Marja Wisnowska/Oświadczyny
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marja Wisnowska |
Podtytuł | W więzach tragicznej miłości |
Wydawca | „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki |
Data wyd. | 1928 |
Druk | „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
OŚWIADCZYNY.
Od tej chwili Bartenjew stał się codziennym niemal gościem w mieszkaniu Wisnowskiej. Zasadniczo nie zmienił zachowania, był nadal pełen uwielbienia i szacunku, niby wierny pies łowił każde spojrzenie artystki, starając się odgadnąć każdą jej myśl, każdą zachciankę. Nabrał tylko nieco więcej śmiałości. Wdawał się teraz, siedząc z nią sam na sam przeważnie, w długie dyskusje, przynosił do czytania książki rosyjskie, które interesowały aktorkę, grał na fortepianie, lub śpiewał sentymentalne piosenki.
Ciągłe przesiadywanie korneta u artystki poczęło zwracać uwagę.
— Czego właściwie chce ten huzar od ciebie? zagadnęła córkę pewnego razu pani Kicińska.
— Właśnie, że nic nie chce, mamo, odparła z uśmiechem, zato go też i lubię! To mój prawdziwy przyjaciel! Ceni we mnie artystkę a nie kobietę! Nie zraził mnie nigdy niewłaściwem odezwaniem, lub dwuznaczną aluzją... Inaczej już dawnobym Bartenjewa przepędziła.
— Jednak uważam ze swej strony za rzecz wysoce niewłaściwą te ciągłe odwiedziny rosyjskiego oficera!
— Czy dlatego że jest rosjaninem i oficerem?... Zupełnie mylny pogląd, ja nie podzielam podobnego szowinizmu... tymbardziej, że on jest o wiele przyzwoitszym od innych...
Ostatnie, nieco goryczą zaprawione słowa, podyktowane zostały przez liczne przykrości i zawody życiowe. O ile karjera artystyczna rozwijała się świetnie, o tyle nie zadowalniała aktorki jej pozycja towarzyska. Iluż licznych wielbicieli, prawiących piękne komplementa o uznaniu dla sztuki, bardzo szybko zrzucało maskę, dając przejrzyście do zrozumienia, iż nie ciągnie ich w gruncie artystka, lecz wyłącznie jej sypialnia. Ileż rozczarowań doznała na tem tle i jak nauczyła się pogardzać mężczyzną! Toć nawet kiedyś w przystępie żalu napisała w swym pamiętniku.
— Wszyscy, wszyscy żądają mego ciała, nie duszy!...
Czyż naprawdę podobne traktowanie musiało być związane z aktorskim zawodem, czyż nikt inaczej patrzeć na nią nie mógł... Och, nie tego pragnęła, mierziły ją brudne i poniżające oświadczyny, ona pragnęła w życiu codziennem równie, jak na scenie szacunku... Tymczasem.. Może byli i tacy, co naprawdę ją kochali inaczej, może byli ongi przed laty, gdy zaczynała karjerę. Przedewszystkiem jedyny człowiek, do którego miała przywiązanie istotne, świetny śpiewak Aleksander Myszuga, ale nie potrafiła ich ocenić, zbyt młodą była... zraziła również kiedyś Myszugę nieopatrznem słowem... i dziś jest taka uwielbiana, otaczana, a w gruncie samotna, bardzo samotna... Niech więc przychodzi ten młodziutki kornecik, różny od innych, on nigdy jej nie dotknie zachowaniem brutalnem...
Bartenjew tymczasem zdobywał się na coraz większą odwagę. Widząc, iż nie tylko nie przepędzają go z raju, ale pozwalają na częste wizyty, począł żywić coraz zuchwalsze a różowsze nadzieje. Jeśli na początku imponowała mu Wisnowska niezmiernie, to teraz czuł, poza uwielbieniem bez granic coś innego... czuł, że jest w niej śmiertelnie zakochany. Czuł się dzięki artystce, wywyższonym w oczach własnych, zajmującym, dzięki przyjaźni z nią, rzekłbyś, wyższe stanowisko, nawet na kolegów pułkowych patrzył z lekką pogardą.
Drżał, by jej nie utracić a ośmielony sympatją, okazywaną przez Marję, zdobył się na krok decydujący.
Gdy raz siedzieli w japońskim buduarze aktorki a ta milczała, pozostając pod urokiem jakiejś rzewnej melodji, z przejęciem odegranej przez Bartenjewa, nagle pochylił się i na jej niedbale zwisłej dłoni, złożył długi pocałunek. Zadumana, nie broniła mu tej pieszczoty, może nie przywiązując do niej poważniejszego znaczenia. Lecz wtedy on wpił się ustami w obnażone ramię, jakby chcąc wylać cały płomień trawiącej go namiętności.
— Panie Sasza! zawołała przytomniejąc, — co to znaczy?
— Ach! Cobym dał, by pani należała do mnie! — wyszeptał.
— Taki sam, jak wszyscy! — przemknęło jej przez myśl — z każdego mężczyzny prędzej czy później zwierzę wylezie!...
— Bynajmniej nie chciałem obrazić — oświadczył dalej kornet z miną uroczystą i poważną — dawno już pragnąłem wypowiedzieć to co nurtuje na dnie mojej duszy...
— Nic nie rozumiem! Jak mam sobie pańskie zachowanie wytłomaczyć?
— Jedynie w ten sposób, jak je sobie wytłomaczyć może każdy przyzwoity człowiek! Kocham panią i pragnę ją poślubić!
— Pan się oświadcza o moją rękę?
— Tak jest!
Wyznanie wielbiciela zaskoczyło niepomiernie Wisnowską. Intuicją kobiety przedtem wyczuła, iż ją zbyt czci i poważa, aby mógł zdobyć się na jakiś niewłaściwy postępek, na propozycję jednak podobną najmniej była przygotowaną. Co odpowiedzieć? Nie kocha go wcale, zaledwie może ma nieco przyjaźni; jako mężczyzna budzi w niej raczej wstręt! Odpowiedzieć kategorycznie „nie?“ Taki dobry chłopak, taki oddany, szczerze widocznie się przywiązał, chce wszystko poświęcić... Należy znaleźć jakieś dowcipne wyjście z sytuacji, nie urazić ostrą odmową, nie dotknąć przykrem słowem... wszak na to nie zasłużył! Lecz jak?
— Mam wrażenie, że zbyt wielkiego mezaljansu pani nie zrobi — mówił Bartenjew, zgoła inaczej tłumacząc sobie milczenie artystki — pochodzę z bardzo zamożnej i wpływowej rodziny. Mój ojciec zajmuje poważne stanowisko, siostra jest frejliną na cesarskim dworze...
— Zbawienie świata! — z uciechą pomyślała Wisnowska — toć jego krewni nigdy na podobne małżeństwo się nie zgodzą...
— Dobrze! — odrzekła głośno — a cóż na to powiedzą pańscy rodzice?... Zezwolą?
— Przeczuwam — odparł kornet — iż zajdą pewne trudności! Lecz ja postaram się je przezwyciężyć!
— Nie wiem czy się panu uda? Różnica wiary, narodowości... Zresztą jestem artystką... sceny nigdy nie porzucę... sam pan najlepiej wie, jakie co do małżeństwa z aktorkami, w niektórych sferach panują przesądy...
— Lecz gdyby udało mi się przełamać przeszkody... mogę liczyć na pani słowo?
— Kochany panie Sasza — gładząc go ręką po włosach, z uśmiechem oświadczyła Wisnowska — Dziś nie odpowiem panu ani tak ani nie... Do niczyjej rodziny siłą wdzierać się nie myślę, aby później znosić szykany i przykrości... Proszę wprzód pomówić z ojcem... a potem powrócimy do naszej dzisiejszej rozmowy...
— Panno Marjo! Lecz nie odbiera mi pani nadziei?
— Oj dzieciaku, dzieciaku! — wyciągnęła na pożegnanie rękę, rada, iż tak gładko udało się jej wyślizgnąć z przykrej sytuacji.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Tegoż wieczoru kornet Bartenjew napisał podanie do swego dowódcy, prosząc o udzielenie mu dwutygodniowego urlopu, celem załatwienia spraw rodzinnych. Gdy skończył pisać, zapalił papierosa i rozparłszy się wygodnie w fotelu, spojrzał na wielki, olejno malowany portret matki, wiszący na przeciwległej ścianie.
— Z podaniem poszło gładko — mruknął — lecz co ty powiesz mamo, gdy ci przedstawię moje zamiary? Ty, taka dumna, coś małżeństwo z hrabianką dla mnie uważała niemal za partję nieodpowiednią. Boże, Boże... a ja Manię tak kocham... pochwycił dużą fotografję aktorki, stojącą na biurku i przyciskając do ust szeptał... tak kocham...
W tejże chwili wielki, w złoconej ramie portret, runął z hałasem ze ściany, łamiąc ją na drobne kawałki.
— Więc to miałaby być twoja odpowiedź, matko? — zawołał, zrywając się z miejsca — smutna odpowiedź! I moja miłość miałaby się zakończyć tragicznie?
— Et, głupstwo wszystko! — dodał po chwili, zbliżywszy się do miejsca katastrofy i badając przyczynę oberwania się portretu — zaczynają hulać nerwy! Najzwyklejszy przypadek! Trzeba będzie jutro wytargać służącego za uszy, że za słabo wbił hak...