Maja Liza/Pastor ze Svartsjö

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Maja Liza
Podtytuł Romans
Rozdział Pastor ze Svartsjö
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia Concordia Sp. akc.
Miejsce wyd. Lwów — Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Liljecronas hemland
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PASTOR ZE SVARTSJÖ.

Nadszedł sylwestrowy dzień. Przed południem wetknął pastor głowę przez uchylone drzwi kuchenne i spytał:
— Cóż się stało z małą Norą? Nie widziałem jej na torze saneczkowym. Czyż ma siedzieć, jak wy wszystkie od rana do wieczora w izbie?
Pytał o nią. Pierwszego zaraz dnia przybycia do Löwdali wziął ją z sobą i wyszukał jej w wozowni sanki. Od tego czasu napominał ją codziennie, by używała ruchu i saneczkowała przez czas pewien.
Skorzystał ze sposobności, by pożartować z klucznicą i dziewczętami.
Otrzymał odpowiedź, że mała uganiałaby niezawodnie z sankami po polu, gdyby nie to, iż przybyła jej matka zobaczyć, co z nią słychać. Marit udała, się do obory, a Nora poszła z nią.
Pastor wyszedł z kuchni, zamknął drzwi i pomyślawszy chwilę, ruszył również ku stajni.
Zebrane w kuchni dziewczęta śledziły go przez okno. Od czasu choroby w jesieni wyglądał staro i nikle, mimo to jednak wiedzieli wszyscy, że musi pogawędzić z każdym, kto zjawił się na plebanji.
Minęło jednak sporo czasu, zanim mógł zobaczyć się z Marit z Koltorpu. Naprzód zaszedł mu drogę długi Bengt i zawiadomił, że człowiek pewien przyprowadził chorego konia i pyta, czy pastor mógłby coś zaradzić.
Po skończeniu sprawy z chorym koniem, zjawili się dwaj chłopi ze sprawą spadkową i zażądali, by pastor rozstrzygnął, ile się któremu z nich po sprawiedliwości należy, tak by można było uniknąć stawania w sądzie.
Po dobrej ledwo godzinie mógł zaprosić pogodzonych na szklankę wina.
Przez cały ten czas mała Nora siedziała w ciemnym kątku stajni i paplała z matką. Matka usiadła na stołku dójki, a braciszek zajął miejsce na kolanach siostry. Radował się wielce, że ją widzi i puścić nie chciał, ni na chwilę.
Matka i brat do dziś przebywali u wuja w Nykofie. Teraz wracali właśnie do domu, ale obrali dłuższą drogę, przez Löwdalę, umyślnie by zobaczyć, co się dzieje z Norą.
Dziewczyna uradowała się widokiem matki, wchodzącej do kuchni, jak nigdy może jeszcze w życiu. Jawiła się w samą porę, by jej dać pomoc w wielkiem strapieniu.
Gdy przybyły do stajni, musiała jej matka przedewszystkiem objaśnić, jak ma rozumieć nową bajkę o Śnieżce, której wysłuchała w ciągu dwu nocy, a której treść mimo woli odnosiła do Maji Lizy.
Opowiedziała wszystko, jak najlepiej umiała, a matka, pomilczawszy długą chwilę, tak rzekła:
— Nie przypuszczały widocznie, że masz tyle rozumu, by pojąć co mówią. Teraz jednak, gdyś pojęła, musisz pokazać, iż masz rozum przez zamilczenie o wszystkiem.
Ale mała Nora miała coś więcej jeszcze na sumieniu.
Wczoraj przed południem przyszła do niej pastorowa. Wyglądała pogodnie, uśmiechała się życzliwie i spytała, czy jej się tu podoba i czy nie tęskni za domem.
Odrzekła, że jej się na plebanji bardzo podoba, że jej dobrze, a ponad wszystko kocha kury.
— Tak? — powiedziała pastorowa ze śmiechem. — Czyż niema jeszcze kogoś na plebanji, kogo byś kochała?
— Kocham jeszcze mamzel Maję Lizę! — odparła dziewczynka.
Na to roześmiała się znowu pastorowa i spytała, czemu właśnie Maję Lizę kocha.
— Bo mi opowiada różne śliczne rzeczy.
— Ach tak? — ozwała się. — A czy nie wiesz, skąd zna te śliczne rzeczy, które ci opowiada?
— Pewnie z książek, które czytuje po nocach! — wyznała dziewczynka.
— Więc czytuje po nocach? — zdziwiła się. — Pewnie zapala do czytania łuczywo?
— O nie! — zawołała Nora. — Zapała świecę, sama to widziałam nieraz.
Gdy noc zapadła i Maja Liza udały się wraz z Norą spać, przyszła pastorowa do komory, gdzie już leżały w łóżkach, i zabrała świecę z lichtarzem.
Gdy się całkiem uciszyło, wstała pastorówna i sięgnęła do szafki zegara, gdzie miała schowane świeczki łojowe. Potem wyśliznęła się do kuchni, rozdmuchała węgiel na ognisku, zapaliła świeczkę i wróciwszy wzięła się do czytania. Maja Liza miała w Upsali brata, który pisywał poezje i przysyłał jej, wiedząc że je lubi niezmiernie. Tych to wierszy uczyła się po nocach na pamięć.
Musiało to być coś bardzo pięknego, co czytała, gdyż nie zwróciła uwagi na uchylające się drzwi kuchni i nie podniosła oczu, aż przed nią stanęła pastorowa, która wyciągnęła rękę i zabrała światło.
— Chcesz nas pewnie wszystkich puścić z torbami? — rzekła gniewnie. — Po całych nocach wypalasz świece! Mów zaraz, skąd je masz?
— To nie wasza świeca, matko! — odparła.
— Czy moja czy nie moja, postaram się przeszkodzić ci w niweczeniu dobytku! Nauczę cię, co znaczy kara za rozrzutność!
To rzekłszy wyszła, ale zaraz wróciła z kawałkiem płótna w ręku.
— Skoro już spać nie możesz i chcesz coś robić po nocach, — powiedziała — róbże przynajmniej coś użytecznego! Oto ta mereżka wokoło musi być do rana gotowa!
Wyszła, a biedna Maja Liza musiała siedzieć przez całą noc przy robocie.
Nora nie zamknęła oczu do świtu. Czuła się nieszczęśliwą z powodu, że zdradziła, iż Maja Liza czytuje po nocach.
Dlatego tak się uradowała przybyciem matki.
Ach, nie przeżyłaby chyba tego, by się pastorówna wszystkiego dowiedziała, nie mogła sobie dać rady i prosiła matki, by ją zaraz zabrała do domu, gdyż na plebanji za nic dłużej nie zostanie.
Matka perswadowała jej, jak umiała, ale dziewczyna nie chciała słuchać i upierała się twierdząc, że woli chłód i głód w domu, niźli by do niej żal miała Maja Liza.
Ale matka oświadczyła, że zostać musi. Dodała, że potworna baba niedługo już będzie sobie pozwalała na okrucieństwa, bo ona sama pomówi o wszystkiem z pastorem, który jej uwierzy na pewno, ponieważ zna ją zdawiendawna.
W tej chwili wskazał malec ku drzwiom i powiedział, że ktoś tam stoi.
Matka i Nora obejrzały się i zobaczyły stojącego w cieniu, w odległości kilku zaledwie kroków pastora. Oparty był o ścianę i nie ruszał się wcale.
Przeraziły się bardzo i żadna nie miała odwagi wstać, by go pozdrowić. Kiedyż mógł nadejść i ileż mógł wysłuchać?
— Marit, daj mi swój stołek! — rzekł słabym głosem.
Co prędzej podała mu Marit mały stołeczek, na który padł ciężko.
— Nie wołaj nikogo! — powiedział. — To jeno zawrót głowy. Wiesz przecież, że zdawna cierpię na to.
Obie razem stały przed nim bezradne, a Marit dziwowała się, widząc jak źle i staro wygląda. Nie dostrzegła tego podczas uczty świętalnej w Nyhofie, teraz jednak zauważyła z przerażeniem jego chudość i upadek sił.
— To nic niebezpiecznego! — powiedział. — Przydarza mi się tylko coraz to częściej. Już po mnie, Marit, rozumiesz?
Po krótkiej jednak chwili wstał.
— Nie wspominaj o niczem na plebanji! — zalecił i wyszedł ze stajni powoli, zgarbiony, wlokąc nogi za sobą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Franciszek Mirandola.