Meteor/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Meteor |
Wydawca | "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza |
Data wyd. | 1948 |
Druk | "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Ilustrator | Maria Hiszpańska-Neumann |
Tytuł orygin. | Povětroň |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jasnowidz poweselał, ssał cukierek i usadowił się na skrzyżowanych nogach jak Turek albo krawiec. — Ja to panom przedstawię nieco inaczej — rzekł — ale zwracam waszą uwagę, że i to jest tylko obraz. Gdy rozwibrujecie stroik w tonie A, to równocześnie rozdźwięczy się struna A u skrzypiec czy w fortepianie i rozwibruje się wszystko, choćby niesłyszalnie, co zdolne jest do wibrowania w A. W gruncie rzeczy współdźwięczymy i my, śpiewamy razem z tym, czego słuchamy. Co do muzyki, to wrażliwsi są ci, co potrafią lepiej przysłuchiwać się samym sobie niż muzyce słyszanej. Wyobraźcie sobie, panowie, że życie jest jakimś wibrowaniem i dźwięczeniem, że człowiek dźwięczy, ze dźwięczy jego myśl, pamięć i podświadomość. I jego przeszłość współdźwięczy w każdej z danych chwil. Jest to niezmiernie skomplikowany i nieskończenie wielogłośny dźwięk, w którym obecna jest i przeszłość wiecznym swoim dobrzmiewaniem przy współbrzmieniach górnych i ubocznych tonów. Cała przeszłość zabarwia dźwięk teraźniejszości. Wyobraźcie sobie, że i w nas bodźce zewnętrzne rozwibrują te same fale, przynajmniej o tyle, o ile jesteśmy w pewnym stosunku do człowieka, który wysyła w przestrzeń wibracje swej duszy, jak każdy z nas — — — jak każdy z nas.
Ta współwibracja jest mocniejsza albo słabsza, zależnie od tego, jak jesteśmy nastrojeni, jaka jest nasza uczuciowość, stan skupienia, a przede wszystkim jaka jest siła danego stosunku. Rezonans ten może być taki słaby i nikły, że go nie dostrzegamy. Albo też może być taki głęboki i mocny, że w danej chwili słyszymy tylko ten rezonans, który nam się udziela. Ale nawet wówczas, gdy nie zdajemy sobie z tego sprawy, uświadamiamy sobie jego uczuciowe echo w sympatiach i antypatiach, w niejasnych i niepojętych reakcjach, którymi instynktownie odpowiadamy na wpływ ludzi zupełnie nam nieznanych.
Jasnowidz był najwidoczniej zadowolony i chciwie ssał swój cukierek mlaszcząc i zachłystując się jak niemowlę przy piersi. — Tak się te rzeczy mają — przyświadczył sobie tonem głębokiego przekonania. — Musimy się wsłuchiwać w samych siebie, musimy badać uważnie wnętrze swoje, aby dostrzec to ciche i wielogłośne zwiastowanie, które wysyła ku nam ktoś inny. Nie ma innego jasnowidzenia, prócz obserwowania samego siebie. To, co się nazywa telepatią, nie jest odczuwaniem na odległość, ale na bliskość najbliższą i najbardziej niedostępną, jest to odczuwanie samego siebie.
— Wyobraźmy sobie, że wprowadzamy w czynność wszystkie piszczałki, rejestry i pedały organów równocześnie. Byłby to szalony ryk, ale po nim moglibyśmy poznać siłę i pojemność miechów, potęgę i szlachetność instrumentu. Nie, nie moglibyśmy stwierdzić przy pomocy żadnej analizy, co i kiedy było grane na tych organach, albowiem (przynajmniej dla naszych uszu) organy nie mają pamięci, która zabarwiałaby ich dźwięk. Pierwszy, niezróżnicowany rezonans, jakim odpowiadamy na życiowe wibracje kogoś innego, to także przede wszystkim poczucie pojemności, życiowej przestrzeni, siły i szlachetności. Jest to poczucie bezwzględnie wyrazistego i indywidualnego wytworu przestrzennego, w którym rozwinęło się dane życie, razem ze swoją specjalną atmosferą i perspektywą.
Jasnowidz zmieszał się nieco. — No, patrzcież, panowie, co za groch z kapustą: organy i perspektywa! Wzrok i słuch! Strasznie ciężko bywa wyrazić te sprawy. Słowa nasze są namiastkami czucia i wywodzą się z widzenia, słyszenia, dotyku. Nie można przy ich pomocy wyrazić dokładnie rzeczy, które nie są dostępne dla tych zmysłów. Proszę o cierpliwość, panowie.
— Nic nie szkodzi — rzekł internista zachęcająco. — Ta przemiana wyobrażeń i wikaryzacja zmysłów jest typowym przejawem pewnych zaburzeń umysłowych, pokrewnych halucynacjom. Niech pan mówi dalej, bo to daje dokładny obraz kliniczny.
— Charakterystyczne jest przy tym — mówił dalej jasnowidz — że przy pomocy analizy tego poczucia całkowitego otrzymujemy bezwzględnie inny obraz niż ten, jaki daje nam rzeczywistość i doświadczenie. Doświadczenie układa życie z poszczególnych danych: minuty i godziny składają się na dzień, z dni składa się rok. Godziny i dni, to materiał budowlany życia. Człowiek składa się ze swoich doświadczeń, uczuć i manifestacyj. Wszystko tworzy się w nas z małych kawałeczków, które razem wzięte dają coś jakby całość. Ale gdy chcemy sobie tę całość wyobrazić dokładnie, możemy w istocie wyłonić z całości tylko mniejszy lub większy szereg tych kawałków, tylko ślady epizodów, tylko masę szczegółów.
— Dajmy na to pan — zwrócił się nagle do internisty. — Pan jest wdowcem, nieprawdaż? Niechże pan przypomni sobie nieboszczkę żonę, którą pan gorąco kochał i z którą żył pan ćwierć wieku w tkliwej harmonii. A ja panu powiem, co się panu wynurzy z pamięci o niej. Jej śmierć, jej ciężka walka, wobec której stał pan bezradny przeklinając swą wiedzę. Jej zwyczaj rozcinania książek szpilką od włosów, zwyczaj, z którym walczył pan daremnie. Dzień, w którym pan ją poznał. Szczęśliwy dzień, gdy razem zbieraliście muszle nad morzem.
— Było to w Rimini — rzekł stary pan miękko i machnął ręką. — To była dobra kobieta.
— Była nią istotnie. Ale gdyby pan jeszcze w ciągu całych godzin wspominał, nie przyjdzie panu do głowy nic innego, prócz luźnego szeregu coraz dalszych szczegółów, parę zdań, parę obrazków... I to wszystko. Tak wygląda pańskie wyobrażenie istoty najbliższej panu.
Stary internista zdjął okulary i czyścił je troskliwie. Chirurg bardzo usilnie dawał oczami jakieś znaki jasnowidzowi. Hallo, dość już tego! Trzeba zawrócić i ruszyć w innym kierunku.
— Dobrze — odpowiedział jasnowidz posłusznie i pełnym biegiem ruszył w innym kierunku. — Doświadczenie może nam dać tylko wyobrażenia. Nigdy nie odczuwamy całego człowieka lub całego życia, lecz właśnie zawsze tylko te luźne cząstki i okamgnienia i jeszcze, żal się Boże, większość ich gubimy. Daremne usiłowania, bo z tego nie da się ułożyć ani wymyślić całości życia! Ale odwróćmy stosunek, odwróćmy go! Spróbujmy wyjść logicznie z wyobrażenia sumarycznego i całkowitego życia, nie rozdzielonego na teraźniejszość i przeszłość!
— To gigantyczne! — zaczął wykrzykiwać i z nadmiaru entuzjazmu targał się za włosy. — Gdy sobie wyobrazimy rzekę, całą rzekę, nie jej powyginaną linię na mapie, ale sumarycznie i całkowicie, ze wszystką wodą, która kiedykolwiek przepłynęła śród jej brzegów, wyobrażenie nasze obejmie źródło i płynącą rzekę, i morze, wszystkie morza świata, obłoki, śnieg i parę wodną, oddech umarłych i tęczę na niebie, to wszystko, cały kołowrót wszystkich wód na świecie, będzie właśnie tą rzeką. Jakież to olbrzymie! — szlochał w ekstazie. — Co za wymiary rzeczywistości! Jakież to piękne i miażdżące zarazem, uchwycić wyobrażenie życia, poczucie życia, poczucie człowieka, w jego całości i wielkości życiowej! Nie, nie, nie! — wymachiwał podniesionym palcem — tej całości nie zdołacie rozdrobnić na dni i godziny, nie rozbijecie jej na rupiecie wspomnień! Ale możecie ją rozczłonować w pewne konieczności, w okresy sklepione niby firmament, w związki, które tworzą ład pewnego życia. Nie ma tu przypadku, wszystko jest konieczne i straszliwie piękne, cała przyczynowość ukazuje się w równoczesności przyczyn i skutków. Nie ma przymiotów, nie ma zdarzeń, są tylko siły budulcowe — rzekł oddychając z ulgą — których walka i równowaga wytyczyły przestrzeń człowieka.
W kącikach ust miał pianę, a ze wzburzenia stał się taki jakiś chudy, że strach było patrzeć na niego. — No, no — pomrukiwał internista i wyjął zegarek. — Położyć się na pięć minut i stulić buzię! Zamknąć oczy i głęboko, powoli oddychać!