<<< Dane tekstu >>>
Autor Karel Čapek
Tytuł Meteor
Wydawca "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza
Data wyd. 1948
Druk "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Paweł Hulka-Laskowski
Ilustrator Maria Hiszpańska-Neumann
Tytuł orygin. Povětroň
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII

Siostra miłosierdzia kiwała zatroskaną głową. — Wszystko to mówił tak, jakby się spowiadał. Widać było, że niczego nie chce ukryć przede mną. Niezawodnie przygotowuje się na śmierć, ale mnie nie pozostaje nic innego, jak tylko modlić się za niego, aby Bóg cudem lub miłosierdziem przyjął za ważną tę spowiedź, odbytą we śnie i przed osobą niegodną. Może weźmie Bóg pod uwagę i to, że człowiek nieprzytomny nie może wzbudzić w sobie należytego żalu, potrzebnego do pokuty doskonałej.
— Muszę ci, siostro, opisać ją — rzekł potem — żebyś wiedziała, jaka była. Rzecz osobliwa, że jej twarzy już sobie przedstawić nie umiem. Miała szare oczy i głos troszkę szorstkawy, jak chłopak. I ona także straciła matkę w dzieciństwie. Mieszkała z ojcem, którego ubóstwiała, albowiem był to piękny starszy pan i wielki inżynier przed obliczem Pańskim. Dla jego i swojej uciechy ukończyła studia inżynierskie i poszła do fabryki. Siostro, siostrzyczko, chciałbym, abyś umiała wyobrazić ją sobie w tej fabryce maszyn śród młotów parowych, tokarń i półnagich robotników, którzy walili młotami w rozżarzone sztaby żelazne. Była jednocześnie dziewczynką delikatną jak elf i dzielnym chłopcem, a ci ludzie fabryczni ubóstwiali ją po prostu. Żyjąc śród mężczyzn, poruszała się z jakąś osobliwą subtelnością. Pewnego razu, tak, pewnego razu zaprowadziła mnie do tej fabryki i wtedy zakochałem się w niej. Była taka delikatna, taka odważnie miła śród męskich bark połyskujących potem, z tym swoim nikłym i troszkę szorstkim głosem i z tą inżynierską władzą nad ogniem, żelazem i pracą! Można by rzec, że fabryka nie jest miejscem dla dziewczęcia. Boże odpuść mi grzechy, ale właśnie tam zadręczałem się tęsknotą za nią, tęsknotą bezsensowną, w chwili gdy badała pracę i z nadmiaru skupienia marszczyła swoje długie brwi. Albo gdy stała ze swoim wielkim ojcem, zaś on kładł jej rękę na ramieniu, jakby była synem, któremu ojciec z uczuciem dumy przekazuje swoją pracę. Robotnicy mówili do niej „panie inżynierze”, a ja wpijałem się oczyma w jej dziewczęcą szyję, dręczony pragnieniem, które mnie niepokoiło tak bardzo, jakby w nim było coś przeciwko naturze.
— Była ogromnie szczęśliwa: szczęśliwa i dumna ze swego ojca i z siebie, że ludzie ją kochają i że sama pracuje na siebie, szczęśliwa cichym i zrównoważonym zadowoleniem. Jej oczy promieniały spokojem, jej chłopięcy głos mówił mało i spokojnie. Na dłoniach i palcach miała od tuszu stałe plamy, które kochałem. Co do mnie, byłem młody i z tego powodu zarozumiały, byłem dandys i właśnie dlatego zapewne udawałem wielką pewność siebie, ale to dziewczę wzbudzało we mnie wielkie zamieszanie. Zdawało mi się, że chce być bezpłciową chłopczycą i z jakiejś niepojętej złości postanowiłem upokorzyć ją jako kobietę. Wyobrażałem sobie, że gdybym ją uwiódł, to wygrałbym coś wielkiego wobec niej samej. Wstydziłem się tej dziewczyny zapewne z powodu swej nicości i pustki i dlatego, jedynie dlatego, pragnąłem błysnąć przed samym sobą zwycięstwem męskiej zdobywczości. Oczywiście, tak przedstawia mi się ta rzecz dzisiaj. Wtedy była to tylko miłość, tylko pragnienie, tylko straszliwe pragnienie pochylić się nad nią i wymusić z niej szloch wyznania, że mnie kocha.
— Zamyślił się i milczał przez chwilę. — A teraz, siostro, przechodzę do rzeczy, o których dość trudno będzie mi mówić. Ale powiem wszystko. Nie była to pierwsza miłość moja, w której, cokolwiek sądziliśmy o niej, dzieje się wszystko bezwiednie i nieuniknienie. Chciałem ją zdobyć i szukałem środków, które zdałyby ją na łaskę i niełaskę moją. Wstydzę się wspominać, jakie głupie i brutalne, a zarazem bezsilne były wszystkie znane mi podstępy światowca wobec dziwnej, niemal szorstkiej prostoty i czystości tej panieńskiej dziewczyny. Widziałem, że jest ona ponad wszystkim i że przewyższa również mnie, że jest z materiału szlachetniejszego niż ja, ale zawrócić już nie mogłem. Człowiek bywa dziwny, siostro. Wżarłem się tak głęboko w dręczące i ohydne obrazy, że ani na chwilę nie przestawałem myśleć, jakby ją środkami nikczemnymi, kłamstwem czy hipnozą, lekami, czy czymkolwiek uwieść i zbezcześcić, jak się bezcześci świątynię — słyszysz, siostro, niczego przed tobą nie ukrywam. Samemu sobie wydawałem się szatanem. I podczas gdy w taki sposób kalałem ją w duszy swojej, ona mnie kochała. Siostro, ona mnie kochała i pewnego dnia wyznała mi miłość swoją w sposób tak prosty, jak prosto opada kwiat z drzewa. Było to całkiem inaczej, o Boże, było to całkiem inaczej, niż namiętność moja zdołała sobie wyobrazić. Przede wszystkim stałem się wobec niej niezręczny jak chłopak, który kocha po raz pierwszy...
— Zakrył twarz dłońmi, gdy to powiedział, i zdrętwiał. — Tak, jestem świnia — rzekł potem — i zasługuję na wszystko, co spotkało mnie później. Pochylałem się nad nią, leżącą z oczyma zamkniętymi, i próbowałem wykosztować w pełni swój domniemany triumf. Byłbym chciał, żeby spod jej powiek wyskoczyły łzy, aby zakryła twarz ze wstydu i rozpaczy. Ale jej twarz była spokojna i gładka; oddychała tak, jak oddycha człowiek śpiący. Zrobiło mi się straszno i odwróciłem się ku oknu, aby wybiczować z siebie szatana pychy. Gdy obróciłem się ku niej, oczy jej spoczywały na mnie jasno i ufnie. Uśmiechnęła się i rzekla: — Tak, teraz jestem twoja!
— Przeraziłem się — tak, przeraziłem się ze zgrozy i poniżenia. Było w niej tyle jasności, prostoty, szczerości, nawet nie wiem, jak to nazwać. Całkiem prosto: teraz jestem twoja i wszystko w porządku. Oto jesteśmy tutaj, stało się i nie ma na to rady. Jaka ulga, jaka jasna rzecz, jakie proste i ogromne rozwiązanie. Tak, ta sprawa jest załatwiona z największą pewnością i z dojrzałością najbardziej dojrzałą. Ta rozsądna dziewczyna mówiła z ogromną pewnością siebie i bez wahania. Tak, teraz jestem twoja. O, jaka dumna, jaka zadowolona z siebie, że znalazła w sobie tę najświętszą, jasną, bezpieczną i żywą prawdę! Jeszcze ma oczy rozwarte szeroko od tego zdumiewającego i olbrzymiego odkrycia, a już napełnia ją wielki pokój rzeczy na wieczne wieki rozstrzygniętych. Te same delikatne rysy, które na kilka sekund wykrzywiły się bólem i zmieszaniem, odzyskały teraz nowy i ostateczny wyraz, można by rzec, wyraz człowieka, który znalazł samego siebie. Tak, teraz już wiem, czym jestem. Jestem twoja i to, co się stało, stało się sprawiedliwie i dopełniło się przeznaczenie rzeczy. Tak samo bywa, gdy zmącona woda uspokoi się, wygładzi i pozwoli spojrzeć aż do dna.
— Siostro, nie ukrywam przed tobą nic. Gdyby rwała włosy, gdyby się zachłystywała łkaniem, gdyby cokolwiek krzyczało w niej wyrzutem, coś ty mi zrobił, zły człowiecze! — byłbym odczuwał tylko rozkosz zwycięstwa. Rozkosz złą i dobrą, pychę i wielkoduszność, może i żal, czy ja wiem. Byłbym może padł przed nią na kolana, aby przysięgać i całować jej ręce, poplamione minią i ołówkiem. Ale to zwycięstwo było nie moje; moim było tylko pomieszanie i wstyd, w którym się gubiłem. Próbowałem jąkać coś o miłości. Podniosła brwi, jakby zdziwiona: o czym tu mówić? Czyż nie wszystko już powiedziane? Jestem twoja i w tym już jest wszystko. Tym wyrażona jest miłość, zgoda, rzeczywistość i wszelkie możliwe: tak! Czymś brutalnym i niedelikatnym było gadanie o uczuciach i wdzięczności. I na co w ogóle gadanie! Ogromnie proste: stało się, jestem twoja. Gdybyś jeszcze chciał gadać, byłoby tak, jak gdyby tu było w ogóle coś do zagadywania. Ach, siostro, siostro, czy nie czujesz, jaka w tym była mądra dojrzałość, jakie dostojeństwo i czystość! Czyliż nie jest tak, że ja chciałem grzechu, a ona zrobiła z niego świętość? Co za sromota! Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Oglądała z dużym zainteresowaniem moje mieszkanie, jakby je widziała po raz pierwszy, i nuciła piosneczkę, chociaż nigdy przedtem nie śpiewała! Nie powiedziała tego, ale była u mnie jak u siebie w domu i należała do tego domu.
— Uśmiechnęła się, przysiadła się do mnie i tym swoim szorstkawym głosikiem mówiła — nie o tym, co jest albo będzie, ale o sobie, o swoim dzieciństwie, o dziewczęcych upodobaniach. Oddawała mi przeszłość swoją, jakby ona miała odtąd należeć do mnie. Miałem ciągłe to dziwne uczucie poniżenia i zmniejszonej wartości. Chciałem ją znowu objąć, ale podniosła tylko rękę — dla swej obrony potrzebowała tak niewiele! Nie — rzekła bez wstydu — innym razem. Wszystko było takie proste i jasne. Jeśli jestem twoja, to nie są to jakieś zbytki, ale jest to rzecz rozsądna, trwała i obowiązująca. Pocałowała mnie w usta, jakby chciała powiedzieć: nie dąsaj się, miły! Jak gdyby była moją matką, osobą starszą ode mnie i mocniejszą, dojrzalszą niż ja... Było to po prostu nieznośnie słodkie a przy tym, Boże odpuść, poniżające jak policzek...
— Potem poszła... Sama wiesz, siostro: najcięższy krok ludzki, to odejście. Sposób, w jakim człowiek się oddala, odbija całą jego niepewność, chwiejność, skwapliwość, pewność siebie, lekkomyślność czy też miłość własną. Strzeżcie pleców, gdyż odchodząc jesteśmy odsłonięci. Nie wiem, jak odeszła. Stała we drzwiach z głową nieco pochyloną, a potem znikła. Tak jakoś cicho i niedostrzegalnie. Jest to takie ważne dlatego, że taką widziałem ją po raz ostatni...
— Tej samej bowiem nocy uciekłem jak ulicznik.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karel Čapek i tłumacza: Paweł Hulka-Laskowski.