<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Zachariasiewicz
Tytuł Milion na poddaszu
Podtytuł Obrazek z niedawnej przeszłości
Wydawca Mieczysław Leitgeber i Spółka
Data wyd. 1870
Druk Czcionkami Ludwika Merzbacha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Kiedy te drobne i błahe rzeczy na poddaszu się działy, w salonach warszawskich bawiono się świetnie i dowcipnie na koszt pani szambelanowéj. Fama bowiem o niéj rozeszła się już po całéj stolicy.
Zdania były podzielone, to jest czy jest rzeczywiście bogata, czy nie. O inne zdania nie chodziło nikomu.
Otóż jedni utrzymywali, że jest rzeczywiście sromotnie bogatą, gdyż mieszkając w głębokiej Litwie, między lasami i bagnami, przez lat trzydzieści kilka nic innego nie jadła jak mleko i ziemniaki, a grosz układała. Złośliwi nawet rozpowiadali, że trudniła się lichewką, pożyczając na dwadzieścia procent. Byli i tacy, którzy twierdzili, że w czasach niespokojnych korzystała z różnych zamieszek domowych i zawsze coś przy tem zarobiła.
Dosyć że jakkolwiek przyznawano jéj znaczny majątek, zawsze jednak przez jakąś niewytłómaczoną zawiść dodawano różne komentarze do tego majątku, które wcale nie były godziwe.
Czy to była wrodzona ludziom zawiść, czy jakie inne powody przyczyniały się do takich wieści, trudno było wiedzieć.
Przyznawszy więc jéj znaczną fortunę, pozostała jednak ważna jeszcze robota dla salonów warszawskich, aby to dziwactwo szambelanowéj, która zamknąwszy się na poddaszu, do wielkiego świata należeć nie chciała, należycie wytłómaczyć. A to właśnie było rzeczą najtrudniejszą. Łatwo bowiem powiedzieć, że ten lub ów ukradł pieniądze lub je komuś przemocą wydarł, ale wytłómaczyć potem dla czego on tych pieniędzy nic używa, to rzecz nie łatwa!
Dla tego najlepsi dowcipnisie salonowi i najgłębsze rozumy wielkiego świata wzięły tę sprawę pod rozbiór.
Jedni widzieli w tem czystą wynikłość psychologiczną. Szambelanowa była od chrztu kobietą szpetną. Człowiek światowy i przystojny ożenił się z nią z jakichś zakulisowych widoków, których nie odsłaniano dla tego, że o nich nikt nie wiedział. Miodowe miesiące IMPani szambelanowéj przypadły nieszczęśliwem zrządzeniem Opatrzności w czasy, w których Warszawa, jak drugi Paryż, postawiła na ołtarzu bóstwa — kobietę ładną... w greckim znaczeniu tego słowa!... Trudno się więc dziwić, że w pamięci szambelan poszedł za duchem czasu i rewolucji w wyobrażeniach ludzkich i ukląkł przed jakąś inną kobietą, któréj grecka piękność go zachwyciła.
Szarabelanowa robiła co mogła, ale męża już rewindykować nie umiała. Sprawa jéj była tem gorszą, że szambelan nie ograniczał się na adoracyi jednego pięknego posągu, ale rozrzucał afekta i pieniądze na wszystkie strony.
Biedna Szambelanowa szukała w nieszczęściu swojem, między swemi, sprzymierzeńców, płakała i spowiadała się z umartwień swoich, ale ludzie ówcześni nie mogli jéj innej dać rady od téj, aby naśladując męża i zwyczaje, pocieszyła się poza granicami matrymonialnych zobowiązań.
Tutaj rozchodzą się zdania na dwie drogi. Jedni utrzymywali, że szambelanowa rzeczywiście zrobiła jakąś niefortunną próbę téj zaleconéj pociechy, która to próba fatalnie dla niéj wypadła! Drudzy zaś twierdzili, że szambelanowa poradziwszy się zwierciadła zrezygnowała z góry z wszelkiej próby, a ubrawszy się w nieprzebity pancerz cnoty, gadała po salonach skargowskie kazania, aż jéj potém nigdzie przyjąć nie chciano!
W każdym jednak razie zraziła się do wielkiego świata, który jéj męża odebrał, a żadnéj innéj pociechy nie dał, i poprzysięgła mu wieczną nieprzyjaźń. Wtedy wyjechała na Litwę i utonęła jak kamień w wodzie. Były wprawdzie głuche wieści, że poszła za ekonoma, że kochała się w jakimś sołtysie, a byli nawet tacy dowcipnisie, którzy twierdzili, że król pruski biorąc Gdańsk Rzeczypospolitéj i motywując ten zabór, że jest siedliskiém Jakubinów, miał tylko szambelanową na myśli, która w tym czasie miała się w Gdańsku znajdować.
Dla tego szambelanowa przyjechawszy z wnuczką do Warszawy, najęła sobie mieszkanie na poddaszu, bo z salonami wieczny rozbrat wzięła. Uczyniła to nawet z pewną ostentacyą, aby salonom warszawskim dokuczyć.
Co zaś z wnuczką swoją zrobić zamyśla, któréj prawdopodobnie da w posagu okrągły milion, tego nikt powiedzieć nie mógł. Jedni utrzymywali, że ją wyda za garbarza lub szewca i to znowu na to tylko, aby się zemścić na salonach i wielkim świecie, który jéj męża odebrał, a w zamian za niego nic nie dał...
Mówiono także, że w tym celu wychowała nawet tę wnuczkę, która zaledwie czytać i pisać umie, a po francuzku ani słowa! Ktoś ją nawet widział i utrzymywał, że ma piegi i włosy rude.
Takie były wiadomości o szambelanowéj w jednym obozie. W drugim wprost im zaprzeczano.
Mówiono, że szambelanowa jest zacna i rozumna kobieta, ale dzisiaj nadzwyczaj biedna. Mąż jéj stracił cały majątek, a to co jéj na Litwie zostało, było tak nie wiele, że z tego bynajmniéj milionu uskładać nie można było. Prócz tego były wypadki w rodzinie, które nie tylko że wiele pieniędzy kosztowały, ale nawet szambelanową do sprzedaży ostatniego folwarku zmusiły. I klęski krajowe przyczyniły się także nie mało do tego...
Dla tego jest to wielkim taktem ze strony rozumnéj szambelanowéj, że będąc ubogą nie pcha się, jak to inni czynią, na salony warszawskie, aby tam być ciężarem, tylko spokojnie siedzi sobie prawie incognito na poddaszu, żyjąc chlebem i wodą. Podobne wypadki bardzo często praktykują się w Paryżu...
Dowcipnisie salonowi wymalowali ubóstwo szambelanowéj w sposób drastyczny. Opowiadali, że nosi jakąś starożytną czapkę futrzaną, starą salopę przewróconą podszewką do góry i w ręku ogromny kosztur. Wnuczka chodzi w perkalikowym szlafroczku, kupionym między żydami na ulicy Kominiarskiéj. Na głowie ma kapelusz stary szambelanowéj z czasów Stanisława Augusta.
Pozwalano nawet sobie z tego powodu stroić żarty i niektóre wykwintne salony straszyć wizytą szambelanowéj.
Savez-vous, mówiono nie raz do pani wojewodziny, pani szambelanowa wybiera-się z wizytą.
Mais, c’est drôle! odpowiadano z przestrachem, co my tutaj z nią, zrobiemy!... Wnuczka nie umie po francuzku!
— Ale umie lepić doskonałe kołduny!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Chryzostom Zachariasiewicz.