Marya Magdalena (Tarnowski, 1865)/Symeonowe córy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marya Magdalena |
Pochodzenie | Poezye Studenta Tom IV |
Wydawca | F. A. Brockhaus |
Data wyd. | 1865 |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały poemat |
Indeks stron |
Wśród domu ojców swoich siedzi Patryarcha Symeon — schorzały i blady — włos jego już biały — ale na czole taż sama milcząca stałość — której niezwalczyły cierpienia i niewygryzły zmarszczki rozpaczy. — Nie jedną noc przedumał Symeon nad ziemią swoją, nad dziećmi swemi przebolał — i był jak stary Patryarcha Abraham wśród swoich. —
I taż komnata w której leżały zwłoki Sary — — kędy pierwej stało małżeńskie łoże Symeona — a pierwej kołyska jego. — — Symeon zamyślony schylił głowę i zdał się nie zważać na szczebioty Marty czanobrewej — a Marta zajęta domem i sprawami domu nieżyła duchem — troszcząc się o rzeczy ziemskie i myślą zasypiając — a słowem wesołem chcąc uśmiech wywołać ojcu. — Ale ojciec milczy — smutek ogarnął go do dokoła o wężył pierś jego — Marta krzątała się ze służebnemi jak druga służebna, a widząc, że ojca nie rozweseli wyszła — wydoić owce i kozy, by ojcu świeżą podać czarę mleka — za nią służebne — a Symeon zawołał z nich ostatnią i tęsknie spytał: Gdzie jest Marya Magdalena? — Od rana, Patryarcho, z arfą swoją, leży pod starą figą, patrząc na rozlane rzeki i doliny i odeszła służebna ostatnia, a Symeon powstał i wyszedł ku drzwiom ogrodu owego — skąd ujrzał ligę rozłożystą — a w jej cieniu córę swoją Maryę — na której czole szesnaście wiosen chmurki niezostawiły. Marya Magdalena snać już wyśpiewała — pieśnią — co marzyła w duszy, bo arfa już leżała przy jej boku konając ostatniemi dźwięki — a ona na fiołków i mchu pościeli jak dziecię marząca oparła jasnowłose czoło a błękitnemi oczy tocząc po wzgórzach i dolinach ojczystej ziemi, rwała kwiaty trawnika i dumała myślą dziewiczą!... Marya była jak kwiat o swej woni niewiedzący — a przeto była piękna jak zbiegły anioł na Hebrajskiej ziemi. — I poszedł Symeon ku dziecięciu swemu a nad zadumaną stojąc poglądał na jej włos złoty, co spływał po białych ramionach i rozlał się po trawie — jak słońcem odbity wodospad lecący na łąki wonne — kwieciste — z białych skał marmuru... i myślał w sobie — córa moja w kole niewiast, jest jak słońce w gwiazd mdlejących orszaku — i rzekł — Maryo Magdaleno! zanuć mi przy arfie twojej — pomnisz kiedy niemowlę na kolanach moich uczyłem Cię o gwiazdach, kwiatach i o Jehowie ojcu gwiazd i kwiatów i ojca twego — ucząc cię grać na tej arfie… ojcze mój! posłuchaj — tobie gwoli znów biorę tę arfę — wzniosłszy błękitne oko w niebios błękit — uderzała alabastrowych palców pieszczotą o złote stróny — gdy wiatr rozwiewał jasny włos natchnionej i głos śpiewu tęskny:
|
O jest — jest inne uczucie... stój Maryo Magdaleno — już czas — twój duch mi się spytał przez usta pieśni — ustami pieśni odpowiem mu — dziecię moje — dotąd ojciec twój cierpiał bardzo — a więcej jeszcze — gdyż cierpiąc milczał — i przez lat szereg nierzekł nikomu: Ja cierpię... Maryo!... ty miałaś — Matkę!
Matkę mój ojcze?... to słowo niebieskie jak arfy ton brzmi tak tajemne w sercu... matka?... matka!...? — o słuchaj Maryo — Maryo Magdaleno — i uderzył w stróny:
|
Ta co dla ciebie cierpiała — to matka... |
Maryn Magdalena już niesłyszała końca pieśni, porwała arfę z rąk Symeona i dośpiewała resztę. — Po raz pierwszy ujrzała przed sobą postać matki w słowo zaklęta! Wspomniała snem dzieciństwa matkę, i śpiew jakiś — jak przez sen — i ten sen snu jak echo odbijało się w jej pamięci głosem: Biada nami i wycisnęło łzę srebrną z oka błękitu i w pięść ścisnęło dziewiczą dłoń — że zatargała warkocz swój jasny. — W tem przybiegła Marya Marta — weszła — niosąc ojcu czarę z mlekiem świeżem — a Marya Magdalena grać przestała zamyślona — dziękował ojciec Maryi Marcie za napój, całując ją w czarnobrewe czoło — lecz inaczej dziękował Maryi Magdalenie za pieśń jej — spójrzeniem..