Macocha (de Montépin, 1931)/Tom II/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Macocha |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Sz. Sikora |
Miejsce wyd. | Warszawa — Kraków — Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Marâtre |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Do sylwetki Joachima Touret, którą naszkicowaliśmy wyżej, należy dodać, iż był dobrze zbudowany i ubierał się z pewną elegancją. Zapewne, trudno go było wziąć za światowca, ale jego zachowanie się i manjery dozwalały przypuszczać w nim finansistę, dbałego o swą powierzchowność, i którego interesa idą bardzo dobrze.
Wszedłszy z uśmiechem na ustach, uścisnął z uniżeniem rękę Daumonta i rzekł:
— Pan naczelnik uczyni mi zaszczyt wezwaniem...
— Tak, kochany panie Touret.
— Czy jestem potrzebnym?... Sprawa służbowa?...
Robert Daumotnt odpowiedział wymijająco:
— Sprawa bardzo ważna, trudna i wymagająca wielkiej roztropności i gorliwości.
Touret skłonił się z udaną skromnością, był bowiem przekonany o swej wartości.
— Siadaj pan — ciągnął dalej Daumont — pomówmy...
Mioduś usiadł na krześle obok i rzekł:
— O cóż to chodzi? Jaka intryga polityczna, czy może spisek przeciwko rządowi? Czy są jakie poszlaki, czy może jaka nowa grupa socjalistów?
— Na ten raz nie to, chwała Bogu.
— Więc cóż?
— Zaraz panu wyjaśnię, uprzedzam tylko, że jest to moja sprawa osobista — i powiedziawszy to, wyjął z szufladki fotografję i wręczył ją ajentowi.
Touret utkwił w nią wzrok, niebieskie jego oczy zabłysły ogniem i po chwili rzekł: Na honor! oto piękna twarz... wspaniała!... Wiele w mem życiu widziałem pięknych, ale takiej, nigdy! A niech pan naczelnik mi wierzy, znam się na tem... mam słabość do pięknych kobiet. Ale i fotograf artysta... co za oświetlenie! Czy ta młoda osoba należy może do spisku? Jeżeli tak, to musi być bardzo niebezpieczną...
— Nie zgadłeś pan — odrzekł Robert, postanowiwszy otwarcie powiedzieć wszystko ajentowi, który był zbyt zręcznym, ażeby wkrótce nie miał dowiedzieć się prawdy. — To fotografia mojej córki.
— Ach! ach! córki pańskiej... Winszuję — rzekł Mioduś, przypatrując się jej znowu. — Cudownie piękna! Musi mieć zapewno wiele konkurentów. Ile też ma lat?..
— Siedemnaście...
— Wiek, w którym pączek różany rozchyla listki!.. w którym rozwijający się kwiat wydaje najprzyjemniejszy zapach... Ale przypuszczam, iż wezwał mnie pan naczelnik nie dla tego, by mi pokazać porttret tej królowej piękności i kazać mi ją podziwiać.
— Pokazałem go dlatego, byś pan zapamiętał jej rysy.
— Nie zapomnę ich. Od pierwszego rzutu oka rozpoznam je wszędzie.
— Oto właśnie chodzi, prośba bowiem moja polega na odszukaniu mego dziecka.
Touret wyprostował się ze zdziwienia.
— Odszukaniu!... — powtórzył.
— Tak.
— Nie pojmuję... czy mam przez to rozumieć że córka pańska zabłąkała się?
— Nie... Teresa dzisiaj w nocy uciekła i domu rodzicielskiego.
— Smutna rzecz — rzekł ajent tonem baleśnege ździwienia.
— Okropna. Ja i żona moja takieśmy ją ukochali! Pojmujesz pan naszą rozpacz.
— Nic dziwnego...
— W cierpieniu mojem pomyślałem o panu. Wiem, że jesteś ojcem i ojcem dobrym; powiedziałem więc sobie, że mogę ci więcej zaufać jak każdemu innemu, i że zachować tajemnicę mojej hańby...
— I dobrze pan uczynił... może pan rachować na mnie. Nie zawiodę pańskiego zaufania... proszę tylko o szczegóły.
— Oto one. — I Robert Daumont opowiedział wszystkie okoliczności znane czytelnikom.
Touret słuchał z natężona uwagą.