<<< Dane tekstu >>>
Autor Cyprian Kamil Norwid
Tytuł Marzenie
Podtytuł Fantazja
Pochodzenie Dzieła Cyprjana Norwida,
Drobne utwory poetyczne
Redaktor Tadeusz Pini
Wydawca Spółka Wydawnicza „Parnas Polski“
Data wyd. 1934
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Drobne utwory – całość
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

MARZENIE.
(FANTAZJA).
Lecz tylko że pragniemy,
Ale nie rozumiemy,
Czego się trzymać, jako się sprawować,
Żeby nie przyszło nakoniec bobrować.
J. Kochanowski.

«Skowronek śpiewał, ja o świcie wstałem,
I czułem życie, i życie kochałem;
Lecz teraz zgadnąć nie mogę, dlaczego
Cięży mi niesmak, dziwnie pomieszany,
Jak woń fiołka świeżo rozkwitłego
I pogrzebowych kadzideł tumany.

«Przykre wrażenia — niby, że dziś zrana
Przy świetnej uczcie czarowna dziewica
Mówiła ze mną i kwiaty zroszone
Trzymała w reku — i nagle, zmieszana,
Ucichła, śmiechem wykrzywiła lica
I pokazała kości obnażone —
I znów mówiła powoli, niedbale,
Jakby nic złego nie stało się wcale.

«Dziwne uczucia! Dawniej ja marzyłem,
Wszystko kochałem, we wszystko wierzyłem,
Szczęśliwy byłem!
A dziś?... Smutny — i czemuż! Precz to narzekanie!
Lepiej oto zawołam marzenia, miłości.

Miłość moja! Marzenie! Ja was proszę w gości,
Proszę, wołam, a tutaj taka cisza wszędy,
Jakby miłość z marzeniem umarła przed chwilką,
Jakby właśnie skończono pogrzebu obrzędy
I dym pozostał tylko,
I dalekie śpiewanie...

«Lecz mniejsza o to. Nie chcę, nie chcę marzeń wcale,
Bo musi być coś więcej dla człowieka w świecie
Nad te liche zabawki, których pragnie — dziecię...
O, tak, musi być, jest coś — bo cóż po zapale,
Cóż po łzach, które nieraz w nocy zasiewałem
Mimowolnie, tak, jakby opadł kwiat źrenicy,
I oko się zrobiło nasieniem przestałem —
Cóż z tych łez wzejdzie? Jeśli roślinka tęsknicy,
Marna, bezowocowa, jako te zabawki,
Za któremi uganiam prawie od powicia,
To ja wyrwę, pogniotę pierworodne trawki —
Bo przecież nie dla fraszek, na pręgierzu życia
Rozpięty, czekam czegoś od całego świata,
Jak policzku od kata».

Wtem nad gęste zarosłe wzniósł młodzieniec czoło,
Blade, jak mur, w którego głębokich framugach[1]
Oczy, niby łzawice przepełnione, stały;
Młodzieniec błędnym wzrokiem spozierał wokoło,
A była noc pogodna, mgły legły na smugach
I posrebrzane chmurki księżyc zwiastowały.

GŁOS NIEZNANY.
(Śpiew)

Gdy po deszczu, po majowym,
Wstęga tęczy cicho spłynie,
Ja w wianeczku lilijowym
Biegam sobie po dolinie.

Biegam, latam, krążę w kółka,
Po dolinie, po jeziorze,
I w głąb patrzę, jak jaskółka,
Gdy zimowe zwiedza łoże[2].

Biegam, latam, dokazuję,
Czasem w ptaszka się przerzucę,
Z skowronkami się wykłócę,
I — słowikom nie daruję.

Bo skowronki, i słowiki,
I lilije, i powoje,
I jeziora, i strumyki,
Wszystko moje — wszystko moje!...

MŁODZIENIEC.

Co to jest, co za śpiewy? — Czyż i w późnej nocy
Trudno jest być samotnym?

GŁOS NIEZNANY.

Cha, cha! — Skąd te żale?
Wszakże niebardzo dawno wołałeś w zapale,
Że czujesz brak nieznośny, że pragniesz pomocy
Tych ulubionych marzeń, «co zmarły przed chwilką,
A z obrzędów pogrzebu dym pozostał tylko...»

(milczenie)

«Słuchaj! Ty mię znasz dobrze, ja dla twojej głowy,
Dla młodych myśli, zawsze dostępna i bliska,
Jako przy główce maku listek atłasowy,
Majaczyłam i błogie plątałam zjawiska.
Jam rusałka-marzenie[3], to młode marzenie,
Co, niewiadomo poco, z chciwością dziecinną
Nieraz żebrze u człeka o jedno westchnienie,
O jednę łzę niewinną!
I westchnienia posłucha, i łzę na dłoń schwyta,
I zwilży nią krzew suchy — aż liść się prostuje,
Zielenieje — i młody pączek wyskakuje,
Przeciera senne oczko — «kto mię woła?» pyta.

MŁODZIENIEC.

Dosyć, dosyć tych cacek!... Trudno mi, nie mogę
Bawić się, bo mam jakieś silniejsze przeczucie,
Co odpycha pieszczoty, wzbudza nawet trwogę,
Że już nie czas.

RUSAŁKA.

Więc klęknij, dumaj o pokucie,
Żałuj, żeś przeżył chwilkę! Cha, cha! Dziwny człeku!
Twoje życie — to cząstka tak zwanego wieku,
A wiek — sto lat; choć zginie, wieczność o nim nie wie,
Bo gdzież taka drobnostka może ją obchodzić!
Cha, cha! Dalej, pątniku! Zacznij płacz rozwodzić,
A ja wzajem rozrywki będę szukać w śpiewie:

Gdy po deszczu, po majowym,
Wstęga tęczy cicho spłynie,
Ja w wianeczku lilijowym
Biegam sobie po dolinie.

Biegam, latam...

MŁODZIENIEC.

Precz, córko pieszczot i gnuśności!
Ja nie chcę mdłych rozkoszy — sam z sobą zostanę
I będę badał — śledził — przeczucie nieznane,
Które wrosło w me serce — przeczucie wielkości!...

RUSAŁKA.

No, zostań sobie, zostań, lecz o tem,
Ażebyś twoich szałów nie żałował potem!
Zostań, a ja tymczasem polecę daleko
I zacznę moje czary — bo też umiem cuda,
Jakie stwarzać niekażdej rusałce się uda.
Ja czasem mrugnę tylko figlarną powieką,
Klasnę w dłonie, zawołam: «Dalej, moje kwiatki!
Kto też najprędzej biega!» — a wnet na przegony,
Przez zarośla, mogiły, pola i zagony,
Rwą się róże, lilije i pełzną bławatki,
I krzaki bzów wędrują,
Ziemię za sobą prują...
Ja zaś wciąż klaszczę w dłonie, lecę lotem strzały,
Na pogoń kwiatów patrząc, nucę pieśń radosną,
A gdy stanę, wnet wszystkie przy mych stopach wrosną,
Jakby się nie zmęczyły, jakby nie biegały,
Jakby, tędy przechodząc, ogrodnik przypadkiem
Zgubił garść różnych nasion, a stąd kwiaty wzrosły
I przez zmrużone pączki spojrzały ukradkiem,
I świeże czoła wzniosły.

MŁODZIENIEC.

Płonna maro, uciekaj! Czy widzisz? Tam, w dali
Iskierka, błyskawica — ach, niebo się pali!
Zastęp wojska, rażony, jak zdeptana żmija,
Wściekłym jadem nabrzmiewa, kurczy się i zwija —
Zmora wojny to sprawia! Bo też umie cuda,
Jakie stwarzać szatanom nawet się nie uda —
Ona, klaszcząc mieczami, ryczy przeraźliwie:
«Hejże! Kto chce wawrzynów?» — a wnet tłumy lecą,
Dzikim wzrokiem, jak światłem pogrzebowem, świecą
I, przeskakując trupy, uganiają chciwie,
Uganiają, konają, nie z rozrządzeń nieba,
Lecz z pragnienia wawrzynów — liści im potrzeba!...

ECHO.

Liści im potrzeba!...

RUSAŁKA.

Ach, jakżeś ty niedobry! Takie straszne rzeczy
Gadasz, że aż dreszcz bierze! Wierz mi, mój kochany,
Że twojej tak głębokiej, tak zatrutej rany
Dzielność moich uroków nawet nie wyleczy,
Więc żegnam cię na zawsze!...

I, między gęstwiny,
Jęczący, głuchy szelest zlekka dał się słyszeć,

I mdlał — konał — nareszcie całkiem przestał dyszeć;
Potem raz tylko drgnęły gałązki leszczyny,
A potem wszystko ścichło.

Ha! spadł ciężar z duszy!
(Krzyknął młodzian radosny i powstał raptownie),
O, teraz jestem zdrowy, silny niewymownie,
Bo, chociaż chwilę strasznych przetrwałem katuszy,
Choć tłum rojonych cierpień brał mię w swoje kleszcze
I gniótł, dręczył — jednakże teraz szydzę z niego,
Teraz godowy puhar dla siebie nalewam,
I dotykam ustami brzegu złoconego,
I będę szczęsny jeszcze,
I jeszcze pieśń zaśpiewam:

Młodości, ty nad poziomy
Wylatuj, a okiem słońca
Ludzkości całe ogromy
Przenikaj z końca do końca!





  1. framuga (szwedz.?) — wgłębienie w ścianie, nisza.
  2. Podług mniemania ludu, jaskółki na dnie wody przebywają zimę. (P. P.).
  3. rusałka (łac.) — nimfa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.