Marta/Wstęp
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marta |
Rozdział | Wstęp |
Wydawca | Księgarnia Wilhelma Zukerkandla |
Data wyd. | 1907 |
Druk | Księgarnia Wilhelma Zukerkandla |
Miejsce wyd. | Lwów, Złoczów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Życie kobiety — to wiecznie gorejący płomień miłości, powiadają jedni.
Życie kobiety — to zaparcie się, twierdzą inni.
Życie kobiety — to macierzyństwo, wołają tamci.
Życie kobiety — to igraszka, żartują inni jeszcze.
Cnota kobiety — to ślepa wiara, chórem zgadzają się wszyscy.
Kobiety wierzą ślepo; kochają, poświęcają się, hodują dzieci, bawią się... spełniają zatem wszystko, co świat spełniać im nakazuje, a jednak świat krzywo jakoś na nie spogląda i od czasu do czasu odzywa się w kształcie wyrzutu lub napomnienia: źle dzieje się z wami!
Z pomiędzy kobiet samych przenikliwsze, rozumniejsze lub nieszczęśliwsze, wglądając w siebie lub rozglądając się dokoła, powtarzają: źle dzieje się z nami.
Na wszelkie złe niezbędnym jest środek zaradczy; ci i owi upatrują go w tem lub w owem, ale choroba nie ustępuje przed receptą.
Niedawno jeden z najsłuszniej poważanych w kraju naszym pisarzy (pan Zacharyasiewicz w powieści p. t. Albina) podał do wiadomości publicznej, że kobiety fizycznie i moralnie chorują dlatego, że brak im wielkiej miłości (naturalnie dla mężczyzny).
Nieba! jakaż to olbrzymia niesprawiedliwość!
Niech różowy bożek Eros zleci nam ku pomocy i zaświadczy, iż całe życie nasze nie jest czem innem jak kadzidłem na cześć jego nieustannie palonem!
Zaledwie odrósłszy od ziemi słyszymy już, że przeznaczeniem naszem będzie kochać jednego z panów stworzenia: podlotki, marzymy o tym panu i władcy każdego wieczora, w którym na niebiosach księżyc świeci lub gwiazdy błyszczą, każdego poranku, w którym śnieżne lilie rozwijają ku słońcu wonne swe kielichy, marzymy i wzdychamy. Wzdychamy do chwili, w której wolno nam bedzie jak liliom ku słońcu zwrócić się ku temu, który z mgły porannych obłoków lub powodzi księżycowego światła wyłania się przed wyobraźnią naszą z postacią Adonisa, śpiącego na tajemnicy... Potem... cóż potem? Adonis zstępuje z chmur, wciela się, zamieniamy z nim obrączki i wychodzimy za mąż... Jestto także akt miłości, a chociaż wyżej nadmieniony pisarz, w bardzo zresztą pięknych swych powieściach, utrzymywać chce, iż zawsze i nieodmiennie jestto tylko akt rachuby, nie zgadzam się z nim w tej mierze. Akt rachuby w wyjątkowych sferach i okolicznościach, powszechnie bywa to akt miłości. Jakiej miłości? Wcale to już inna a wielce subtelna i długiego mówienia o sobie wymagająca materya, dość przecież, że gdy w białych muślinach, wstydliwą twarz słoniąc tiulowymi zwojami idziemy do ołtarza, śliczniutki Eros leci przed nami i wstrząsa nam nad głową pochodnią o różanych płomykach.
Potem? cóż potem? Kochamy znowu... jeżeli nie tego z panów stworzenia, który podlotkowi objawiał się w marzeniu a dziewicy obrączkę ślubną na palec włożył — to innego, jeżeli zresztą nie kochamy żadnego, to kochać pragniemy... usychamy, suchot dostajemy, jędzami częstokroć się stajemy z pragnienia kochania.
A z tego wszystkiego co wynika? Jedne z nas otulone skrzydłami bożka miłości przelatują wprawdzie przez całe życie uczciwie, cnotliwie i szczęśliwie, inne przecież, liczniejsze daleko liczniejsze, zakrwawionemi stopami chodzą po ziemi walcząc o chleb, o spokój, o cnotę, łzy lejąc obfite, cierpiąc straszliwie, grzesząc okrutnie, spadając w otchłanie wstydu, umierając z głodu...
Recepta tedy zamykająca się w słowie: kochajcie! nie na wszystkie służy choroby.
Możeby dodać jej jedną jeszcze ingredyencyą, aby skuteczniejszą była.
Jaką?
Powie nam to może karta wydarta z życia kobiety...