Marja Wisnowska/Obiad u Wisnowskiej

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Marja Wisnowska
Podtytuł W więzach tragicznej miłości
Wydawca „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Data wyd. 1928
Druk „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OBIAD U WISNOWSKIEJ

Na obiedzie u artystki zebrało się sporo osób, wyłącznie niemal ze sfer dziennikarsko-literackich. Był więc Lubowski i Kazimierz Zalewski i redaktor Fryze i Przybylski i autor „Gasnącego słońca“ Jeske Choiński — nazwiska podówczas w Warszawie najgłośniejsze. Z kobiet li tylko jej siostra przyrodnia Emma Sztengiel, siostrzenica Helena Coray i matka, pani Emilja Kicińska, (takie nosiła nazwisko po drugim mężu), która wraz z córką mieszkała. Pozatem oczywiście Bartenjew.
Obiad miał się ku końcowi. Siedziano przy czarnej kawie, panowie palili; toczyła się ożywiona dyskusja.
— Doprawdy nie rozumiem — perorował redaktor Fryze, wskazując na małe szkielety z kości słoniowej, którymi dziwacznie był przybrany pokój — co za sens podobne emblematy trzymać w domu. Stałe chyba: memento mori! Oj! ta nasza kochana Mania! Niema tu nikogo ktoby więcej od niej przywiązany był do życia... a podobnemi straszydłami kokietuje! Oj, ta kokieterja!
— Wiecie dlaczego Wisnowska to robi, dodał Kazimierz Zalewski, dowiedziała się, że Sara Bernhardt sypia w trumnie... oczywiście dla sensacji... i pragnie naśladować swój pierwowzór.
— Bardzo przepraszam — przerwała artystka! niezadowolona, iż ją odgadnięto, w rzeczy samej bowiem śmierci bała się bardzo a zagrobowe symbole porozwieszała przez ekscentryczność — bardzo przepraszam! Kiedyś marzyłam o pięknej śmierci, ubrana w bieli, w różowym pokoju, śród kwiatów, przy dźwiękach cichej muzyki! Tak nawet napisałam w moim pamiętniku!
— Ale to było bardzo dawno — przyciął znów Zalewski — gdy byłam na pensji i mama nie dała czekoladek! Wszystkie pensjonarki tak piszą.
— A teraz — zakończył Fryze — marzę o śmierci jako Ofelja... ale tylko po to, aby za chwilę wrócić na scenę po oklaski!
Wisnowska czując, że z ciętemi literackimi językami sobie nie poradzi, wolała skapitulować i wybuchnęła śmiechem.
— Macie rację — zawołała — życie jest piękne, kocham życie, pragnę żyć i używać... A przedewszystkiem mam jeszcze tyle do zrobienia... sztuka... sława... Kocham Warszawę... ale ona mi już nie wystarcza. Pragnę oklasków w Paryżu, w „Comedie Française“, muszę zrobić tournée do Anglii, Ameryki... Mogła zbierać zagranicą laury Modrzejewska, musi je zebrać Wisnowska!
— Ma pani przynajmniej wszelkie dane po temu! odezwał się Lubowski.
— I to mnie najwięcej dręczy, mówiła nie zwracając wcale uwagi na słowa zachęty, to czasem morduje śród bezsennych nocy, czy celu dopnę... O wielebym dała zato, aby poznać przyszłość.
— Jest tu jeden taki między nami, co znakomicie potrafi wróżyć, wskazując na Jeske-Choińskiego odezwał się Zalewski.
Powieściopisarz istotnie wielce interesował się chiromancją, ze swemi jednak wiadomościami popisywał się niechętnie, więc też obecnie mruknął.
— Et, głupstwo wszystko!
— Kochany autorze — zawołała Wisnowska — musi pan mi coś z ręki powiedzieć, ale koniecznie, koniecznie...
Gdy i obecni poczęli nalegać, Jeske-Choiński, przymuszony, ujął dłoń artystki. Długo badał linje, marszczył czoło, coś kalkulował w końcu orzekł:
— Tak... bardzo ciekawe... w każdym razie czekają panią losy niezwykłe...
— Będę sławną, wielką?
— Zapewne... zapewne... linja Apollina szalenie rozwinięta, tylko... tylko....
— No... no... proszę mówić prędzej!
— Oczekuje panią jakiś wielki wstrząs moralny, bo ja wiem... tragiczne przeżycia... może gwałtowna śmierć...
— Dobryś, — klasnęła w dłonie Wisnowska, nieco przestraszona — najprzód mi wymyślają za kościotrupy, potem straszą śmiercią gwałtowną! Kiedyż to ma nastąpić?
— Tego określić nie mogę! — odparł ze śmiechem Jeske Choiński, sam niezbyt wiele przywiązując wagi do swej wróżby i pragnąc zatrzeć złe wrażenie — Zapewne za sto lat!
— Całe szczęście, mam przynajmniej dużo czasu, będę jeszcze w Ameryce! Słyszał pan, panie Bartenjew — zwróciła się do siedzącego na końcu stołu huzara — proroczą mi smutny koniec... Cóż pan na to?
— Pani! — odparł łamaną polszczyzną — jest jedno takie opowiadanie, poema naszego Puszkina „Egipskie noce“. Niewolnik za jedno spojrzenie królowej jest gotów oddać swe życie... Ja postąpię za jego przykładem, o ile pani coś grozić będzie... chętnie moje w ofierze złożę...
— Ot, to rozumiem, to jest prawdziwy rycerz... podziękowała artystka... ale słuchajcie, zmieńmy temat, mówmy o czemś weselszem... Jaka szkoda, że z panów nikt nie gra... z jaką rozkoszą posłuchałabym muzyki...
— Ja gram trochę... odpowiedział skromnie huzar.
— I to wcale dobrze, potwierdził redaktor Fryze, słyszałem, gdy pan się popisywał u Patini. Śpiewa również, ma śliczny baryton... posadźcie go do fortepianu.
Bartenjew nie kazał się długo prosić. Właściwie tylko mu o to chodziło, by tą drogą zbliżyć się do Wisnowskiej, przekonać ją, że ma duszę czułą, jest czemś więcej niźli dzwoniącym ostrogami huzarem.
Począł najprzód grać tęskne i rzewne melodje rosyjskie, następnie przeszedł na muzykę Schumanna, ulubioną przez Wisnowską. Ona stała wsparta o fortepian, a gdy skończył, cicho się odezwała:
— Ależ pan jest prawdziwym artystą!
— Nawet czasem piszę wiersze! — wypalił ośmielony, chcąc popisać się „dziełem“, jakie wczoraj spłodził w przystępie natchnienia.
— Proszę koniecznie zadeklamować!
— A czy rozumie pani po rosyjsku?
— Postaram się... więc słucham!
Jął powoli mówić strofy sentymentalnego wiersza, który był nieco ściągnięty z Lermontowa, w rzeczy samej jednak dość dźwięczny. Nazywał się „Marzenie“ i rozpoczynał od słów.

„Ja zowusia miecztoj i nie znajuś z ludskoj,
„Ja lubowju i strastju ziemnoju...
„Otojdi czełowiek, twoj udieł ciełyj wiek
„Tolko gnatsia w stradanjach za mnoj!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.