Marja Wisnowska/Pierścionki

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Marja Wisnowska
Podtytuł W więzach tragicznej miłości
Wydawca „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Data wyd. 1928
Druk „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PIERŚCIONKI

Przez dni parę Wisnowska tak lawirowała, iż kornet ani razu nie mógł jej pochwycić w domu. To istotnie była na próbie, to u krawcowej, to u znajomych, lub pogasiwszy światła siedziała w mieszkaniu, polecając służącej oświadczać zakochanemu, iż jest nieobecną i nie wiadomo kiedy powróci. Wbrew obietnicy, Jelec nie nadsyłał adresu a artystkę ogarniało coraz większe zdenerwowanie. Nie wiedziała co to znaczy. Czy oficerowie wogóle postanowili nie mieszać się do jej sprawy, czy może Bartenjew przedstawił wszystko w fałszywem świetle. Podniecona niezwykle a z konieczności udając przed Myszugą humor znakomity, dręczyła się godzinami i w końcu przedłożywszy najgorszą pewność nad niepewność, postanowiła huzara przyjąć, gdy się pojawi i ostatecznie rozmówić.
Istotnie, nazajutrz po południu, ten nie omieszkał się zameldować. Był więcej niż zazwyczaj wyelegantowany i wyświeżony a twarz jego promieniała radością, co wlało nieco otuchy w serce aktorki.
— Zrobiła mi pani dużą przykrość — począł na wstępie — jednak nie mam żalu!
— Doprawdy, nie wiem! — udała, iż nie rozumie o co chodzi.
— Pocóż było wtajemniczać Jelca!
A gdy milczała, myśląc z niepokojem, że zapewne ostatni promień wybawienia znika, on mówił dalej.
— Nastraszyła go pani moim samobójstwem i rzeczywiście z początku porządnie mnie razem z Prudnikowem nudził i dowodził, że nie powinienem pani widywać. Poprosiłem ich jednak, aby nie mieszali się do nieswoich spraw i zapewniłem, iż skoro mam słowo pani, żadnej krzywdy sobie nie wyrządzę. Natomiast zapowiedziałem im kategorycznie, że gdyby ośmielili się wtrącać, robili jakie kroki, aby nas rozłączyć, lub pani dostarczyli adres moich rodziców, natychmiast życie sobie odbiorę. Nim ojciec dojedzie do Warszawy, mnie na świecie nie będzie!
— Warjat zupełny! — przemknęło w głowie Wisnowskiej — czyż ja się od niego już nigdy nie uwolnię! A ci huzarzy też dobrzy, widać chcą się trzymać zdaleka! Tak najwygodniej.
— Przyszedłem więc wyjaśnić wszelkie między nami nieporozumienia. Przez parę dni zastać nie mogłem... nic dziwnego, praca, próby! Lecz dziś, skoro spotkaliśmy się, mam nadzieję, ułożymy nasz stosunek. Wszak wiąże nas wspólna przysięga!
— Ależ... — usiłowała przerwać artystka.
— Na znak naszego narzeczeństwa — mówił oficer, nie zważając na jej przerażoną minę i niespokojne ruchy — przyniosłem dwa pierścionki z napisami. Będą one, chwilowo, symbolem naszego związku a w najbliższej przyszłości moje sprawy tak ułożę, iż weźmiemy ślub potajemnie... Prosiłem już nawet Prudnikowa na świadka...
Wyjął z kieszeni niewielkie pudełko i podał Wisnowskiej. Leżały w nim dwie złote z różnemi napisami obrączki. Jedna miała wyryte litery M W i datę 7 kwietnia w języku polskim, zaś druga tę samą datę w rosyjskim języku wraz z cyfrą A B.
— Ależ, monsieur Bartenjew! — zaczęła coraz bardziej podniecona artystka, czując, iż jeśli jej się teraz nie uda zreflektować szaleńca, będzie z nim związaną bezpowrotnie — proszę się dobrze zastanowić! Przecież ta przysięga była wymuszoną! Ja wtedy na wszystko byłabym się zgodziła, chcąc panu odebrać rewolwer! Wcale nie mam zamiaru zostania pańską żoną i doprawdy pan jako dżentelmen winien zrozumieć, iż nie można w taki sposób wywierać presji na kobietę!
— To pani tylko tyle chciała mi powiedzieć? — powstał huzar z miejsca, przybierając minę groźną.
— Proszę usiąść z powrotem i niech pan wysłucha mnie spokojnie! Nie pasujemy do siebie, jabym panu złamała życie, pan zawadzałby mi w karjerze scenicznej... Doprawdy, proszę się dobrze zastanowić...
— Nad niczem zastanawiać się nie chcę — oświadczył Bartenjew — przysięga dla mnie pozostaje przysięgą! Nie trzeba było mi odbierać broni, aby potem powracać do starych piosenek! Nie weźmie pani obrączki?
— Nie!
— Nie! Dobrze! Odchodzę... i na odchodnem pozwolę sobie zaznaczyć, że tu na ziemi, nie ujrzymy się więcej... Żegnam!
— Panie Aleksandrze! — zawołała aktorka znów przerażona wizją samobójstwa. — Niech pan zostanie! Wezmę tę nieszczęsną obrączkę. Ale proszę pamiętać, iż zmusza pan groźbą do małżeństwa kobietę i, że ustępuję wbrew mojej woli!
— Narazie wszystko mi jedno! Postaram się, aby pani pokochała mnie w przyszłości!
Włożył pierścionek na jej palec. Gdy poczuła zetknięcie zimnego metalu z ciałem, wzdrygnęła się cała. Czyż to naprawdę zaręczyny? — pomyślała z przerażeniem — Nie, nie, nie... Jeszcze grać będzie komedję, byle zyskać na czasie, byle nie dopuścić do katastrofy! Jakiś sposób znaleźć się musi! — tłomaczyła sama przed sobą swe postępowanie, pragnąc nabrać otuchy.
Bartenjew tryumfował.
— Jesteśmy więc, poczynając od tej chwili, oficjalnie zaręczeni! — mówił. — Tylko miałbym do pani, jak do mojej narzeczonej, małą prośbę!
— Słucham? — ledwie wyszeptała, całkowicie znękana wypadkami.
— Prośbę — powtórzył butnie — aby ten.... ten pan... przestał całkowicie bywać...
— Myszuga?... Toż to mój najlepszy przyjaciel!...
— Właśnie dlatego! Jestem czasem podrażniony i mógłbym niechcący, zupełnie niechcący wyrządzić mu dużą przykrość. Sądzę, że ustąpi mi pani, to przecież drobiazg! — zakończył, kłaniając się szarmancko.

∗                    ∗

Zaledwie drzwi zatrzasnęły się za „narzeczonym“, Wisnowska, jak nieprzytomna, rzuciła się do biurka i jęła szybko, nerwowo pisać. Pisała do swej przyjaciółki, Julji Kruziewicz, aby ta bez zwłoki, natychmiast, śpieszyła do niej, zaszły bowiem nowe i fatalne komplikacje i musi mieć koniecznie teraz kogoś bliskiego przy sobie, bo nie znajduje wyjścia a głowę traci.
Właśnie kończyła list i wydawała polecenie służącej odniesienia go pod wskazanym adresem, gdy niespodzianie wszedł do pokoju Aleksander Myszuga.
— Ach, Olku! — zawołała ze szczerym wybuchem radości — jak się cieszę, że cię widzę!
— Cóż to za wielki przypływ uczucia! — uśmiechnął się śpiewak, był bowiem tegoż dnia rano z wizytą u artystki.
— Tyle, tyle, miałabym do opowiedzenia — mówiła, rozważając, czy nie najlepiej będzie wszystko mu szczerze wyznać o Bartenjewie, prosząc o radę i pomoc.
— No... no... A to co znaczy? — urwał nagle, spojrzawszy na jej rękę. — Skąd ten pierścionek?
Wisnowska drgnęła. W pośpiechu, pisząc list, nie zdążyła ściągnąć z palca nieszczęsnej obrączki, którą ją tak pięknie przyozdobił huzar. Teraz, zaczerwieniona, zmieszana, odruchowo zacisnęła dłoń, kryjąc wstydliwie ozdobę.
— No... no... powtarzał coraz bardziej wzburzonym głosem Myszuga... doprawdy ciekawe... Może bliżej pokażesz ten klejnocik — usiłował pochwycić ją za rękę, którą mu wyrywała. — Sądzę, że mam prawo zapytać?
— Olku... ja... ja... sama... ci wytłomaczę... tylko chciej mnie zrozumieć i nie gniewaj się na mnie... poczęła swe wyznanie, plącząc się i płacząc. Opowiedziała o zatajonej dotychczas scenie w Wilanowie i o okolicznościach, w jakich zmuszona była przyjąć obrączkę.
Mimo jednak akcentów szczerości, bijących z jej głosu z niekłamanej rozpaczy artystki, spowiedź bynajmniej nie udobruchała śpiewaka. Chodził po pokoju zasępiony, jak gdyby miał coraz silniejsze wątpliwości.
— Bardzo mi to podejrzanie wygląda — oświadczył, przystając przed Wisnowską i patrząc jej uporczywie w oczy, — bardzo podejrzanie... Powiadasz, że nigdy nic was nie łączyło a drżysz przed Bartenjewem i ustępujesz mu we wszystkiem?... Wiecznie jakieś krętactwa, podwójna gra.
— Ach, uwierz, uwierz mi Olku! — błagała. — Żadnego niema z mej strony krętactwa ani podwójnej gry! Toć znalazłam się, doprawdy, wyłącznie przez lekkomyślność, w sytuacji więcej niż okropnej i dopóki jakieś wyjście się nie znajdzie, pozornie na narzeczeństwo z oficerem zgadzać się muszę!
— Hm! Coraz lepiej! Doprawdy nie rozumiem!
— Wszak skoro Bartenjew życia się pozbawi a jestem przekonaną, iż przy najmniejszym oporze spełni groźbę — wybuchnie niebywały skandal. Przecież to rosjanin, sam najlepiej wiesz, oni są dziś u nas panami życia i śmierci! Ma potężną rodzinę, ojciec jest gubernatorem w Moskwie, siostra frejliną carskiego dworu! Przez zemstę zniszczą mnie, zgubią, złamią artystyczną karjerę, może osadzą w więzieniu... u nich wszystko możliwe!
— Et!
— Dziwnie zaiste, tę całą sprawę ujmujesz i zamiast mi dopomóc i poradzić, dąsasz się na mnie — mówiła spoglądając na zachmurzoną twarz Myszugi — nie sądziłam, że tak mało wiary masz we mnie! Zrozum, że częściowo i dla ciebie się poświęciłam!
— Dla mnie?
— On groził, że cię zabiję i nadal grozi! Jeśli dotychczas nie wyznałam wszystkiego ci szczerze, to przez obawę, aby pomiędzy wami nie doszło do krwawego starcia!
Ostatnie zdanie, miast uspokoić śpiewaka, podziałało, niby oliwa dolana do ognia, osiągając wręcz odmienny skutek.
— Obawiałaś się, aby pomiędzy nami nie doszło do starcia — wybuchnął gwałtownie Myszuga, pod wpływem nurtujących go uczuć gniewu i zazdrości. — Przynajmniej raz nie skłamałaś! Wierzę, że się lękałaś! Tylko nie wiadomo o kogo ci chodziło!
— Olku, co ty mówisz...
— Wiem, co mówię! Obawiałaś się, abym twemu adonisowi jakiej krzywdy nie wyrządził! O, bo ja się pana Bartenjewa nie przestraszę i nie przestraszę się jego pogróżek... a w razie czego potrafię dać należytą odprawę... Och, tak, teraz wszystko rozumiem, rozumiem... — powtarzał coraz namiętniej.
— Ależ... zastanów się...
— O jakaś ty podła, jaka przewrotna! — wołał z pasją — jakaś przewrotna! Powinszować można aktorskich zdolności... w życiu! Bartenjew był twoim kochankiem, dlatego kłamałaś i oszukiwałaś mnie na każdym kroku!
— Boże!
— Powtarzam, był twoim kochankiem! Dlatego przyjęłaś obrączkę! A ponieważ teraz nie wiesz, jak się wykręcić, mnie opowiadasz fantastyczne historyjki... godne, doprawdy, brukowej powieści! Niestety, tym razem źle trafiłaś, bo ja...
— Przestań...
Wisnowska jednym susem znalazła się przy Myszudze, patrząc nań wzrokiem pełnym oburzenia, chcąc przerwać potok niezasłużonych zarzutów. Ten, snać tylko oczekiwał na odruch sprzeciwu, bo pchnął ją tak gwałtownie, że zatoczyła się i padła na otomanę.
— Ty jeszcze śmiesz mi odpowiadać! — krzyknął — ty... zadusić cię, to mało... podniósł rękę, niby pragnąc wykonać swą groźbę.
Osunęła się przed nim na kolana.
— Zaduś, zaduś... jeśli chcesz — wyszeptała — zaduś... lecz uwierz temu, co powiem... Przysięgam...
— Nie przysięgaj fałszywie!
— Przysięgam! — powtórzyła, nie zważając na wykrzyknik Myszugi — przysięgam na co mam najświętszego, na życie matki, nasze wspólne szczęście, na sztukę... iż nigdy mnie z tym panem nic nie łączyło!... Teraz czyń ze mną co chcesz!
Śpiewak spojrzał badawczo na schyloną u jego stóp aktorkę.
— Bo ja wiem... mruknął sam do siebie, poczem po chwili głośno dodał. — Przysięgasz bardzo efektownie... ale, niestety, twym słowom i zaklęciom przestałem wierzyć. Chcesz mnie przekonać... daj dowód...
— Każdy, jaki zechcesz! — zawołała żywo, powstając.
— Zrzuć natychmiast tą ohydę! — wskazał na pierścionek — i połam w mojej obecności!
Wisnowska początkowo uczyniła ruch, jakby zamierzając bezzwłocznie wykonać pomienione żądanie. Zawahała się jednak i nie zdjęła obrączki.
— Wahasz się — naglił.
— Nie... ale...
— Nie chcesz?
— Nie... ale zrozum, brak pierścionka rozzłości Bartenjewa...
— Rozzłości Bartenjewa! — krzyknął w nowym porywie niepohamowanego gniewu — Ach! tak! Znakomicie! Więc skoro sama nie chcesz tego uczynić, ja cię wyręczę!
Porwał aktorkę za rękę, że aż syknęła z bólu, i ściągnąwszy jej z palca gwałtownie obrączkę, cisnął z siłą o podłogę poczem jął póty deptać, póki nie pękła na kawałki.
— Niech się teraz cieszy oficerek! — zawołał, wskazując na swe dzieło zniszczenia.
— Cóżeś ty zrobił, Olku! — jęknęła, przerażona, przewidując nowe przykrości.
— Zrobiłem, co powinienem był zrobić! Dobrzem zrobił, bo poznałem twoje prawdziwe uczucia i widzę, jak rozpaczasz z powodu utraty drogocennej miłosnej pamiątki! — oświadczył z ironją.
— Boże! — wymówiła śród łez, nie mając już nawet siły nadal się tłomaczyć ani przekonywać zazdrośnika.
— A teraz sobie zapamiętaj — rzekł kierując się do wyjścia — to, co ci powiem! Po raz ostatni, bo więcej na oczy mnie nie zobaczysz! Więc sobie zapamiętaj! Zadusić, nie zaduszę, boś niewarta nawet... żeby przyzwoity człowiek podniósł na ciebie rękę!
Wyszedł trzaskając drzwiami.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.