<<< Dane tekstu >>>
Autor Karel Čapek
Tytuł Meteor
Wydawca "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza
Data wyd. 1948
Druk "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Paweł Hulka-Laskowski
Ilustrator Maria Hiszpańska-Neumann
Tytuł orygin. Povětroň
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XIV

Jasnowidz otworzył oczy i odetchnął z głębi. — Czy już mogę mówić dalej? Prawda, że te rzeczy działają człowiekowi na nerwy. — Potarł dłonią policzki. — Dobrze więc, co do tego człowieka, który spadł z nieba... Jak go będziemy nazywali?
— My nazywamy go Przypadkiem X — rzekł chirurg.
Jasnowidz usiadł. — Więc Przypadek X. Dobrze. Jeśli oczekujecie, że powiem wam, jak się nazywa, czym właściwie jest i z którego miasta przybywa, to od razu powiem panom, że tego nie wiem. Są to szczegóły bardzo nieistotne. Przez niemal cały ciąg życia nie interesował się nadmiernie tym, co w danej chwili było jego powołaniem. Mam poczucie ogromnej skali życiowej. W tym człowieku jest dużo przestrzeni, dużo morza, ale podróżnikiem nie był. Rozumiecie, panowie, życiowa przestrzeń podróżnika, to coś, co daje się mierzyć, ale tu... Brak jakiegokolwiek celu. Nie ma tu dokładnego punktu, od którego byłoby można wyznaczyć oddalenia i kierunki.
Jasnowidz zamilkł z uczuciem niezadowolenia. — Nie, nie, muszę zacząć inaczej. Właściwie powinien bym zacząć od jego śmierci, która dopiero nadejdzie, i cofać się wstecz jak powroźnik. Życie Cezara zaczyna się od tego, że narodził się Cezar, a nie dziecko, pomarszczone i krzyczące. Powinniśmy zaczynać od ostatniego tchnienia człowieka, aby pojąć, jaki kształt miało jego życie i jakie znaczenie należy przypisać czemukolwiek z tego, co przeżył. Dopiero w śmierci otrzymuje sens młodość i narodzenie człowieka. — Zakręcił głową. — Ale nie mogę i nie mogę tego wyrazić! Cóż to za nędza nasze pojmowanie w czasie!
— Na przykład — zaczął po chwili na nowo — gdy wam powiem, że nie znał swej matki, będzie to brzmiało jak początek kroniki. Ale dla mnie to nie początek, lecz koniec długiej, uciążliwej drogi powrotnej. Leży teraz nieprzytomny i nie wie już o niczym, ale i pod tą nieprzytomnością, na dnie tej ciemności — głęboko, głęboko w nim jest samotność, a nad jego nieprzytomnością nie schyla się żaden cień. Skąd się bierze, z czego tryska bezustannie to wewnętrzne osamotnienie? Trzeba się cofnąć i zawrócić ku początkowi rzeczy, aż tam, gdzie jest źródło jego osamotnienia. Był jedynakiem i nie znał matki. Nigdy nie było nad nim takiej ręki, której mógłby się był uchwycić, nikt mu nigdy nie powiedział: — To głupstwo, pocałuję bolączkę i już jej nie ma! — Dziwne, jak bardzo tego brak w jego życiu! Tego głosu, który zapewniałby go, że to nic, że to przejdzie. Nie krzycz, nie miotaj się i baw się dalej. Trzymaj się mnie za rękę i nie bój się. Nie było takiej ręki i dlatego nigdy, rozumiecie, panowie, nigdy nie mógł ująć... — Jasnowidz zrobił gest bezradny. — Był mocny, ale nie był cierpliwy. Nie miał czego się trzymać.
— Samotność — rzekł potem. — Szuka samotności, żeby nie było ciągłych zatargów między nim i otoczeniem. Próbuje rozpuścić, stopić swoją wewnętrzną samotność, niby kawałek lodu, w bezmiernej samotności morza lub obcych krajów. Ciągle musi coś porzucać, żeby opuszczoność jego miała przyczynę zewnętrzną. Wszędzie i stale idzie ona za nim... — Spochmurniał.
— Ale gdzież pozostała rodzina? Czemuż to ojciec nie zastąpił mu dłoni matczynej? O to trzeba zapytać jego samego. Musimy przyjrzeć się, co w nim jest właściwie takie wybuchowe i gniewliwe. Ten człowiek nie godzi się z ludźmi i po prostu szuka zwady z nimi. Bezustannie ma wrażenie, że trzeba się bronić, ciągle ma jakieś zatargi... Z powrotem! Z powrotem aż ku dziecku, które nie ma matki, a z ojcem toczy milczącą i zaciętą walkę. Ci dwaj ludzie nie mogą zrozumieć się ze sobą. Wdowiec chce rozkazywać i wychowywać za matkę i za siebie, zdwaja swój autorytet i nadużywa go drobiazgowością, przewrażliwieniem i pedantycznymi szykanami. Dziecko buntuje się ciągle, a rewolta utrwala się w nim jako stały tik moralny. Przez całe życie nie pozbędzie się on tego zatargu ze społeczeństwem, z porządkiem, z karnością, subordynacją i tam dalej. Aż do śmierci zmaga się ze swoim ojcem.
Jasnowidz mówił tonem podrażnionym, z pięściami zaciśniętymi, jakby ta zacięta walka toczyła się w nim samym. — Rzecz osobliwa, jak te przeciwstawne siły, osamotnienie i konflikt, ścierają się ze sobą w życiu tego człowieka! Samotność usuwa zatarg, zatarg przeszkadza samotności. Nie spełni się całkowicie ani to, ani tamto. Pomimo całego swego osamotnienia, nie stanie się on samotnikiem, nie odniesie żadnego zwycięstwa przy wszystkich swoich wzburzeniach i walkach, bo zawsze opanuje go poczucie opuszczoności. Jest melancholijny i nieustępliwy, gwałtowny i bezradny. Można by rzec, niestały, ale ta jego niestałość jest uczuciowym wyrównywaniem się dwóch sił przeciwstawiających się sobie.
— Zsumujmy wszystko znajdujące się po stronie tego, co nazwałem samotnością. Marzenie i pragnienie spokoju. Rezygnacja, obojętność, brak woli. Lenistwo i melancholia. Brak celu, bierność i osępiałość. Atonia, owszem. A teraz to, co jest po stronie konfliktu: niezadowolenie, przedsiębiorczość, duch gorączkowy i wynalazczy, próżność, opór i upór, swawolność, wybuchowość i tam dalej. O ile składacie człowieka z poszczególnych przymiotów, spróbujcie połączyć ze sobą te dwie części! Człowiek jest albo leniwy, albo przedsiębiorczy, albo może prążkowany i tym i tamtym, na przemian. Prawda? Nigdy nie zrozumiecie człowieka, dopóki opisywać będziecie jego przymioty. Nie ma żadnych przymiotów, są siły, które zwalczają się wzajemnie, biorą górę nad sobą albo się hamują. A człowiek sam, przeżywając tylko teraźniejszość swoją, nie wie o tym, że drobny ruch, który właśnie wykonuje, jest wynikiem sił, które przenikają całe jego życie, niby pioruny wyrównujące napięcie między narodzeniem i śmiercią.
— Wyobraźmy sobie człowieka, który błąka się wędrując z miejsca na miejsce, z wyspy na wyspę, jak Bóg da i przypadek zdarzy. Robi to z lenistwa i apatii, szukając samotności i zacisza dla swoich osępiałych marzeń. Lecz to samo może czynić z niecierpliwości, tupiąc nogą na dziobie statku, jak ogier tupie w przegrodzie stajni. Oby jak najprędzej być już gdzie indziej, doświadczyć czegoś nowego i znowu rzucić wszystko i biec za czymkolwiek innym! Obie te mapy mogą zgadzać się z sobą bardzo ściśle, ale to są dwa światy, dwa różne wszechświaty. Inny jest świat człowieka, który ścina drzewa, buduje chaty i zakłada plantacje, a inny świat wałkonia, który gapi się na korony palm, przeżywając rozkosz i smutek swego osamotnienia.
— Idąc z powrotem śladami Przypadku X, znalazłem dwa światy zgoła do siebie niepodobne. Przenikały się jedynie, jak przenikają się rzeczy we śnie. Spoza jednego z tych światów, zza tego, w którym się gorliwie rąbie i cieszy, wyjrzała na mnie twarz świata drugiego, twarz smutna i jakaś osępiała, twarz, która poznała marność wszystkiego. I znowuż poprzez nią przebijała się przestrzeń pierwsza, w której słychać krzyk, gdzie jest rwetes i gdzie się buduje, gdzie powstają spory i zatargi, gdzie ludzie przedsiębiorą wiele rzeczy, Bóg czy diabeł raczy wiedzieć po co i na co? To — to nie była rzeczywistość — odetchnął jasnowidz — to była zmora, to był grymas. Jedną rzeczywistość może człowiek przeżyć, ale dwie rzeczywistości mogą się tylko śnić, a ten, co błądzi równocześnie w dwóch światach, nie ma pod nogami gruntu i wali się w pustkę, w której brak czegokolwiek, czym można by zmierzyć wielkość i upadek. Bo i gwiazdy padają równocześnie, gdy pada człowiek. Tak jest, panowie — wybuchnął jasnowidz — ten człowiek nie był całkiem rzeczywisty i większość swego życia przeżył jak we śnie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karel Čapek i tłumacza: Paweł Hulka-Laskowski.