<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Marja Wisnowska
Podtytuł W więzach tragicznej miłości
Wydawca „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Data wyd. 1928
Druk „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W CERKWI

— Bartenjew więc uważa mnie za swą narzeczoną... a Myszuga nie chciał słuchać żadnych tłomaczeń i po straszliwej scenie, odszedł, obrzuciwszy stekiem wyrzutów i słów obelżywych... kończyła smutne sprawozdanie Wisnowska, gdy nazajutrz, wskutek rozpaczliwego listu, odwiedziła ją przyjaciółka. — Doprawdy, tak zgnębiona jestem, iż myśli zebrać nie mogę...
— Uspokój się kochana Maniu, nie przejmuj się tem tak okropnie. Myszuga ochłonie, dobrze wszystko rozważy i powróci, aby cię przeprosić za swe postępowanie... Zrozumie, jak dalece działał niesprawiedliwie... pod wpływem uniesienia i gniewu...
— Nie wiem. Pisałam doń dwa listy. Pozostały bez odpowiedzi!
— Zapewnie dlatego nie dał odpowiedzi, że się wstydzi swego brutalnego zachowania. Oj, mężczyźni są już tacy, że skoro nam dokuczą, udają jeszcze obrażonych!
A gdy panna Julja ujrzała po tym aforyźmie cień uśmiechu na twarzy Wisnowskiej, pocieszała dalej:
— Olek jest gwałtowny, podejrzliwy, zazdrosny, ale w gruncie, złote to serce... Bądź dobrej myśli... powróci, powróci... a może nawet obecnie medytuje nad jakim sposobem, aby uwolnić cię od huzara...
— Ach, gdyby tak było, jak mówisz! — westchnęła.
Może udałoby się przyjaciółce całkowicie pokrzepić na duchu aktorkę, gdyby nagle nie ozwał się dzwonek u wejściowych drzwi.
— Masz! — zawołała z przestrachem. — Nieszczęście moje idzie, Bartenjew idzie! Nowe przejście mnie czeka, gdy zobaczy, iż połamała się obrączka...
— Co mu powiesz?
— Nie wiem, doprawdy nie wiem! Czuję, iż za chwilę oszaleję! — skarżyła się, trąc bezradnie czoło. — Toć ja tych wszystkich awantur nie przeniosę!... Tylko nie opuszczaj mnie, Julo, prosiła, on przy tobie będzie się krępował... jeśli pozostanę sama... na śmierć mnie zadręczy.
Istotnie, po chwili wszedł kornet z olbrzymim bukietem w ręku i po uprzejmem przywitaniu się z paniami, doręczywszy kwiaty Wisnowskiej, oświadczył, zwracając się w stronę panny Kruziewicz.
— Wie pani, jakie mnie spotkało wielkie szczęście! Panna Marja zgodziła się zostać moją żoną!
— Słyszałam o tym doniosłym fakcie! — uśmiechnęła się panna Julja.
— Wczoraj z radości mało nie oszalałem! Cały pułk napoiłem, choć nikt nie wiedział o co chodzi, bo musimy nasze zaręczyny jakiś czas trzymać w tajemnicy ze względu na moją rodzinę. Z panią tak swobodnie rozmawiam, bo wiem, że moja narzeczona niema przed nią sekretów! Ale pozatem nikomu ani słowa! Sam o dyskrecję proszę!
— Rozumiem najzupełniej! — potwierdziła myśląc, iż choć to jest szczęście w nieszczęściu, że Bartenjew nie może rozgłaszać wiadomości.
— Stawiłem się tedy, aby zaproponować przejażdżkę po Łazienkach. Wiem, że panna Marja lubi spacery i chciałem jej zrobić przyjemność! Ale — dodał nagle, spojrzawszy na dłoń artystki — co się stało z pierścionkiem?
— Zły omen, panie Aleksandrze — odparła spokojnie — upadł mi wczoraj na podłogę i pękł! Snać losy nie chcą naszej miłości!
— Hm! Nie bądźmy przesądni! roześmiał się huzar, nie dając poznać po sobie, jaką przykrość sprawiła mu nieoczekiwana wiadomość. — Kupimy inną! Twarda musiała być podłoga! — rzekł po chwili, spoglądając na kawałki pierścionka, które mu pokazywała Wisnowska i kiwając głową dwuznacznie.
— Więc jedziemy do Łazienek? — przerwała niebezpieczną rozmowę Wisnowska — Jula! Jedziesz z nami oczywiście!
— Z miłą chęcią! — odparła, widząc jak rozpaczliwe znaki daje jej przyjaciółka.
Panie włożyły kapelusze i narzutki i po chwili cała trójka mknęła w powozie w stronę Belwederu. Aktorka udawała humor, nie chcąc być nagabywaną raz jeszcze o obrączki i od czasu do czasu śmiała się sztucznie, udając śmiech przez łzy. Również Bartenjew nie chmurzył się i był pozornie w jaknajlepszem usposobieniu. Objechano parokrotnie Łazienki a kornet skierowawszy pojazd w stronę, gdzie mieścił się pałacyk, przeznaczony na oficerskie mieszkania, wskazywał okna swej siedziby, informował o zwyczajach pułkowych, huzarskich kawałach i wybrykach kolegów. Poczem zaproponował ze względu na wczesną porę, przejażdżkę na miasto, również łaskawie zaakceptowaną przez panie. Pojechano tedy w stronę Czerniakowa i zawrócono dopiero, gdy jęło się zmierzchać.
— Wszystko dziś paniom pokazałem — mówił kornet, gdy w drodze powrotnej znów przejeżdżali koło koszar — chyba za wyjątkiem naszej cerkiewki pułkowej! A szkoda, ciekawa!
— Nigdy nie byłam w cerkwi! — wyrwało się Wisnowskiej. — Jak tam wygląda?
— Bardzo łatwo się przekonać!
Zatrzymał powóz przed otwartym kościołkiem, w którym migało słabe światełko.
— Wysiadamy?
— Ja chętnie! — zawołała aktorka, lubiąca nowe wrażenia. A ty Julo, zostajesz?
— Zaczekam! Nie nęci mnie cerkiew!
Oficer wraz z artystką weszli do świątyni. Panujący wewnątrz świątyni chłód, półmrok i grobowa cisza tworzyły nastrój bardzo posępny. Światełko wiszącej przed obrazem lampki rzucało mgliste promienie na wewnętrzne kolumny i stojący pośrodku katafalk.
— Chodźmy stąd! — rzekła Wisnowska, przejęta dziwnym jakimś lękiem, lecz Bartenjew ująwszy ją dość silnie pod rękę, poprowadził na środek cerkwi i szybkim ruchem podniósłszy całun do góry, ukazał jej leżące tam zwłoki zmarłego, brodatego mężczyzny z nawpół przywartemi powiekami.
— Patrz! — rzekł — i ja tak będę wyglądał po śmierci...
Dreszcz przerażenia wstrząsnął artystką i nie mogąc zapanować nad sobą, z krzykiem niemal wyrwała się z rąk jego i wybiegła do oczekującej na dworze kuzynki.
— Poco, poco on to zrobił? — mówiła, wskazując na Bartenjewa, który podążał wślad za nią. — Wyobraź sobie... tam stoi katafalk a na nim leży trup, takiego strasznego, brodatego mężczyzny... Brr... to okropne...
W rzeczy samej, w kapliczce, znajdowały się zwłoki zmarłego wachmistrza grodzieńskich huzarów, o czem Bartenjew wiedział doskonale. Również Bartenjew doskonale wiedział, w jakim tam celu zaprowadził Wisnowską. Na zarzuty jednak czynione przez panie, wolał nieodpowiadać.

Nazajutrz miał się odbyć pogrzeb wachmistrza. Między grupką oficerów, odprowadzających zwłoki na miejsce ostatniego spoczynku, znalazł się nieoczekiwanie dla wszystkich Bartenjew.
— Isz, jaki dobry! — szeptali wskazując sobie korneta ze ździwieniem żołnierze — wachmistrz nie z jego roty był a on za karawanem idzie!
Kondukt posuwał się powoli, nagle znalazłszy się na rogu Zgody, w pobliżu Złotej, z powodu zagrodzenia ulicy przystanął. W tym momencie zbliżył się kornet szybko do prowadzącego kondukt podoficera.
— Skręcić w Złotą! — szepnął.
— W Złotą? — ździwił się feldwebel — nie po drodze będzie wasze błagorodie!...
— Macie tu dziesięć rubli! — wsunął w rękę banknot — i niech będzie po drodze! Tylko natychmiast grać marsza pogrzebowego!
— Słuszajuś! — ochoczo oświadczył feldwebel, myśląc, że kornet musi być tęgo cięty od rana i różne fantazje go się trzymają. Rozległy się tony ponurej muzyki, orszak pogrzebowy skręcił w ulicę Złotą. Na dźwięk orkiestry jęły się tu i owdzie wychylać twarze z okien, wysuwać postacie na balkony, między innemi zaciekawiona wyjrzała Wisnowska.
Ujrzawszy Bartenjewa i domyślając się, iż jest to pogrzeb tego samego człowieka, którego wczoraj widziała na marach, zbladła i cofnęła się do wnętrza.
— Co to miało wszystko znaczyć? — zapytała, kiedy kornet przybył po południu, jak zwykle, w odwiedziny.
— Nic! — odparł powoli. — Pragnąłem, aby pani zobaczyła jak wygląda pogrzeb, kiedy przeciąga pod jej oknami! Mój będzie podobny i tegoż zagrają mi marsza! Może to panią pozbawi chęci — dodał, widząc, iż wywarł na artystce pożądane wrażenie — łamania obrączek zaręczynowych na przyszłość!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.