Milion na poddaszu/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Milion na poddaszu |
Podtytuł | Obrazek z niedawnej przeszłości |
Wydawca | Mieczysław Leitgeber i Spółka |
Data wyd. | 1870 |
Druk | Czcionkami Ludwika Merzbacha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W obec takich pogłosek o szambelanowéj, trudno było dalekim jéj krewnym o niéj pomyśleć, chociaż już pytanie: czy ma milion, czy niema miliona? mocno do tego tentowało. Osobliwie bohaterowie owéj wyprawy niefortunnéj na poddasze często wracali myślą na ten ciemny korytarz, ale nigdy nie wynieśli ztamtąd ani jednego światełka, któreby ich oświeciło!
Dwóch z nich należało do krewnych szambelanowéj. Mogli więc ją odwiedzać w każdym razie. Nie czynili jednak tego z nader ważnych względów, to jest, aby w salonach niepopsuć sobie pozycyi zajętéj przyznaniem się do tego pokrewieństwa. Trzéj inni byliby może mniéj dbali na gadaninę salonów, ale nie mieli sposobu wejść na to zaczarowane poddasze.
Podkomorzyc, którego babka była Mirska z domu, miał największy przywiléj do wejścia na poddasze, ale opinia salonów wstrzymywała go od tego kroku. Najprzód szambelanowę i wnuczkę obejrzano od stóp do głowy, a to znaczy bardzo wiele. Jeżeli w innych warstwach towarzyskich praktykują się różne, nawet zbrodnią już będące intrygi, to w salonie wystarcza na wszystko śmieszność, a jeźli jeszcze dowcip ją udrapuje, to ludzie dotknięci tą bronią, przepadli!
A tego najbardziéj obawiał się podkomorzyc. Zarobił on już sobie długoletnią pracą na jakie takie stanowisko w wielkim świecie, a pierwsza wiadomość, że bywa uszainbelanowéj, która jest jego krewną, zepchnęłaby go z niego.
Jeszcze mniejszaby było o to stanowisko, gdyby za to zdobyć milion! Z milionem w kieszeni możeby to jakoś nie tak źle było. Wtedy nawet wielki świąt darowałby mu śmieszną szambelanowę, wnuczce darowałby téj piegi i włosy rude, a nawet nauczyłby ją prawdziwie francuzkiéj pronuncyacyi! Bywały nawet jeszcze gorsze przykłady tolerancyi salonów.
Ale ten milion był dotąd mytem! Jakże to stawić wszystko na kartę? A co gorsza, zamiast miliona obaczy najwyższe ubóstwo, ludzi tonących w nędzy, którzy gotowi się go uczepić i wstydu mu narobić! O pokrewieństwie jego dotąd nie wszędzie wiedziano, miałże sam tę niekorzystną wiadomość roztrąbić na wszystkie strony świata?
A zresztą, rozumował sobie podkomorzyc, cóżby nawet mógł pomódz szambelanowéj, przyznaniem się do pokrewieństwa? Sam nie miał majątku, tylko tradycyą dawnego rodu utrzymywał się jakoś bardzo sprytnie na widowni wielkiego świata. Tę tradycyą możnaby może kiedy dobrze sprzedać jakiéj złotéj gąsce, która gwałtem chciałaby mieć koronę hrabiowską na karecie, a wszedłszy raz w zażyłość z szambelanową, która wkrótce do towarzystwa dobroczynności rękę wyciągnie, potrzeba było pożegnać się z tą jedyną nadzieją, która jeszcze czasami świeciła mu przed oczyma!...
Do takiego hazardu nie miał podkomorzyc odwagi. Tu miał przynajmniej coś, a tam mógł wszystko stracić.
Ponieważ jednak szatan kusiciel do wszystkich spraw ludzkich się mięsza, to i podkomorzycowi podsuwał czasami tabliczkę pod oczy, na któréj jak najwyraźniéj napisany był milion!... W takich chwilach słabości ludzkiéj nasuwał podkomorzyc kapelusz na oczy, zarzucał płaszcz szeroki na lewe ramie tak wysoko, że twarzy widać nie było, i wychodził na Leszno przez ulicę Rymarską. Tam długo krążył wkoło narożnéj kamienicy, wpatrując się ciekawie w jéj wszystkie plamy od szarug północnych.
Szare jednak ściany nieubłaganéj kamienicy milczały, nie dając mu odpowiedzi, czy jest tam na poddaszu milion czy go niema? Nawet okna poddasza tak dziwnie były nieczytelne, że nie można było wiedzieć, czy mają firanki, czy nie?!
Podkomorzyć co kilka dni wyprawiał incognito takie wycieczki. Razu jednego, przed obiadem chciał nawet bliżéj dotrzeć. Wszedł ostrożnie do sieni i zaczął kamienicę z wewnątrz studyować. Lecz i tutaj nie znalazł najmniejszego hieroglifu, któryby mógł milion oznaczać. Kamienica była stara, ciemna, brzydka. Tylko ubodzy mogą w takich domach mieszkać.
Podkomorzyć chciał się prędko cofnąć z tego niebezpiecznego miejsca, ale jakaś kobieta wyszła z dala i zapytała kogo szuka. Potrzeba było coś naprędce odpowiedzieć W téj chwili sam szatan kusiciel podszepnął mu: Pani szambelanowéj!
Zaledwie te dwa słowa wymówił, usłyszał na schodach przeciągłe sapanie, a za chwilę stanęła przed nim stara i szpetna kobieta.
— Czy to waćpan o mnie się pytasz? zapytała szorstko i zmarszczyła brwi.
W sieni stało kilku świadków, którzy słyszeli jak podkomorzyć rzeczywiście o szambelanową się pytał... Nie było żadnéj innej rady jak tylko przyznać się, choć prawdę powiedziawszy, ciarki biegały mu po całém ciele...
Szambelanowa wyjątkowo miała dzisiaj jakiś futrzany kaptur na głowie. Powietrze bowiem było zimne i przejmujące. Salopa podbita atłasem miała widoczne cechy zeszłego stulecia. Rękawice z króliczego futra uzupełniały jéj ubiór.
Za nią w półświetle stała Terenia. Twarz jéj jak zawsze była ładna, czarne oczka ciekawie patrzyły na podkomorzyca, ale ubranie głowy było jakoś dzisiaj tak prozaiczne, że podkomorzyc widział w niéj tylko bardzo pospolitą dziewczynę.
— Więc to aćpan mnie szukałeś mości podkomorzycu? zapytała szambelanowa, patrząc na wykwintny ubiór kuzyna.
— Byłbym od dawna służył pani szambelanowéj, odparł zakłopotany podkomorzyc, ale któżby się spodziewał...
— Że mieszkam na poddaszu! uzupełniła szambelanowa i rozśmiała się — tak, tak! Czasy zmieniły się! Zbiednieliśmy!
Podkomorzyc stał jak na węglach i nie wiedział co z sobą zrobić. Oglądał się, czy go nie widzi kto z wielkiego świata.
— Jeżeli aćpan taki łaskaw, ozwała się szambelanowa, że nie gardzisz ubogimi krewnemi, to bardzo się z tego cieszę. Ale wiedzże rybeńko, żem za stara, aby dla ciebie wracać się na poddasze. Do tego jeszcze idziemy za sprawunkami z Terenią. Jeżeli więc aćpan masz ochotę, to przejdź się z nami, a potem wrócimy razem do domu.
Podkomorzyc myślał właśnie o proteście, ale szambelanowa wsunęła mu swoją rękę między żebra i rzekła:
— Idź Tereniu sama, podkomorzyc będzie mnie prowadzić! On zawsze ma więcéj siły od ciebie.
Nie pozostało więc nic innego podkomorzycowi, jak tylko z rezygnacyą przyjąć wyrok okrutny, jaki go spotkał za zbyteczną ciekawość wywiedzenia się o milionie! Była to zasłużona kara pokusy, jakiéj przed chwilą uległ.
Jednéj rzeczy tylko gorąco teraz pragnął — to jest aby go nikt nie widział! Za to dałby nawet w téj chwili cały milion, gdyby go miał!...