Meteor/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Meteor |
Wydawca | "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza |
Data wyd. | 1948 |
Druk | "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Ilustrator | Maria Hiszpańska-Neumann |
Tytuł orygin. | Povětroň |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Siostra miłosierdzia opowiadała kiwając się nieznacznie i z uporem patrzyła w podłogę, jakby powtarzała coś, czego wyuczyła się na pamięć. — Dziwne to, do jakiego stopnia taki sen jest wyrazisty i niejasny zarazem. Nie wiem, gdzie to było, siedział na drewnianych schodkach, po których wchodziło się do jakiegoś słomianego szałasu... — Zawahała się na chwilę. — Tak jest, ten szałas stał na słupach, podobnych do nóg stołowych. On zaś siedział z nogami wyciągniętymi przed siebie na najniższym stopniu i uderzając fajeczką o dłoń wytrzepywał z niej popiół. Twarz miał pochyloną, tak że widać było tylko ten biały kask. Wyglądało to, jakby miał głowę obandażowaną.
— Trzeba ci wiedzieć, siostro — wywodził — że nie pamiętam swojej matki. Rzecz osobliwa, że chociaż nie poznałem jej w ogóle, w pamięci mojej pozostało jakby puste i ślepe miejsce, w którym powinno było coś się znajdować. Widzisz więc, że pamięć moja nigdy nie była pełna, bo zabrakło w niej matki. — Powiedziawszy to, kiwał głową. — Było mi zawsze tak, jakby na mapie mego życia była pusta płaszczyzna. Nie mogłem nigdy znać samego siebie, bo nie znałem swojej matki.
— Co do ojca mego — ciągnął dalej — muszę powiedzieć, że wzajemny nasz stosunek nie był nigdy dobry ani serdeczny. Co więcej, jeśli mam powiedzieć prawdę, leżała między nami cicha i nieprzejednana nieprzyjaźń. Mój ojciec był mianowicie człowiekiem nad miarę porządnym. Zajmował wysokie miejsce w swoim środowisku i zadanie życia swego widział w spełnianiu obowiązków z całą bezwzględnością. Obowiązkiem mężczyzny jest oddawać się pracy, wzbogacać się, a ponadto zdobywać szacunek swoich współobywateli. To wszystko są powinności tak wielkie, iż zakończyć się mogą tylko razem z życiem. Istotnie, umarł uroczyście i dostojnie, jakby z uczuciem zadowolenia, że spełnił i ten obowiązek. Ze mną nie rozmawiał inaczej, jak tylko dając mi za przykład siebie i napominając mnie stale. Najniezawodniej uważał życie ludzkie za coś z góry gotowego, jakby za odziedziczony dom czy też firmę, którą obejmuje następca. Bardzo szanował samego siebie, czcił swoje zasady i zasługi. Życie jego wydawało mu się godne dalszego ciągu w jego następcy. Być może, iż kochał mnie na swój sposób i lubił myśleć o mojej przyszłości, ale nie umiał wyobrazić jej sobie inaczej, jak tylko w postaci powtarzania jego własnych doświadczeń. Nienawidziłem go za to wszystko i to tak mocno, że ze wszystkich sił swoich, złośliwie i skrycie niweczyłem wszystko, czego ojciec byłby mógł oczekiwać po mnie, jako po rozsądnym i udanym dziecku. Byłem leniwy, uparty i występny, i już jako młody chłopiec sypiałem ze służącymi. Jeszcze dziś pamiętam, że miały szorstkie ręce. Dom ojca napełniłem utajoną dzikością i sądzę, że nieraz wstrząsnąłem dufną samowiedzą tego starego człowieka, bowiem we mnie samo życie musiało mu się wydawać czymś bezładnym i wyuzdanym, nad czym nie miał władzy.
— Nie będę ci, siostro, opowiadał życia młodego człowieka. Oczywiście, nie brakło w nim niczego, co należy do rzeczy, i z małymi wyjątkami nie ma w nim nic takiego, za co musiałbym się wstydzić. Prawda, że byłem złym i zepsutym dzieckiem, ale jako młodzieniec nie bardzo różniłem się od swoich rówieśników. Jak i inni, byłem przede wszystkim pełen samowiedzy i dufności. Moimi były miłości, doświadczenia, poglądy, wszystko na świecie było moim. Dopiero później człowiek widzi, że wszystko, co uważa za swą własność, nie jest znowu takie bardzo własne, że są to rzeczy powszechne, przez które musi po prostu przejść, podczas gdy jemu wydaje się, iż je odkrywa. Daleko więcej pozostaje w człowieku z dni dzieciństwa niż z wieku młodzieńczego. Dzieciństwo — ach tak! — to rzeczywistość pełna i całkowicie nowa, podczas gdy młodość... Bóg raczy wiedzieć, skąd bierze się w niej tyle pozorów i tyle nierzeczywistego. Dlatego też zapominamy o niej i dlatego przepada ona dla nas. Ale dzięki Bogu, nie każdy spostrzega, jak został oszukany i jak głupio dał się schwytać w sidła życia. Nie mam o czym wspominać, ale jeśli czasem wyłoni się coś w pamięci, to czuję, że to już nie ja jestem i że nie o mnie tu chodzi.
— W tym czasie nie mieszkałem już u swego ojca. Był on dla mnie czymś obcym i dalekim jak nikt inny, a gdy stałem nad jego trumną, ogarniało mnie uczucie zgrozy wobec odpychającej myśli, że wyszedłem z tego obcego a teraz już śmiertelnie zmienionego ciała. Niczym, niczym nie mogłem już nawiązać stosunków z nieboszczykiem, a łzy, które rzucały mi się do oczu, były tylko płaczem wobec świadomości, że jestem taki osamotniony.
— Może już ci powiedziałem, że po ojcu odziedziczyłem dość wielkie mienie, ale i te pieniądze były mi obce, jak gdyby przylgnęło do nich coś z dostojeństwa i obowiązkowości mojego ojca. On gromadził ten majątek jako rzecz, w której mógłby żyć dalej, jego pieniądze miały być przedłużeniem jego życia i stanowiska. Nie lubiłem ich i mściłem się na nich tym, że używałem ich jedynie dla dogadzania swemu lenistwu i rozkosznictwu. Nie robiłem nic, bo żadna konieczność do niczego mnie nie zmuszała. Ale sama powiedz, co warta rzeczywistość, która nie jest twarda i nieustępliwa jak kamień? Mogłem był zaspokoić każdy swój kaprys. Straszliwa to nuda, siostro, gdy trzeba się głowić, w jaki by sposób przeżyć dzień. To cięższe od tłuczenia kamieni przy drodze. Nic to nie było warte i wierz mi, siostro, że niestały człowiek mniej ma z życia niż żebrak.
Przez chwilę milczał, a potem rzekł: — Jak widzisz, nie mam powodów, dla których miałbym żałować swej młodości. Jeśli teraz powracam, to nie dlatego, aby się napić ze źródła młodości. Wstydzę się, że byłem młody, bo tym zniweczyłem życie swoje. Była to najbardziej wariacka i najbardziej bezsensowna epoka mego życia. Ale właśnie w tej epoce przeżyłem zdarzenie, którego doniosłości wtedy nie zrozumiałem. Nazywam to zdarzeniem, chociaż nie ma w tym ani śladu przygody. Poznałem dziewczynę i postanowiłem ją zdobyć. Prawda, że ją kochałem, ale w młodości i to nie jest niczym nadzwyczajnym. Wie Bóg, że w życiu moim nie była to miłość pierwsza, a nawet nie była to największa z namiętności moich, których imiona już pozapominałem.