił,
Zdrowy jadł pokarm, strzegł się przeziębienia,
I robił wszystko, co dobre dla ciebie.
O, gdy czas przyjdzie, w którym się odwołam
Prawdziwie do twej miłości, Otello,
Będzie to prośba ważna, jej spełnienie
Trudne i groźne.
Otello.  Nic ci nie odmówię.
A za to, teraz, proszę cię, na chwilę

Dozwól mi, żebym sam z sobą pozostał.
Desdem.  Jażbym odmówić miała? Nie, bądź zdrowy!
Otello.  Bądź zdrowa! Wkrótce pośpieszę do ciebie.
Desdem.  Idźmy, Emilio. Rób, jak ci chęć przyjdzie,
A zawsze znajdziesz posłuszną mnie żoną.

(Wychodzi z Emilią).

Otello.  Drogie stworzenie! — Niech zginę, jeżeli
Nie kocham ciebie; gdy przestanę kochać,
Świat w chaos wróci!
Jago.  Szlachetny mój panie —
Otello.  Co mówisz, Jago?
Jago.  Czyli Michał Kassyo
Wiedział cokolwiek o twojej miłości,
Gdyś się o rękę pani swojej starał?
Otello.  Wiedział o wszystkiem. Dlaczego się pytasz?
Jago.  Tylko ażeby myśl mą zaspokoić —
I nic, nic więcej!
Otello.  Jaką myśl twa, Jago?
Jago.  Nie byłbym sądził, że o wszystkiem wiedział.
Otello.  Wiedział, i nieraz był mi pośrednikiem.
Jago.  Czy tak?
Otello.  Tak, pewno. Co w tem złego widzisz?
Alboż on nie jest uczciwy?
Jago.  Uczciwy,
Mój wodzu?
Otello.  Tak jest, uczciwy, uczciwy!
Jago.  O ile znam go —
Otello.  Jaka myśl jest twoja?
Jago.  Moja myśl, wodzu?
Otello.  Moja myśl, wodzu? Czemuż mnie powtarzasz,
Jakgdyby potwór jaki był w twej myśli,
Zbyt szpetny, aby na światło go wywieść.
Masz coś na myśli; słyszałem, jak rzekłeś,
Kiedy od żony mojej Kassyo odszedł:
Tego nie lubię! — i czegóż nie lubisz?
Gdym ci powiedział, że był mi pomocą
W moich zalotach, czy tak? zawołałeś,
I pomarszczyłeś, ściągnąłeś brwi twoje,

Jakgdybyś wtedy w mózgu twoim zamknął
Myśl jakąś straszną. Jeżeli mnie kochasz,
Myśl mi tę otwórz.
Jago.  Ty wiesz, że cię kocham.
Otello.  Wierzę, że kochasz, a wiedząc zarazem,
Żeś uczciwości i przyjaźni pełny,
Że ważysz słowa, nim je z piersi wypchniesz,
Twoje przestanki tem bardziej mnie trwożą,
Bo te oznaki w przeniewierczym łotrze
Zwykłą są sztuką, w człeku sprawiedliwym
Są ono skargą mimowolną serca,
Które wzruszenia utaić nie może.
Jago.  Co do Michała Kassyo, jabym przysiągł,
Że on, jak sądzę, uczciwy jest człowiek.
Otello.  I ja tak myślę.
Jago.  Ludzieby powinni
Być, czem się zdają, lub bodajby nigdy,
Czem nie są, tem się i zdawać nie mogli!
Otello.  Tak, ludzie winni być, czem się być zdają!
Jago.  Dlatego sądzę, że Kassyo uczciwy.
Otello.  Nie, nie, coś więcej jeszcze w tem się kryje.
Mów proszę do mnie, jak do własnej myśli,
Jak sam do siebie, i daj, proszę ciebie,
Najgorszej myśli najgorsze nazwisko.
Jago.  Daruj mi, panie. Choć moja powinność
Zawsze ci z wiernem służyć posłuszeństwem,
To przecie moją nie jest powinnością,
W czem i niewolnik jest wolny. Myśl moją
Otworzyć! Powiedz, że fałszywa, podła.
Jestżeli pałac, gdzie się płaz obrzydły
Nie wczołga czasem? Gdzie jest pierś tak czysta,
Gdzieby występne czasem podejrzenie
Nie zasiadało do sądu pospołu
Z godziwą myślą?
Otello.  A więc się sprzysięgasz
Na przyjaciela, Jago, skoro myśląc,
Że pokrzywdzony, jednak ucho jego
Dla myśli twoich obcem pozostawiasz.

Jago.  Błagam cię, panie — ja bowiem, mój wodzu,
Mylę się może w moich przypuszczeniach.
Wyznaję, plagą to mojej natury
Śledzić występki; często ma nieufność
Tam błędy widzi, gdzie ich wcale niema.
W twej więc mądrości nie przywięzuj wagi
Do słów człowieka, co tak błędnie widzi;
Na tak niepewnej i wątłej podstawie
Nie buduj sobie gmachu niepokoju.
Ni się to z twoim pokojem i szczęściem,
Ni się to zgadza z moją uczciwością,
Z moim honorem i moim rozsądkiem
Myśl ci mą odkryć.
Otello.  Co to wszystko znaczy?
Jago.  Bo dobre imię w mężu i kobiecie
Najkosztowniejszy to klejnot ich duszy.
Kto kradnie złoto, kradnie coś — nic — metal,
Który jest jego, był moim, przede mną
Służył tysiącom; ale dobre imię
Kto mi wykrada, sam się nie zbogaca,
A mnie prawdziwie ubogim zostawia.
Otello.  Muszę znać myśli twoje.
Jago.  Nie, nie będziesz,
Choćbyś miał serce moje w twojem ręku,
Ani też będziesz, póki mam ie w piersiach!
Otello.  Ha!
Jago.  O mój wodzu, strzeż się, strzeż zazdrości,
Zielonookiej potwory, co sama
Z swej szydzi strawy! Mąż, choć oszukany,
Choć losu swego pewny, szczęsny żyje,
Jeśli nie kocha swojej krzywdzicielki;
Lecz potępieńca godziny ten pędzi,
Kto wątpiąc kocha, nie wierzy a kocha!
Otello.  O biada!
Jago.  Nędzarz, gdy przestał na swojem,
Dość jest bogaty, lecz skarby bez granic
Są tak, jak zima, ubogie dla tego,
Którego ciągle trwoży myśl ubóstwa.

Boże, strzeż braci moich od zazdrości!
Otello.  Po co to wszystko? Alboż ty przypuszczasz,
Że jabym życie zazdrości chciał pędzić?
Co chwila nowem liczyć podejrzeniem
Zmiany księżyca? Wątpić raz, jest dla mnie
Raz postanowić. Przemień mnie na kozła,
Jeśli do duszy mej otworzysz przystęp
Twym podejrzeniom, czczym jak bańki wodne.
Ten mnie zazdrosnym nie zrobi, co mówi,
Że żona moja piękna i wesoła,
Lubi śpiew, uczty, tańce, towarzystwo:
Tam, gdzie jest cnota, wszystko jest cnotliwe.
Ani dla małej wartości mej będę
Stwarzał obawy i powątpiewania,
Boć miała oczy, mnie przecie wybrała.
Wprzódy chcę widzieć, niźli wątpić zacznę;
Gdy zwątpię, dowiedź, a z dowodem razem
Precz lub z miłością, albo precz z zazdrością!
Jago.  Cieszę się z tego; teraz się nie lękam
Dowieść ci mojej wiary i miłości.
Słuchaj, co w usta powinność mi kładzie;
Jeszcze nie mówię wcale o dowodach;
Uważaj bacznie żonę twoją z Kassyem,
Ani zbyt ufnie, ni zbyt podejrzliwie,
Nie chciałbym, żeby twą szlachetną dobroć
Zdradą płacono; miej czujne źrenice.
Znam dobrze miasta naszego zwyczaje:
Weneckie panie pokazują gwiazdom
Figle, troskliwie ukrywane mężom;
Ich też sumieniem nie jest nie popełnić,
Ale utaić.
Otello.  Czy takie twe zdanie?
Jago.  Pojmując ciebie, ojca oszukała;
Gdy się zdawała spojrzeń twoich lękać,
Wtedy je właśnie kochała najwięcej.
Otello.  To prawda!
Jago.  Dobrze; ona, co tak młoda,
Mogła swym licom pozory te nadać,

I ojca ślepym jak sowa uczynić,
Tak ślepym, że w tem czary jakieś widział —
Ale źle robię; wodzu, racz wybaczyć
Zbytek miłości.
Otello.  Wdzięcznym ci na wieki.
Jago.  Widzę, że słowa moje na twej myśli
Wrażenie robią.
Otello.  Bynajmniej, bynajmniej!
Jago.  Zda mi się jednak, wodzu, że zrobiły.
Mam też nadzieję, że, co powiedziałem,
Weźmiesz za dowód mej szczerej przyjaźni.
Ale spostrzegam, że jesteś wzruszony —
Tylko cię proszę słów mych nie naciągaj
Do rozleglejszych przypuszczeń i wniosków,
Jak podejrzenie.
Otello.  Możesz być spokojny.
Jago.  Gdybyś naciągał, wtedy mowa moja
Zgubneby tylko osiągnęła skutki,
Do których myśli moje nie zmierzały.
Kassyo jest moim zacnym przyjacielem
Lecz, panie, widzę, że jesteś wzruszony.
Otello.  Nie — nie, nie bardzo! — myślę, że cnotliwa
Jest Desdemona —
Jago.  Niech długo tak żyje!
I ty, o wodzu, długo żyj z tą myślą!
Otello.  A przecie, jakże natura zbłąkana —
Jago.  Ach, tu sęk właśnie; bo otwarcie powiem,
Ozięble widzieć mnogich zalotników
Własnego miasta; urody i stopnia,
Odrzucić związki, do których, jak widzim,
Wszystko w naturze ciągnie mimowolnie,
Jasnym jest znakiem woli wyuzdanej,
Nienaturalnych i potwornych myśli.
Przebacz; nie mówię w mojem przypuszczeniu
O niej wyraźnie, choć lękać się mogę,
Że myśl jej, sądem lepszym kierowana,
Zechce cię z dziećmi swej ziemi porównać,
I — i — żałować.

Otello.  Bądź zdrów, bądź zdrów, Jago!
Powiedz mi więcej, gdy się więcej dowiesz.
I żonie powiedz, niech na nią ma oko.
Zostaw mnie, Jago.
Jago.  Żegnam cię, mój wodzu.

(Chce odchodzić).

Otello.  Po com się żenił? — Uczciwy to człowiek,
A bez wątpienia on wie, widzi więcej,
Daleko więcej niźli mi objawił.
Jago  (wracając). Panie, ja chciałbym, ja śmiałbym cię prosić,
Rzecz tę, na teraz czasowi zostawić;
I choć jest słuszna, byś przywrócił Kassya,
Bo bez wątpienia ma zdolność po temu,
Gdybyś chciał jednak przywrócenie odwlec,
Będziesz mógł poznać myśl jego i środki.
Zważaj, czy ona prośbę jego wspiera
Z ciągłem, upartem, gwałtownem natręctwem —
Wiele stąd będzie wnieść można. Tymczasem
Myśl, że zbyt jestem w sądzie popędliwy,
Jak mam przyczyny lękać się, że jestem;
Miej za niewinną Desdemonę, błagam.
Otello.  Bądź pewny, będę umiał się miarkować.
Jago.  A więc raz jeszcze żegnam cię, mój wodzu.

(Wychodzi).

Otello.  Uczciwość jego przechodzi granice,
A doświadczoną myślą sprawy ludzkie
Zna i przenika. Jeżeli ją znajdę
Błędnym sokołem, chociażby jej dłużec
Był do mojego przyczepiony serca,
Pognam ją świstem, z wiatrami ją puszczę,
Na los niech leci[2]! Może, żem jest czarny,
Jak salonowiec nie umiem z pieszczotą
Słów cedzić słodkich, lub żem się pochylił
Na lat dolinie — ale mniejsza o to —

Ona mnie zwiodła, a gardzić nią odtąd
Ulgą mi będzie. O klątwo małżeństwa!
Czemuż tych słodkich stworzeń się możemy
Panami mienić, a nie mamy siły
Żądz ich okiełznać! Lepiej być ropuchą,
Karmić się wieży zapadłej wilgocią,
Niż jeden kątek istot ukochanych
Innym zostawić. To wielkości plaga,
Że los jej sroższy, twardszy od nędzarzy;
To przeznaczenie jak śmierć nieodzowne:
Dwurożna plaga wtedy już nam grozi,
Gdy nam dzień pierwszy wschodzi. Otoż ona.

(Wchodzą: Desdemona i Emilia).

Ona fałszywa! Więc się niebo samo
Urąga sobie! Nie, wierzyć nie mogę!
Desdem.  Dobry Otello, obiad już gotowy;
Zacni wyspiarze, których zaprosiłeś
Czekają na cię.
Otello.  Prawda, moja wina.
Desdem.  Czemu tak słabym, cichym mówisz głosem?
Czyś chory?
Otello.  Czuję niezwykły ból głowy.
Desdem.  Skutek niewczasu; ale za godzinę
Ból ten ustanie; skronie tylko twoje
Pozwól mi ścisnąć.
Otello.  Chustka ta za mała.

(Odwięzuje chustkę i upuszcza).

Daj pokój, proszę. Śpieszmy się do gości.
Desdem.  O jak mi smutno, że cierpisz, mój drogi!

(Wychodzą: Desdemona i Otello).

Emilia.  Szczęście, że chustkę tę znalazłam przecie;
To jej pamiątka pierwsza od Murzyna,
A mąż mój dziwak więcej niż sto razy
Prosił, nalegał, żebym ją wykradła;
Nie mogłam dotąd, Desdemona bowiem
Tak dar ten kocha, bo on ją zaklinał,
Aby go wiecznie przy sobie nosiła,
Że chustkę ciągle przy sercu swem trzyma,

Ciągle całuje, ciągle z nią rozmawia.
Z chustki dla męża wyhaftuję wzorek;
Co z nią chce zrobić, o tem Bóg wie tylko,
Ja przywidzeniom jego zadość czynię. (Wchodzi Jago).
Jago.  Cóż to? O czemże dumasz tak samotnie?
Emilia.  Tylko nie gderaj, bo mam coś dla ciebie.
Jago.  Coś dla mnie? Wierzę, masz o co nie trudno.
Emilia.  Co?
Jago.  Głupią żonę.
Emilia.  Tylko? i nic więcej?
A cóżbyś teraz dał mi za tę chustkę?
Jago.  Za jaką chustkę?
Emilia.  Co, za jaką chustkę?
Murzyna pierwszy dar swej Desdemonie,
Którąś tak często wykraść nakazywał.
Jago.  Czy ją wykradłaś?
Emilia.  Nie, z rąk Desdemony
W mej obecności upadła przypadkiem,
I mam ją; widzisz?
Jago.  Daj mi ją, kochanko.
Emilia.  Co z nią chcesz zrobić? Czemu tak natrętnie
Nagliłeś o nią?
Jago  (Wyrywa jej chustkę). Co tobie do tego!
Emilia.  Jeśli przyczyna nie jest wielkiej wagi,
Zwróć mi ją, proszę. Biedna moja pani!
Gdy jej nie znajdzie, gotowa oszaleć.
Jago.  Mów, że nic nie wiesz; chustka mi potrzebna.
Zostaw mnie teraz. (Wychodzi Emilia).
Bez zwłoki tę chustkę
Podrzucę w domu Kassya, tam ją znajdzie.
Wszak małe, lekkie jak wietrzyk drobnostki
W oczach zazdrosnych mają wagę tekstu
Z Pisma świętego. Może się to przydać.
Murzyn zaczyna czuć wpływ mej trucizny:
Te niebezpieczne myśli są trucizną,
Której smak naprzód ledwo czuć się daje,
Ale działając zwolna, krew jak miny
Siarczane pali. A więc, jak mówiłem —

Lecz patrz, nadchodzi! Mak ni mandragora[3],
Ani napoje senne całej ziemi
Do oczu twoich słodkich snów nie wrócą,
Któreś miał wczora. (Wchodzi Otello).
Otello.  Ha, ha, mnie niewierna!
Jago.  Co, generale? Nie myśl więcej o tem.
Otello.  Precz, precz, tyś serce me ujął w tortury!
Przysięgam, lepiej wiele być zwiedzionym,
Niż wiedzieć o tem mało.
Jago.  Co, mój wodzu?
Otello.  Czułżem rozkosze ukradzione przez nią?
Jam ich nie widział, nie myślałem o nich;
Spałem spokojny, byłem wesół, Kassya
Całunków na jej ustach nie znalazłem.
Komu skradzionych nie potrzeba skarbów,
Nie mów mu o nich, nie jest okradziony.
Jago.  Z boleścią słucham słów twoich, mój wodzu.
Otello.  Byłbym szczęśliwy, gdyby obóz cały,
Cały, kosztował jej słodkiego ciała,
Byłem nie wiedział o tem! Lecz, ach! teraz
Spokojna myśli, na wieki bądź zdrowa!
Wojsk pływające pióra, groźna wojno,
Dla której duma cnotą, bądźcie zdrowe!
Bądźcie mi zdrowe rżące me rumaki,
I głośna trąbko i rycerskie bębny,
Ostra piszczałko, królewskie sztandary,
Chwało, przepychu, cała dumo wojny!
I wy, o działa, których groźne gardła
Nieśmiertelnego Jowisza głos straszny
Naśladowały, bywajcie mi zdrowe!
Otella praca skończona na wieki!
Jago.  Byćże to może? Mój panie, mój wodzu —
Otello.  Podlcze, myśl, żebyś dowiódł jej niewiary,
Myśl, żebyś dowiódł, naocznie mi dowiódł,

(chwytając go)

Lub, klnę się na mą nieśmiertelną duszę,
Byłoby lepiej psem ci się urodzić,
Niż spotkać moją wściekłość rozbudzoną!
Jago.  Czy aż do tego przyszło?
Otello.  Pokaż mi to,
Albo przynajmniej tak mi tego dowiedź,
By nie zostało dziurki, szparki jednej
Dla wątpliwości, lub biada ci, biada!
Jago.  Szlachetny panie —
Otello.  Jeśli ją potwarzasz,
Jeśli mnie męczysz, przestań się już modlić,
Grozę do grozy przyrzucaj, twe zbrodnie
Niech ziemi trwogę, niebu łzy wycisną,
Bo do twojego potępienia więcej
Nic już nie dodasz!
Jago.  O ratuj mnie, Boże!
Jestżeś człowiekiem? Maszże zmysły, duszę?
Wodzu, Bóg z tobą! odbierz godność moją.
Głupcze, uczciwość twoja jest twą zbrodnią!
Potworny świecie! pamiętaj, pamiętaj,
Że niebezpiecznie uczciwą iść drogą!
Od dzisiaj, wodzu, dzięki twej nauce,
Nie znam przyjaciół, skoro miłość rodzi
Takie owoce.
Otello.  Czekaj! Może jesteś
Uczciwym człekiem.
Jago.  Winienem być mądrym:
Uczciwe głupstwo traci swój zarobek.
Otello.  Na niebo, myślę, że ona jest czystą,
I znowu myślę, że nie jest; raz myślę,
Żeś jest uczciwym i znowu, żeś nie jest!
Dowiedź mi tego! Jej imię tak świeże,
Jak twarz Diany, teraz jest tak czarne,
Jako twarz moja. Jeżeli są stryczki,
Noże, trucizna, ogień, wód głębiny,
Nie zniosę tego! Gdybym miał dowody!
Jago.  Spostrzegam, panie, toczy cię namiętność;
Żałuję teraz, że ją rozbudziłem.

Chciałbyś dowodów?
Otello.  Chciałbym? Mieć je muszę!
Jago.  I możesz. Ale jakich chcesz dowodów?
Chceszli być widzem i oczy roztwierać,
Kiedy ją Kassyo —
Otello.  Śmierć i potępienie!
O!
Jago.  Trochę trudno będzie ich nakłonić,
Żeby ci takie dali widowisko.
Wtrąć ich do piekła, jeśli tak ich kiedy
Inne jak własne zobaczą źrenice.
I cóż więc? dobrze, gdzie szukać dowodów?
Niepodobieństwo, żebyś to mógł widzieć,
Chociażby byli jak małpy gorący,
Krewcy, jak kozły, a jak wilki w trui
Lubieżni, jak chłop pijany wszeteczni.
Ale, powtarzam, gdy okoliczności,
Wiodące prostą ku drzwiom prawdy drogą,
Wystarczą tobie, te możemy znaleźć.
Otello.  Daj mi żyjący dowód jej niewiary!
Jago.  Nowy ten urząd nie jest mi do smaku,
Ale w tę sprawę raz już uwikłany,
Przez moją przyjaźń i głupią uczciwość,
Muszę iść dalej. Przed kilkoma dniami
Kassyo noc spędził w jednem ze mną łóżku —
Ja z bólu zębów oka nie zmrużyłem —
Są pewni ludzie niespokojnej duszy,
Co przez sen czasem o sprawach swych mruczą:
Takim jest Kassyo. Tej nocy słyszałem,
Jak przez sen mówił: „Słodka Desdemono,
Bądźmy ostrożni, tajmy naszą miłość!“
Potem dłoń moją chwycił, ściskał, mówiąc:
„Słodkie stworzenie!“ Potem mnie całował,
Jakby chciał wyrwać z korzeniem całunki
Na moich ustach rosnące; założył
Nogę na nogę, wzdychał i całował,
Mówiąc: „Przeklęty los ten, który ciebie
Dał Murzynowi!“

Otello.  Potwornie, potwornie!
Jago.  Lecz to sen tylko.
Otello.  Lecz sen, który zdradza
Czyn dokonany. Chociaż to sen tylko,
Dowód to wielki.
Jago.  A może dopomódz,
Poprzeć dowody, które podejrzenia
Słabo stwierdzają.
Otello.  Poszarpię ją w sztuki!
Jago.  Lecz bądź ostrożny; nie widzimy czynu;
Może być jeszcze niewinną. — Lecz powiedz,
Czyś kiedy w ręku żony twojej widział
Chustkę, na której szyte są poziomki?
Otello.  Ta chustka była pierwszym moim darem.
Jago.  Ha! nie wiedziałem; lecz podobną chustką,
A jestem pewny, że była twej żony —
Widziałem, Kassyo pot ocierał z czoła.
Otello.  Jeśli ta chustka —
Jago.  Czy ta albo nie ta,
Chustka jej była i przeciw niej świadczy.
Otello.  Bodaj niewolnik miał w piersiach żyć tysiąc!
Jedno za mało, mało dla mej zemsty.
Widzę, że wszystko prawda. — Patrzaj, Jago,
Miłość mą całą tak puszczam z wiatrami —
I już jej niema! —
Z podziemnych pieczar powstań, czarna zemsto!
Miłości, ustąp korony i tronu
W mem sercu, ustąp wściekłej nienawiści!
Wezdmij się, piersi, bo jesteś ciężarną
Padalców żądłem!
Jago.  Uspokój się, wodzu.
Otello.  O krwi, krwi, krwi chcę!
Jago.  Cierpliwość, powtarzam
Twoja myśl jeszcze przemienić się może.
Otello.  O nigdy, Jago! Jak Pontyjskie morze,
Którego pchnięte lodowate wody
Nie czują nigdy odstępnego biegu,
Do Helespontu wiecznym płyną prądem,

Tak myśl ma krwawa kroku nie odwróci,
Nigdy do cichej miłości nie spłynie,
Póki jej straszna zemsta nie pochłonie! (Klęka)
Teraz przez niebo to jasne nad głową,
Pomny świętości wykonanych ślubów,
Teraz przysięgam —
Jago.  Wstrzymaj się na chwilę (klęka).
Bądźcie mi świadkiem wy światła niebieskie,
I wy żywioły, świat ten ściskające,
Bądźcie świadkami, gdy Jago poświęca
Swój dowcip, serce, ramion swoich siłę
Pokrzywdzonego Otella usłudze!
Choćby mi wydał najkrwawsze rozkazy,
Sumienie moje zgryzoty nie znajdzie,
Aby mnie wstrzymać.
Otello.  Miłość twą przyjmuję,
Nie czczą podzięką, ale chętnem sercem,
I bez przewłoki na próbę ją stawiam.
Powiedz mi, Jago, nim dzień trzeci minie:
Kassyo nie żyje.
Jago.  Przyjaciel mój umarł,
Umarł z twej woli. Lecz niech ona żyje.
Otello.  O, z nierządnicą do piekła! do piekła!
Pójdź ze mną, Jago, musimy wynaleźć
Śmierć jaką nagłą dla pięknego czarta.
A teraz jesteś moim porucznikiem.
Jago.  Wodzu, na zawsze jestem twoim sługą. (Wychodzą.).



SCENA IV.
Sala w pałacu.
(Wchodzą: Desdemona, Emilia i Błazen).

Desdem.  Hej, błazenku, czy wiesz, gdzie się kryje Kassyo?
Błazen.  Nie śmiałbym powiedzieć, że się gdziekolwiek kryje.
Desdem.  A to dlaczego?
Błazen.  Boć to żołnierz, a powiedzieć o żołnierzu, że się kryje, to pachnie sztyletem.
Desdem.  Więc dobrze, czy wiesz, gdzie mieszka?

Błazen.  Powiedzieć ci, gdzie mieszka, byłoby ogłosić się łgarzem.
Desdem.  A to dlaczego?
Błazen.   Bo nie wiem, gdzie mieszka, musiałbym więc wymyśleć mieszkanie, a mówiąc, że tam mieszka, omieszkałbym prawdzie.
Desdem.  Czy nie mógłbyś się o niego wypytać, wywiedzieć się o nim od ludzi?
Błazen.   Będę o niego świat katechizował, to jest robił pytania, a przyniosę odpowiedź, jaką dostanę.
Desdem.  Poszukaj go, powiedz mu, niech tu przyjdzie, dodaj, że wymogłam na mężu przebaczenie dla niego i mam nadzieję, że wszystko skończy się szczęśliwie.
Błazen.   Sprawa nie przechodzi granic ludzkiego rozumu, spróbuję, czy mi się uda (wychodzi).
Desdem.  Gdziebym tę chustkę zgubiła, Emilio?
Emilia.  Nie wiem.
Desdem.  Prawdziwie, wolałabym zgubić
Kieskę dublonów. Gdyby mąż mój nie był
Szlachetnej myśli, obcy nikczemności
Właściwej wszystkich zazdrośników sercom,
Ta strata chustki zbudzićby w nim mogła
Złe podejrzenia.
Emilia.  Czy on nie zazdrosny?
Desdem.  Nie. Zda się słońce, pod którem się rodził,
Wyssało z niego zazdrość do kropelki.
Emilia.  Właśnie nadchodzi.
Desdem.  Teraz go nie puszczę,
Dopóki Kassya do łaski nie wróci. (Wchodzi Otello).
Jak się masz mężu?
Otello.  Dobrze, moja pani.
(Na str.). Męko obłudy! (Głośno) A ty, Desdemono?
Desdem.  Dobrze, mój mężu.
Otello.  Daj mi twoją rękę.
Jak widzę, pani, ręka jest wilgotna.
Desdem.  Nie czuła wieku, nie znała cierpienia.
Otello.  To płodność znaczy, serce szczodrobliwe.
Ręka wilgotna, gorąca. Ta ręka

Wymaga postu, modlitw, samotności,
Utrapień ciała i ćwiczeń pobożnych;
Siedzi tam dyabeł młody a gorący,
Który do buntu zbyt tylko pochopny.
Dobra to ręka, ręka szczodrobliwa!
Desdem.  Tak możesz śmiało powiedzieć, Otello,
Boć ci ta ręka serce me oddała.
Otello.  O, hojna ręka! Dawniej zwykle serca
Dawały rękę; wedle nowej mody
Ręka bez serca.
Desdem.  Tego nie rozumiem.
Lecz wróćmy, mężu, do twej obietnicy.
Otello.  Drogie kurczątko, jakiej obietnicy?
Desdem.  Wezwałam Kassya do rozmowy z tobą.
Otello.  Jakże mi katar okrutnie dokucza!
Daj mi twą chustkę.
Desdem.  Oto jest, mój mężu.
Otello.  Tę, co ci dałem.
Desdem.  Nie mam jej przy sobie.
Otello.  Nie?
Desdem.  Nie, mój mężu.
Otello.  To bardzo źle robisz.
Mej matce dała chustkę tę cyganka,
Która przez czary mogła w myślach czytać,
Mówiąc, że póki chustkę tę zatrzyma,
Ojciec mój będzie w miłości jej wierny;
Jeśli ją straci, lub da w podarunku,
Mój ojciec od niej swe odwróci serce,
Pogoni myśli do nowych miłostek.
W godzinę śmierci matka mi ją dała,
I zaleciła, jeśli pojmę żonę,
Dać jej tę chustkę. Spełniłem jej rozkaz.
Strzeżże jej pilnie, strzeż jej jak twych źrenic;
Dać ją lub stracić byłoby nieszczęściem,
Któremu niema równego na ziemi.
Desdem.  Byćże to może?
Otello.  Powiedziałem prawdę.
Jest w jej tkaninie siła czarodziejska;

Sybilla, która zliczyła na ziemi
Dwieście obiegów koła słonecznego,
W szale wieszczego natchnienia ją szyła;
Jedwab był snuty z zaklętych robaczków,
Ufarbowany w serc dziewiczych soku,
Przez mądre głowy wydystylowanym.
Desdem.  I czy to prawda?
Otello.  Prawda niewątpliwa.
Pilnujże chustki!
Desdem.  Więc dałoby niebo,
Żebym jej nigdy, nigdy nie widziała!
Otello.  Ha, co? dlaczego?
Desdem.  Skądże ta gwałtowność?
Otello.  Czy ją straciłaś? Mów, czy ją straciłaś?
Desdem.  Boże!
Otello.  Co mówisz? Odpowiedz, straciłaś?
Desdem.  Nie, nie straciłam. Lecz gdybym straciła?
Otello.  Ha!
Desdem.  Lecz powtarzam, że jej nie straciłam.
Otello.  Więc mi ją pokaż.
Desdem.  Chętnie, lecz nie teraz.
To wykręt, żeby prośbę mą odrzucić.
Proszę cię, przywróć Kassya do twej łaski.
Otello.  Przynieś mi chustkę! zaczynam się trwożyć —
Desdem.  Nie znajdziesz nigdy lepszego człowieka.
Otello.  Chustka!
Desdem.  Mój drogi, mówże mi o Kassyu —
Otello.  Chustka!
Desdem.  Człowieku, który życie całe
Swe szczęście na twej miłości opierał,
Niebezpieczeństwa dzielił z tobą.
Otello.  Chustka!
Desdem.  Źle postępujesz.
Otello.  Precz! (Wychodzi).
Emilia.  Czy to nie zazdrość?
Desdem.  W takim go stanie nigdy nie widziałam.
Tak jest, spostrzegam, w chustce czary były.
Co za nieszczęście, że ją utraciłam!

Emilia.  Poznajem mężów nie w rok ni w dwa lata.
Naprzód są tylko żołądkiem, my strawą,
Którą łakomo, chciwie pożerają,
A nasyceni odpychają z wstrętem.
Lecz widzę Kassyo z mym mężem nadchodzi.

(Wchodzą: Kassyo i Jago).

Jago.  Nikt, jeśli ona tego nie załatwi.
Patrz, co za szczęście! Idźże i nalegaj.
Desdem.  Jak się masz, dobry Kassyo? Co nowego?
Kassyo.  Z starą przychodzę prośbą, droga pani.
Niech twoja dobroć przywróci mi życie,
Odda mi cząstkę przyjaźni dowódcy,
Któregom zawsze sercem przywiązanem
Czcił i szanował. Nie zniosę przewłoki.
Jeśli obraza moja tak śmiertelna,
Że żal obecny, minione zasługi,
Ni obietnice przyszłej gorliwości
W jego mnie przyjaźń wkupić nie potrafią,
Wiedzieć mi o tem dobrodziejstwem będzie;
Wtedy pociechy przymuszonej szatą
Myśli oblokę i na innych drogach
Pobiegnę szukać jałmużny fortuny.
Desdem.  Niestety, dobry Kassyo, ma obrona
Nie w porę dzisiaj; mąż mój bowiem dzisiaj
Nie jest mym mężem; nibym go poznała,
Gdyby twarz jego jak myśl się zmieniła.
Niechaj mi w niebie tak Bóg dopomoże,
Jak jam ci chciała na ziemi dopomódz;
Moje natręctwo zrobiło mnie celem
Gniewu Otella. Musisz być cierpliwy.
Zrobię, co będę mogła; zrobię więcej,
Niżbym dla siebie samej zrobić śmiała.
Przestań więc na tem.
Jago.  Czy pan mój był w gniewie?
Emilia.  Tylko co wyszedł w dziwnym niepokoju.
Jago.  Możeż się gniewać? Widziałem, jak kule
Szeregi z jego wyrywały kolumn,
Jak z objęć jego, niby duch piekielny,

Brata wydarły — możeż on się gniewać?
Coś w tem ważnego — muszę się z nim widzieć —
Coś jest ważnego, kiedy on się gniewa.
Desdem.  Idź proszę, zobacz. (Wychodzi Jago). Jakieś sprawy państwa,
Może z Wenecyi a może na Cyprze
Nagle odkryty spisek niebezpieczny
Zmąciły jego myśl czystą; w tym razie
Dusza, choć wielkich spraw zajęta myślą,
Z małemi walczy. Tak bywa zazwyczaj.
Niech nas zaboli palec, wnet rozleje
Po zdrowych członkach uczucie boleści.
Zresztą pomyślmy, człowiek nie jest Bogiem,
Nie można zawsze od niego wymagać
Dni jak dzień ślubu. O łaj, mnie, Emilio!
Niezręczny szermierz, chciałam w mojej duszy
Skarżyć Otella o niedobre serce,
Lecz widzę, że mych przekupiłam świadków,
I że fałszywe moje zaskarżenie.
Emilia.  Daj Boże, aby wedle twojej myśli,
Były to skutki interesów państwa.
A nie podejrzeń, zazdrosnych przywidzeń!
Desdem.  Ach, dobry Boże! dałamże mu powód?
Emilia.  Nie dość zazdrosnym na tej odpowiedzi.
Nie zawsze bowiem zazdrość ma powody,
Jest, bo jest; jest to okrutna potwora
Z siebie poczęta, z siebie urodzona.
Desdem.  Oddal ją Boże od duszy Otella!
Emilia.  Amen, o pani!
Desdem.  Śpieszę do niego. Zatrzymaj się, Kassyo!
Jeśli myśl jego przystępniejszą znajdę,
Użyję wszelkich sprężyn w twojej sprawie.
Kassyo.  Dziękuję, pani, z głębi mego serca.

(Wychodzą: Desdemona i Emilia. — Wchodzi Bianka).

Bianka.  Poszczęść ci Boże, przyjacielu Kassyo.
Kassyo.  Co za przyczyna z domu cię wygnała?
Jakże się miewasz, piękna moja Bianko?
Słodka kochanko, właśniem szedł do ciebie.
Bianka.  A ja do ciebie. Nie przyjść tydzień cały!

Siedm dni i nocy! Dwadzieścia i cztery
Godzin siedm razy! A zegar kochanków,
W nieobecności, sto razy nudniejsze
Bije godziny; jak nudny rachunek!
Kassyo.  Przebacz mi, Bianko, lecz przez ten czas cały
Gniotły mi duszę myśli ołowiane.
W szczęśliwszych chwilach, wierzaj, słodka Bianko,
Wszystkie stracone godziny odpłacę.

(Dając jej chustkę Desdemony).

Chustki tej wzorek przehaftuj mi, proszę.
Bianka.  Ach, skądże, Kassyo, dostałeś tej chustki?
Pewno zadatek od nowej kochanki.
Ha, teraz widzę, co cię wstrzymywało!
Na toż mi przyszło? Kassyo, dobrze, dobrze!
Kassyo.  Kobieto, słuchaj! co ci się przyśniło?
Rzuć czartu w zęby twoje podejrzenia,
On ci je natchnął. Widzę, żeś zazdrosna;
W chustce dar widzisz mej nowej kochanki;
Tak nie jest, wierzaj.
Bianka.  Skądżeś do niej przyszedł?
Kassyo.  Sam nie wiem; w moim domu ją znalazłem;
Wzorek jest piękny; nim się kto upomni,
Chciałbym, ażebyś kopią z niego zdjęła.
Zrób to; a teraz zostaw mnie na chwilę.
Bianka.  Zostawić? Czemu?
Kassyo.  Czekam na Otella;
A to ni sprawie mojej dopomoże,
Ani się z mojem zgadza też życzeniem,
Żeby mnie widział w kobiet towarzystwie.
Bianka.  Dlaczego, proszę?
Kassyo.  Nie przez brak miłości.
Bianka.  Lecz brak kochania. Proszę cię, przynajmniej
Ku mojej stronie odprowadź mnie trochę,
I powiedz, czy cię zobaczę tej nocy.
Kassyo.  Bianko, nie mogę iść z tobą daleko;
Tu muszę czekać. Lecz przyjdę wieczorem.
Bianka.  Co robić! trzeba uledz konieczności. (Wychodzą).





AKT CZWARTY.
SCENA I.
Przed zamkiem.
(Wchodzą: Otello i Jago).

Jago.  Czy w to uwierzysz?
Otello.  Czy uwierzę, Jago?
Jago.  Całować skrycie?
Otello.  Występny całunek!
Jago.  Albo przepędzić w łóżku z przyjacielem
Małą godzinkę bez żadnej złej myśli?
Otello.  Przepędzić w łóżku bez żadnej złej myśli?
Jago, to przeciw piekłu hipokryzya!
Ci, co kochają cnotę, a tak robią
Piekło ich cnotę, oni kuszą niebo.
Jago.  To grzech powszedni, jeśli nic nie robią.
Lecz jeśli żonie mej daruję chustkę —
Otello.  I cóż więc?
Jago.  Co więc? Chustka jej własnością,
A własność swoją, komu chce, dać może.
Otello.  Toć jej własnością honor jest jej także,
Czy i nim może zarówno szafować?
Jago.  Honor, to rzecz jest lotna, niewidzialna,
Często go mają ci, co go nie mają.
Lecz co do chustki —
Otello.  Chciałbym jej zapomnieć.
Mówiłeś, Jago — słowa na mą pamięć
Jak kruk spadają na dom zarażony,
Wróżąc — mówiłeś, że miał chustkę moją.
Jago.  Tak jest, i cóż stąd?
Otello.  O, stąd bardzo wiele!
Jago.  A cóż dopiero, gdybym ci powiedział:
Widziałem, jak cię skrzywdził, lub słyszałem,
Jak mówił o tem — są albowiem łotry,

Co gdy przez długie, przez namiętne prośby,
Albo przez chętny swej kochanki kaprys,
Po swojej woli myśli jej nagięły,
Natychmiast muszą wypaplać o wszystkiem.
Otello.  Czy co powiedział?
Jago.  Tak jest, lecz bądź pewny
Nie więcej jak jest gotowy odprzysiądz.
Otello.  Cóż przecie mówił?
Jago.  On mówił, że nieraz,
Że nieraz — nie wiem — że nieraz
Otello.  Co? co? co?
Jago.  Leżał —
Otello.  Z nią leżał?
Jago.  Leżał z nią lub na niej,
Możesz wybierać.
Otello.  Leżał z nią! leżał na niej! Leżał z nią! oh, to okropnie! Chustka — wyznania — chustka. Niech wyzna i umrze, nie, niech wprzódy umrze a potem wyzna! Drżę na myśl samą! Natura nie zabłąkałaby się w ten szał namiętności bez tajemniczego przeczucia prawdy. Nie słowa mną tak wstrząsają — fe — nosy — uszy — usta. Byćże to może? Wyznaj! Chustka! O szatanie!

(Pada w konwulsyach).

Jago.  Działaj, wciąż działaj, moja ty trucizno!
Tak się to głupców łatwowiernych łapie;
Tak to niejedna pani skromna, czysta,
Niepokalana, potwarzom ulega.
Czy słyszysz, panie? Wodzu mój! Otello!

(Wchodzi Kassyo).

A, to ty Kassyo?
Kassyo.  Co się krzyk ten znaczy?
Jago.  Nasz wódz Otello wpadł nagle w konwulsye;
Wczora miał jeden, dziś drugi paroksyzm.
Kassyo.  Nacieraj skronie.
Jago.  O nie, nie rób tego.
Niemoc mieć musi swój bieg naturalny,
Albo inaczej usta mu się pienią,
A potem dzika napada go wściekłość.

Rusza się, widzisz? Oddal się na chwilę;
Wraca do zmysłów; jak tylko odejdzie,
Mam mówić z tobą o ważnym przedmiocie.

(Wychodzi Kassyo).

Jakże mój wodzu? Czyś głowy nie ranił?
Otello.  Czy szydzisz ze mnie?
Jago.  Uchowaj mnie Boże!
Chciałbym, byś los swój męskiem znosił sercem.
Otello.  Człowiek z rogami jest potworną bestyą.
Jago.  To w ludnem mieście potworów niemało,
Niemało bestyi cywilizowanych.
Otello.  Czy wyznał?
Jago.  Dobry panie, bądź człowiekiem,
Pomnij, że każdy, co ma żonę, jarzmo
Ciągnąć twe może. Są miliony ludzi,
Którzy swe noce w spólnem pędzą łożu,
Gotowi przysiądz, że ich jest wyłącznie.
Los twój jest lepszy. Bo żart to piekielny,
Arcyszyderstwo szatana, całować
Usta niewiernej w bezpiecznej komnacie,
I myśleć, że jest czystą. Niech wiem wszystko;
Wiedząc czem jestem, wiem czem ona będzie.
Otello.  O, bez wątpienia! Jago, mędrzec z ciebie.
Jago.  Odejdź na stronę a cierpliwie słuchaj.
Kiedyś tu leżał powalony żalem
I namiętnością duszy twej niegodną,
Wszedł Kassyo, ale odejść go skłoniłem,
Twą słabość zręcznym tłómacząc pozorem.
Przyrzekł mi jednak, że wróci za chwilę
Pomówić ze mną. Ukryj się, mój wodzu,
Patrz, jak szyderstwo i uśmiech pogardy
Po całej jego rozleje się twarzy,
Skoro go skłonię, by na nowo prawił,
Gdzie, jak, jak często, jak długo i kiedy
Z żoną twą miewał schadzki i mieć będzie.
Zważaj na gęsta, ale bądź cierpliwy,
Lub powiem, żeś jest ulepiony z gniewu,
Że nie masz w sobie jednej żyłki męża.

Otello.  Czy słyszysz, Jago? Będę najchytrzejszy
W mej cierpliwości, lecz Jago, czy słyszysz?
Razem najkrwawszy.
Jago.  Tego nie potępiam.
Jest czas na wszystko. Oddal się, mój wodzu.

(Wychodzi Otello).

Pociągnę Kassya w rozmowę o Biance,
Kobiecie, która za całunków sprzedaż
Chleb swój i odzież kupuje. Biedaczka
Szaleje za nim; takich jejmościanek
Zwykłym jest losem uwodzić tysiące,
A przez jednego być znów zwiedzionemi.
Ilekroć razy Kassyo o niej słyszy,
Z serca się śmieje. Lecz otóż nadchodzi.

(Wchodzi Kassyo).

Śmiech jego rozum Otella przewróci,
Bo jego zazdrość głupia wytłomaczy
Biednego Kassya uśmiechy i żarty
Zupełnie mylnie. Dobry poruczniku,
Jak się masz?
Kassyo.  Gorzej, gdy mi tytuł dajesz,
Którego ujma właśnie mnie zabija.
Jago.  Miej Desdemonę za sobą a wygrasz.
(ciszej). Ach, gdyby skutek od Bianki zależał,
Jakbyś już dawno do łaski powrócił!
Kassyo.  O biedna dziewka!
Otello  (na str.).Patrz, jak się już śmieje.
Jago.  Tak zakochanej jeszcze nie widziałem.
Kassyo.  Ach, nieboraczka! myślę, że mnie kocha.
Otello  (na str.). Przeczy, a śmiechem zaciera przeczenie.
Jago.  Czy słyszysz Kassyo? (Mówi z nim na stronie).
Otello.  A teraz nalega,
By rzecz opisał. Dobrze, dalej, dalej!
Jago.  Ona powiada, że się z nią ożenisz.
Czy to myśl, twoja Kassyo?
Kassyo.  Ha, ha, ha, ha!
Otello  (na str.). Ha, tryumfujesz ze mnie, Rzymianinie!

Kassyo.  Ja się z nią żenić? ja? żenić się z gamratką? Proszę cię, miej litość nad moim rozumem, nie myśl znowu, że do tego stopnia chory. Ha, ha, ha!
Otello  (na str.). Tak, naturalnie; śmieje się, kto wygrał.
Jago.  Na uczciwość, biegają wieści, że się z nią ożenisz.
Kassyo.  Doprawdy?
Jago.  Jestem łotrem, jeżeli zmyślam.
Otello  (na str.). Już się rządzicie, jakby mnie nie było?
Kassyo.  To plotki tej małpy. Zaślepiona miłością wmówiła w siebie, że ją wezmę za żonę, bo przyrzeczenia mojego nie ma, możesz mi wierzyć.
Otello  (na str.). Jago znak daje; zaczyna się powieść.
Kassyo.  Była tu przed chwilą; wszędzie włóczy się za mną. Rozmawiałem niedawno nad brzegami morza z kilku znajomymi Wenetczykami, aż tu wbiega mój gagatek i tak mi się rzuca na szyję —
Otello  (na str.). Wołając: o drogi Kassyo! jakbym ją słyszał. Jego ruch to oznacza.
Kassyo.  I wiesza mi się na szyi, na piersiach opiera głowę i płacze, i szczypie mnie i ciągnie; ha, ha, ha!
Otello  (na str.). A teraz opowiada, jak go wciągnęła do mojej alkowy. O, widzę twój nos, lecz nie widzę psa, któremu go rzucę!
Kassyo.  Nie zostaje mi, jak zerwać z nią stosunki.
Jago.  W mojej obecności, bo patrz, otóż i ona.

(Wchodzi Bianka).

Kassyo.  Przez Boga, to tchórz mój, choć uperfumowany. Czemu włóczysz się ciągle za mną?
Bianka.  Niech się dyabeł i mać jego włóczą za tobą! Co znaczy ta chustka, którą mi dałeś przed chwilą? Biorąc ją sławne zrobiłam głupstwo. Wzorek ci przehaftować? Co za prawdopodobieństwo, że znalazłeś tak
piękną robotę, a nie wiesz, kto ją tam zostawił. To zadatek jakiego wytłuczka; a ja mam wzorek kopiować? Daj ją, komu ci się podoba; skądbądź ją masz, nie myślę ani listka z niej haftować.
Kassyo.  Co się to znaczy, słodka Bianko? Co ci się przyśniło?
Otello  (na str.). Na nieba, to jest pewno chustka moja!

Bianka.  Jeśli chcesz dziś wieczór wieczerzać ze mną, to dobrze; jeśli nie chcesz, przyjdź kiedy ci się spodoba.

(Wychodzi).

Jago.  Goń za nią! goń za nią!
Kassyo.  Muszę; inaczej gotowa narobić breweryi na ulicy.
Jago.  Czy pójdziesz dziś do niej na wieczerzę?
Kassyo.  Taki przynajmniej mój zamiar.
Jago.  To dobrze; być może, że zajrzę do was, bo mam z tobą do pogadania.
Kassyo.  Proszę cię, przyjdź; czy przyjdziesz?
Jago.  Rachuj na mnie i na tem koniec.

(Wychodzi Kassyo).

Otello.  Jak go mam zamordować, Jago?
Jago.  Czy widziałeś, jak się śmiał ze swojego łotrostwa?
Otello.  O Jago!
Jago.  A chustkę, czy widziałeś?
Otello.  To była moja?
Jago.  Twoja, na tę rękę ! Jawny dowód, jak wysoko ceni szaloną kobietę, twoją żonę. Ona mu dała swoją chustkę, a on ją dał swojej gamratce.
Otello.  Chciałbym go całe dziewięć lat mordować!
Piękna kobieta! o, słodka kobieta!
Jago.  Wodzu, trzeba ci o tem zapomnieć.
Otello.  Niech zginie i przepadnie i pójdzie do piekła tej nocy, bo jej nie przeżyje! Nie, moje serce zmieniło się w kamień: uderzam w nie i czuję, że mi rani rękę. O, świat niema słodszego stworzenia! Godna zasiąść przy boku cesarza i rozkazy mu wydawać.
Jago.  Nie, wodzu, nie twoja rzecz o tem myśleć.
Otello.  Na gałąź z nią! Ja tylko mówię, jak jest; a jak ćwiczona w kobiecych robotach! a jaka śpiewaczka! ach! onaby z niedźwiedzia dzikość jego wyśpiewała. A myśli jej jak szczytne, jak bujne!
Jago.  Tem występniejsza dla wszystkich tych przymiotów.
Otello.  O tysiąc, tysiąc razy! A potem jak uprzejma!
Jago.  To prawda, zbyt tylko uprzejma.
Otello.  Bez wątpienia. A jednak, co za szkoda, Jago! och Jago, co za szkoda! Jago!

Jago.  Jeśli się tak rozczulasz nad jej grzechem, to daj jej patent wolnego krzywdzenia cię, boć jeśli to ciebie nie obchodzi, to pewno nie obejdzie nikogo.
Otello.  Posiekam ją na kawałki. Mnie rogi przyprawić!
Jago.  Co za nikczemność z jej strony!
Otello.  Z moim podwładnym!
Jago.  Jeszcze nikczemniej.
Otello.  Postaraj mi się o truciznę, Jago, tej nocy; nie będę się z nią rozprawiał, żeby jej postać i jej piękność nie zmieniły znowu mojego postanowienia. Tej nocy, Jago!
Jago.  Po co trucizna? Uduś ją w jej łożu,
W tem samem łożu, które pokalała.
Otello.  O dobrze, dobrze! Sprawiedliwość kary
Podoba mi się; dobrze, bardzo dobrze!
Jago.  A co do Kassya, zostaw mi tę sprawę;
Usłyszysz o niej więcej przed północą.

(Słychać trąbkę za sceną).

Otello.  Wybornie, Jago. Co znaczy ta trąbka?
Jago.  Pewno z Wenecyi listy. Lodowiko
Przybył od doży; z nim jest żona twoja.

(Wchodzą: Lodowiko, Desdemona, Orszak).

Lodowiko.  Niech Bóg cię strzeże, godny generale!
Otello.  Dziękuję.
Lodowiko.  Doża, senat cię pozdrawia. (Oddaje mu listy).
Otello.  Całuję wyraz wszechwładnej ich woli. (Czyta).
Desdem.  Co za nowiny, dobry mój kuzynie?
Jago.  Rad jestem, panie, że cię widzieć mogę;
Witaj nam w Cyprze!
Lodowiko.  Dziękuję; a Kassyo
Jakże się miewa?
Jago.  Kassyo? Żyje, panie.
Desdem.  Wielki jest rozbrat między mężem moim
A między Kassyem; lecz ty to naprawisz.
Otello.  Czyś tego pewna?
Desdem.  Mężu?
Otello  (czyta).„Nie zaniedbaj
Dokonać tego spiesznie, a gdy będziesz“ —

Lodowiko.  On nic nie mówił, czytaniem zajęty.
Jest między nimi, jak mówisz, oziębłość?
Desdem.  Najnieszczęśliwsza. Pragnę ich pogodzić
Z szczerej przyjaźni, którą mam dla Kassya.
Otello.  Ogień i siarka!
Desdem.  Mężu?
Otello.  Maszli rozum?
Desdem.  Czy on się gniewa?
Lodowiko.  Może list to sprawił.
Senat podobno wracać mu nakazał,
A zarząd wyspy w ręce Kassya złożyć.
Desdem.  Wierzaj, kuzynie, bardzo mnie to cieszy.
Otello.  Czy tak?
Desdem.  Mój mężu?
Otello.  O, i ja się cieszę,
Widząc, że rozum tracisz i szalejesz.
Desdem.  Cóż to jest, słodki Otello?
Otello.  Dyablico! (Uderza ją).
Desdem.  Nie zasłużyłam na to.
Lodowiko.  Generale,
W Wenecyi niktby uwierzyć mi nie chciał,
Choćbym przysięgał, że sam to widziałem.
To nadto. Przeproś ją; czy widzisz? płacze.
Otello.  O ty dyablico! Gdyby łzy niewieście
Mogły zapłodnić ziemię, owoc wydać,
Z każdejby kropli wylągł się krokodyl.
Precz z moich ocza!
Desdem.  Nie chcę cię dłużej widokiem mym gniewać.

(Chce odchodzić).

Lodowiko.  Posłuszna żona. Błagam cię, mój wodzu,
Pozwól niech wróci.
Otello.  Pani!
Desdem.  Co, mój panie?
Otello.  Czego chcesz od niej?
Lodowiko.  Ja od niej, mój wodzu?
Otello.  Ty, ty. Wszak chciałeś, ażeby wróciła.
O, ona może powracać, odchodzić,
I wracać znowu; może płakać, płakać,

I jest posłuszna, jak mówisz, posłuszna,
Bardzo posłuszna, no, proszę, płacz dalej!
Co do tej sprawy, dobrze grana boleść!
Mam wracać śpiesznie. Idź precz! a niebawem
Poślę po ciebie; do Wenecyi wrócę
Wedle rozkazu. Idź precz! (Wychodzi Desdemona).
Moje miejsce
Kassyo zastąpi. Spodziewam się, panie,
Że raczysz przyjąć dziś u mnie wieczerzę.
Witaj nam, panie, na cypryjskiej ziemi!
Kozły i małpy! (Wychodzi).
Lodowiko.  Jestże to Murzyn, którego nasz senat
Nazywa mężem do wszystkich spraw zdolnym?
Jestże to dusza, której wstrząść nie mogła
Namiętność żadna? dusza, której hartu
Żaden strzał losu, żaden cios wypadków
Nie zdołał przeszyć i zadrasnąć nie mógł?
Jago.  Zmienił się bardzo.
Lodowiko.  Czy zmysły utracił?
Czy mu się w głowie mózg nagle przewrócił?
Jago.  On tem jest, czem jest; nie moja rzecz sądzić,
A czemby mógł być, jeżeli tem nie jest,
Daj Bóg, by został!
Lodowiko.  Jakto, bić swą żonę!
Jago.  To źle, wyznaję. Ale z duszy pragnę,
By uderzenie złem największem było.
Lodowiko.  Zwykłeż to jego jest postępowanie?
Lub czy te listy krew jego zburzyły,
I wywołały chwilowe szaleństwo ?
Jago.  Niestety, panie, uczciwość mi broni
Mówić, com widział, czegom się dowiedział;
Sam go uważaj, własne jego czyny
Bez słów go moich dokładnie opiszą.
Nie trać go z oczu, patrz tylko, co robi.
Lodowiko.  Żal mi, żem w sądzie o nim tak się zawiódł.

(Wychodzi).


SCENA II.
Pokój w zamku.
(Wchodzą: Otello i Emilia).

Otello.  Więc utrzymujesz, żeś nic nie widziała?
Emilia.  Ani słyszała, nie marzyła nawet.
Otello.  Przecież z nią razem widywałaś Kassya?
Emilia.  Ale nic złego wtedy nie widziałam;
Słyszałam każde wymówione słówko.
Otello.  Jakto? Czy nigdy nie szeptali cicho?
Emilia.  Nie, panie, nigdy.
Otello.  Czy cię z rozkazami
Nie odsyłali?
Emilia.  Nigdy.
Otello.  To po wachlarz,
Po rękawiczki, maskę, po cokolwiek?
Emilia.  Nie, panie, nigdy.
Otello.  To rzecz niepojęta!
Emilia.  Ja za jej cnotę, panie, daję w zakład
Mą duszę własną. Gdy inaczej sądzisz,
Odepchnij myśl tę, bo zwodzi twe serce.
Jeśli łotr jaki szepnął ci do ucha,
Niech go przekleństwem węża niebo skarze!
Bo jeśli ona nie jest czysta, wierna,
Niema szczęśliwych mężów na tej ziemi,
Najczystsza żona, jak potwarz jest czarna.
Otello.  Powiedz, niech przyjdzie! (Wychodzi Emilia).
Nagadała dosyć;
Aleć ostatnia rajfurka to samo
Z równą wymową powiedziećby mogła;
A to jest zręczna i chytra gamratka,
Klucz i szkatuła wszetecznych tajemnic;
A jednak klęknąć, modlić się gotowa,
Toć ją widziałem modlącą się nieraz.

(Wchodzą: Desdemona i Emilia).

Desdem.  Co chcesz, mój panie?
Otello.  Zbliż się tu, kurczątko!

Desdem.  Co mi rozkażesz?
Otello.  Podnieś twoje oczy
I w twarz mi spojrzyj!
Desdem.  Cóż to za myśl straszna?
Otello  (do Emilii). A ty, wacpani, do twego rzemiosła;
Zostaw kochanków, drzwi zamknij na rygiel,
Chrząkaj lub kasłaj, jeśli się kto zbliży.
No, do rzemiosła twego, do rzemiosła!

(Wychodzi Emilia).

Desdem.  Na klęczkach błagam, co znaczy to wszystko?
Rozumiem wściekłość, w słowach twych zawartą,
Słów nie rozumiem.
Otello.  Powiedz mi, kto jesteś?
Desdem.  Jestem twą żoną, twoją wierną żoną.
Otello.  Przysiąż więc na to i potęp się sama,
Bo dyabły, widząc twą anielską postać,
Lękałyby się chwycić cię. Więc przysiąż,
Żeś jest uczciwą; potęp się podwójnie!
Desdem.  Niebo mi świadkiem —
Otello.  Niebo ci jest świadkiem,
Żeś jest fałszywą, jak piekło!
Desdem.  I komuż?
I z kim, mój mężu? Jak jestem fałszywą?
Otello.  O, Desdemono! Precz, precz, precz!
Desdem.  Niestety!
O dniu boleści! I dlaczegóż płaczesz?
Jamże łez twoich powodem, Otello?
Jeśli przypuszczasz, że wpływ mego ojca
Stał się przyczyną twego odwołania,
Nie skarż mnie o to; jeśliś ty utracił,
I jam też jego utraciła miłość.
Otello.  Gdyby zesłało niebo na mnie próby
Ciężkich utrapień, na mą głowę nagą
Lunęło deszczem hańby i boleści,
W nędzy bezdenne popchnęło mnie morze,
Mnie, me nadzieje, w niewolę podało,
Jeszczebym znalazł w jakim duszy kątku
Pociechy kroplę; lecz zrobić mnie celem,

Który pogardy wytykają dłonie
Swoim leniwym a szyderczym palcem —
Ale to nawet, i tobym wycierpiał!
Lecz być wygnanym z świątyni, gdziem złożył
Serce me całe, której tak mi trzeba,
Że bez niej chwili jednej żyć nie mogę;
Źródło to stracić, bez którego strumień
Mego żywota albo do dna wyschnie,
Lub się w kałużę zmieni, gdzie plugawe
Płodzą się żaby — spojrzyj, cierpliwości,
Ty cherubinie z różanemi usty,
A na ten widok na twojem obliczu
Uśmiech na wściekłość zmieni się piekielną!
Desdem.  Tuszę, mój mężu, że w cnotę mą wierzysz.
Otello.  Tak, jak w much letnich, co ledwo wylęgłe,
A już się płodzą. — O ty jasny kwiecie,
Tak wdzięczny, piękny i tak słodkiej woni,
Że wszystkie zmysły mdleją odurzone,
Bodajeś nigdy był się nie urodził!
Desdem.  Jakąż nieznaną popełniłam zbrodnię?
Otello.  Na toż stworzony był ten piękny papier,
By napisano na nim: nierządnica!
Coś popełniła? Ty, ty wszetecznico!
Licabym moje na kuźnię przemienił,
A skromność moją na węgiel w niej spalił,
Gdybym chciał twoje czyny rozpowiadać.
Coś popełniła? Na czyny twe niebo,
Nos swój zatyka, księżyc oczy mruży;
Rozpustny wietrzyk, co wszystko całuje,
Chowa się z wstydu wśród ziemskich przepaści,
Słuchać ich nie chcąc! Ha, coś popełniła?
Ty nierządnico bezczelna!
Desdem.  Otello,
Krzywdzisz mnie!
Otello.  Toś więc nie jest nierządnicą?
Desdem.  O nie, nie, mężu, jakem chrześcijanka!
Jeżeli ciała tego strzedz dla ciebie
Od wszelkich dotknięć nieprawych, występnych,

Być nierządnicą nie jest, to nie jestem.
Otello.  Co? Więc nie jesteś?
Desdem.  Nie, jak chcę zbawienia!
Otello.  Byćże to może?
Desdem.  O, przebacz nam, Panie!
Otello.  Więc cię przepraszam. Ja cię dotąd brałem
Za tę wenecką, chytrą nierządnicę,
Co Otellowi swą oddała rękę.
Hej, mościapani, co pełniłaś urząd
Na opak z Piotra świętego urzędem,
Strzegąc bram piekła, ty! ty! o tak, ty!

(Wchodzi Emilia).

Rzecz już skończona — weź to za fatygę —
Teraz drzwi zamknij, a zachowaj sekret (wychodzi).
Emilia.  Niestety, pani, co to wszystko znaczy?
Pani, co tobie? o pani, co tobie?
Desdem.  Napół uśpionam.
Emilia.  Co się z panem dzieje?
Desdem.  Z kim?
Emilia.  Z moim panem.
Desdem.  Kto jest panem twoim?
Emilia.  Ten, słodka pani, co jest twoim mężem.
Desdem.  Ja nie mam męża. Przestań do mnie mówić!
Nie mogę płakać, nie mam odpowiedzi,
Prócz tej, co może we łzach gorzkich płynąć.
Proszę cię, połóż ślubne prześcieradło
Dziś na mem łożu — nie zapomnij tylko! —
Zawołaj twego męża.
Emilia.  Co za zmiana! (Wychodzi).
Desdem.  Na los ten ciężki zasłużyłam przecie:
Czem jednak mogłam tej największej zbrodni
Choćby najmniejsze dać mu podejrzenie?

(Wchodzą: Emilia i Jago).

Jago.  Co mi rozkażesz, pani? Co ci, pani?
Desdem.  Nie wiem, o Jago. Ci, co uczą dzieci,
Łatwą je pracą i dobrocią uczą;
On środków równie łagodnych mógł użyć,
Bo jestem dzieckiem, kiedy mnie kto łaje.

Jago.  Co się to znaczy?
Emilia.  Niestety, pan mój tak ją znierządniczył,
Tak wzgardliwemi obrzucił ją słowy,
Ze znieść uczciwe nie może ich serce.
Desdem.  Czy zasłużyłam, Jago, na to imię?
Jago.  Na jakie imię?
Desdem.  Na imię to, którem,
Jak ona mówi, nazwał mnie Otello?
Emilia.  On nierządnicą ją nazwał; pijany
Żebrak tak swojej nie zwałby gamratki!
Jago.  Skądże to wszystko?
Desdem.  Nie wiem; to wiem tylko
Że tem nie jestem.
Jago.  Pani, nie płacz! nie płacz!
O dniu boleści!
Emilia.  Po toż pani moja
Tylu szlachetnych wyrzekła się związków,
Swojego ojca, przyjaciół, swej ziemi,
By ją nazwano w końcu nierządnicą?
Kto by nie płakał?
Desdem.  To jest los mój gorzki!
Jago.  A bodaj przepadł! Skądże mu to przyszło?
Desdem.  To Bóg wie jeden.
Emilia.  Niech mnie powieszą, jeśli tej potwarzy
Jaki przeklęty łotr nie ukartował,
Jaki zausznik, nikczemny pochlebca,
Jaki niewolnik liżący się, chytry,
Aby w nagrodę urząd jaki dostał.
Jago.  To być nie może; niema takich ludzi.
Desdem.  Jeśli są tacy, niech im Bóg przebaczy!
Emilia.  Niechaj im stryczek przebaczy! niech piekło
Kości ich pożre! Czemuż nierządnicą
Ma ją nazywać? Z kimże ją kto widział?
I gdzie, i kiedy? Jakie podobieństwo?
Murzyna uwiódł jakiś łotr wierutny,
Jakiś nikczemny, jakiś podły łajdak.
Czemuż go, Boże, czemu nie odkryjesz,
W wszystkie uczciwe ręce nie dasz bicza,

Aby nagiego chłostały potwarcę
Po ziemi całej, od wschodu na zachód?
Jago.  Mów tylko ciszej!
Emilia.  Wieczna hańba na nich!
I tobie także podobny jegomość
Przewrócił głowę i rozum tak zmącił,
Żeś mnie z Murzynem w podejrzeniu trzymał.
Jago.  Waryatka z ciebie — ale dosyć na tem!
Desdem.  Niestety! Jago, jakże mego męża
Przebłagać zdołam? Idź, proszę, do niego,
Na to niebieskie światło ci przysięgam,
Czem rozgniewałam go, nie wiem; tu klękam,
Jeżelim kiedy wolą albo słowem,
Czynem lub myślą złamała mu wiarę;
Jeśli me oczy, uszy, zmysły moje,
Dla innych, chwilę o nim zapomniały;
Jeśli nie kocham, jeśli nie kochałam,
Jeśli go wiecznie nie będę kochała,
Choćby rozwodem żebraczką mnie zrobił,
Niech bez pociechy umrę! Gniew jest silny;
Gniew jego może pozbawić mnie życia,
Lecz mej miłości skazić nie potrafi.
Ha, nierządnica! Nie mogę bez zgrozy
Wymówić słowa, a popełnić czynu,
Którym na imiębym to zasłużyła,
Skarby całego świata mnie nie skłonią!
Jago.  Ukój się, pani! Gniew jego przeminie.
Pewno sprawami państwa rozdrażniony
Mści się na tobie.
Desdem.  Bodajby tak było!
Jago.  Tak jest, zaręczam. (Słychać trąby)
To znak wieczerzy. Weneccy posłowie
Czekają na was w pałacowej sali.
Idź, pani, nie płacz; wszystko będzie dobrze.

(Wychodzą: Desdemona i Emilia. — Wchodzi Roderigo).

Jak się masz, Roderigo?
Roderigo.  Coś mi się wszystko zdaje, że nie postępujesz ze mną uczciwie.

Jago.  A to dlaczego?
Roderigo.  Jago, co dzień zbywasz mnie jakim nowym wykrętem, a jak teraz spostrzegam, usuwasz raczej ode mnie wszelkie sposobności, zamiast pokrzepiać moich nadziei choćby najmniejszym postępem. Nie zniosę tego dłużej, jak nie myślę schować do kieszeni w milczeniu, co już przez moją głupotę wycierpiałem.
Jago.  Czy chcesz mnie słuchać, Roderigo?
Roderigo.  Słuchałem cię już zbyt długo, bo słowa twoje nie idą w parze z czynami.
Jago.  Najniesłuszniej mnie oskarżasz.
Roderigo.  Prawdę tylko mówię. Zmarnotrawiłem cały mój majątek. Za połowę klejnotów, które ci dałem, aby je wręczyć Desdemonie, uwiódłbym zakonnicę. Powiedziałeś mi, że je przyjęła, a w zapłatę dała mi oczekiwania i nadzieje śpiesznych względów i zażyłości, lecz dotąd czekałem na nie daremno.
Jago.  Dobrze, dalej, bardzo dobrze!
Roderigo.  Bardzo dobrze, dalej! nie mogę już dalej, a niema w tem nic dobrego. Myślę, że mnie traktujesz nieuczciwie, i zaczynam spostrzegać, że mnie wystrychnąłeś na dudka.
Jago.  Bardzo dobrze!
Roderigo.  A ja ci powiadam, że nie bardzo dobrze! Dam się poznać Desdemonie, a byle mi chciała zwrócić klejnoty, wyrzeknę się zalotów, oświadczę żal za moje występne nalegania; w przeciwnym razie możesz być przekonany, że będę na tobie strat moich poszukiwał.
Jago.  Czy skończyłeś?
Roderigo.  Tak jest, skończyłem, a przysięgam, że nie powiedziałem słowa, któregobym nie miał na myśli wykonać.
Jago.  No, teraz dopiero spostrzegam, że masz ducha; odtąd też lepsze niż kiedykolwiek buduję na tobie nadzieje. Daj mi rękę, Roderigo. Powziąłeś ku mnie najsprawiedliwszą urazę, choć przysięgam, że szczerze pracowałem w twoim interesie.
Roderigo.  Nie pokazało się to wcale.

Jago.  Wyznaję, że się to nie pokazało; twój zarzut nie jest bez dowcipu i sensu. Lecz, Roderigo, jeżeli prawdziwie masz w sobie to, co teraz mam więcej niż kiedykolwiek przyczyn wierzyć, że masz, to jest postanowienie, odwagę i męstwo, dowiedź tego tej nocy, a jeżeli następującej zaraz nocy nie będziesz miał Desdemony, spiskuj na moje życie, sprzątnij mnie podstępnie.
Roderigo.  Zobaczmy, o co idzie. Czy to w granicach rozsądku i możebności?
Jago.  Słuchaj: przyszedł szczególny rozkaz z Wenecyi, mianujący Kassya następcą Otella.
Roderigo.  Czy być może! Więc Otello i Desdemona wracają do Wenecyi?
Jago.  O nie! Otello płynie do Maurytanii i zabiera z sobą piękną Desdemonę, chyba że jaki niespodziewany wypadek jego tu pobyt przedłuży, a najpewniejszym takiego rodzaju wypadkiem byłoby sprzątnienie Kassya.
Roderigo.  Co rozumiesz przez sprzątnienie Kassya?
Jago.  Rozumiem zrobienie go niezdolnym do zajęcia posady Otella: rozpłatanie mu czaszki.
Roderigo.  I chciałbyś, żebym ja to zrobił?
Jago.  Tak jest, jeśli chcesz oddać sobie usługę i sprawiedliwość. Kassyo wieczerza tej nocy z pewną jejmościanką, u której mam się z nim spotkać. Nic on jeszcze nie wie o swojej świetnej fortunie; jeżeli zechcesz czatować na niego przy wyjściu, które tak urządzę, że wypadnie między dwunastą a pierwszą, możesz go napaść w najlepszą porę; ja też będę w blizkości, żeby ci dopomódz w potrzebie; toć przecie we dwóch przyjdziem z nim do ładu. Chodź ze mną, a nie wytrzeszczaj tak oczu; chodź tylko za mną, a ja ci tak wykażę potrzebę jego śmierci, że zadać mu ją będziesz uważał za obowiązek. Już czas wieczerzy; noc przemija; do dzieła!
Roderigo.  Chcę wprzódy coś więcej słyszeć o twoich przyczynach.
Jago.  Będziesz je miał. (Wychodzą).



SCENA III.
Inny pokój w zamku.
(Wchodzą: Otello, Lodowiko, Desdemona, Emilia, Orszak).

Lodowiko.  Tylko się dalej nie fatyguj, proszę.
Otello.  O nie, przechadzka potrzebna mi teraz.
Lodowiko.  Dobranoc, pani; dzięki za uprzejmość!
Desdem.  Jesteś nam, panie, miłym zawsze gościem.
Otello.  A teraz, panie, idźmy! — Desdemono —
Desdem.  Mój mężu?
Otello.  Idź natychmiast spać się położyć; za chwilę wrócę.
Odeślij twoją towarzyszkę; zrób, jak ci mówię.
Desdem.  Zrobię, jak rozkazujesz.

(Wychodzą: Otello, Lodowiko i Orszak).

Emilia.  A jak on teraz? Zda się spokojniejszy.
Desdem.  Słyszałaś, mówił, że za chwilę wróci;
Polecił, żebym natychmiast spać poszła,
Żebym bez zwłoki ciebie odesłała.
Emilia.  Mnie odesłała?
Desdem.  Taka jego wola.
Dlatego daj mi, proszę, nocny ubiór,
I bądź mi zdrowa; nie chcę go rozgniewać.
Emilia.  Bodaj go nigdy oczy twe nie znały!
Desdem.  Tego nie powiem, bo ja go tak kocham,
Że nawet jego groźby, gniewy, fuki —
Odejm tę śpilkę — urok dla mnie mają.
Emilia.  Wedle rozkazu w ślubne prześcieradła
Łoże oblekłam.
Desdem.  Wszystko mi to jedno.
O Boże, co za dziwne myśli nasze!
Jeśli przed tobą umrę, moje ciało
W jedno z tych owiń, proszę, prześcieradeł.
Emilia.  Ach, nie myśl o tem! Co za myśl dziwaczna!
Desdem.  Matki mej panna, nazwiskiem Barbara,
Miała kochanka, który ją opuścił,
Umiała ona piosenkę o wierzbie.
Pieśń była stara, ale malowała

Dobrze, jej losy; nucąc ją umarła.
Ta pieśń mi teraz ciągle w myśli stoi,
I coś mnie nagli, bym zwiesiła głowę
I tak śpiewała, jak biedna Barbara.
Śpiesz się.
Emilia.  Czy nocny mam znieść pani ubiór?
Desdem.  Rozbierz mnie tylko. Jakże ci się zdaje?
Ten Lodowiko miły bardzo człowiek.
Emilia.  Przy tem urodny.
Desdem.  A jak pięknie mówi!
Emilia.  Znam w Wenecyi jedną panią, któraby poszła boso do Palestyny za jedno dotknięcie jego dolnej wargi.
Desdem.  (śpiewa).
I.
Szumią nad dziewczyną gałązki wierzbowe,
O wierzbo zielona!
Dłoń sparła na sercu, na kolanach głowę,
O wierzbo zielona!
Świeża srebrna struga jej wtórzy westchnienie,
O wierzbo zielona!
Słone łzy jej oczu zmiękczyły kamienie.
Włóż to do szufladki.
O wierzbo zielona!
Śpiesz się tylko, bo wkrótce powróci.
O wierzbo zielona, ty będziesz mi wiankiem.

II.
Niech nikt go nie gani, on słusznie mną gardzi —
Nie, nie ten wiersz teraz. — Cicho! Kto stuka?
Emilia.  To wiatr.
Desdem.  (śpiewa).
Jam rzekła, niewierny! on na to, coż z tego.
O wierzbo zielona!
Gdy inną ja kocham, ty kochaj innego.
A więc dobranoc! Swędzą mnie powieki;
Czy to łzy znaczy?
Emilia.  Nie, to nic nie znaczy.
Desdem.  A mnie mówiono, że to łzy ma znaczyć,

O ci mężczyźni! Powiedz mi, Emilio,
Czy są, jak myślisz, na ziemi kobiety,
Zdolne tak ciężko mężów swych pokrzywdzić?
Emilia.  O są, są, pani, wątpliwości niema.
Desdem.  Chciałabyś zrobić to za ziemię całą?
Emilia.  Czybyś ty, pani, nie chciała?
Desdem.  Emilio,
O nie! te gwiazdy niebieskie mi świadkiem.
Emilia.  I ja przy gwiazdach świadkachbym nie chciała;
Rzeczy te lepiej robią się po ciemku.
Desdem.  Więcbyś zrobiła to za świata cenę?
Emilia.  Świat, rzecz to wielka, i wielka to cena za grzech nie wielki.
Desdem.  Nie, nie wierzę, abyś chciała to zrobić.
Emilia.  A mnie się zdaje, żebym zrobiła, a odrobiłabym zrobiwszy. Naturalnie, nie chciałabym takiej dopuścić się sprawy ani za obrączkę, ani za łokieć batystu, ani za sukienkę, ani za spódniczkę, ani za kapelusz, ani za jakie inne podobnego rodzaju bagatele, ale za świat cały! Ba! ktoby nie przyprawił rogów, żeby go zrobić monarchą? Za taką cenę gotowam ryzykować się na czyściec.
Desdem.  Niech zginę, jeślibym występek ten popełniła za świat cały!
Emilia.  Lecz pomnij, pani, że występek jest tylko występkiem na świecie, a mając świat za twoją pracę, byłby to występek na twoim własnym świecie i mogłabyś go łatwo na cnotę przemienić.
Desdem.  Nie myślę, żeby była taka kobieta na ziemi.
Emilia.  O, tuzinami; a w dodatku tyle, żeby niemi można było zaludnić świat, który w grze tej był stawką.
Lecz, mojem zdaniem, jeśli żony grzeszą,
Mężów to wina. Lub stygną w uczuciach,
Skarb nasz na obce wylewają łona,
Lub wybuchają z zazdrością zgryźliwą,
Krępują wolność, biją nas czasami,
W gniewie zbyt nasze ścieśniają wydatki;
My też żółć mamy, choć skore przebaczać,

Nie gardzim zemstą. Niech wiedzą mężowie,
Że tak jak oni, żony zmysły mają,
Widzą, smakują kwasy i słodycze,
Wąchają wonie. Czego oni pragną,
Gdy inne nad nas przenoszą? Rozkoszy.
Tak sądzę; czyli namiętność ich goni?
Tak myślę; czyli ułomność w tem ludzka?
Tak, bez wątpienia. A w naszych też piersiach
Czy namiętności, ułomności niema?
Niech nas szanują, lub niech pamiętają,
Że grzesząc, przykład do grzechu nam dają.
Desdem.  Dobranoc! — Boże, racz mną tak kierować,
By złe naprawić, a nie naśladować! (Wychodzą).






AKT PIĄTY.
SCENA I.
Ulica.
(Wchodzą: Jago, Roderigo).

Jago.  Stań za tym murem. Za chwilę nadejdzie:
Dobądź twej dobrej szabli, a mierz w serce,
Żwawo, bez trwogi! będę niedaleko.
Wzrośniem lub zgnijem, pomnij tylko na to
I utwierdź silnie twe postanowienie.
Roderigo.  Bądź tylko blizko, dłoń może mnie zawieść.
Jago.  Widzisz, tam będę. Zajmij stanowisko.

(Odchodzi na stronę).

Roderigo.  Nie wielką w sercu czuję chęć do tego;
Przyczyny jednak dał mi dostateczne.
Mniej jeden człowiek i koniec. Niech ginie.

(Zajmuje swoje stanowisko).

Jago.  Młodą wrzodziankę przytarłem do żywa;
Wścieka się z gniewu. Czy zabije Kassya,

Czy Kassyo jego, czy też oba zginą,
Ja zawsze wygram. Roderigo, żyjąc,
O zwrot mnie będzie bez ustanku dręczył
Złota i pereł, którem zeń wyłudził,
Dla Desdemony niby na prezenta.
Tak być nie może. Jeśli Kassyo żyje,
W dniu każdym jasna czynów jego piękność
Mnie szpetnym robi, a przytem, co gorsza,
Otello mógłby wszystko mu wyjawić.
On musi zginąć! Tak! Otóż nadchodzi.

(Wchodzi Kassyo).

Roderigo.  Chód mi ten znany; to on.

(Wybiega z zasadzki i uderza Kassya).

Giń, nędzniku!
Cios był mistrzowski, mógł być niebezpieczny,
Lecz karacena lepsza, niżliś myślał.
Spróbujmy teraz twojej!

(Walczą. Roderigo ranny upada).

Roderigo.  Ach, umieram!

(Wbiega Jago, rani Kassya w udo i wychodzi).

Kassyo.  O, jam kaleką na wieki! Ratujcie!

(Upada. — Wchodzi Otello w odległości).

Otello.  Głos Kassya! Jago dotrzymał mi słowa.
Roderigo.  O ja nikczemnik!
Otello.  Prawdę powiedziałeś.
Kassyo.  Zbójcy! ratujcie! światła! och, doktora!
Otello.  To on! Uczciwy, sprawiedliwy Jago,
Krzywd przyjaciela szlachetnem uczuciem
Uczy mnie — Duszko, kochanek twój zginął,
I twój los blizki! — Idę, nierządnico!
Precz z serca czary siane jej oczami!
Splamione przez cię łoże krew twa splami!

(Wychodzi. — Wchodzą: Gracyano i Lodowiko w odległości).

Kassyo.  Niktże nie przyjdzie? Och, zbójcy! ratujcie!
Gracyano.  Jakieś nieszczęście; to jest krzyk boleści!
Kassyo.  Ratujcie!
Lodowiko.  Słuchaj!

Roderigo.  O podlec nikczemny!
Lodowiko.  Dwa lub trzy jęki! Wszystko ciemność kryje;
Może to podstęp; zbyt jest niebezpiecznie
W tak malej liczbie za krzykiem tym śpieszyć.
Roderigo.  Niktże nie przyjdzie? Na śmierć mnie krew ujdzie!

(Wchodzi Jago z pochodnią).

Lodowiko.  Cicho!
Gracyano.  Z szablą i światłem ktoś w koszuli bieży.
Jago.  Kto tam? Kto wołał: zbójcy! na ratunek!
Lodowiko.  Nie wiemy wcale.
Jago.  Nic nie słyszeliście?
Kassyo.  Tu! tu! na Boga! Ratujcie! ratujcie!
Jago.  Kto to?
Gracyano.  Jak widzę, to chorąży wodza.
Lodowiko.  To on, zaprawdę; zuch to próbowany.
Jago.  Kto jesteś, co tak miłosiernie wołasz?
Kassyo.  O Jago, jestem raniony przez łotrów,
Ratuj mnie, ratuj!
Jago.  Drogi poruczniku,
Cóż to za łotry zbrodni tej sprawcami?
Kassyo.  Jeden z nich musi blizko tutaj leżeć,
Bo nie mógł uciec.
Jago.  O zdradzieckie łotry!

(Do Lodowika i Gracyana).

Kto idzie? Śpieszcie, śpieszcie tu na pomoc!
Roderigo.  Och, tu! ratunku!
Kassyo.  To jeden z nich, słyszysz?
Jago.  O podły zbójco! nędzny niewolniku!

(Przebija Roderiga).

Roderigo.  Przeklęty Jago! O ty psie nieludzki! (Umiera).
Jago.  Krwawi złodzieje! po nocy zabijać!
Jak głuche miasto! Ratujcie! ratujcie!
Kto idzie? mówcie; czy wróg, czy przyjaciel?
Lodowiko.  Po czynach naszysz zdołasz nas osądzić.
Jago.  Czy Lodowiko?
Lodowiko.  On sam.
Jago.  Śpieszcie, proszę!
Tu leży Kassyo przez zbójców raniony.

Lodowiko.  Kassyo?
Jago.  Mój bracie, co ci jest takiego?
Kassyo.  Och, noga moja rozcięta na dwoje!
Jago.  Uchowaj Boże! Hej światła, panowie!
Niech ranę jego owinę koszulą.

(Wchodzi Bianka).

Bianka.  Co się tu dzieje? Czyje to są krzyki?
Jago.  Czyje to krzyki?
Bianka.  O mój drogi Kassyo?
Mój słodki Kassyo! Kassyo! Kassyo! Kassyo!
Jago.  Ty nierządnico! Czyli się domyślasz,
Dobry Kassyo, kto cię mógł tak ranić?
Kassyo.  Nie.
Gracyano.  Z szczerym żalem w tym widzę cię stanie.
Właśniem cię szukał.
Jago.  Daj mi twą podwiązkę.
Tak. Gdyby można znaleźć gdzie nosidła!
Bianka.  Boże! on mdleje. Kassyo, Kassyo, Kassyo!
Panowie moi, mam powody mniemać,
Że ta szurgotka w zbrodni miała udział.
Cierpliwość, Kassyo! Przybliżcie się, proszę,
Dajcie pochodnię. Czy znam ja te rysy?
Ach, mój przyjaciel, drogi mój spółziomek,
Rodrigo! Lecz nie — tak — to on, Rodrigo!
Gracyano.  Wenetczyk?
Jago.  Tak jest. Czyli go pan znałeś?
Gracyano.  Czyli go znałem? ach!
Jago.  Signior Gracyano?
Przebacz mi, proszę. Te krwawe wypadki
Mej niegrzeczności niech tłomaczem będą.
Gracyano.  Rad ciebie witam.
Jago.  Jak się masz, Kassyo?
Prędzej, nosidła! nosidła!
Gracyano.  Rodrigo?
Jago.  Tak, on. O szczęście! otóż i nosidła!

(Wnoszą lektykę).

Niech go stąd dobrzy jacy ludzie wezmą;
Ja zamkowego poszukam chirurga.

(Do Bianki). Ty, mościa panno, oszczędź sobie pracy.
Ten, co tu leży, był mym przyjacielem;
Jakiż mu dałeś powód nienawiści?
Kassyo.  Żadnego w świecie; ja go nie znam nawet.
Jago  (do Bianki). Cóż to? bledniejesz? Wnieście go do domu!

(Wynoszą Kassya i Roderiga).

Panowie, chwilę! Zbladłaś, mościapanno?
Czy uważacie wzrok jej obłąkany?
Trwożysz się, ptaszku? Wnet usłyszym więcej,
Tylko uważnie raczcie spojrzeć na nią;
Czy spostrzegacie? Występek przez siebie
Dość jest wymowny — słów mu nie potrzeba.

(Wchodzi Emilia).

Emilia.  Co się tu stało, mężu, co się stało?
Jago.  Na Kassya napadł pośród nocy cieniów
Rodrigo z bandą nieodkrytych zbójców;
Rodrigo zginął, Kassyo ciężko ranny.
Emilia.  Ach, dobry, biedny, nieszczęśliwy Kassyo!
Jago.  Oto są skutki nierządnego życia.
Emilio, proszę, idź zapytaj Kassya,
Gdzie wieczór spędził. Co? Drżysz na pytanie?
Bianka.  Spędził go u mnie, lecz nie drżę dlatego.
Jago.  Spędził u ciebie? A więc pójdziesz ze mną.
Emilia.  Hańba ci, hańba, podła nierządnico!
Bianka.  Nie jestem wcale podłą nierządnicą,
Ale uczciwą, tak jak ty kobietą.
Emilia.  Jak ja? O zgrozo!
Jago.  Łaskawi panowie,
Idźmy o stanie Kassya się dowiedzieć.
Ty, aśćko, będziesz inną śpiewać piosnkę.
Do cytadeli spiesz co tchu, Emilio,
Panu i pani zdarzenie opowiedz!
Idźmy, panowie! (Na str.). Za krótką godzinę
Urosnę, albo bez nadziei zginę.

(Wychodzą).


SCENA II.
Sypialny pokój.
(Desdemona uśpiona w łóżku; wchodzi Otello z lampą i mieczem).

Otello.  Te mam powody, te mam, moja duszo!
Wy, czyste gwiazdy, nie pytajcie o nie!
Te mam powody! — Krwi jej nie przeleję,
Ani zadrasnę nad śnieg bielszej skóry,
Nad alabaster monumentów gładszej.

(Kładzie na stronę miecz).

Lecz musi umrzeć, albo innych zdradzi.
Zagaśmy światło, potem — zgaśmy światło.
Ty, lampo, jeśli twój zagaszę płomień,
Wzniecić go mogę, gdyby żal mi było,
Żem go przydusił; ale ciebie, lampo,
Najczulszy wzorze arcydzieł natury,
Jeżeli zgaszę, gdzie jest Prometeusz,
Który cię zdoła rozpalić na nowo?
Jeśli tę różę uszczknę raz z gałęzi,
Żywotnych soków nie zdołam jej wrócić,
I zwiędnąć musi. Na krzu ją powącham (całuje ją).
O słodki oddech, który, sprawiedliwość
Prawie przymusza, aby miecz strzaskała!
O, jeszcze jeden! Bądź tak, kiedy umrzesz,
Ja cię zabiję, potem kochać będę.
O, jeszcze jeden, jeden i ostatni!
Tak słodki nie był nigdy tak fatalny!
Ja płakać muszę; lecz to łzy okrutne.
Żal mój niebieski: uderza, gdzie kocha.
Ona się budzi.
Desdem.  Czy to ty, Otello?
Otello.  Ja, Desdemono!
Desdem.  Chcesz się spać położyć?
Otello.  Czyś wieczór twoje zmówiła modlitwy?
Desdem.  Zmówiłam, mężu.
Otello.  Jeśli, Desdemono,

Grzech jeszcze jaki przypominasz sobie,
Którego szczerą nie omyłaś skruchą,
To módl się teraz!
Desdem.  Niestety, mój mężu,
Co myślisz przez te słowa?
Otello.  Spiesz się tylko!
Odejdę na bok, bo nie chciałbym razem
Zabić twej duszy nieprzygotowanej;
Nie, broń mnie Boże, nie chcę duszy zabić!
Desdem.  Czy o zabiciu mówisz?
Otello.  O zabiciu.
Desdem.  Więc niech się niebo zlituje nade mną!
Otello.  Ja na to: Amen z głębi serca wtórzę.
Desdem.  Choć mówisz, ty mnie przecie nie zabijesz.
Otello.  Hm!
Desdem.  Lecz drżę jednak, bo śmierć niedaleka,
Gdy oczy twoje tak srogo się iskrzą.
Czemu drżę, nie wiem, bo się w sercu mojem
Niewinną czuję; lecz wiem, że drżę cała.
Otello.  Myśl o twych grzechach!
Desdem.  Chyba grzechem będzie
Miłość ku tobie.
Otello.  I dlatego umrzesz!
Desdem.  O jak okropnie ginąć dla miłości!
Niestety, czemuż tak przygryzasz wargi?
Cała twa istność drga od namiętności;
Wszystko strasznego coś tu zapowiada;
Lecz mam nadzieję, że nie mnie ta groźba.
Otello.  Milcz!
Desdem.  Będę, mężu. Lecz o co mnie skarżysz?
Otello.  Tą chustkę, którąm dał ci w upominku,
Którąm tak kochał, ty Kassyowi dałaś.
Desdem.  Nie, na me życie, nie, na duszę moją!
Poślej po Kassya, zapytaj go o to!
Otello.  O duszko, strzeż się, strzeż krzywoprzysięstwa;
Pomnij, że jesteś na śmiertelnem łożu!
Desdem.  Lecz ach! nie umrę jeszcze!
Otello.  Tak, natychmiast!

Więc szczerze wyznaj wszystkie grzechy twoje,
Bo przecząc jeden po drugim przysięgą,
Nie zdołasz zmienić silnych postanowień,
Które szaleją w mej śmiertelnej duszy.
Ty musisz umrzeć.
Desdem.  Zlituj się, o Boże!
Otello.  Ja mówię: Amen!
Desdem.  A i ty miej litość!
Nie obraziłam ciebie nigdy, nigdy!
Inną miłością nie kochałam Kassya,
Jak tą, na którą niebo przyzwoliło.
Jam mu żadnego nie dała podarku.
Otello.  Na Boga! Chustkęm w jego ręku widział.
Krzywoprzysięstwem serce me na kamień
Zmieniasz, przymuszasz, abym czyn mój nazwał
Morderstwem, gdy go brałem za ofiarę.
Widziałem chustkę!
Desdem.  Więc Kassyo ją znalazł.
Jam jej nie dała. Każ posłać po niego,
Niech prawdę wyzna.
Otello.  On już wyznał prawdę.
Desdem.  Co wyznał, panie?
Otello.  Że — że byłaś jego.
Desdem.  Jego i grzesznie?
Otello.  Tak.
Desdem.  Tego nie powie.
Otello.  Nie, usta jego zamknięte na wieki;
Uczciwy Jago zaradził już temu.
Desdem.  Wytłómaczona teraz trwoga moja.
On zginął?
Otello.  Gdyby każdy włosek jego
Na jego głowie udzielnem bił życiem,
Ma wielka zemsta wszystkieby pożarła.
Desdem.  Ach, on zdradzony, a jam jest zgubiona!
Otello.  Ha, nierządnico! przy mnie płaczesz po nim?
Desdem.  Wygnaj mnie, panie, lecz mnie nie zabijaj!
Otello.  Giń, nierządnico!
Desdem.  Pozwól mi żyć dzisiaj,

Zabij mnie jutro!
Otello.  Jeśli chcesz się bronić —
Desdem.  Choć pół godziny!
Otello.  Ani jednej chwili!
Desdem.  Choć daj mi zmówić modlitwę!
Otello.  Zapóźno! (dusi ją).
Cóż to za wrzawa? Czy jeszcze oddycha?
Chociaż okrutny, jestem miłosierny,
I nie chcę twoich przedłużać boleści.
Tak, tak!
Emilia  (za sceną). Hej, panie! mój panie! mój panie!
Otello.  Kto tam?
Emilia  (za sceną). Mój panie, pragnę mówić z tobą.
Otello.  Tak, to Emilia. Zaraz! Już skonała.
Chce pewno donieść mi o śmierci Kassya.
Krzyk tam był wielki. — Żadnego już ruchu.
Już jak grób cicha. — Mamże jej otworzyć?
Rusza się znowu? Nie. Co ja mam począć?
Gdy wejdzie, mówić z moją zechce żoną.
Z mą żoną? Jaką żoną? Nie mam żony!
O ty fatalna, ty straszna godzino!
Zda mi się teraz, że księżyc i słońce
Zaćmić się winny, a strwożona ziemia
Drżeć z przerażenia!
Emilia  (za sceną).Błagam cię, mój panie
Pozwól mi z sobą mówić!
Otello.  Zapomniałem.
O wejdź, Emilio! Ale czekaj chwilę.
Spuśćmy firanki (otwiera drzwi). Co cię tu sprowadza?
Emilia  (wchodząc). Jak tam okropne spełniono zabojstwo!
Otello.  Co? Kiedy? Teraz?
Emilia  Przed chwilą mój panie.
Wina księżyca, który bliżej ziemi
Toczy się dzisiaj, niż miał zwyczaj dawniej.
Nic też dziwnego, że ludzie szaleją.
Emilia  Kassyo młodego zabił Wenetczyka,
Rodriga.
Otello.  Zabił? Lecz i Kassyo zginął?

Emilia.  Nie, on nie zginął.
Otello.  Nie? Kassyo nie zginął?
Więc odstrojone jest, widzę, morderstwo,
I słodka zemsta ostre daje tony.
Desdem.  Zamordowana niewinnie! niewinnie!
Emilia.  Niestety! Co ten krzyk znaczy?
Otello.  Krzyk? Jaki?
Emilia.  Tam. Ha, niestety! to był krzyk mej pani.
Och! na ratunek! Pani, przemów jeszcze!
Przemów, o słodka pani, Desdemono!
Desdem.  Niewinną śmiercią ginę.
Emilia.  Kto cię zabił?
Desdem.  Nikt, nikt; ja sama. Bądź zdrowa! bądź zdrowa!
Poleć mnie męża mojego pamięci (kona).
Otello.  Jakto, i któżby miał ją zamordować?
Emilia.  Kto wie? Niestety!
Otello.  Lecz nie ja przynajmniej,
Wszak sama z ust jej wyznanie słyszałaś.
Emilia.  Tak powiedziała; prawdę zeznać muszę.
Otello.  Z kłamstwem na ustach poszła w piekła ogień:
Ja ją zabiłem!
Emilia.  Tem czystszym aniołem
Ona, czarniejszym dyabłem ty, morderco!
Otello.  Żyła nierządnie, była mi niewierną.
Emilia.  Ty ją potwarzasz, a sam dyabłem jesteś.
Otello.  Jak fale wody była mi fałszywą.
Emilia.  A ty jak ogień jesteś popędliwy,
O fałsz ją skarżąc. Ona była wierną
Jak niebo.
Otello.  Kassyo posiadał ją. Jaga
Pytaj się o to. Niechaj się zapadnę
Głębiej niż piekła dno, jeślim ją zabił
Bez ważnych przyczyn! Twój mąż wie o wszystkiem.
Emilia.  Mój mąż?
Otello.  Tak, mąż twój.
Emilia.  Że była niewierną?
Otello.  Niewierną z Kassyem. Gdyby wierną była,
A Bóg mi drugi taki świat ulepił,

Z nieskażonego dyamentu cały,
I takbym w zamian dać jej nie chciał.
Emilia.  Mąż mój?
Otello.  Twój mąż. On pierwszy odkrył mi rzecz całą.
Uczciwy człowiek, co się z serca brzydzi
Szlamem, sromotne kryjącym występki.
Emilia.  Mój mąż?
Otello.  Dopókiż powtarzać ci muszę;
Tak jest, tak, mąż twój.
Emilia.  Droga moja pani,
Czemuż łotrostwo miłość oszukało!
Mój mąż powiedział, że była niewierną?
Otello.  On, mąż twój, mówię. Czy mnie nie rozumiesz?
Twój mąż, przyjaciel mój, uczciwy Jago.
Emilia.  Jeśli tak mówił, niechaj po pół grama
Co dzień przeklętej jego duszy gnije!
Kłamca bezczelny! Zbyt tylko kochała
Swój lekkomyślny wybór a potworny.
Otello.  Ha!
Emilia.  Rób, co zechcesz. Ten czyn twój okrutny
Nie więcej nieba wart, jak ty jej serca!
Otello.  Milcz! dla twojego dobra ci to radzę.
Emilia.  Krzywdzić mnie nie masz połowy tej siły,
Którą ja czuję do zniesienia krzywdy.
O głupcze! głupcze! plugawy i głupi,
Szydzę z twej szabli! Czyn odkryję światu,
Choćbym dwadzieścia razy miała zginąć.
Ratujcie! Murzyn zabił panią moją!
Ratujcie! Zbójcy!

(Wchodzą: Montano, Gracyano i Jago).

Montano.  Cóż to, generale?
Emilia.  Dobrze, żeś przyszedł. Jago, coś ty zrobił,
Że ludzie zbrodnie swe na grzbiet twój kładą?
Gracyano.  Co się tu stało?
Emilia.  Jeżeliś jest mężem
Zaprzecz, o zaprzecz temu zbrodniarzowi,
Który śmie mówić, iż od ciebie słyszał,
Że żona jego była mu niewierną.

Ja wiem, żeś tego nie powiedział, Jago,
Boś nie jest łotrem. Odpowiedz mi Jago,
Serce me pełne!
Jago.  Mówiłem, com myślał;
Nie powiedziałem ani słowa więcej,
Jak sam mógł stwierdzić i za prawdę uznać.
Emilia.  Lecz, Jago, czy mu powiedziałeś kiedy,
Że mu niewierną była?
Jago.  Powiedziałem.
Emilia.  Podłe, piekielne powiedziałeś kłamstwo,
Zbrodnicze kłamstwo, na duszę przysięgam!
Niewierna z Kassyem! Z Kassyem powiedziałeś?
Jago.  Tak, mościapani; kiełznaj tylko język!
Emilia.  Mam kiełznać język? Muszę, muszę mówić!
Zabita pani na łożu tem leży.
Wszyscy.  Uchowaj Boże!
Emilia.  A twoje raporta
Stały się tego morderstwa powodem.
Gracyano.  Potworna prawda!
Montano.  Okropny uczynek!
Emilia.  Pojmuję teraz — myślę — widzę — zbrodnia!
Zaraz myślałam — zabiję się z żalu!
O zbrodnia! zbrodnia!
Jago.  Czy straciłaś rozum?
Wyjdź stąd natychmiast i do domu wracaj!
Emilia.  Dobrzy panowie, pozwólcie mi mówić.
Mą powinnością słuchać go — nie teraz.
Już nigdy może do domu nie wrócę.
Otello.  Och! och! och! (pada na łóżko).
Emilia.  Wij się i rycz wśród rozpaczy,
Boś zamordował najsłodszą niewinność,
Co kiedykolwiek na ziemi tej żyła!
Otello.  Była niewierną! Ledwo cię poznałem,
Stryju; patrz, oto twoja synowicą.
Ta dłoń jej żywot przed chwilą przecięła.
Czyn się wam zdaje czarny i okrutny.
Gracyano.  O Desdemono moja biedna, teraz
Cieszę się z tego, że ojciec twój umarł!

Ślub go twój zabił, ciężki żal po tobie
Nie życia jego na dwoje rozerwał.
Widok ten pewno w rozpaczby go pchnął,
Anioła stróża odkląłby od siebie
I w potępieńców rzucił się gromady!
Otello.  O, to okropnie! Lecz Jago wie dobrze,
Że z Kassyem tysiąc razy dokonała
Sprośnego czynu. Sam Kassyo to wyznał,
A ona, w jego uczynków nagrodę,
Dała mu mojej miłości zadatek,
Który ja w Kassya sam widziałem ręku.
Była to chustka niegdyś mojej matce
Przez ojca dana.
Emilia.  Niebieskie potęgi!
Jago.  Idź! milcz!
Emilia.  Ja milczeć? o nigdy! o nigdy!
Jak wiatr północny wolna mówić będę;
Niechaj powstaną przeciw mnie niebiosa,
Ziemia i piekło, i tak mówić będę!
Jago.  Roztropność, radzę, a wracaj do domu.
Emilia.  Nie. (Jago chce ją sztyletem uderzyć).
Gracyano.  Wstydź się! Jakto, miecz przeciw kobiecie?
Emilia.  Głupi Murzynie, przypadkiem znalazłam
Tę twoją chustkę i dałam mężowi,
Bo często, długo, uroczystą prośbą,
Większą niż warta podobna drobnostka,
Błagał, zaklinał, abym ją ukradła.
Jago.  Precz, nierządnico!
Emilia.  Dała ją Kassyowi?
Jam ją znalazła i mężowi dała.
Jago.  Kłamiesz, nędznico!
Emilia.  Nie kłamię, Bóg widzi!
Nie, nie, panowie! Podły rozbójniku!
Co miał z tak dobrą żoną taki głupiec,
Co miał spólnego? (Jago przebija Emilię i ucieka).
Otello.  O czyliż w niebiosach
Pocisków niema? Na co są pioruny?
O łotr nikczemny!

Gracyano.  Kobieta upada:
Niema wątpienia, on żonę swą zabił.
Emilia.  Zabił. Połóżcie mnie przy pani mojej.
Gracyano.  On uszedł, ale żonę zamordował.
Montano.  Ha, łotr nikczemny! Zachowajcie oręż,
Który z Murzyna dłoni odebrałem.
Drzwi te obsadźcie; niechaj wprzódy zginie,
Nim próg przestąpi; ja biegnę tymczasem
Za tym zbrodniarzem, za tym potępieńcem.

(Wychodzą: Montano i Gracyano).

Otello.  Nie mam odwagi; lada dzieciuch może
Miecz mi odebrać; lecz dlaczegóż honor
Chwilą ma przeżyć straconą uczciwość?
Niech ginie wszystko!
Emilia.  O pani, o pani,
I cóż nam twoja piosenka wróżyła?
Czy mnie ty słyszysz? Niech będę łabędziem,
Niech w pieśni skonam! O wierzbo zielona!
Murzynie, słuchaj, ona była czystą;
Srogi Murzynie, ona cię kochała;
Jak prawdę mówię, niech Bóg mnie tak zbawi!
Mówię, co myślę — umieram! umieram! (Kona).
Otello.  Mam tu miecz drugi; hiszpańska w nim klinga,
A w lodowatej hartowana wodzie.
Mam go. Mój stryju, muszę wyjść z tej izby.
Gracyano  (za sceną). Strzeż się, bo drogo twój przypłacisz zamiar.
Jesteś bezbronny, musisz uledz sile.
Otello.  A więc przyjdź do mnie na chwilę rozmowy,
Lub z gołą ręką rzucę się na ciebie.
Grac.  (wchodząc). Co chcesz?
Otello.  Czy widzisz miecz w mojej prawicy?
Nigdy przy męskim nie wisiała boku
Wierniejsza klinga. Wierz mi, dnie widziałem,
W których tą dłonią i tą dobrą szablą
Przez więcej zawad przerąbałem drogę,
Niźli dwadzieścia razy piersi twoje.
Lecz próżna chwalba! Kto swój los przemoże?
Nie tak jest dzisiaj. Nie lękaj się miecza,

Bo tu jest koniec, tu cel mych podróży,
Dla żagli moich tu port jest ostatni.
Czemu się cofasz? Daremna obawa;
Zwróć wiotką trzcinę ku piersiom Otella,
A on ustąpi. Gdzież pójdzie Otello?
Jakże wyglądasz teraz, Desdemono,
Kobieto pod złą urodzona gwiazdą?
Jak twe osłonki blada! Tam, w dniu sądu,
Twój widok z niebios duszę moją strąci
I czartom wyda. O dziewico moja,
Zimnaś jest, zimna tak jak twoja czystość!
O niewolniku przeklęty! Szatanie,
Odpędź mnie od tej niebieskiej postaci,
Wiatrem mnie miotaj, siarką pal me ciało,
Rzuć mnie w ocean ognia płynącego!
O Desdemono! Desdemono moja!
Umarła! o! o!

(Wchodzą: Lodowiko, Montano, Kassyo niesiony na krześle, Oficerowie, Jago pod strażą).

Lodowiko.  Gdzie ten szalony, nieszczęśliwy człowiek?
Otello.  Jam jest, co niegdyś zwałem się Otello.
Lodowiko.  A gdzie ta żmija? Przywiedźcie tu łotra.
Otello.  Patrzę na stopę jego — lecz to bajka[4].
Jeśliś jest dyabłem, nie zdołam cię zabić. (Rani Jaga).
Lodowiko.  Miecz mu odbierzcie!
Jago.  Tylkom jest raniony.
Otello.  Cieszę się z tego. Bodajeś żył długo!
Bo śmierć, mem zdaniem, jest błogosławieństwem.
Lodowiko.  O ty, Otello! niegdyś tak szlachetny,
Zgubiony podłą niewolnika sztuką,
Jak cię mam nazwać?
Otello.  Daj mi, jeśli zechcesz,
Honorowego mordercy nazwisko,
Bo mną kierował honor nie nienawiść.

Lodowiko.  Ten nędznik zbrodnię swą po części wyznał.
Czy z nim o Kassya śmierć się ułożyłeś?
Otello.  Tak jest.
Kassyo.  Do tego, drogi generale,
Nigdy ci żadnych nie dałem powodów.
Wierzę ci, Kassyo, i przebacz mi, proszę.
Zapytaj teraz tego pół-szatana,
Czemu me ciało i duszę uwikłał?
Daremno pytać; co wiecie już, wiecie,
Odtąd z ust moich słowa nie usłyszysz.
Lodowiko.  Jakto, ni słowa jednego modlitwy?
Gracyano.  Czekaj, męczarnie otworzą ci usta.
Otello.  Najlepiej zrobisz.
Lodowiko.  Potrzeba, Otello,
Abyś zrozumiał cały bieg wypadków;
Nie znasz go jeszcze. Oto są dwa listy,
Wzięte z kieszeni zmarłego Rodriga.
Jeden z nich mówi, że morderstwo Kassya
Miało być dziełem ręki Roderiga.
Otello.  O podły zbójca!
Kassyo.  Nikczemny poganin!
Lodowiko.  Drugi list, przy nim także znaleziony,
A zda się w wielkim napisany gniewie,
Miał być do tego wyprawiony łotra,
Ale, jak sądzę, widział się z nim Jago,
I wybuch gniewu umiał załagodzić.
Otello.  O ty nędzniku! Lecz wytłomacz, Kassyo,
Jak otrzymałeś chustkę mojej żony?
Kassyo.  Przypadkiem w mem ją znalazłem mieszkaniu,
A i sam Jago przed chwilą nam wyznał,
Że tam dla własnych podrzucił ją celów,
I celów dopiął.
Otello.  Głupcze! głupcze! głupcze!
Kassyo.  W Rodriga liście znajduje się ustęp,
W którym Jagowi surowo wyrzuca,
Że go podmówił, aby gniew mój drażnił
W tej nocy, która nieszczęść mych początkiem.
Z pozornej śmierci rozbudzony wyznał,

Że gdy mnie ranił, na podszepty Jaga,
Jago mu zdradnie cios śmiertelny zadał.
Lodowiko.  A teraz musisz pójść z nami, Otello,
Bo ci odjęta władza i dowództwo;
Gubernatorem Cypru Kassyo teraz.
Jeśli męczarnie jakie nowe, długie,
Odkryje twórczy okrucieństwa przemysł,
Na tym nędzniku pierwszą znajdą próbę.
Otello, jesteś teraz naszym więźniem,
Aż o naturze twojego występku
Senat się dowie. Spieszmy się, czas nagli.
Otello.  Stój, jedno słowo, zanim się oddalisz.
Wie senat, żem mu nieraz służył wiernie.
Nie mówmy o tem. Błagam cię, w twych listach,
Opowiadając te straszne wypadki,
Mów o mnie tak jak jestem; nic nie ujmij,
Lecz nic nie dodaj przez złośliwość serca.
Mów, że niemądrze, ale zbyt kochałem;
Obcy zazdrości, gdy ją raz uczułem,
Ostateczności dosiągnąłem granic;
Że jak Indyanin głupi odrzuciłem
Perłę niż całe jego plemię droższą;
Że oczy moje, choć do łez niezwykłe,
Roniły krople jak arabskie drzewa
Gummy woniące. Wszystko to opowiedz,
A dodaj potem, że niegdyś, w Alepie,
Złośliwy Turek, z turbanem na głowie,
Szydził z Wenecyi, krzywdząc jej mieszkańca,
Jam za kark chwycił psa obrzezanego
I tak go skarcił! (Przebija się).
Lodowiko.  O krwawa godzino!
Gracyano.  Daremne wszystkie nasze polecenia.
Otello.  Jam cię całował w śmierci twej godzinie,
Niech teraz duch mój z całunkiem wypłynie! (Umiera).
Kassyo.  Tegom się lękał, bo wielkie miał serce;
Ale sądziłem, że bez broni został.
Lodowiko  (do Jaga). Ty psie spartański, sroższy niźli wściekłość,
Niż głód, powietrze, niźli morza fale,

Patrz na tragiczny łoża tego ciężar!
To dzieło twoje; widok wzrok zatruwa.
Spuśćcie zasłonę. A teraz, Gracyano,
Na ciebie spada fortuna Otella;
Zabierz dziedzictwo. Ty, gubernatorze,
Ukarzesz zbrodnię piekielną nędznika;
A niech męczarnie będą srogie, długie.
Ja sam pośpieszę w senacie się stawić,
By smutne dzieje smutnem sercem prawić.

(Wychodzą).









  1. Wiersz może także znaczyć: Chciała, by Bóg ją takim mężem stworzył.
  2. Sokolnik puszczał sokola pod wiatr; ptak bowiem z wiatrem puszczony zwykle nie wracał. Jeśli więc sokolnik chciał się go pozbyć, puszczał go z wiatrem, a był prawie pewny, że go więcej nie zobaczy.
  3. Mandragora, pokrzyw, roślina, o której cudowne rozpowiadano rzeczy. W opinii ludu, między tysiącami własności, przypisywano jej także własność opium.
  4. Wedle mniemania ludu, dyabła pod ludzką postacią zdradza końskie kopyto lub kurza stopa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.