Meteor/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Meteor |
Wydawca | "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza |
Data wyd. | 1948 |
Druk | "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Ilustrator | Maria Hiszpańska-Neumann |
Tytuł orygin. | Povětroň |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jasnowidz siedział na łóżku podciągając chude kolana aż pod brodę. Był gnaciasty jakiś i pocieszny w swojej pasiastej piżamie. Patrzył w pustkę, jakby zezował.
— Najpierw musiałbym powiedzieć parę słów o metodzie i określić niektóre pojęcia — zaczął wahając się. — Wyobraźmy sobie, na przykład kółko — kółko z drutu mosiężnego. — Zakreślił w powietrzu krąg. — Koło jest rzeczą widzialną. Możemy je sobie przedstawić abstrakcyjnie, możemy je definiować matematycznie, ale pod względem psychologicznym koło jest czymś, co się widzi. Gdybym panom zawiązał oczy, moglibyście zbadać ten drut dotykiem i powiedzielibyście, że to koło. Mielibyście poczucie koła. Ale są i tacy ludzie, którzy z oczyma zawiązanymi potrafią określić kształt ciała, wydającego pewien dźwięk. W naszym wypadku słyszeliby koło, gdybym w ten drut uderzył pałeczką. A gdyby inteligentna mucha szła po takim drucie, mogłaby także wytworzyć sobie całkiem wyraziste wrażenie koła.
— Musicie, panowie, zrozumieć, jaki malutki kroczek dzieli te fizyczne wrażenia od psychicznego stanu człowieka, który w głębokich ciemnościach miałby poczucie, że tu gdzieś jest koło. Bez pomocy oczu, słuchu lub dotyku. Doskonałe, wyraziste poczucie koła. Powiem jeszcze, że przy takim wyłączeniu zmysłów mielibyście daleko potężniejsze poczucie koła niż poczucie materiału, z którego to koło jest zrobione. Bowiem kształt a nie materia jest sprawą ducha. Gdy zaś mówię: poczucie, to nie chodzi mi o jakieś przeczucie czy może domysł, ale o najściślej jasne, przenikliwe, powiedziałbym, dręczące w swej ścisłości poznanie czegoś. Ale nazwać takie poznanie i wyrazić je jako coś wiadomego jest rzeczą trudną, niesłychanie trudną...
Jasnowidz zamilkł. — Dlaczego — mówił z cicha — dlaczego właściwie wybrałem dla zilustrowania swego wywodu właśnie koło? Widzicie, panowie, że wyprzedzam samego siebie, zanim jeszcze zacząłem. A więc poczucie koła zamkniętego. Kształt zwrotnika, a jednocześnie kształt życia. — Zaprzeczył żywym ruchem głowy. — Nie, w taki sposób nie dogadalibyśmy się z sobą. Ja wiem, obaj panowie macie swoje wątpliwości co do telepatii. I słusznie. Telepatia, to brednie, bo nie można poznawać na odległość. Rzeczy poznawane trzeba sobie przybliżyć; przybliżyć na przykład gwiazdy przy pomocy liczb, materię przy pomocy rozbioru i badania mikroskopowego. A gdy wyłączamy zmysły i bliskość cielesną, możemy przybliżyć się do czegokolwiek skupieniem woli. Przypuszczam, że istnieją może przeczucia, sny, objawienia i wizje; przypuszczam to, ale ze względów metodycznych odrzucam te rzeczy, potępiam je i przeczę ich istnieniu. Nie jestem wizjonerem, ale analitykiem. Prawdziwa rzeczywistość nam się nie objawia, ale musi być zdobyta usilną pracą, analizą i skupieniem. Zgadzacie się, panowie, że mózg jest narzędziem analizy, ale opieracie się wyobrażeniu, iż mógłby on być soczewką, która nam rzeczy przybliża, choćbyśmy nawet nie ruszyli się z miejsca, nie otworzyli oczu. Dziwna to zaiste soczewka, której wklęsłość zmienia się zależnie od skupienia i woli. Dziwne to zbliżenie, które nie dochodzi do skutku ani w przestrzeni, ani w czasie i objawia się jedynie napięciem poczucia i poznania wewnętrznego. I dziwna zarazem wola, która do świadomości naszej wprowadza rzeczy od woli naszej niezależne. Macie wyobrażenia, które nie z was się wywodzą, nie są waszymi i na których treść nie macie wpływu. Waszym jest tylko własne skupienie. Gdy patrzycie, gdy się wsłuchujecie, doznajecie przy pomocy swoich organów i w swych ośrodkach nerwowych rzeczy i zdarzeń, które znajdują się poza wami. Tak samo możecie myśleć myśli i odczuwać uczucia będące poza wami, możecie mieć wspomnienia, które są poza wami i nie są własnością waszego ja. To takie naturalne, jak widzenie lub słyszenie, brak wam jednak skupieniia uwagi i wprawy.
Chirurg kręcił się niecierpliwie, ale jasnowidz nie dostrzegał tego widocznie. Wykładał z rozkoszą, kręcił nosem i wymachiwał rękoma, a głos podnosił czasem z uczuciem wielkiego zadowolenia, jakby śpiewał najpiękniejszym tenorem. — Baczność! — rzekł i przyłożył palec do nosa. — Właśnie mówiłem o myślach, wspomnieniach, wyobrażeniach, uczuciach. To bardzo gruba i niedokładna psychologia, ale użyłem tych fałszywych pojęć tylko dlatego, że są one panom dobrze znane. W istocie, o ile doznaję w taki sposób, mam poczucie koła a nie materii, z jakiej ono jest zrobione. Mam poczucie, mam dokładne poczucie człowieka a nie jego poszczególnych doświadczeń, wyobrażeń i jego pamięci. Chcę, aby mnie panowie rozumieli — wywodził, marszcząc czoło z wielkiego wysiłku, aby znaleźć wyraz właściwy — chodzi tu o człowieka w czasie zwiniętym. O człowieka, w którym w tej chwili zawarte jest wszystko, czym kiedykolwiek był i co robił, nie chodzi natomiast o jakiś ślad zdarzeń, lecz jedynie — jedynie... — Pokazywał rękoma w powietrzu coś sumarycznego. — Jest to takie, jak gdybyście filmowali życie człowieka od jego narodzenia aż do tej chwili, a następnie wszystkie poszczególne obrazki położyli na kupie i wyświetlili jednocześnie. Co by to był za zamęt! Tak, bo tu stapia się z sobą teraźniejszość i przyszłość, wszystko przesłania się wszystkim i pozostaje tylko kształt życia, coś nieopisanego i niezmiernie osobistego. Jest to coś, jakby aura osobista, w której złożone jest wszystko... — Nos jego zastygł i zdrętwiał w bezruchu. — Tu jest wszystko, a więc i przyszłość — rzekł, wyrzucając te słowa z wydechem. — Ten człowiek żyć nie będzie.
Chirurg zasapał. O tym wiedział doskonale sam. Z całą, pewnością.
— Chciałbym to panom powiedzieć jak najbardziej poglądowo — wysilał się jasnowidz. — Dajmy na to, że przyszedłby tu człowiek bardzo uzdolniony co do powonienia — są tacy ludzie. Najpierw poczułby zapach pomieszany i nie bardzo miły przy jego powikłaniu. Jako uzdolniony do skupiania uwagi na wrażeniach powonieniowych, zacząłby ten zbiorowy zapach analizować i rozpoznawałby kolejno zapach szpitala, chirurgii, tytoniu, moczu, śniadania, nas trzech i naszych domów. Może poznałby nawet, że na tym łóżku umarł przede mną stary człowiek, niezawodnie po operacji nerki.
Chirurg spochmurniał. — Kto to panu powiedział?
— Nikt, ale pan nie ma pojęcia o inteligencji powonienia. Przy pewnym skupieniu uwagi dane wrażenie zbiorowe można rozłożyć co do rzeczowości albo co do kolejności czasowej. Jeśli mamy dość mocne, dość wnikliwe poczucie całkowite danej osobistości, to przy pewnej zdolności analitycznej i logicznej możemy rozłożyć je sobie na szereg obrazów składających się na historię jej życia. Z sumarycznego kształtu życia możecie wyprowadzać dedukcyjnie poszczególne zdarzenia tego istnienia.
— Gdybyście, panowie, otrzymali pewną sumę, nic, tylko liczbę wyrażającą tę sumę, składającą się z długiego szeregu liczb, i gdybyście mieli analitycznie ustalić, z jakich liczb składa się ta suma ogólna, powiedzielibyście zapewne, że zadanie jest beznadziejnie trudne. Owszem, jest trudne, ale nie jest beznadziejne. Wiedzcie bowiem, panowie, że czwórka, która powstała z dodania dwóch dwójek, nie jest taką samą czwórką, jak ta, która składa się z czterech jednostek albo z trójki i jedynki.
Siedział zgarbiony, a cały grzbiet jego chudych pleców rysował się pod piżamą jak zęby wielkiej piły. — Straszna! — jęczał. — Straszna była ta głęboka nieprzytomność i gorączka. Wyobraźcie sobie, panowie, iż im bardziej skupiałem na nim uwagę, tym głębiej grążyłem się w mrokach i w majaczeniu. To jest nie ja, bo ja sam byłem bardzo czujny, ale czułem w sobie to nieprzytomne i zgorączkowane. Czułem to w sobie. Rozumiecie, panowie, muszę to znaleźć w sobie, gdyż inaczej, inaczej nie mógłbym nic poznać... — Dygotał, a na jego wychudzoną i umęczoną twarz przykro było patrzeć... — Przedzierać się przez te straszliwe mroki nieświadomości, przez ten zamęt fizycznych majaków, w których toną męki cielesne niby pokruszona kra — a przy tym ciągle, ciągle, ciągle mieć ten w najwyższej mierze dokładny, napastliwy, miażdżący, całkowity obraz kształtu jego życia... — Dłonie przyciskał do skroni i wołał jakby łkając: — O Boże, Boże! Można było zwariować od tego.
Internista odchrząknął i wyjął z kieszeni pudełko cukierków słodowych. — Masz pan, weź cukierka! — częstował jasnowidza. Było to wielkie odznaczenie, na które w oczach starego doktora zasługiwał mało kto. Uznanie takie okazywał niemal wyłącznie tylko pacjentom o doskonałej, klinicznej symptomatologii.