Marja Wisnowska/Zwrot ku starej miłości...

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Marja Wisnowska
Podtytuł W więzach tragicznej miłości
Wydawca „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Data wyd. 1928
Druk „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ZWROT KU STAREJ MIŁOŚCI...

— Cóż się stało z twoim oficerkiem? Jakoś przestał bywać? — zdziwiła się pani Kicińska, nie widząc Bartenjewa przez szereg dni u córki.
— Pojechał do rodziców starać się o zezwolenie na małżeństwo ze mną! — odparła poważnie Wisnowska.
— Co takiego?
— Nie wie mama? Prawda, zapomniałam opowiedzieć! Oświadczył się o moją rękę... a ja decyzję uzależniłam od zgody jego rodziny!
— I ty serjo pragnęłabyś wyjść za Bartenjewa?
— Ani mi się śni...
— Więc?
— Mówiąc poważnie nie chciałam robić mu przykrości i dać „odkosza“ natychmiast. Wykręciłam się bardzo dowcipnie. Jego ojciec wszak nigdy się na to nie zgodzi!
— A jeśli się zgodzi? Co zrobisz?
— Ładniebym wtedy wyglądała! Ale może być mama zupełnie spokojna... jestem polką i katoliczką, on rosjanin, prawosławny... i całkowicie zależny od swego papy.
— Wszystko pięknie, moja Maniu, lecz powiem szczerze, nie podoba mi się twoje postępowanie! Po co komu robić nadzieję, skoro się niema zamiaru dotrzymać. Trzeba było odpowiedzieć wprost, że nigdy jego żoną nie zostaniesz!
— W rzeczywistości, ten sam rezultat!
— Wcale nie! Będzie się on jeszcze ciebie czepiał i tak łatwo się nie uwolnisz! Bywa zaś po to tylko, by innych odstraszał, żeby ludzie widując cię w towarzystwie moskala, brali na języki. Och, ta twoja kokieterja, tyle już przez to przykrości miałaś, czy nigdy nie spoważniejesz?
— Mama zawsze przesadza?
— A co było z Myszugą, czem go odstręczyłaś?
Na to ostatnie zapytanie, nie dała Wisnowska żadnej odpowiedzi tylko zbliżyła się do okna i niby uważnie jęła obserwować ruch uliczny; matka zaś nie chcąc przedłużać, zbaczającej na niezbyt miłe tory rozmowy, opuściła pokój.
Wisnowska zamyśliła się.
Przed chwilą zarzucono jej zalotność! Niestety, sama wiedziała, iż matka ma rację, choć w wypadku z Bartenjewym najmniej winną się czuła. Lecz istotnie siedział w niej jakiś djablik, którego obawiała się chwilami, djablik nakazujący tysiączne psoty płatać mężczyznom, uwodzić ich, starać się, by jaknajwiększa liczba otaczała ją wielbicieli... A ile już na tem tle miała przykrości! Ile niepotrzebnej gadaniny i obmowy... Czyż we Lwowie nie odszedł od niej Myszuga, urażony wiecznie otaczającym ją rojem adoratorów, po to, aby ożenić się, jakby na złość, z inną. A jak świetnie pasowali do siebie, jakąby utworzyli znakomitą artystyczną parę. Dziś on nie jest szczęśliwy, rozszedł się z żoną, a ona czuje pustkę dokoła...
Tak, doprawdy, jest winną! Po co ściąga mężczyzn do siebie, skoro wie, iż nie odpłaci im uczuciem, po co kokietowała Bartenjewa? Ponieważ był dobrze wychowany i patrzył niby wierny pies i nie robił jej, jak inni dwuznacznych aluzyj? Ale czy swojem zachowaniem ona sama, zachęcając go do codziennych wizyt, nie wywołała oświadczyn korneta? Ma w gruncie rzeczy rację matka, trzeba się radykalnie zmienić!
Tok myśli nagle przerwał dzwonek u wejściowych drzwi. Pewnie jaki nudziarz, pomyślała Wisnowska, szkoda, że nie zapowiedziałam służącej, że nikogo nie przyjmuję...
W przedpokoju odezwały się męskie kroki, poczem lekki stuk wraz z zapytaniem: „Można?“
— Proszę! — zawołała, odwracając się dość niechętnie, a ujrzawszy gościa ze ździwienia szeroko otworzyła oczy.
Na progu stał średniego wzrostu mężczyzna, nie piękny, lecz o niezwykle sympatycznej i ujmującej powierzchowności, ubrany z wyszukaną elegancją. Był nim sławny śpiewak operowy Aleksander Myszuga, który czarem swego głosu wszędzie podbijał tłumy.
— Ty? — wykrzyknęła z wybuchem niekłamanej radości. — Nareszcie! Więc nie zapomniałeś o mnie?
— Długo się wahałem — mówił nie mniej wzruszony przybysz — długo! Ostatecznie nie wytrzymałem, i przyszedłem się dowiedzieć; jak się czujesz, jak ci się powodzi... nie w karjerze scenicznej oczywiście, bo echa twoich sukcesów docierają wszędzie...
— Ja za to wiem wszystko, wiem, że pan Olek nie był szczęśliwy w małżeństwie, że się rozszedł z żoną... po co było wtedy uciekać odemnie?
— Samaś winna naszemu zerwaniu.
— Ja? O nie... Jakiś ty był naiwny i jacy naiwni są wszyscy mężczyźni! Czyż ty, jako artysta naprawdę zrozumieć nie możesz, iż jeśli byłam zalotną, to tylko w celu ściągnięcia jaknajwiększej liczby wielbicieli, którzy oklaskiwaliby na scenie i że dbałam o nich jedynie, jako aktorka a nie jako kobieta!..
— Wszystko to rozumiem, wiem nawet, że panna Mania robiłaby do konia dorożkarskiego „oko“, gdyby ten mógł składać hołdy... przyznaj jednak, że podobne postępowanie nie jest rzeczą przyjemną... a dla kogoś, kto ci był szczerze oddany, raczej drażniącą nerwy... Cobyś sama powiedziała, gdybym ja tak postępował z mojemi wielbicielkami talentu...
— Zrobiłabym porządną awanturę... alebym nie uciekła.
Roześmieli się oboje. Myszuga po chwili milczenia, śród którego widać było, iż wiele wyznań tłumionych ciśnie mu się na usta, ostrożnie i dyskretnie zapytał:
— Nie wychodzisz za mąż Maniu?
— Naturalnie! — odparła poważnie, gdyż znów djablik przekory począł ją ponosić.
— Tak? — powtórzył z widoczną przykrością. — Wolno zapytać za kogo?
— Za korneta rosyjskiego pułku lejbhuzarów imć pana Aleksandra Bartenjewa! Wogóle mam szczęście do Aleksandrów!
— A czy miły, przystojny?
— O, tak... Miły... bo miły... ale co do urody — rzetelna małpa!
— Więc?
— Chciałam się tylko przekonać, jakie wrażenie wywrze na tobie ta wiadomość! — i zadowolona z wywołanego efektu poczęła opowiadać śpiewakowi swą przygodę z huzarem.
— Zawsze ta sama i niepoprawna! — zadecydował, gdy ukończyła relację. — Pragnie szacunku... i dlatego ściąga tłumnie mężczyzn! Robi oko do huzara, bo ten patrzy w nią, niby w obraz... a potem nie wie jak się wykręcić! Oj Maniu, Maniu, doprawdy razi podobne postępowanie u takiej jak ty artystki. Rację mają ludzie, że plotkują o tobie rzeczy nieprzyjemne! Czyż sama nie rozumiesz, że otaczanie się rosjanami, w naszych warunkach, kompromituje... To, co robisz, nie zwiększy popularności scenicznej, raczej zepsuje twoją opinję...
— Nie będę, już nie będę! — zawołała szczerze i żywo — przysięgam, zmienię się, ostatnia to moja przygoda! Ale pod jednym warunkiem... tylko pod jednym...
— No... no...
— Że mój Olek, tak jak dawniej będzie przychodził codzień do mnie...
— Czyż naprawdę tak ci na tem zależy?
— Bardzo... bardzo... Muszę mieć przy sobie przyjaciela, któryby mnie poprowadził mocną ręką, bo jestem tylko słabą kobietą... Przyjaciela, rozumiesz Olku, takiego jak ty, którego bym się słuchała i któremu bym mówiła szczerą prawdę... a może nie chcesz Olku? Może zamierzasz pogodzić się z żoną?
— Ach, zbytnico! — zawołał śpiewak, porywając ją w objęcia. Zawsze się jej żarty trzymają!
A gdy ukryła mu za ramieniem główkę, szepnął cicho:
— Wszcząłem już kroki rozwodowe!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.