Marja Wisnowska/Litość...

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Marja Wisnowska
Podtytuł W więzach tragicznej miłości
Wydawca „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Data wyd. 1928
Druk „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LITOŚĆ...

Bartenjew istotnie pojechał do rodziców, lecz rodzicom nawet nie wspomniał o swoich zamiarach. Po drodze rzecz całą bliżej sobie przełożył i rozważył. Aczkolwiek zblagował on nieco Wisnowskiej, chcąc zaimponować, opowiadając o wielkości swego rodu, gdyż ojciec jego nie był znów tak wybitną w Rosji figurą, a marszałkiem powiatowym szlachty Orłowskiej guberni i średnio zamożnym obywatelem, jednak Bartenjewowie w rzeczy samej pragnęli uchodzić za stare szlacheckie gniazdo a nastrojeni konserwatywnie, przywiązywali ogromną wagę do paranteli i koligacji. Lejb gwardzista Sasza miał uświetnić herbową tarczę znakomitem małżeństwem. W warunkach takich prosić o zezwolenie na związek z artystką równało się szaleństwu i poza wywołaniem niesłychanej burzy domowej, przynieść nie mogło innej korzyści. Pozatem groziło nowem niebezpieczeństwem — a nuż rozsierdzony rodzic cofnie zasiłki pieniężne lub zażąda przeniesienia korneta do innego miasta, by ten dalej się znalazł od miejsca pokusy?
Wolał więc Sasza nie narażać się na wielce nieprzyjemne ewentualności, może drżał zresztą przed gniewem surowego ojca i po dość krótkim a melancholijnym pobycie na wsi, trawiony niepokojem, powrócił do Warszawy.
Co powie artystce? Jak ona go przyjmie? Czy nadal zechce widywać? te myśli świdrowały w mózgu wraz z straszliwą obawą utracenia Wisnowskiej. Czy przyznać się do małoduszności, przyznać się, iż wcale nie mówił o swych zamierzeniach czy powiedzieć, że rodzina kategorycznie zezwolenia odmówiła? Może zaproponować ślub potajemny?
Nie wiedząc na co się zdecydować, wielce zdenerwowany, stanął nieśmiało przed obliczem aktorki.
— Jakież wiadomości przywozi pan, panie Sasza! Mam wrażenie niezbyt pomyślne, sądząc z wyrazu twarzy! — zapytała widząc zafrasowaną minę oficera i śmiejąc się w duchu, iż jej przewidywania tak rychło się sprawdziły.
— Niestety!
— Rodzina nie zgodziła się na małżeństwo ze mną?
— Ojciec kategorycznie zabronił! — skłamał — zagroził nawet cofnięciem pensji!
— Bardzo smutne!
— Rzeczywiście fatalne! Gdyby mi odebrano zapomogi z domu, niemiałbym z czego żyć! Pensja oficerska ledwie na papierosy starczy!
— Cóż poradzić? Z góry uprzedzałam, iż uważam nasz związek za niemożliwy!
— Panno Marjo! Pragnąłbym wysunąć inny projekt...
— Słucham?
— Wyjedziemy zagranicę, weźmiemy po cichu ślub! Nikt się nie dowie! Pani nadal będzie grywała, ja postaram się stanąć na własne nogi, może udobrucham ojca, może rodzina z faktem dokonanym się pogodzi...
— Nie, panie Aleksandrze! — zawołała artystka, uważając iż nadszedł już czas przerwania rozmowy i ostatecznego zniechęcenia konkurenta — Nie! Na to jestem zbyt dumna! Chyłkiem do niczyjej rodziny wciskać się nie myślę, ani zawierać ślubów po kątach! Proszę to sobie wyperswadować!
— Pani odmawia?
— Stanowczo i nieodwołalnie!
— Cóż więc ze mną będzie, panno Marjo?
— Ha! Musimy się rozstać!
— Rozstać?...
Wyraz nieludzkiego bólu i nieludzkiej męki wykrzywił twarz korneta. Jak długi runął do stóp artystki i niby małe dziecko począł szlochać.
— Panie Sasza, proszę się uspokoić! — wymówiła przestraszona niespodziewanym wybuchem rozpaczy.
— Boże! Boże! — jęczał konwulsyjnie śród łez, tuląc się do nóg aktorki — Ja, ja miałbym panią utracić, nie, to niemożliwe, ja tego nie przeżyję...
— Dorosły człowiek, oficer, płacze? Panie Sasza, wstyd!
— Ojca zabiję, matkę zabiję, dom porzucę, wszystko dla pani uczynię...
— Ale... usiłowała przerwać.
— Ja panią tak kocham jak Boga! Jak do ikony świętej modlić się pragnę! Pył z przed nóg zmiatać będę, u stóp pełzać, niby wierny pies! O, nie odtrącaj mnie tylko od siebie... Jam taki biedny, biedny... skarżył się teraz cicho.
Wisnowska miała bardzo dobre serce i stale się rządziła pierwszym impulsem. Łzy młodego chłopaka w huzarskim mundurze, który żebrał o jedno słówko litości, wzruszyły ją niepomiernie. Wszak przez nią cierpiał, przez nią gotów był wyrzec się wszystkiego, wszystko poświęcić, podczas gdy ona żarty sobie robi i bawi się nim, niczem lalką... Naprawdę jestem niedobra — pomyślała pod wpływem serdecznego odruchu — jego nie można stąd tak wypuścić, trzeba go jakoś pocieszyć...
— Ale któż mówi, panie Sasza — rzekła — że pragnę go odtrącić od siebie... Wszak możemy się widywać, jako dobrzy przyjaciele...
— Pani pozwala mi się nadal widywać? — wykrzyknął z błyskiem radości w oczach Bartenjew.
— Naturalnie! Proszę więc wstać, nie wypada kornetowi tarzać się po podłodze... a następnie... proszę odwiedzać mnie, jak przedtem...
— Doprawdy?
— Tak! Nie rozumiem czemu rozchwiane, z winy rodziców, projekty małżeńskie miałyby zepsuć nasze stosunki... Tylko jedno zastrzeżenie.
— Zastrzeżenie? — powtórzył huzar, który stał teraz wyprężony przed artystką.
— Aby pomiędzy nami nigdy nie było mowy ani o małżeństwie, ani o miłości i podobne sceny nie powtarzały się więcej! Zrozumiał mnie pan Sasza?
— Zastosuję się do rozkazu pani! — szepnął smutno Bartenjew.

∗                    ∗

Gdy w dni parę później przybył Bartenjew z wizytą do Wisnowskiej, zastał u niej Myszugę. Artystka przyjęła korneta uprzejmie, lecz chłodno, nie wychodząc poza granice salonowej grzeczności, pragnąc swem zachowaniem podkreślić nowy stosunek. Pozna się na mojem zachowaniu i przestanie zaszczycać swą obecnością! — myślała, rozmawiając niemal wyłącznie ze śpiewakiem. Oficer rozumiał snać swą rolę, siedział milczący, nieswój, to czerwienił się, to bladł i bardzo wcześnie pożegnał gospodynię.
— Dzięki Bogu, że poszedł! — odetchnęła, gdy zatrzasnęły się za gościem drzwi i rozległ po schodach brzęk kawaleryjskiego pałasza — dobry chłopak, ale mnie nuży...
— Twierdziłaś — odezwał się z poważną miną Myszuga — że wszystko pomiędzy wami skończone i Bartenjew więcej tu bywać nie będzie. Tymczasem...
— Ach, Olku! Przecież wszystko opowiadam ci szczerze! Wiesz, jaką ostatnio z nim miałam scenę! Doprawdy, doprawdy mi go żal, nie mogę go przepędzić, jak psa... Sama zresztą nieco winną się czuję...
— A ja ci powtarzam będziesz jeszcze miała przez tego huzara duże przykrości!
— Przykrości?
— Nie jestto taki baranek, na jakiego wygląda i bardzo różnie o nim na mieście opowiadają! Hulaka, pijak, awanturnik, typ niezbyt przyjemny...
— Ależ to najlepiej wychowany chłopak, jakiego znam. Delikatny, subtelny... Tylko do szaleństwa we mnie zakochany i przez to nieszczęśliwy... Nie, nie uwierzę! Bartenjew nigdy na nic niewłaściwego sobie nie pozwoli!
— Oby zbyt późno nie otworzyły ci się oczy i oby on nie był powodem niesnasek między nami!
— Olku! — pocałunkiem zamknęła mu usta.


∗                    ∗

Bartenjew nie zaprzestał wizyt, ale zdawało się pogodził całkowicie z tem, że bywać jedynie może w charakterze przyjaciela. Zachowywał się tak, jak wtedy, gdy oświadczyny jeszcze nie miały miejsca. Znów przesiadywał w teatrze, nadsyłał olbrzymie kosze i bukiety, w czasie rozmów rozprawiał wyłącznie o sztuce.
— Kto go lepiej zna? — triumfowała czasem Wisnowska — ja czy Myszuga? Dobrze wiedziałam, iż ceni we mnie więcej artystkę niż kobietę! Miałam słuszność postępując z nim delikatnie, inaczej próżno uraziłabym biedaka... Wytłomaczył sobie miłość zupełnie i wszystko układa się jaknajlepiej...
Kornet starał się jakby nawet podkreślić, iż zaniechał poprzednich zamiarów, li tylko kładąc nacisk na to, że sprawia mu przyjemność towarzystwo aktorki. Czasem jeno, widząc ją otoczoną wielbicielami, rzucał na nich z podełba, specjalnie na Myszugę, złe i twarde spojrzenie.
Tak upłynął szereg tygodni, nadszedł kwiecień a wraz z nim ciepłe, piękne i słoneczne dni.
Kiedyś będąc u Wisnowskiej, Bartenjew na odchodnem zapytał:
— Taką wspaniałą mamy pogodę! Czy nie wybrałaby się pani na spacer do Wilanowa?
— Z wielką przyjemnością — odparła, rada odetchnąć świeżem powietrzem — jutro, bo nie gram w teatrze. Zrobimy wspaniałą wycieczkę.
— Czy pojedziemy we dwójkę?
— Och, nie! To byłoby trochę niewłaściwe! Poproszę Myszugę, napewno się z nami wybierze!
— Myszugę?... Jak pani uważa...
Nazajutrz wyruszono za miasto. Wisnowska jechała w powozie ze śpiewakiem, koło nich konno wraz z ordynansem galopował huzar. Aktorka była rozbawiona i roześmiana, niby mała dziewczynka. Cieszyło ją wszystko: i poczynające zielenieć drzewa, i pierwsze ciepłe podmuchy nadciągającej wiosny, i tu i owdzie rozlegający się szczebiot ptasząt... Raz po raz chwytała za rękę śpiewaka, starając się uściśnieniem zwrócić uwagę na jaki szczegół krajobrazu... Może nie taką rolę tu grała chęć zwracania uwagi na piękno natury, ile chęć chwilowego choćby zetknięcia z ukochanym człowiekiem, bo Wisnowska jakgdyby zapomniała i o Bartenjewie i o całym świecie marząc, jak dobrze to będzie, gdy rozwód zostanie ukończony i będą zawsze, zawsze złączeni z sobą. Również Myszuga szeptał od czasu do czasu czułe słówka, nie zwracając uwagi na oficera.
Nagle zbudził ich do rzeczywistości ochrypłym głosem rzucony rosyjski frazes.
— Kak jediesz, czort!
To Bartenjew strofował swego ordynansa, który nieopatrznie najechał koniem jego wierzchowca.
— Oho! Zaczyna się popisywać Sasza! — mruknął śpiewak. — Niezbyt elegancko się odezwał!
— Po raz pierwszy przy mnie zachowuje się w ten sposób! — oświadczyła ździwiona.
— Może pijany?
— Nigdy go jeszcze pijanym nie widziałam i nigdy mi się na oczy w nietrzeźwym stanie pokazać nie ośmielił?
— Przyjrzyj mu się lepiej!
Wisnowska spojrzała w kierunku huzara, chcąc sprawdzić czy ten w rzeczy samej nie podochocił sobie, lecz Bartenjew jakby unikając wzroku aktorki, uderzył konia szpicrutą i jął galopować o parę kroków przed powozem.
Ukazał się Wilanów i po chwili pojazd przystanął przed restauracją.
Kornet już był zsiadł z konia i oczekując na artystyczną parę, wskazywał na wejście.
— Ot tu! Zamówiłem gabinet!
Zajaśniał niewielki pokój o wyplamionych tapetach i zniszczonych, krytych czerwonym pluszem meblach. Przybyłych witał kelner niskiemi ukłonami.
— Co pani rozkaże? — szarmancko teraz zapytywał Bartenjew. — Przedewszystkiem zakąski i koniak... a potem — zwrócił się do służącego — szampana, zamrozić jaknajwięcej szampana...
— Słucham — jeszcze niżej giął się sługa.
— Widzę, że pan tu posiada wielką popularność — oświadczyła.
— Czasem piło się z kolegami!
— Czy i nie dzisiaj przypadkiem? — uczyniła aluzję nawracając do poprzedniego zachowania się huzara, lecz przyjrzawszy się baczniej spostrzegła, iż jest zupełnie trzeźwy.
— Czemu? Ponieważ wyrwał mi się pewien niefortunny frazes? Widziałem, że uraził panią i najserdeczniej przepraszam! Ot, nerwy, nerwy! Zresztą zdawało mi się, że ordynans skaleczył klacz... a ja do niej bardzo przywiązany jestem...
— Nie mamy o czem mówić, panie Sasza!
Zajęto miejsca przy stole zastawionym, rzekłbyś do uczty wielkanocnej. Bartenjew, poczuwając się snać do roli gospodarza, uprzejmie podawał półmiski, napełniał kieliszki, sam pił i zachęcał do picia. Stawał się coraz czerwieńszy, ale weselszy i rozmowniejszy, zresztą pod wpływem wychylonych trunków wogóle w gabinecie zapanował nastrój wesoły, zacierając całkowicie początkowe nieprzyjemne wrażenie.
Gdy podano szampana, kornet był cięty nieco, ale nader miły i coraz to nowe wymyślał toasty. Pito tedy i za pomyślność sztuki wogóle a polskiej w szczególe i za artystki i za Lenę, bodaj nawet wypito zdrowie pana Jasieńczyka. Nagle Bartenjew poderwał się z miejsca i unosząc kielich, napełniony musującym trunkiem, zawołał:
— Wypijmy za spełnienie naszych marzeń!
— Chętnie podobny toast spełnię — oświadczył Myszuga — więc piję za spełnienie moich marzeń z tobą Maniu! — wyrzekł po polsku, dotychczas bowiem jedynie we francuskim toczyła się rozmowa. — A ja twoich, Aleksandrze! — odparła aktorka.
— To wy sobie mówicie „ty“? — spojrzał ze ździwieniem huzar, bowiem we francuskim języku używali dotychczas zwrotu „vous“.
— Taki jest zwyczaj w artystycznych sferach — tłomaczyła nieco zmieszana Wisnowska — iż koledzy mówią sobie po imieniu!
— Hm... mruknął kornet... dziwny zwyczaj!
— Ja w tem nic dziwnego nie widzę! — oświadczył Myszuga, którego drażniło natarczywe dopytywanie się oficera.
— Skoro tak — krzyknął Bartenjew — niech i ja wypiję za to „ty“! Ot, piję ze szczerego serca! — wychylił kielich do dna, poczem z całej siły cisnął go w róg pokoju, że szkło rozprysło się na drobne kawałki.
— Monsieur Alexandre! — cóż to znaczy? — zawołała artystka, której odłamek kielicha padł na suknię.
— Nic! Tak po huzarsku! — powiedział Bartenjew i wykręciwszy się na pięcie szybko wyszedł z gabinetu.
Chwilę zapanowała pełna ździwienia cisza.
— Co tego dziś ugryzło? — pierwszy przerwał milczenie Myszuga.
— Mam wrażenie, że jest zazdrosny o ciebie! — odparła artystka — wtedy krzyknął na ordynansa, bo widział jak się tuliłam, obecnie pozłościła go nasza poufałość...
— A niech sobie będzie zazdrosny! Najwyższy czas z nim skończyć! Mało interesujący jegomość...
— Mam wrażenie, że masz rację. Zapowiem służącej, aby go więcej nie wpuszczała. Mogłam go tolerować, ale wybryków znosić nie będę... Jakie on ma prawo urządzania jakichś scen... Dziś koniec znajomości z panem Bartenjewym...
— Dzwoń na kelnera!
Myszuga nacisnął dzwonek. W tejże samej chwili rozchyliły się drzwi, lecz ukazało się w nich nie oblicze służącego a ordynans, dający Wisnowskiej rozpaczliwe znaki.
— Pani, pani... na minutku!
— Zostań tu — odezwała się do Myszugi — pewnie chce mnie przepraszać! Ty byś go tylko rozdrażnił! O ja się z nim rozprawię, więcej nam dokuczać nie będzie!
Wyszła na kurytarz.
— Jasna panienka! — mówił teraz szeptem, wystraszony żołnierz — z moim barinem coś niedobrego się dzieje... Ot, tam po ogrodzie z rewolwerem lata!
— Coraz lepiej się zaczyna! — Tylko tego brakowało! — ogarnęło ją przerażenie. Prowadźcie do pana!
Ordynans poszedł przodem. Istotnie, wkrótce, w ciemnej alei, zapadł już bowiem zmierzch, na tle jasnego pomnika z krzyżem, ujrzała ciemną figurę oficera. Stał plecami oparty o pomnik, blady, oczy nienaturalnie rozszerzone, w ręku trzymał broń.
— Co to znaczy? — rzekła dość ostro, mimo, że wewnątrz każdy nerw drżał ze strachu.
— Dobrze, że pani przyszła — odparł huzar, wprost nie odpowiadając na pytanie — chciałem przed śmiercią raz jeszcze ją ujrzeć!
— Mnie... ujrzeć przed śmiercią?
— Tak, za chwilę skończę porachunki z życiem! Więcej nie będę natrętny!
— Ale co to wszystko znaczy?
— Pani jeszcze zapytuje, co znaczy? Uwodziła mnie pani przez szereg miesięcy, czyniła nadzieje na związek małżeński... a teraz w mojej obecności niemal całuje się z innym... Nie, nie, dość tego, dość... i ludzkie cierpienie musi mieć swą granicę! — zawołał w nowym przystępie szału, przykładając rewolwer do skroni.
Błyskawicznie wytrąciła mu broń.
— Panie Sasza, proszę w tej chwili się uspokoić i oddać rewolwer! Jutro nieporozumienie wyjaśnię...
— Nic, nic już wiedzieć nie chcę... — mówił nieprzytomnie, starając się wyswobodzić rękę, za którą go trzymała Wisnowska. — To moje nieodwołalne postanowienie! Proszę mnie puścić!
— Złoty, kochany, jedyny panie Sasza — jęła ze łzami w oczach błagać artystka, widząc iż huzar bynajmniej nie żartuje, lada chwila gotów spełnić swą groźbę... ja proszę, ja błagam... pan tego nie zrobi... nie, nie... pan nie uczyni mi takiego zmartwienia...
— Wiele pani na mnie zależy! — szepnął z goryczą.
— Ależ bardzo.. mówiła gorączkowo, pragnąc za wszelką cenę wybrnąć z tragicznej sytuacji — ja... ja doprawdy... pana ogromnie lubię... Pan musi żyć dla mnie!
— Skoro tak — powoli odparł kornet — proszę mi dać dowód, któryby mnie przekonał!
— Ładnie wpadłam, pomyślała z rozpaczą, a ostrzegali, żeby z nim nie zaczynać! Obiecam, co zechce? — nadal czepiać się będzie! Nie obiecam? Bezwzględnie zastrzeli się a ta krew na mnie spadnie! Boże...
— Pani się waha? — zapytał groźnie, widząc iż aktorka milczy.
— Nie... jęknęła a w myśli dodała — teraz muszę się zgodzić, jutro jakieś wyjście się znajdzie!
— Więc pani się zgadza, powtórzył. — Dobrze! Oto krzyż, wskazał na pomnik, o który stał oparty, pani jest wierzącą podobno bardzo katoliczką. Proszę mi przysiąc na ten krzyż...
— Co mam przysiąc?
— Że wyjdzie pani za mnie za mąż i nigdy nie będzie należała do innego mężczyzny! W takim razie życia się nie pozbawię...
— Przysięgam! — złamanym głosem wyszeptała aktorka.

Gdy w chwilę potem, do gabinetu w którym siedział samotnie Myszuga, weszła Wisnowska, była tak zmieszana i zmieniona, iż ten przestraszył się nie na żarty.
— Co ci się stało? — zawołał.
— Mnie jeszcze nic się nie stało, oświadczyła, rzucając na stół rewolwer, który odebrała kornetowi, ale Bartenjew przed chwilą chciał popełnić samobójstwo!
— Niemożebne! — zerwał się z miejsca śpiewak. Czy jest tam jeszcze w ogrodzie? Może ja pójdę z nim pomówić?
— Odjechał już do miasta, bo nie miał ochoty, po całym tym fakcie z tobą się spotkać! Zresztą nicbyś nie wskórał, on był zazdrosny o ciebie...
— Bardzo mnie to wzrusza!
— Nie mów tak... Miałeś rację, nie taki to łagodny baranek... on gotów na wszystko... obawiam się teraz, aby tobie kiedy w przystępie szału, jakiej krzywdy nie wyrządził!
— Bądź o mnie spokojna! Potrafię się obronić! Ale jak ty sobie z nim poradziłaś i odebrałaś rewolwer? — wskazał na leżącą broń.
— Nie wiesz, że kobiety zawsze sobie dadzą radę! zbyła śpiewaka ogólnikiem, nie wiedząc sama czy mu wyznać prawdę czy zataić, za cenę jakiej obietnicy odwiodła huzara od straszliwego czynu. — Nie mówmy już o tem, dodała po chwili, zbyt zdenerwowaną jestem... Później będziemy mieli dość czasu... Teraz wracajmy, jaknajprędzej wracajmy...
Myszuga spojrzał ździwiony, lecz nie odezwał się ani słówkiem.
Przez całą drogę powrotną Wisnowska milczała zawzięcie.


∗                    ∗

Nazajutrz Wisnowska obudziła się późno i z silnym bólem głowy. Jak w kalejdoskopie migały wydarzenia ostatniego dnia a jednocześnie ogarniał ją coraz większy niepokój i przestrach. Mimo, iż czuła się chorą, rozbitą, zerwała się z łóżka, ubierając się szybko. Po chwili zadzwoniła na służącą.
— Tosiu! — zagadnęła ją — czy nikt nie przychodził?
— Nie, proszę pani. Byli tylko z teatru z zawiadomieniem o próbie!
— Słuchaj Tosiu! Podasz mi tu śniadanie, jak zwykle czekoladę... i gdyby... uważasz... zjawił się do mnie z wizytą pan Bartenjew, wiesz.. ten huzar... to powiedz, że wyszłam i dopiero późnym wieczorem wrócę. Zrozumiałaś?
— A czy dla innych osób, pani jest w domu?
— Oczywiście!
Pokojówka znikła, artystka zaś przysunąwszy duży fotel do otwartego okna, zajęła w nim miejsce, zarzuciwszy, swoim zwyczajem ręce pod głowę. W mózgu wirował splot skłębionych myśli i próżno silił się umysł na jakie takie rozwiązanie czy powzięcie decyzji. Ostatecznie, pod groźbą samobójstwa wymuszona przysięga nie mogła być obowiązującą, ani jej w czemkolwiek związywać. Najprostszem wyjściem było rozmówić się z kornetem, usiłować wytłomaczyć mu całe szaleństwo jego postępowania, drogą łagodnej perswazji wpłynąć, aby się opamiętał i uspokoił. To było wyjście najprostsze! Lecz co będzie, jeśli oficer o niczem słyszeć nie zechce i powoływać się będzie na obietnicę, a posłyszawszy szczerą odpowiedź, rozbijającą wszelkie złudzenia, znów popadnie w gniew i rozpacz? Wisnowska intuicyjnie przeczuwała, iż jest to więcej niż możliwe a nowa scena, w rodzaju tej, jaką wczoraj przeżyła, napełniała ją grozą i trwogą.
— Czy można? — nagle posłyszała głos kobiecy. — Cóż ty taka zadumana siedzisz, że nawet nie słyszysz, kiedy gość do pokoju wchodzi!
— Ach, to ty! — ucieszyła się szczerze aktorka, na widok swej krewnej Julji Kruziewicz, którą bardzo kochała i przed którą nie miała tajemnic. — Dobrze, że cię widzę! Zamknij za sobą drzwi, aby nas nikt nie podsłuchał i siadaj tu, koło mnie... Mam straszną migrenę, okropne przykrości i zmartwienia...
— Cóż się stało kochanie? — ton ździwienia zabrzmiał w głosie Julji — czarna melancholja? a ja wybrałam się, żeby winszować... Słyszałam, od twojej matki, że Myszuga do ciebie powrócił... i skoro tylko rozwód otrzyma macie się pobrać...
— Wiedziałam, że do mnie powróci, z lekkim odcieniem dumy oświadczyła aktorka — lecz nie o Myszugę chodzi, a o kogoś, na kim mi wcale nie zależy...
Tu poczęła opowiadać o swych przejściach z Bartenjewym.
— Ten huzar! — zawołała przyjaciółka, posłyszawszy całą historję — to taki warjat? Nigdybym nie przypuściła! Widziałam go parę razy u ciebie, wyglądał na bardzo spokojnego...
— Niestety i ja tak myślałam!
— Droga Maniu! — jęła mówić panna Julja, po chwili rozwagi. — W tej całej sprawie jest wiele też i twojej winy. Pocoś wogóle smarkacza ciągnęła i zapraszała, kiedy już przestał bywać. Poco było łudzić nadzieją małżeństwa a potem zezwalać na odwiedziny, skoro projekty marjażowe tak szczęśliwie się rozprysły?
— Żal mi się zrobiło chłopaka...
— Bardzo pięknie! Lecz on, napewno, twoje postępowanie zupełnie inaczej sobie tłomaczył i sądził, że zostaniesz jego żoną, gdy usunie przeszkody... Teraz uważa cię za swą własność, jest zazdrosny i może popełnić jakie głupstwo...
— Mówiłam ci, co było wczoraj!
— Wymógł obietnicę groźbą samobójstwa? Rozumiem, że tak postąpić musiałaś, nie było innego wyjścia! Gdyby dla ciebie, znanej artystki polskiej oficer rosyjski odebrał sobie życie — wywołałoby to skandal niebywały i wielceby ci szkodziło w dalszej scenicznej karjerze...
— Brr... Nawet nie wspominaj! Zresztą nie chcę mieć niczyjej krwi na sumieniu!... Ale przecież ta przysięga mnie nie obowiązuje... Co robić? Co robić? Radź! Jak mam się uwolnić od tego natręta? — załamywała ręce bezradnie aktorka. — Toć ani matce, ani tembardziej Olkowi szczerze nie mogę powiedzieć, co wczoraj zaszło!
— Masz rację, że nie możesz wtajemniczać Myszugi. Napewnoby cię nie zrozumiał a sądził, że huzar miał jakie prawa do ciebie, jeśli tak postępował. Zaczęłyby się tylko dąsy i kwasy. Musisz sama znaleźć jaką radę?
— Ale jaką?
— Mojem zdaniem są dwa wyjścia. Albo starać się Bartenjewowi przemówić do rozumu... albo...
— Obawiam się, że szkoda na to tylko czasu a narażę się na nową scenę.
— Jeśli więc z tym narwańcem dogadać się nie można i po dobremu się ciebie nie wyrzeknie, zwróć się do kolegów, aby wpłynęli na niego, albo zawiadomili rodzinę. Rodzina, sądzę, nawet wdzięczną będzie. Zabiorą go z Warszawy i będziesz miała święty spokój!
— Wiesz, już mi to przychodziło na myśl! Będę musiała napisać do Jelca lub Prudnikowa i to dziś jeszcze!
— A teraz Maniu proszę się roześmiać i mieć humor złoty! Potrzebny ci jest spokój do nowej roli!
— O tak! Czeka mnie ciężka przeprawa w sztuce „Żywy posąg“. Ot, jakoś się ułoży! — dodała już nieco na duchu pokrzepiona Wisnowska — idę się przebrać, pójdziemy w Aleje na spacer!

Spacer wielce uspokoił artystkę. Ruch i gwar w ludnych, dzięki wiosennej pogodzie Alejach, wpłynął kojąco i rozwiał ponure myśli. To też raz po raz z uśmiechem wdzięcznie odpowiadała na liczne ukłony przechodni — popularnej bowiem aktorce kłaniali się nawet często przez podziw, ludzie nie znający jej osobiście — lub przystawała z napotkanymi przyjaciółmi, zamieniając parę wesołych frazesów. Świat się znów poczynał wydawać pięknym a postać Bartenjewa zapadała w mroki niepamięci.
— Wszystko będzie dobrze! — powtórzyła wesoło do idącej obok panny Julji — musi być dobrze! Niepotrzebnie tak rozpaczałam!
— Nigdy nie należy się zbytnio przejmować!
Nagle artystka przystanęła.
— Szczęście mi dziś sprzyja! — zawołała radośnie. Myślę o Jelcu a Jelec idzie w naszą stronę! Świetnie! Zaraz ubijemy sprawę na miejscu.
Istotnie zdala widniała rosła postać rotmistrza, czyniącego w przejściu niebywały hałas ostrogami i pałaszem. Tak zajęty był rzucaniem zabójczych spojrzeń na siedzące na ławkach piękności, iż spostrzegł aktorkę dopiero, natknąwszy się na nią.
— Mademoiselle!
— Świetnie się składa, że spotykam rotmistrza!
— Doprawdy! — zdziwił się niezwykle serdecznem powitaniem Wisnowskiej.
— Mam bardzo poważny i niecierpiący zwłoki interes! — jęła wykładać, odprowadziwszy huzara nieco na stronę. — Chodzi o Bartenjewa!
— O Bartenjewa? — powtórzył. — Rad doprawdy jestem, iż pani poruszyła ten temat. Dawno pragnąłem pomówić w tej sprawie, ale nie wiedziałem, jak zacząć... Otóż, może to co powiem jest niewłaściwem wtrącaniem się w życie prywatne... ale...
— Ależ proszę! — zachęcała, zaciekawiona o co Jelcowi chodzi.
— Wiem, iż ciągle u pani przesiaduje... i jakby się wyrazić... jest do szaleństwa zakochany! Zmienił się w czasach ostatnich ogromnie, wszyscyśmy zwrócili na to uwagę... Chłopak młody, niedoświadczony, — jako starszy kolega... obawiam się o niego... Przypuszczam, że pani bardzo mało na nim zależy... On przecież pod względem kultury stoi o wiele niżej od tak sławnej artystki! Więc...
— Więc rotmistrz pragnie, aby przestał u mnie bywać? — a gdy oficer skinął głową, podchwyciła żywo: — Rotmistrzu, ja również tego pragnę! — i szybko powtórzyła mu swoje przejścia, kładąc nacisk na wczorajszą scenę. — Musi pan mi dopomóc! — rzekła, kończąc opowiadanie.
— Bardzo ciężka sprawa! — skrzywił się huzar. — Nic nie wiedziałem o zamiarach małżeńskich! Cóż — dodał po chwili — my ze swej strony uczynimy wszystko, co w naszej mocy... postaramy się wpłynąć na Bartenjewa. Ale czy to pomoże? Nie wiedziałem, że zagalopowaliście się aż tak daleko... Wszak były obietnice...
— Takie sobie niepoważne! — zaczerwieniła się aktorka.
— Wie pani — podkreślił — ja nie wiem czy który mężczyzna traktowałby to jako żart! Zresztą niema co mówić, co się stało nie odstanie! Jedyna rada, napisać do rodziców... to niechybnie pomoże... Ale... ale... żadnemu z nas uczynić tego nie wolno! Wyglądałoby nieładnie, nie po koleżeńsku, toć on kornet, oficer, a nie sztubak... Tylko pani jedna ma prawo tak postąpić i postąpić powinna! Dziś jeszcze pozwolę sobie nadesłać szczegółowy adres... oni mają dobra gdzieś w Orłowskiej guberni...
— Będę bardzo wdzięczna! — odparła sucho, nieco urażona, wyczuwając, że sympatje Jelca są w gruncie po stronie Bartenjewa. — List wyprawię! Lecz w każdym razie sądzę, że pan rotmistrz zechce również mi dopomóc!
— Toć nasz wspólny interes, pani! — skłonił się na pożegnanie huzar. — Gdyby sobie życie odebrał, cień padłby na nasz pułk!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.