<<< Dane tekstu >>>
Autor Emil Zola
Tytuł Marzenie
Wydawca Bibljoteka Echa Polskiego
Data wyd. 1935
Druk Zakł. Graf. „Drukarnia Bankowa”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Rêve
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIV

Ślub naznaczono na pierwsze dni marca. Ale Anielka była jeszcze bardzo słaba. W pierwszym tygodniu swej rekonwalescencji schodziła do pracowni i chciała koniecznie wykończyć haft dla biskupa; to była jej ostatnia praca; powtarzała wesoło, że nie może zamówienia zaniedbać. Ale ten wysiłek zmęczył ją; musiała znowu pozostać w swoim pokoju. Nie odzyskała zdrowia; blada i znużona, snuła się po pokoju cichym, powolnym krokiem, rozmarzona, z pogodnym uśmiechem na ustach. Trzeba było ślub odłożyć do czasu, gdy przyjdzie do zdrowia, co, przy staraniach, powinno było prędko nastąpić.
Felicjan przychodził codziennie i wraz z Hubertem i Hubertyną spędzali długie godziny w pokoju Anielki na górze. Wesoła i ożywiona, dzieweczka snuła projekty na przyszłość i cieszyła się nadchodzącem szczęściem. Zdawało się wtedy, że wraz z wiosennem powietrzem przybywa jej sił i zdrowia. Dopiero, gdy zostawała sama, zapadała w zamyślenie. Znowu słyszała nadziemskie odgłosy wokoło siebie, czuła, że cud spełnił się, by jej czarowne marzenie w ciało się oblekło, ale śmierć czekała na nią; był to tylko chwilowy odpoczynek. Nie martwiła się, nie rozpaczała; z pogodą oczekiwała odejścia w zaświaty w chwili najwyższego szczęścia i radości. Pogrążona w marzeniu, ożywiała się tylko, gdy wchodzili Hubertowie lub Felicjan. Udawała wtedy zdrową, rozmawiała wesoło o swem przyszłem życiu, o odbudowie zamku Hautecocur.
W końcu marca Anielka zaczęła wpadać w omdlenia. Pewnego ranka Hubert wszedł do pokoju w chwili, gdy Anielka upadła obok łóżka. Próbowała wmówić w niego, że szukała na ziemi igły. Nazajutrz poprosiła o przyśpieszenie ślubu. Hubertowie odmawiali, zdziwieni: poco się spieszyć, lepiej poczekać, aż się wzmocni. Ale Anielka tak usilnie prosiła, że Hubertyna zaniepokoiła się. Zimny dreszcz przejął ją; przerażona, spojrzała badawczo na ukochane dziecko; ale Anielka przybrała już swą zwykłą maskę wesołości, by jej nie martwić. Wytężając siły, chodziła po pokoju swym zwykłym powiewnym krokiem i roztaczała wokoło niezwykły urok cudnego kwiatu. Ze śmiechem wołała teraz, że ceremonja ślubu uzdrowi ją ostatecznie. Zresztą biskup postanowi. Rzeczywiście, gdy biskup przyszedł wieczorem, Anielka, z oczami, utkwionemi w niego, prosiła tak gorąco o przyśpieszenie ślubu, że biskup zrozumiał, iż dzieweczka czuje się skazaną. Ślub naznaczył na połowę kwietnia.
Rozpoczęły się wielkie przygotowania. Pomimo tego, że Hubert był opiekunem urzędowym Anielki, to jednakże trzeba było prosić o pozwolenie Dyrektora Przytułku, gdyż Anielka była niepełnoletnia. Sędzia Grausire zajął się temi formalnościami, by ukryć przed młodą parą te przykre szczegóły, ale gdy Anielka dowiedziała się o tem, poprosiła, by jej przyniesiono książeczkę, chcąc ją sama pokazać narzeczonemu. Była w stanie zupełnej pokory, pragnęła, by wiedział, z jakich nizin wzniósł ją do szczytów starożytnego swego rodu i olbrzymiego majątku. Raz jeszcze przerzuciła kartki i podała mu swój jedyny dokument, gdzie jej tożsamość stwierdzona była przez datę i numer. Głęboko wzruszony, Felicjan ukląkł przed nią i ze łzami w oczach ucałował jej ręce w podzięce za królewski dar — jej serce.
Przez dwa tygodnie całe niższe i wyższe miasto Beaumont zajęte było przygotowaniami do ślubu. Dwadzieścia robotnic pracowało przy wyprawie. Trzy z nich zajęte były specjalnie suknią ślubną. Zachwyt wzbudzały stosy koronek, aksamitów i jedwabi i przecudne klejnoty, królewskiej wspaniałości. Ale najwięcej wzruszenia wywołały olbrzymie jałmużny; narzeczona pragnęła oddać biednym tyle, ile sama w darze dostała, i cały miljon spadł złotym deszczem na miasto. Nareszcie mogła zadowolnić swe wieczne pragnienie obdarowywania biedaków. Dary sypały się z jej małych rączek. Klaskała w ręce, zachwycona, gdy ksiądz Cornille przynosił jej listy ofiar. Jeszcze, jeszcze! Nigdy nie rozda dosyć. Chciałaby, by ojciec Mascart ucztował jak książę, by matka Gabet wyzdrowiała i odmłodniała, by żebraczki z młyna stroiły się w suknie i klejnoty. Złoto sypało się na miasto, jak w bajkach czarodziejskich, błyszczało i lśniło aureolą wielkiego miłosierdzia.
W wilję wielkiego dnia wszystko było gotowe, Felicjan zakupił przy ulicy Magloire pałac, który urządził wspaniale. Były tam wielkie komnaty, pełne przepięknych gobelinów i starożytnych mebli. Bajeczny salon, buduar niebieski, pełen słodyczy wczesnego poranku i sypialnia z białych materyj i białych koronek, jasna i powiewna, jak podmuch wiosennego wiatru. Ale Anielka nie chciała obejrzeć tych cudów, nie zajmowała się urządzeniem domu, ani nie wydawała żadnych rozkazów. Odbywało się to wszystko zdaleka, w nieznanym jej świecie. Jej ukochani przygotowywali dla niej gniazdko, więc pragnęła wejść do niego, jak księżniczka z czarodziejskich krajów, zstępująca do rzeczywistego życia. Nie chciała też widzieć swej wyprawy: ani cieniutkiej bielizny, znaczonej jej margrabiowską koroną, ani wspaniałych toalet dworskich, ani bajecznych klejnotów w starych, ciężkich oprawach, ani nowoczesnych cudów jubilerskiej sztuki, lśniących brylantami najczystszej wody. Wystarczało jej, że te bogactwa oczekiwały jej nadejścia. Przyniesiono tylko ślubną suknię w dzień ceremonji.
Rano Anielka obudziła się wcześnie i ogarnęła ją straszna rozpacz, gdy poczuła, że nie może utrzymać się na nogach. Znikła dotychczasowa pogoda i spokój; przerażenie ścisnęło jej serce. Weszła Hubertyna. Trochę sił przybyło Anielce wtedy, jakby podtrzymały ją czułe ręce nadziemskich jakichś istot. Ubrano ją; była tak szczupła i lekka, że Hubertyna żartowała wesoło: musi się powoli poruszać, by nie pofrunąć! Mały domek Hubertów rozbrzmiewał od rana odgłosami katedry, gdzie odbywały się przygotowania do ceremonji; dźwięk radosny dzwonów rozlegał się daleko. Stare mury drżały echem wesela i triumfu.
Dzwony dźwięczały, jak w dnie świąt uroczystych. Był jasny, promienny ranek kwietniowy. Beaumont radowało się szczęściem małej hafciareczki, ukochanej przez wszystkich mieszkańców. Słońce oblewało ulice złotemi promieniami, które swym blaskiem przypominały złoty deszcz ofiar, spływających z małych rączek Anielki. Tłumy śpieszyły do katedry, napełniły ją i wyległy na plac klasztorny. Tam wznosiła się główna fasada katedry, strzelająca ku niebu swemi rzeźbionemi wieżyczkami w czystym gotyckim stylu. Dzwony biły, jakby głosiły chwałę małej hafciarki, wstępującej w krainę cudu. Fasada katedry jaśniała przezroczystemi rzeźbami, kolumienki i szczyty, ozdobione kwiatami, wznosiły się ku górze, jakby w triumfalnym pochodzie ku szczęściu.
O dziesiątej zabrzmiał głos organów. Anielka i Felicjan weszli do katedry i stanęli przed wielkim ołtarzem. Szepty podziwu i zachwytu rozległy się dokoła. On, wzruszony, przechodził dumny i poważny. Ona roztaczała nieprzeparty urok nadziemskiej urody i czaru. Jej suknia z białej mory, pokryta staremi bezcennemi koronkami, podpięta była sznurami pereł. Welon z point d’Angleterre spływał do ziemi. W obłokach tiulu i koronek wyglądała, jak święte z witrażów; jasne włosy złotą aureolą otaczały jej liljową twarzyczkę; fiołkowe oczy miały w sobie głębię marzeń czarodziejskich.
Muzyka organów rozbrzmiewała. Dwa fotele, kryte purpurowym aksamitem, przygotowano przed wielkim ołtarzem dla młodej pary. Za Felicjanem i Anielką, na klęcznikach, przeznaczonych dla rodziny, klęczał Hubert z żoną, rozradowani, szczęśliwi. Pan Bóg wysłuchał nareszcie ich gorących próśb, zagniewana matka przebaczyła i z głębi grobu posłała im nadzieję nowego życia, upragnione dziecko, zakład miłości i przebaczenia. Może była to nagroda za litość i opiekę nad nędznem dzieckiem, podniesionem na progu kościoła, a które teraz poślubiało księcia w uroczystym nastroju wielkiej katedry. Oboje klęczeli, głęboko wzruszeni, przejęci wdzięcznością za łaskę; zapełni się znowu ich smutny dom, opuszczony teraz przez ukochaną córkę. Z drugiej strony nawy, na swym biskupim tronie, zwracał uwagę wspaniałością postawy i stroju ksiądz biskup. Dumna twarz, pełna była spokoju i abnegacji. Nad jego głową wielkie złote anioły podtrzymywały jaśniejący herb d’Hautecocurów.
Uroczystość rozpoczęła się. Zjechało się całe okoliczne duchowieństwo, by uczcić biskupa. Kwietniowe słońce rozjaśniało wszystkie zakątki katedry. Płomyki świec lśniły, jak gwiazdy na niebie. Wielki ołtarz usiany był niemi, świeczniki przed narzeczonymi jaśniały jak dwa słońca. Olbrzymie pęki białych azalij, białych kamelij i bzów przemieniły chór w czarodziejski ogród. W głębi kościoła lśniło złoto i srebro świętych naczyń, jaśniały drogocenne hafty i jedwabie. Nawa wznosiła się dumnie ku górze, oparta na czterech olbrzymich kolumnach.
Anielka życzyła sobie, by ksiądz Cornille dawał jej ślub. Uśmiechnęła się radośnie, gdy go ujrzała teraz. Spełniało się jej marzenie i poślubiała piękno, bogactwo i potęgę. Kościół rozbrzmiewał muzyką organów, jaśniał światłem niezliczonych świec, żył i oddychał przez tłum wiernych i duchowieństwa. Nigdy jeszcze nie obchodzono uroczyściej święta szczęścia! A Anielka uśmiechała się, czując śmierć. Wchodząc, rzuciła spojrzenie na kaplicę Hautecocurów, gdzie spały snem wiecznym „Szczęśliwe zmarłe“, które odeszły w chwili najwyższego szczęścia! Pełna pokory i skruchy, uklękła przed ołtarzem, obmyta z dziedzicznego grzechu dumy. Ze spokojem poddawała się myśli o śmierci. Ofiara się dokonała, czysta jej duszyczka pełna była pogody abnegacji.
Ksiądz Cornille przemawiał teraz; mówił o ich przyszłości, o dzieciach, które wychowywać muszą w wierze chrześcijańskiej; Anielka uśmiechnęła się smutnie, Felicjan drżał radośnie na myśl o bliskiem szczęściu. Nastąpiły pytania i odpowiedzi, wiążące małżonków na życie całe, sakramentalne „tak“, które Anielka wypowiedziała, wzruszona do głębi serca, a Felicjan głośno i poważnie. Ksiądz połączył ich ręce ze słowami: — Ego conjungo vos in matrimonium, in nomine Patri et Filii, et Spiritus sancti. Nastąpiło błogosławieństwo obrączek, które podał małżonkowi, by włożył na palec małżonce ten symbol połączenia ich i przysięgi, nadzieja wspólnie spędzonych lat do końca życia. Podczas całej ceremonji Anielka miała na ustach pogodny uśmiech wyrzeczenia się i poddania.
Organy zagrały radosny hymn, ksiądz Cornille z klerykami odszedł. Jego Eminencja czułym wzrokiem objął młodą parę. Hubertowie podnieśli oczy, zalane łzami. Kaskady dźwięków płynęły pod sklepienia. Wzruszenie przejęło tłumy. Kościół, tonący w kwiatach, jaśniejący od świateł, promieniał radością.
Nastąpiła uroczysta msza ze śpiewami. Z chóru dał się słyszeć przecudny, czysty głos Klary de Voincourt, która zapragnęła śpiewać na tym ślubie cudu. Dym kadzideł wzniósł się dokoła.
Felicjan i Anielka, trzymając w rękach zapalone gromnice, symbol niewinności i śmierci, pokryci welonem, oznaką pokory i czystości, wysłuchali modlitw celebranta. Ceremonja była teraz skończona.
Organy zagrały marsz triumfalny; stara katedra zadrżała w posadach. Tłum zakołysał się, kobiety stanęły na krzesłach.
Szmer zachwytu i wzruszenia poruszył tłum. Kościół tonął w kwiatach, jaśniał światłem niezliczonych świec. Uroczyste pienia wznosiły się ku górze. Nagle otwarły się wielkie wrota kościelne. Zajaśniał, zalany słońcem, plac klasztorny. Zebrany tłum witał młodą parę okrzykami i oklaskami. Przy dziennem świetle zbladły płomienie świec.
Wolnym krokiem Felicjan i Anielka skierowali się ku wyjściu. Teraz Anielka opuszczała świat marzeń, by wstąpić w krainę rzeczywistości. Patrzała wokoło siebie na białe domy, na hałaśliwe tłumy, myślała o nowem życiu, które otwierało się przed nią. Uśmiechała się, choć słabość jej tak się wzmogła, że Felicjan niósł ją prawie. Przed oczami jej stał książęcy pałac, oczekujący jej przybycia, pełen klejnotów, królewskich tualet i niezmierzonych bogactw i jej biała sypialnia, tonąca w koronkach i jedwabiach. Ogarnął ją nagle atak duszności, zatrzymała się, spojrzała na obrączkę na palcu i uśmiechnęła się żałośnie. Znowu przeszła parę kroków, ale na schodach, wiodących na plac, zachwiała się. Czy nie doszła do szczytu szczęścia? Czy tu kończyła się radość życia? Ostatnim wysiłkiem uniosła się na paluszkach i usteczka złożyła na usta Felicjana. W tym pocałunku zmarła.
Nie było smutku w tej śmierci. Jego Eminencja błogosławił zmarłą ze spokojem i poddaniem się woli Boskiej. Hubertowie wracali do życia pod wrażeniem, że skończył się jakiś piękny sen. Organy grały, dzwony biły, tłum wydawał okrzyki na cześć młodej pary. Dusza Anielki ulatywała w triumfie spełnionego marzenia, czysta, niewinna, w pełni szczęścia i miłości. Wiosenne słońce rzucało swe promienie na mistyczną świątynię, kolebkę przecudnych, czarodziejskich legend.
Felicjan podtrzymywał w ramionach lekki obłok koronek i pereł, okrywający ciepłe jeszcze ciało dzieweczki. Dawno już czuł, że Anielka jest tylko cieniem. Przyszła z nieziemskich krain, by do nich powrócić.
Zniknęła... była tylko złudzeniem. W życiu wszystko jest marzeniem. Anielka rozwiała się, jak cień, u szczytu szczęścia, w pierwszym pocałunku...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Zola i tłumacza: anonimowy.