Marzenie i pysk/O Don Juanie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Marzenie i pysk
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „RÓJ”
Data wyd. 1930
Miejsce wyd. Warszawa
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
O DON JUANIE.

Minęły już przedstawienia Don Juana Zorolli, dlatego bez obawy zaszkodzenia temu pięknemu widowisku, można powiedzieć, że kobieta, która, znęcona tytułem, poszła je oglądać, doznała zawodu. Don Juan! wyznaj, śliczna pani, iż, kiedy słyszysz to imię, jakiś luby a niepokojący dreszcz przebiega ci po ciele, wnętrzności twoje pulsują, ciepły baryton wnika do dna duszy kuszącą serenadą, usta twoje szepcą miękko „nie”, a całe ciało twoje powtarza „tak” w rytm leciutkiego menueta. O jakże daleko byliśmy w teatrze od tego wszystkiego! Serenady? Słodkie słówka? Aha, właśnie! Brudna szynkownia, brzęk kieliszków, kobieta jako przedmiot plugawych zakładów! Jesteśmy zresztą naocznymi świadkami jednego podboju Don Juana, widzimy go przy robocie. Założył się, że uwiedzie przeciwnikowi narzeczoną, i to w wilję ślubu: zadanie godne zaiste wielkiego uwodziciela. Ale oto jak się to odbywa. Przedewszystkiem, denuncjuje rywala przed policją, aby go unieruchomić w więzieniu; następnie przekupuje duennę, zakrada się do mieszkania, i tam, pociemku, udając swego rywala, dostaje się w objęcia panny. Cóż za chamstwo, prawda? Tego typu są wszystkie jego czyny. Robi kobiety tak jak karambole, i tyle troszczy się o bicie ich serca, co bilardzista o leciutkie drżenie duszyczek z kości słoniowej, mieszkających zapewne w każdej takiej białej kulce. A kiedy wreszcie spływa na niego Łaska miłości, koniec Don Juana; pierzcha jego zuchwalstwo, zaczyna mówić o czystości, o pięknie duszy, gotów jest uszanować swą lubą... To wszystko, to nie to o czem marzycie, prawda?
Czyżby narodowy poeta Hiszpanji sfałszował legendę? Przeciwnie, oddał ją aż nadto wiernie; jedynie może uszlachetnił ją romantycznie: bo Don Juan z autentycznej legendy jest z kobietami bardziej konsekwentnym chamem. Zawód nasz, rozczarowanie, wynikają stąd, że ów Don Juan z dawnego mitu zgoła nie był tem, czem go z biegiem lat później uczyniono; owym arcytypem kochanka, ba „kobieciarza”, którego imię stało się dziś potocznem godłem. Dawny Don Juan to junak, rębacz, to wcielenie buty, pychy, to nabój szalonej, nieokiełzanej energji, idącej we wszystkiem do ostatnich krańców, do zbrodni, do bluźnierstwa. Hazard, to jego żywioł, w którym żyje jak salamandra w ogniu. To że, obok gry, wojny, pojedynków, butelki, i kobieta musiała się znaleźć w litanji jego pięknych czynów, to naturalne; po pierwsze jest młody i jurny, po wtóre czyż może być efektowniejszy cel turnieju junactwa? Ale kobieta ta jest zwłaszcza czemś czego ktoś broni, co trzeba komuś odebrać, punktem znaczącym wygraną, lewą w kartach.
Później zwolna się to przemienia. Jak, dużoby o tem mówić. Ewolucja Don Juana jest jednym z najciekawszych zjawisk literatury: byłoby to piękne studjum do napisania, oczywiście nie dla profesora. Jak daleko posunęła się ta ewolucja, świadczy fakt, że w ostatniej swej wersji (Lenormand) Don Juan stał się mężczyzną o nieświadomym pędzie homoseksualnym, który, przez tragiczną omyłkę płci, szuka — oczywiście nadaremnie — zaspokojenia w kobiecie: stąd jego niestałość... Cytuję to raczej dla osobliwości, na marginesie, mimo że ma to swój sens. Ale główna, zasadnicza różnica jest ta, iż Don Juan stał się z biegiem czasu symbolem nawskroś erotycznym, czem w pierwotnej swej postaci nie był. Bluźnierstwo, oto w dawnej legendzie główny motyw jego winy i kary, oto co w pobożnej Hiszpanji dawało osobliwą grozę jego losom. Osią tej legendy jest dramat świętokradcy, nie uwodziciela; nawet u Zorilli rywal Don Juana, don Louis, wcale nie gorszy łotrzyk od niego, potraktowany jest z dobrotliwem pobłażaniem. O te damskie sprawy nie robionoby tyle hałasu!
Odbywająca się stopniowo przemiana symbolu jest poniekąd owocem rosnącego pacyfizmu społeczeństw. W miarę jak układ społeczny staje się bardziej praworządny, nadmiar indywidualizmu zmienia koryto. Już za Ludwika XIV, junak dawnego typu uchodziłby za bandytę. Furja temperamentu, męska ambicja czy próżność zaczynają bardziej szukać ujścia w kobiecie: coraz bardziej z akcesorjum staje się ona celem. I metody jej zdobywania muszą się przystosowywać do nowoczesnych warunków. W epoce, gdy kobieta była strzeżona jak rzecz, stawała się własnością tego, kto był dość śmiały, aby po nią sięgnąć. Nie miała wyboru. Nowy Don Juan musi się bardziej liczyć z jej wolą, trafić do jej chęci, zwłaszcza iż, w miarę zmniejszania się niebezpieczeństw rzemiosła, coraz więcej spotyka się z „konkurencją”.
Bo, z drugiej strony, pacyfizm rozszerza kadry Don Juanów. W epoce, gdy kobiet strzegły żelazne kraty i wrzeciądze, zbrojne pachołki i straszna zemsta zazdrosnego męża lub srogiego ojca, karjera uwodziciela nie wszystkim była dostępna. Trzeba było być urodzonym zabijaką, aby się puszczać na tak drogie kupowanie wątpliwego szczęścia; a typ zabijaki zawsze pono był dość odległy od owego typu „artysty na kobiecie”, jak dziś chcemy widzieć w Don Juanie. Podejrzewam, że prawdziwy amator kobiet, który chciał sycić swoje marzenia nie narażając co chwila głowy i nie dokazując owych heroicznych cudów waleczności, krył swe gorące serce nieraz raczej pod sukienką duchowną niż pod zbroją... Z dwóch nieśmiertelnych typów Moliera, bodaj że Tartufe wydaje mi się większym kobieciarzem niż Don Juan, a jego zmysłowe, szelmoskie, dewocją ciała przesycone oświadczyny złożone Elmirze, podobniejsze są do stylu dzisiejszego uwodzicielstwa niż zimny i zuchwały styl molierowskiego Don Juana. Otóż, w miarę jak karjera — że tak powiem — Don Juana stawała się nie tak niebezpieczną, stawała się tem samem dostępną znacznie szerszeniu kręgowi mężczyzn: obok osiłków i rębaczy wychyliły głowę różne typy, i ludzie z sercem, i ludzie z mózgiem, i ludzie z wyobraźnią... Znaleźli się i ci, dla których kobieta jest nietylko bramką do wzięcia na footbalu junactwa, ale jest całym światem, przedmiotem wyłącznego zainteresowania, ich pasją. Z jednej strony tedy ewolucja samego typu, z drugiej rozszerzenie kadrów stwarzają nowego Don Juana.
Mimo to (pisałem to przed laty z okazji Don Juana Rittnera) problem donjuanizmu jest wciąż, w gruncie, dość złożony. Możnaby rzec, że istnieją wyjątkowe organizacje, w których odczuwanie kobiety wybujało tak, jak np. sensacje kolorów u malarza, lub tonów u muzyka. Ale jest tu pewna zasadnicza różnica. Muzyk, malarz, noszą swój świat wrażeń we własnej duszy i panują w nim dowoli. Artysta na kobiecości natomiast zależny jest od instrumentu, którym jest kobieta: musi (o tyle o ile przynajmniej) uzyskać zgodę swojego Stradivariusa, nim go dobędzie z puzdra i ujmie natchnioną dłonią. Otóż tutaj rzecz się komplikuje: obok warunków psychicznych, występuje kwestja warunków fizycznych. Dusza płomienna, oddychająca miłością kobiety, ba, wszystkich kobiet, zdolna je pojąć, zdolna spalić je swym żarem, oddająca im wszystkie włókna swego czucia, może być zamknięta w niewydarzonem ciele; może się kojarzyć z chorobliwą nieśmiałością. Przykłady: Rousseau, autor Nowej Heloizy, Stendhal, autor traktatu O miłości. Z drugiej strony, w każdym salonie widzimy ładnych i tęgich chłopców, którym kobiety gromadnie idą w ręce (t. zn. pozwalają się uwodzić) i którzy liczą na tuziny swoje zdobycze, mimo że, w gruncie rzeczy, ani ich kobieta zbytnio nie interesowała, ani nie mają o niej wiele pojęcia. Ta ironiczna rozbieżność uzdolnień jest może przyczyną, że kobiety są, naogół, tak mało zadowolone z mężczyzn.
Ale wszak musi się zdarzyć, od czasu do czasu, iż przymioty ciała, duszy i serca skojarzą się w osobie jednego człowieka? Zapewne; ale ten rzadki feniks gotów mieć może to dziwactwo, iż będzie widział więcej szczęścia w ramionach jednej kobiety którą kocha, niż w trudach upędzania się za stoma innemi, których nie kocha: i to zatem nie byłby Don Juan! Don Juan tedy, klasyczny Don Juan, ta postać niemal mityczna, musi stanowić skojarzenie osobliwych warunków. Obok elementarnych przymiotów bujnego kochanka, jest w nim coś z artysty, a coś ze sportsmena. Mówi o kobiecie jak poeta, a poluje na nią jak na dzika; z kaprysem fantasty łączy pedantyzm zbieracza! z ciekawością amatora, oschłość zawodowca. Zadaje sobie nieskończenie wiele trudu, aby kobietę zdobyć, ale nie korzysta z tej zdobyczy; nie ma czasu poić się wonią kwiatu, który rozwinął z pączka: trzeba mu iść dalej, wciąż dalej! W rezultacie, kosztuje może z kobiety tylko tego, co w niej najbanalniejsze i najmniej osobiste; przechodząc, sieje ziarno miłości, które zbierać będą inni, mniej świetni, ale mniej spieszący się od niego. Jest instytucją użyteczności publicznej. I dla tego słuszną jest owa tkliwość kobiet, jaka towarzyszy mu aż do schyłku życia: powinnyby się wszystkie znaleźć na jego pogrzebie, niosąc wieńce z napisami: Niestrudzonemu... Zasłużonemu... Drugie tyle wieńców powinienby otrzymać od swoich następców w sercu tych kobiet.
Porównałem Don Juana do wielkiego artysty; ale czyż nie możnaby go porównać także do wielkiego wodza, polityka, do wielkiego inżyniera? I tu ujawnia się pewien tragizm tej postaci; jej specyficzny rys, na który nikt, zdaje mi się, dotąd nie zwrócił uwagi. Wszędzie gdzie czyn wznosi się na wyżyny genjuszu, staje się już sprawą ducha, który tworzy śmiałe plany, obmyśla je, ożywia swym wewnętrznym ogniem, sama zaś materjalna realizacja szczegółów zdana jest pomocniczym rękom. Napoleon sam nie nabijał armat, genjalny inżynier sam nie obciosuje kamieni, wielki dyplomata nie kopjuje aktów.
Otóż on, Don Juan, musi robić wszystko osobiście: jakże to ścieśnia sferę jego działań! Cała ekonomja talentu, genjuszu, polega wszak na tem, aby go zużyć do tego co potrafi tylko on sam, a zwolnić od reszty, gdy tymczasem każdy podbój Don Juana zaczyna się od wysokiego artyzmu, a kończy na tem co, w rezultacie, mógłby robić każdy!
Gdybyż tylko to! Ale oto spójrzmy dalej: sędziwy wódz może odnosić zwycięstwa na polu bitwy, mimo że ręka jego nie udźwignęłaby miecza: wielki uczony patrzy jak dzieło jego prowadzą dalej uczniowie. Sztuki Don Juana przekazać się nie da; tragiczną zaś igraszką losu, im bardziej rośnie jego kapitał wiedzy, doświadczenia, artyzmu, subtelności, tem bardziej wątleje siła ich realizacji; i przychodzi moment, w którym ten wielki człowiek może sobie powiedzieć już za życia: Qualis artifex pereo!

1925.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.