Marysieńka Sobieska/A Paris!... à Paris...
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marysieńka Sobieska |
Wydawca | Książnica-Atlas |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Zakłady graficzne Książnica-Atlas |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jest w operze Manon duet Manon Lescaut z kawalerem des Grieux, kiedy młoda dziewczyna uprowadza z sobą zakochanego kawalera. Za chwilę pomkną do Paryża, miasta rozkoszy, miłości i szczęśliwego incognito. I co kilka taktów, w ustach Manon powtarza się zmysłowo, kusząco, na niskich tonach oparty refren: A Paris!... a Paris!...
Sobieski kawalerem des Grieux? Jeszcze jedno paradoksalne skojarzenie!
To pewna, że Sobieski znajduje się na niebezpiecznym zakręcie życia. Rzucić wszystko, spieniężyć co się da ze swoich majątków, kupić jakąś posiadłość w okolicach Paryża lub na południu Francji i tam żyć z ukochaną, oto miraże, jakimi go wabi niebezpieczna Manon.
Ale życie nie jest operą, nawet kiedy bohaterowie chodzą w kostiumach. Dlatego cała ta niedoszła przygoda, oglądana z bliska, znów wydaje się bardziej skomplikowana.
Wyjazd pani wojewodziny odbył się nagle i w warunkach nieco skandalicznych. Przynajmniej tak go sobie w Polsce interpretowano. „Bez woli i wiadomości swego męża — notuje pod datą 7 maja 1662 r. współczesny Latopisiec Joachima Jerlicza — wziąwszy zły umysł i radę, zabrawszy dostatki i skarb, złoto, srebro, klejnoty, pieniądze, o których powiadano być miało 70 000, podmówiwszy sługę starszego i innych pacholąt do kilkunastu, ujeżdża do cudzej ziemi pod niebytność samego p. wojewody, który na sejmie bawił się w Warszawie. Lepiej było w domu się ożenić ze szlachcianką jaką polską, zdrowiej by było i pożyteczniej i każdemu takowemu dobrze taką żonkę pojmować rozpustnemu“.
Jeszcze większym skandalem gruchnęła po Polsce wiadomość, że, wyjeżdżając, zarząd nad dobrami, jakie miała w darze od małżonka, poruczyła wojewodzina, z wyłączeniem męża, p. Sapieże i — p. Sobieskiemu, którego stosunki z p. Zamoyską od dawna nie były tajemnicą. Nieco przed wyjazdem, omal nie osiągnęła tego, aby ją mąż uczynił — w słabym momencie — generalną spadkobierczynią; ale jakoby zapobiegli w porę temu krewni.
W każdym razie wyjazd ten, mimo iż dość gwałtowny, nie ma charakteru rozstania, Pani Zamoyska proponowała nawet mężowi, by z nią wyjechał: nie chciał. Nawet w Paryżu, prowadząc wytrwale swój plan ściągnięcia do Francji Sobieskiego, Marysieńka nie rezygnuje z przewag, jakie jej mogło dać stanowisko princesse de Zamość. Zaopatrzywszy się w pieniądze, dbała o reprezentację. Miała piękną karetę, dwóch paziów, wspaniałą liberię. Wielką jej ambicją było zdobycie „taburetu“ u dworu, uważała iż honor ten przynależy małżonce księcia Zamoyskiego. Przez królowę polską zabiegała, aby jej przyznano tytuł diuszessy. Ale ceremoniał Ludwika XIV był nieubłagany; nie kwapiono się z uksiążęceniem żony szlachcica, którego tytuł nawet w Polsce był nieco fantazyjny. Nie ostatni raz miała się obić Marysieńka o twardy opór francuskiej etykiety; ale w przyszłości miało to wydać następstwa o wiele poważniejsze.
Szczegóły pobytu Marysieńki w Paryżu, plany jej i zamiary znane nam są dość dokładnie z listów, jakie Astrea pisała do swego Celadona.
Przede wszystkim, wciąż w tych listach rozstrząsa się sprawę nabycia na imię Sobieskiego jakiejś znacznej posiadłości we Francji. „Radabym przecie, szebysz mi W. M. oznaymił, jeszeli continuiesz dans la pensée d’aquérir du bien ici“.., pisze z polska po francusku natychmiast po przyjeździe. (Pisząc z Paryża, Marysieńka używa więcej zwrotów polskich). O ile się nie odmienił i o ile ma sumę gotową, jest teraz okazja nabycia pięknych majątków, które kiedy indziej byłyby droższe. Ale „podobno Naiasznisza jusz odminiła fantazię jego, bo pewnie iusz nie dba o l’Aurore, quand on l’on lui offre une belle stworzenie et avec tant d’avantage“. Aby zdopingować jego brak decyzji, donosi mu Jutrzenka, że nie znajdują jej w Paryżu tant chienne jak się obawiała, że się uczy tańczyć, śpiewać i grać na gitarze, że metr tańca bardzo ją chwali, że figura jej — wbrew jej obawom — bardzo się tu podoba.
Listy idą do Polski jeden po drugim. Jak widzieliśmy, wypróbowanym sposobem, Astrea prześladuje swego Celadona, że się musiał odmienić; ale równocześnie nawiązuje kontakt między nim a swoją rodziną, stawiając go niejako w roli oficjalnego konkurenta. Wyraża mu uprzejmie słowa od ojca, który „za nią szaleje“. (Pamiętajmy, że pani Zamoyska dopiero pierwszy raz ujrzała rodziców, których opuściła będąc dzieckiem, a miłość jej do tak późno poznanego — i przez plotkę kwestionowanego — ojca miała być najgłębszym może i najszczerszym jej uczuciem). Uważa że byłoby na miejscu, aby Sobieski napisał do jej ojca, iż pragnąłby go poznać i pozyskać jego sympatię. Może — tak go poucza — mówić z szacunkiem o uczuciu, jakie powziął do niej od chwili poznania i o chęci zbliżenia się do jej rodziny. Niech pisze sam, bez niczyjej pomocy (to bezpieczniej): pisze bardzo dobrze po francusku, może jej wierzyć. Ostrzega, że la giroutte (królowa) łudzi Sobieskiego nadzieją wysłania go do Paryża, aby uzyskać od niego pewne usługi, a kiedy ich dopełni, odłoży się rzecz na czas nieograniczony. A powinna była wysłać tu Sobieskiego; nawet się dziwią na dworze, że nie przyjechał z powinszowaniem urodzin Delfina. Co do niej, chciałaby tego, bo musi się dowiedzieć od niego niezmiernie ważnej rzeczy pour l’etablissement de la Rose et de Silvandre.
Te słowa stawiają rzecz na zdecydowanym gruncie, a jeszcze bardziej ta przestroga: „Przestrzegam, aby myszlicz tu à des aquisitions, bo pan ociec powiada, sze już szadnem sposobem mię stąd nie chce wypuszczicz, by nie wiem co“. A równocześnie po francusku: „Trzeba się postarać, aby Fujara dał Jutrzence przyzwoitą pensję, skoro nie chce przyjechać, aby ją utrzymywać“... Fujara i Jutrzenka — cóż za kombinacja! I Sobieski ma się starać o to... O biedny niedoszły kawalerze de Grieux!
Jak widzimy, Marysieńka prowadzi potrójną grę: podtrzymuje swoje prawa jako ślubnej żony Zamoyskiego, nie zdradza przed królową swoich zamiarów przeniesienia się do Francji wraz z Sobieskim, ale zarazem coraz energiczniej przypiera swego Celadona, aby jej dał stanowczo znać, czy chce tutaj nabyć majątek. Omal już — pisze — nie zobowiązała się w jego imieniu do kupienia domu z ogrodem w Paryżu; pięć apartamentów, oficyny, stajnie i prześliczny widok: z łóżka można widzieć co się dzieje w Tuileriach. Tymczasem wywie się o wszystko co trzeba robić, aby uzyskać dla Sobieskiego dekret naturalizacji. Ojciec — pisze — wciąż ją ubóstwia: mówi często, że Celadon jest szczęśliwy, iż Róża ma dla niego tyle przywiązania; i sam „pan ociec“ wysoko go ceni. (Na jednym z oryginałów listów do Sobieskiego można odczytać przypisek papy d’Arquien). „Jutrzenka“ żałuje, że nie może mu jeszcze różnych rzeczy donieść, które byłyby dla Sobieskiego bardzo korzystne, ale nie podobna pisać o tym.
Nowy list za tydzień: jest do sprzedania posiadłość Meudon pod Paryżem, za 600 000 franków: czy się decyduje?
Sobieski wciąż — zdaje się, bo jego listów z tej epoki nie mamy — wymiguje się od decyzji; widać szlachcic zachował resztkę gospodarskiego rozsądku. Bo wyprzedać się w Polsce za bezcen i kupić luksusową rezydencję pod Paryżem, to pięknie; ale za co utrzymać to Meudon i z czego tam żyć, zwłaszcza na tej stopie? Z „fujary“?
W ciągu kilku miesięcy brak nam listów. Naraz korespondencja pani Marii staje się bardzo skomplikowana. Bo w istocie wszystko się psuje, wszystko się wikła. Paryskie sprawy Marysieńki idą nieszczególnie. Po prostu — klapa. Zbliżenie z „zaczarowanym pałacem“ utknęło na martwym punkcie. Widzenie się z królową francuską — w którego następstwie pani Zamoyska spodziewała się oficjalnego przedstawienia na dworze — zawiodło; podobno na skutek nowej miłostki króla, królowa zraziła się do dam dworu. Wpływy Marysieńki w Paryżu okazują się żadne; minister de Lionne nie przyznał się do jej pokrewieństwa. Z drugiej strony, królowa Maria Ludwika wzywa swoją wychowanicę do powrotu; zgadujemy, że potrzebuje jej na miejscu. Zamoyski położył areszt na dobrach żony, którymi mieli zawiadować Sobieski z Sapiehą; od trzech miesięcy mąż nie daje znaku życia, nie odpowiada jej na listy! A pieniądze płyną, Paryż jest drogi...
Wszystko to jest nieco chaotyczne, ale bo też w myślach i uczuciach pani Zamoyskiej w owym krytycznym momencie życia panował prawdziwy chaos. Wyraża się to dość wiernie w jednym z jej listów, pisanym w chwili depresji. Sobieski, pisząc do niej, podał jako przyczynę swojej melancholii „odległoszcz“: niech wierzy — odpowiada mu Marysieńka — że i ona cierpi z tego samego powodu. Ale ma i inne przyczyny do zmartwień: gryzie ją la flûte, i bezrząd jego domu, i upór z jakim on zawsze trzyma stronę swoich zauszników przeciw żonie, która „go kochała i kocha tyle ile się godzi uczciwej kobiecie“, i wspomnienie prześladowań, które cierpiała w domu, i dziecko, które straciła w niemowlęctwie, i drugie, które musiała porzucić...
Tu nastręcza się pytanie, czemu je porzuciła, z czego nieraz biografowie czynili Marysieńce ciężki zarzut. Ale pamiętajmy, że w owym twardym wieku XVII stosunek rodziców do dzieci — zwłaszcza drobnych — był inny niż dziś, i że matka zajmująca się wychowaniem swego drobiazgu była w wielkim świecie raczej wyjątkiem. Może zresztą znajdą się w dalszym ciągu i inne okoliczności łagodzące.
Zamoyski — skarży się dalej Marysieńka — zabrał jej dochody, zabrał nawet garderobę, nie odpisuje na listy, nie kocha jej już widocznie, mimo że tyle razy zapewniał ją o swojej miłości. Królowa nakłania ją do powrotu, rodzice płaczą na myśl o rozstaniu; kiedy ona patrzy na ich łzy, wolałaby umrzeć. Niech Celadon powie, czy w tych warunkach może skutkować kuracja, którą przechodzi? Ale zwłaszcza niech nie wątpi nigdy o jej uczuciach; zawsze dochowa mu wiary, o tyle o ile może to uczynić, „nie obrażając swoich obowiązków“.
Dość trudno w istocie rozeznać się w tych sprzecznościach, ale czyż życie — życie uczuciowe zwłaszcza — nie bywa otchłanią sprzeczności?
Wśród tych niepowodzeń i obaw, pani Zamoyska orientuje się że najpewniejszym jej szańcem zawsze pozostało mimo wszystko — małżeństwo; zabezpiecza sobie powrót. Wkłada na Sobieskiego zadanie, aby przez jakiegoś życzliwego pośrednika — może przez biskupa warmińskiego — przygotował nie tylko jej ale i sobie pojednanie z „fujarą“. Trzeba wytłumaczyć fujarze, że wszystkie plotki o niej i o Sobieskim nie mają żadnych podstaw. To trzeba zrobić koniecznie, bo inaczej nie mogliby się widywać po jej powrocie do kraju! Inaczej esencyje (Marysieńka) nie mogłyby się nigdy mieszać z prochem (Sobieski) ani „grać z nim w kości“. Na razie przyrzeka mu zachować pomarańcze (miłość) „tak całe i tak piękne, jak tylko to jest możliwe w jej obecnym położeniu“; i nigdy mu się nie sprzeniewierzy; a co do tego, co on mówi, że ona mu nie złożyła przysięgi (w kościele Karmelitów), oświadcza, że przysięgłaby nie raz, ale sto razy...
Tak, trzeba wracać, bo inaczej łatwo mogłaby się znaleźć poza nawiasem. Nawet zbliżenie się Sobieskiego z dworem niepokoi Marysieńkę, która nie lubi, aby on rozwijał inicjatywę na własną rękę, bez niej. Kiedy jej donosi, że królestwo mają u niego zabawić jakiś czas w Jaworowie, odradza mu usilnie tego niepotrzebnego wydatku.
Trzeba wracać ze wszystkich względów. Bo tymczasem języki nie próżnowały: musiano tęgo plotkować w kraju na temat wyjazdu pani Zamoyskiej i zamiarów ekspatriacji Sobieskiego (ale skąd wiedziano o tych zamiarach, czyżby się już czynnie krzątał koło sprzedaży majątków?), skoro kuzynka jego, pani koniuszyna Aleksandrowa Lubomirska, poczuła się w obowiązku udzielenia mu przestrogi. W liście do niej z dn. 14 grudnia 1662 r. Sobieski odpiera te pogłoski. Prawda — pisze — że miał i ma jeszcze „intentio uwolnienia się na iaki czas dla pewnych z tych kraiów przyczyn“, ale dopiero po uspokojeniu ojczyzny, a nie wtedy, kiedy jego służby mogą królowi i Rzeczypospolitej być potrzebne; „bo luboby mnie tam y naywiększa ciągnąć miała Passia, honor, reputatia, którą w każdym kocham zawsze barziey niż osobę, niesłuszne suspicie o niewinnych ludziach y niepotrzebne między ludźmi plotki zawszeby mię od tey odwiodły imprezy“.
List ten biografowie Sobieskiego z tryumfem przeciwstawiają krzywdzącym pogłoskom. W istocie, godna odpowiedź, ale czy zupełnie szczera? Cechą owych siedemnastowiecznych ludzi jest, że zawsze mieli rzymskie cnoty i rzymskie maksymy w gębie, a co innego w myśli i w uczynkach. Kto wie, czy trudność zrealizowania gotowizny w wyniszczonej i zbiedniałej Polsce nie stała się najpoważniejszą pozycją, która zatrzymała Sobieskiego w kraju. Bo ujrzymy jeszcze w kilka lat później, że owe plany rzucenia wszyskich utrapień i kłopotów aby żyć we Francji przy boku ukochanej będą nader poważną intentio wielkiego marszałka koronnego i hetmana. A nawet i teraz, w pół roku po tym liście, projekt osiedlenia się we Francji wciąż powraca w konfiturach Marysieńki.
Być może zresztą, że Sobieski nie wkładał całego serca w te francuskie projekty, w których następstwie wyzułby się za byle co z ojcowizny i z przyszłości w kraju, aby w pełni sił i młodości wegetować niesławnie we Francji. Co innego później, gdy miał szanse zamienić swoje wysokie szarże na takież korzyści u francuskiego dworu. Zresztą później był już zupełnie bezwolny wobec rozkazów swego tyrana; w momencie, w którym się znajdujemy obecnie, poddaństwo jego wcale jeszcze nie było tak zupełne. I dlatego zapewne Marysieńka ściele sobie powrót do Zamościa. Manon Lescaut zamienia się w Paryżankę z komedii Becque’a.
A propos literatury. Data pobytu pani Zamoyskiej w Paryżu nasuwa pewne chronologiczne asocjacje. Rok 1662 toż to premiera Szkoły żon, wschodząca gwiazda Moliera! Paryż, dwór, miasto, trzęsą się od burzy, jaką ta sztuka wywołała: olbrzymi sukces sceniczny, a zarazem powódź parodyj, napastliwych broszur, polemik, replik... I Szkoła żon — czyż to nie jest sztuka jakby pisana dla Marysieńki! Wyznaję, że doznałem naiwnego zawodu, nie znajdując o niej w listach pani Zamoyskiej ani słóweczka. Czy była w teatrze? I w ogóle nic w jej listach nie odbija się z tak bujnego wówczas umysłowego życia Paryża; nic poza osobistymi próżnostkami, interesami, poza „zaczarowanym pałacem“ który jej nie chce, i przestarzałą nomenklaturą Astrei. Ale sam rozumiem, że moje pretensje są dość dzikie. Tyle wolno mi stwierdzić, że Marysieńka nie była intelektualistką.
Jesienią r. 1663, pani Zamoyska po półtorarocznej blisko nieobecności wróciła do kraju. Powrót musiał być dobrze przygotowany (może przez biskupa warmińskiego?), gdyż pan Zamoyski przyjął żonę z wielką pompą. Odbyło się uroczyste przyjęcie w kościele, akt hołdu miejscowej akademii, wierszem i prozą. Stosunki z Sobieskim stały się dalekie i trudne, listy bardzo oględne, pani Zamoyska ściśle przestrzega decorum. Co najwyżej pośrednio przesyła Celadonowi szarfę ognistego koloru albo portrecik przedstawiający niby to jej brata czy ojca a w istocie ją samą.
Po powrocie z Paryża pani Zamoyska urodziła mężowi trzecie dziecko. Ale nowa harmonia małżeńska nie trwała długo, swary zaczęły się na nowo. I nowe zgorszenie Polski, a to przez wprowadzenie obyczaju ruelle, przywiezionego przez młodą panią z Paryża, a nieznanego w kraju: zaczęto mówić, że księżna Zamoyska przyjmuje mężczyzn w łóżku. Przybyły z nią do Zamościa brat, kawaler d’Arquien, naraziwszy się panu Zamoyskiemu, musiał uciekać z zamku przed jego furią. Pijatyki, orgie, trwają ciągle. Królowa, znając udręczenia swojej pupilki, radzi jej rozwód, a przynajmniej separację majątkową, tak aby mieszkała przy Zamoyskim „jako przy ojcu“ — Marysieńka to się godzi na separację, to znów odpisuje świętoszkowato, że jest z męża całkiem zadowolona, że nieporozumienia między nimi wynikły z winy jej młodości, że chce we wszystkim być powolna mężowi... Zamoyski wyprawia ją do Paryża — ona nie chce. Wszystkiego tego dowiadujemy się z żalów Sobieskiego, który nie umie sobie wytłumaczyć jej postępowania. I rzecz szczególna, ten sam Sobieski, poprzednio, jak się zdaje, dość płochy i niepewny, teraz coraz niepodzielniej oddaje się swojej niedostępnej kochance; coraz bardziej połączenie z nią staje się koniecznym warunkiem jego życia. Intelligence — rozwód — ten kryptonim pojawia się w jego listach. Ale Marysieńka nie chce rozwodu. Może ma nadzieję, że Opatrzność rozwiąże to inaczej; może spodziewa się rychło zostać wdową i chce być wobec męża i jego rodziny — obserwującej ją bacznie a wrogo — pod każdym względem w porządku. W istocie zdrowie pana Zamoyskiego podupada; znów szepcą o testamencie, którym pani kazała sobie zapisać ogromne sumy...
Tak więc, w ciągu tych paru lat, miłość wlecze się opieszale i smutno. Za to w polityce wydarzenia biegną coraz bardziej wartko. Niebawem sprawy polityki i sprawy miłości splotą się najściślej, aby popędzić razem.