Miłość Sulamity/Rozdział XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Miłość Sulamity |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1911 |
Druk | W. Poturalski |
Miejsce wyd. | Kraków, Warszawa |
Tłumacz | Edmund Jezierski |
Tytuł orygin. | Суламифь |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dziesięciu kapłanów w białych szatach, upstrzonych czerwonemi plamkami, wyszło ku środkowi ołtarza. W ślad za nimi wyszło jeszcze dwóch kapłanów, ubranych w szaty niewieście. Mieli oni dziś wyobrażać Nephtis i Izydę, opłakujących Ozyrysa. Następnie z głębi ołtarza wyszedł ktoś w białym chitonie, a choć był bez żadnej ozdoby — oczy wszystkich mężczyzn i kobiet przywarły doń z żądzą, niby przykute.
Był to ten sam pustelnik, który bohatersko spędził dziesięć lat w pokusach samotnych na górach Libanu i miał obecnie przynieść wielką, dobrowolną krwawą ofiarę Izydzie. Twarz jego, wycieńczona głodem, spalona i zesmagana wichrem, była surową i bladą oczy ponuro spuszczone na dół; coś nieludzko-okrutnego wionęło odeń w tłum.
Wreszcie ukazał się także główny kapłan świątyni, stuletni starzec w tyarze na głowie, ze skórą tygrysią na ramionach, z płóciennym fartuchem, upstrzonym ogonami szakali.
Zwrócony ku rozmodlonym, wyrzekł głosem starym, drżącym i urywanym:
— Suton — di — gotpu! (król składa ofiarę).
A obróciwszy się następnie ku ofiarnikowi, wziął z rąk pomocnika białego gołębia z czerwonemi łapkami, urżnął ptaszynie łebek, wyjął jej serce i krwią tego serca pokropił ofiarnik i nóż święty.
Po niejakim milczeniu, przemówił:
— Opłaczmy Ozyrysa, boga Atumu, wielkiego Ur-NophenOnuphry, boga On!
Dwóch trzebieńców w strojach niewieścich — lzys i Nephtis — w tejże chwili rozpoczęło płacz cienkimi, harmonijnymi głosami:
„Powróć do swego domu — o, piękny młodzianie. Sam widok twój sprawia rozkosz!
„Izyda cię zaklina, Izyda, która poczętą była w jednem wraz z tobą wnętrzu, żona twoja i siostra!
„Ukaż nam znowu twarz twoją, o bóstwo jasne! Oto Nephtis, twa siostra. Zalewa się ona łzami i rwie w żalu swe włosy...
„W tęsknocie śmiertelnej szukamy twego ciała pięknego! Ozyrysie, wróć do domu twego!“
Dwóch innych kapłanów przyłączyło się do tamtych swymi głosami. To Hor i Anubis opłakiwali Ozyrysa i każdego razu, gdy kończyli werset, chór umieszczony na stopniach schodów, powtarzał go tonem smutnym i uroczystym.
Następnie przy podobnym śpiewie starsi kapłani wynieśli ze świątyni posąg bogini, naówczas już nie pokryty zasłoną. Ale czarny płaszcz, upstrzony złotemi gwiazdami, owijał boginię od stóp do głów, pozostawiając widocznemi jedynie jej srebrne nogi, okręcone żmiją i nad głową dysk srebrny, wstawiony między rogi krowie. I zwolna, przy dźwiękach piszczałek i kadzielnic, z płaczem żałosnym, ruszyła procesja bogini Izydy ze schodów ołtarza w dół, ku świątyni, wzdłuż jej murów między kolumnami.
Tak zbierała bogini rozrzucone członki swego małżonka, aby mu przywrócić życie przy współudziale Totesa i Anubisa:
„Chwała miastu Abydos, które przechowało twoją głowę piękną, o Ozyrysie!
„Chwała ci miasto Memphis, w któremeśmy znaleźli prawą rękę wielkiego boga, rękę wojny i obrony.
„I tobie, o miasto Sais, któreś kryło lewą rękę boga jasnego, dłoń sprawiedliwości...
„I ty bądź błogosławione miasto Teby, gdzie spoczywało serce Uu — Nophera — Onuphry“!
W ten sposób obeszła bogini całą świątynię, wracając z powrotem ku ołtarzowi i coraz głośniejszy, coraz bardziej namiętny stawał się śpiew chóralny. Święte wzruszenie ogarnęło kapłanów i modlących się. Wszystkie części ciała Ozysysa odnalazła Izys, oprócz jednego świętego Fallusa, zapładniającego wnętrza matczyne, tworzącego wiecznie nowe życie. Teraz oto zbliżał się wielki akt w mysterjum Ozyrysa i Izydy.
— Tyżeś to, Eljawie? — spytała królowa młodzieńca, który cicho wszedł przez drzwi.
Ten zaś bez szmeru osunął się w zmroku loży do jej nóg i przycisnął do ust skraj jej szaty. I poczuła wtedy królowa, że płacze on z zachwytu, wstydu i pożądania. Położywszy mu rękę na kędzierzawą szorstką głowę, odezwała się królowa!
— Powiedz mi, Eljawie, wszystko, co wiesz o królu i tej dziewczynie z winnicy.
— O, jakże ty go kochasz, królowo! — zawołał z głośnym jękiem Eljaw.
— Mów... — rozkazała Astis.
— Cóż ci mogę powiedzieć królowo! Serce moje rozdziera zazdrość...
— Mów!
— Nikogo jeszcze nie kochał król tak, jak ją jedną. Nie rozstaje się z nią ani na chwilę. Oczy jego pałają szczęściem. Rozdaje dokoła siebie dary i miłosierdzie. On, awimelech i mędrzec, leży niby niewolnik u jej nóg i niby pies nie spuszcza z niej swoich oczu.
— Mów!
— O, jakże mię ty dręczysz, królowo! A ona... ona stała się cała miłością, czułością i pieszczotą! Stała się cichą i wstydliwą i o niczem nie wie, niczego nie widzi, prócz swej miłości Nie wzbudza w nikim ani zawiści, ani zazdrości, ani nienawiści.
— Mów! — jęknęła jak oszalała królowa i wpijając się swymi, giętkiemi palcami w czarne kędziory Eljawa, przycisnęła jego głowę do swego ciała, drapiąc mu twarz srebrnem obramowaniem swego przejrzystego chitonu.
A w czasie tego, na ołtarzu dokoła posągu Izydy, owiniętej czarną opończą krążyli kapłani, w świętem odurzeniu, z krzykiem podobnym do wycia pod dźwięki piszczałek i cytr.
Niektórzy z nich smagali się wielorzemiennymi batami ze skóry nosorożca, inni zadawali sobie krótkim i nożami w piersi i w plecy długie, krwawe rany, jeszcze inni palcami rozdzierali sobie usta, nadrywali uszy lub paznokciami drapali twarz. W środku tej szalonej procesyi u samych stóp bogini obracał się na jednem miejscu, z niemożliwą szybkością, pustelnik z gór Libanu w białośnieżnych, powiewnych szatach. Jeden ze starszych kapłanów stał bez ruchu. W ręce trzymał święty nóż ofiarny z oksydianu etjopskiego, gotów oddać go w tym strasznym ostatnim momencie.
— Fallusl Fallus, Fallus! — wołali obłąkani w ekstazie kapłani. — Gdzie twój Fallus, o boże jasny! Przyjdź i zapłodnij boginię! Pierś jej zżyma się od żądzy! Wnętrze jej niby pustynia w czasie letnich miesięcy!
I oto straszny, szalony, przejmujący krzyk na moment zagłuszył cały chór. Kapłani szybko rozstąpili się i wszyscy obecni w świątyni ujrzeli pustelnika libańskiego, zupełnie obnażonego i przerażającego swem kościstem, pożółkłem ciałem. Najstarszy kapłan podał mu nóż. Nieznośna cisza zapanowała w świątyni. Ten zaś, nachyliwszy się prędko, uczynił jakiś ruch, wyprostował się i z rykiem bólu i ekstazy rzucił naraz do stóp posągu krwawy bezkształny kawał mięsa.
Chwiał się. W tedy najstarszy kapłan podtrzymał go delikatnie, objąwszy ręką za plecy, podprowadził do posągu Izydy, i ostrożnie nakrył czarną opończą, pozostawiając tak na chwil kilka, aby tam w sekrecie, niewidzialny dla innych, mógł złożyć na ustach zapłodnionej bogini swój pocałunek.
Zaraz potem ułożono pustelnika na mary i zniesiono z ołtarza. Najstarszy kapłan wyszedł z świątyni. Uderzył on drewnianym młotkiem w wielką miedzianą tarczę, zwiastując całemu światu, iż spełniła się wielka tajemnica zapłodnienia bogini. I wysoki, tkliwny dźwięk miedzi popłynął nad Jerozolimą...
Królowa Astis, wciąż jeszcze drżąca na ciele, odchyliła w tył głowę Eljawa. Oczy jej pałały czerwonym ogniem. Rzekła powoli, słowo po słowie:
— Eljawie! Chcesz, a uczynię cię królem Judei i Izraela? Czy chcesz być władcą nad całą Syryą i Mezopotamją, nad Fenicyą i Babilonem?
— O nie, królowo, ja tylko ciebie pragnę...
— Tak, będziesz moim panem. Wszystkie me noce do ciebie będą należeć. Każde me słowo, każde spojrzenie, każdy mój oddech — twoim będzie! Ty znasz przejście. Pójdziesz zatem dziś do pałacu i uśmiercisz ich! Uśmiercisz obojga! Tak, obojga uśmiercisz!
Eljaw chciał coś powiedzieć. Ale królowa przyciągnęła go ku sobie i przywarła do jego ust rozpalonemi ustami. Trwało to boleśnie długo. Poczem, oderwawszy nagle młodziana od siebie, rzuciła krótko i rozkazująco:
— Idź!
— Idę — posłusznie rzekł Eljaw.