Milion na poddaszu/XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Milion na poddaszu |
Podtytuł | Obrazek z niedawnej przeszłości |
Wydawca | Mieczysław Leitgeber i Spółka |
Data wyd. | 1870 |
Druk | Czcionkami Ludwika Merzbacha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pułkownikowa, pod któréj oknami stał właśnie podczaszyc, należała do rzędu kobiet tylekroć opisywanych, a nigdy jeszcze dostatecznie nie zgłębionych. Bywały chwile, gdzieby każdy przysiągł, że to anioł wcielony, ale ten anioł w okamgnieniu zmieniał się w jakąś brzydką poczwarę, z któréj przechodził stopniowo w istnego szatana.
Historya téj kobiety była dosyć długa i pełna rzeczy pięknych, pomieszanych z zwykłemi skandalami.
Dwa razy była zamężną. Raz za jakimś obywatelem wiejskim, drugi raz niby za pułkownikiem, którego złośliwe języki za myt poczytywały. To jednak było pewnem, że żadnemu z nich zaprzysiężonych obowiązków nie dotrzymywała. A byli nawet i tacy, którzy utrzymywali, że bogata wdówka dla tego tylko zamąż chce się wydać, aby mieć sposobność spożywania zakazanych owoców, których bez sakramentu nie ma!
Mówiono, że ten szczególniejszy apetyt do zakazanych owoców wpędziły w grób pierwszego męża, który w żaden sposób nie mógł zgodzić się na jéj teoryę serca, która szczęściu małżeńskiemu nic szkodzić nie powinna.
Pozbywszy się niezdarnego hreczkosieja, który nie stał na wysokości jéj wyobrażeń, wybrała sobie człowieka, który sam nabroiwszy wiele, był na stare lata dla innych wielce pobłażliwym. Ta pobłażliwość jednak była dla niéj istną karą, bo odbierała najdrastyczniejszym sytuacjom życia, cały ich urok.
Stary pułkownik bowiem, gdy widział, że jego obecność komuś trzeciemu zawadzać może, spokojnie zapalał fajkę i wychodził na świeże powietrze, lub na arcaby do generała. Wróciwszy o nic nie pytał, i nikomu nic nie wyrzucał.
Ten spokój męża, brak wszelkiéj podejrzliwości i ta nadzwyczaj subtelna wyrozumiałość zabijały żonę. Ona chciała dręczyć się trwogą i obawą, chciała drzeć o każdą wykradzioną chwilkę, wzbronionego szczęścia — chciała okazać innym wielkość swojéj ofiary i gwałtowność porywającego ją uczucia... a na to wszystko nie było żadnéj miary.
Mąż się za nic nic gniewał, o niczem nie chciał wiedzieć, na nic nie chciał patrzyć. Owoc zakazany tracił swój najlepszy przymiot, przez który jedynie powabnym się staje, A tu nikt go nie zakazywał, wolno było zrywać go całemi garściami i jeść co się tylko podoba. Sytuacya drastyczna straciła swoją drastyczność.
W bitwie pod Lipskiem poległ pułkownik, a gdy go po śmierci obaczyła (a była wtedy w towarzystwie porucznika) widziała go tak spokojnym i pobłażliwym, jakim był za życia! Nawet się na nią nie skrzywił!
Uwolniona z ślubów sakramentalnych, przyjechała wdowa do stolicy w widocznym zamiarze, wydania się po raz trzeci. Nawet tego bynajmniéj nic ukrywała i przy każdéj sposobności otwarcie chęć swoją wyjawiała. Różni jednak epuzerowie omijali ją zdaleka, bo na ucho opowiadano sobie jeszcze z czasów apatycznego męża niebezpieczne rzeczy.
Mówiono, kiedy spokój i pobłażliwość nieboszczyka do najwyższego stopnia przyszła, żądna wrażeń i silnych wzruszeń pułkownikowa stworzyła sobie stucznie poza granicami domowemi zbyt drastyczne sytuacye.
I tak, nie mogąc męża do zasłużonéj zazdrości pobudzić, wzbudziła ją między dwoma adoratorami. Prowadziła naumyślnie rzeczy w ten sposób, że jeden drugiego wyzwał i trupem położył. Wtedy miała wyborny powód do płaczu i spazmów, ubrała się w kolor czarny, chodziła co drugi dzień na grób poległego i ubierała go w najpiękniejsze wianki. W téj epoce żalu, kazała nawet portret swój wymalować, na którym figurowała jak Niobe z rozpuszczonemi włosami.
Miały to być najpiękniejsze chwile jéj życia. Od świata oddzielał ją, grób, z poza tego grobu, w którym mieściło się wszystko, co miała najdroższego w życiu (i wierzyła w to) patrzała smutno przez łzy na świat ponętny i ruszała melancholijnie głową, że za jego ponętami nie pójdzie, bo grób ją przedziela...
Znalazł się nowy bohater, który tego grobu się nie uląkł, śmiałą nogą na piersiach nieboszczyka stanął i o serce prosił... Pułkownikowa wskazała na grób, mówiła jak wielką jest ofiara, którąby światu przynieść miała... i wzbiła się wreszcie do wysokości téj ofiary — i upadła w ramiona nowego adoratora!...
Jakże mocno po takiéj ofierze biło jej serce... jakże trwożliwie oglądała się poza siebie, czy nie obaczy cienia zabitego nieboszczyka, któremu wierność do końca życia poprzysięgła... jakże, drogą była każda z takich chwil, zdobytych łzami, rozpaczą, trwogą i wyrzutami sumienia?...
Dzisiaj miała pułkownikowa lat czterdzieści, ale się do nich nie przyznawała. Była wzrostu niskiego i nadzwyczaj żywego temperamentu. Miała oczy piwne które ustawicznie w około biegały. W toalecie używała wiele sztuki i znała doskonale wszystkie jéj tajemnice. Twarz jéj była zawsze mocno wybielona.
Po obu mężach odziedziczyła znaczne fortuny i uważano ją za bogatą. Dotąd jednak nie mogła znaleść trzeciego człowieka, któregoby ręką swoją mogła uszczęśliwić. — Zdaje się, że marzyła o podkomorzycu...