Mistrz Twardowski (Oppman)/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Oppman
Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Mistrz Twardowski
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1905
Druk J. Cotty
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.
Jako Twardowski został sławnym doktorem i o prawdziwym przyjacielu jego Maćku.

Czas ulata skrzydłem ptaka,
Życie biegnie kołem skorem:
Już Twardowski wyrósł z żaka
I uczonym jest doktorem.

Posiadł wiedzy wszystkie tajnie,
Mając w sercu światło Boże,
Chorych leczy nadzwyczajnie:
Ledwo spojrzy — już pomoże!

Tedy leci po Krakowie
Głos nieścichły do tej pory:
On przywraca cudem zdrowie,
On jest doktor nad doktory!

I patrycyat i mieszczanie
I magnaty jasnozłote,
Wszyscy wielbią, mościpanie,
Jego mądrość, jego cnotę!

Płyną tedy sute grosze
Do szkatuły jegomości,
Aż potrosze, aż potrosze
Jeden, drugi mu zazdrości.

Czem talarów w skrzyni więcej,
Czem on więcej recept pisze,
Nienawidzą tem goręcej
Fachu mistrza towarzysze.

I zaczyna wieść skrzydlata
Głosić rzeczy straszne zgoła,
Że się mędrzec z czartem brata,
Że go do się co noc woła.

On to — prawią — moc mu dawa,
Z której mistrz się dumnie puszy,
Jego sława — dyabla sława,
Okupiona kosztem duszy!

A więc zwolna i pomału
Odstępują go pacyenci,

Już w pospólstwie brak zapału,
Gdy odgadli, co się święci.

Każdy woli cierpieć bole,
Każdy nawet umrzeć woli,
Niż za lepszą ziemską dolę
Wieki w czarciej trwać niewoli.

Boć to przecie grzech nielada
Z czarownikiem zawrzeć pakta,
Całe miasto o tem gada
I niejedne świadczą fakta.

Usunęli się kamraci,
Znikł druh jeden, drugi, trzeci,
Schlebiających panów braci
Już u mistrza nie poświeci.

Tak, że w końcu, mimo złota,
Poszły mędrce, poszły pany,
Maciek został mu sierota,
Jeden wierny i oddany.

On od świtu aż do nocy,
Czy mu głód, czy chłód dopieka,
Zawsze gotów do pomocy,
Na rozkazy mistrza czeka.

Z tych pojonych i goszczonych
Nie dotrzymał żaden słowa,
Został wiernym z wszystkich onych
Prosty chłopek z pod Krakowa.

Zapatrzony jakby w zorzę
Pył odmiata panu swemu,
Siły, życie, duszę może
Dałby w dani Twardowskiemu.

A tymczasem pan Twardowski,
Sponiewieran bez swej winy,
Wielkie w myślach waży troski
I układa wielkie czyny.

Do tej pory, mimo gwarów,
Co krążyły w każdym stanie,
Nie używał żadnych czarów
I nie myślał o szatanie.

Lecz znienacka żądza sławy
Tak dopiekła Twardowskiemu,
Że ów mędrzec dzielny, prawy
Chciał się w służbę oddać złemu.

Chciał pokumać się z szatanem,
On, niewinny jako dziecię,

Być największym w świecie panem,
Być największym mędrcem w świecie!

Więc mu czoło zaszły chmury,
Padł na lica cień okrutny,
Zadumany i ponury
W swej komnacie siedział smutny.

Albo w miasta okolicy
Po Krzemionkach błądził nocą,
Pełen groźnej tajemnicy
Sów słuchając, co łopocą.

Ten zakątek, kędy troski
Wśród zadumy w dal gdzieś biegą,
Okoliczny lud krakowski
Nazwał „Szkołą Twardowskiego“.

Tam on z wielkiej czarów księgi
Czerpał chciwie jad cmentarny,
Grzesznej uczył się potęgi
I tajemnic magii czarnej.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Artur Oppman, Józef Ignacy Kraszewski.