<<< Dane tekstu >>>
Autor Julijusz Verne
Tytuł Miasto pływające
Wydawca Redakcya „Opiekuna Domowego”
Data wyd. 1872
Druk Drukarnia J. Jaworskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jadwiga T.
Tytuł orygin. Une ville flottante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVI.

W nocy z poniedziałku na wtorek, morze było bardzo burzliwe. Przegrody rozpoczeły swoje jęki, a skrzynie swoję przechadzkę po pokojach. Kiedy wyszedłem około siódmej z rana na pomost, deszcz padał. Wiatr się wzmógł, oficer służbowy kazał zwinąć żagle. Parostatek nie mając oparcia, kołysał się okropnie. Przez ten dzień to jest drugiego Kwietnia na pokładzie nie było nikogo. Nawet salony były puste. Pasażerowie, pochowali się do swoich pokoików i dwie trzecie biesiadników zaniedbało przyjść na śniadanie i obiad. Wist się nie udał, gdyż stoliki z pod ręki graczów się usuwały. W szachy grać było niepodobna. Kilku odważniejszych leżało na kanapach, czytając lub śpiąc. A cóż dopiero stanąć przeciwko deszczowi na pokładzie! Tam majtkowie poubierani w kaszkiety i w kaftany ceratowe, przechadzali się jak filozofowie. Podkomendny, siedząc na mostku dobrze obtulony w swój kauczuk, pełnił służbę. Pod tą ulewą wśród wiatru morskiego, jego małe oczy błyszczały radośnie. On to lubiał... a parostatek kołysał się jak mu się podobało! Wody nieba i morza łączyły się we mgle na jakie kilka sążni od okrętu. Atmosfera była szara. Niektóre ptaki przelatywały po przez tę mgłę wilgotną, krzycząc. O godzinie dziesiątéj, z przodu okrętu dano znać o małym trzymasztowym statku, który biegł na przeciw wiatru, lecz nie można było poznać jego narodowości.
Około jedenastéj, wiatr ustawał i zwrócił się na północno zachód. Deszcz ustał prawie nagle. Błękit nieba się pokazał, po przez kilka przedartych chmur. Słońce ukazało się z blaskiem i można było zrobić spostrzeżenia mniej więcej dokładne. Obwieszczenie składało się z liczb następujących:

Szer. 46° 29′ P.
Dłu. 42° 25′ Z.
Odległość: 256 mil.

Tak więc chociaż ciśnienie w kotłach było większe, szybkości okrętowi nie przybyło. Lecz winę można było przypisać wiatrowi zachodniemu, który dmąc w przód okrętu musiał bieg jego znacznie opóźnić.
O godzinie drugiej mgła zgęściła się nanowo. Nieprzezroczystość jéj była tak wielka, że oficerowie, będący na stanowiskach, nie widzieli ludzi na przodzie okrętu. Te wyziewy nagromadzone na falach stanowią największe niebezpieczeństwo żeglugi, stają się przyczyną zetknięcia się dwu okrętów, którego uniknąć nie podobna; a takie zetknięcie się na morzu, jest straszniejsze od pożaru.
Dla tego też, w pośród mgły, oficerowie i majtkowie czuwali z największem staraniem, a ta przezorność niebyła bezużyteczną, gdyż niespodziewanie około trzeciéj ukazał się trzymasztowy statek mniej jak o dwieście metrów od Great-Eastern’u, żagle bowiem zerwane podmuchem wiatru władać nim nie mogły. Great-Eastern zdążył zrobić obrót i minął go, dzięki szybkości, z jaką ludzie służbowi dali o nim znać sternikowi. Znaki te bardzo dobrze urządzone, robiły się za pomocą dzwonu umieszczonego na najwyższem piętrze z przodu okrętu. Jedno uderzenie znaczyło: statek z przodu. Dwa uderzenia, statek z prawego boku. Trzy uderzenia: statek z lewego boku. I zaraz człowiek będący u steru, zarządzał w ten sposób, aby uniknąć uderzenia dwu statków.
Wiatr wiał do samego wieczora. Jednakże kołysanie się zmniejszyło, gdyż morze już zasłonięte w szerz wysokiemi gruntami Nowéj-Ziemi, nie mogło się wzburzyć. To też nowe, „entertainment“ pana Jakóba Andersona było na ten dzień zapowiedziane. O oznaczonéj godzinie, salony się zapełniły. James Anderson opowiedział historyją owéj liny zaatlantyckiéj, którą on sam osadził. Pokazywał ryciny fotograficzne przedstawiające rozmaite narzędzia wymyślone do zagłębiania. Dawał z rąk do rąk model łączników służących do zszczepienia kawałków liny. Ostatecznie wart był bardzo słusznych trzykrotnych okrzyków, które zakończyły jego prelekcyją, a z których wielka część odnosiła się do promotora tego przedsięwzięcia t. j. do szanownego Cyrusa Field, obecnego na tym wieczorze.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Jadwiga Papi.