Mośki, Joski i Srule/Rozdział piąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Mośki, Joski i Srule
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1910
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ PIĄTY.
Sąd kolonijny. — Sprawy cywilne i karne. — Wyroki sądowe.

— Proszę pana, on się pcha, — sypie piasek, — zabrał łyżkę, — nie daje grać, — bije się, — przeszkadza. — Proszę pana!
Gdzie jest stu pięćdziesięciu chłopców, tam musi być codziennie trzydzieści kłótni i pięć bijatyk; gdzie są spory i bójki, tam powinien być sąd; sąd musi być sprawiedliwy, cieszyć się powagą i zaufaniem. I taki właśnie sąd mieliśmy w Michałówce.
Sędziów jest trzech: przez głosowanie wybrali ich z pośród siebie chłopcy. Co tydzień głosowanie się powtarza, a jego wyniki podaje tabelka:

Otrzymali głosów:
Nazwisko kand.

Pressman
Płocki
Frydenson
Kapłan
Margules
Grozowski

W 1-ym tyg.

  4

10
10
10
  6

W 2-im tyg.

13
  6
13
  5

11

W 3-cim tyg.

25
16
21
10

W 4-tym tyg.

17
17
15
  1
11


Dopiero w trzecim tygodniu, jak widać, wybrali chłopcy sędziów, z których byli zadowoleni, bo zostawili tych samych na czwarty tydzień.
Sąd odbywa się w lesie albo na werandzie, sędziowie siedzą na krzesłach przy stole, oskarżeni i świadkowie na długiej ławce, a publiczność stoi za ławką. Woźni pilnują porządku. Dozorca, który jest i prokuratorem oskarżycielem i adwokatem obrońcą, zapisuje wszystko do grubego kajetu w czarnej oprawie. Po sprawie sędziowie idą na naradę, a ogłoszenie wyroku oznajmia dzwonek.


∗             ∗

Fiszbin rzucił kamieniem w Olszynę i trafił go w nogę, ale niezbyt mocno. Olszyna płakał jednak.
— Czy rzuciłeś w Olszynę kamieniem?
— Nie.
— Kiedy ludzie widzieli, że Olszyna trzyma się za nogę i płacze.
— Nieprawda, nie rzuciłem, i Olszyna nie płakał.
Następuje przesłuchanie świadków. Sąd uprzedza, że kłamstwo surowo jest karane. Ustalono czas i miejsce przestępstwa, ilość i nazwiska świadków.
— Rzuciłeś kamień?
— Nie.
Ponowne dokładne przesłuchanie świadków stwierdza, że Fiszbin zupełnie bez powodu rzucał w Olszynę szyszki i małe kamyki.
— Czy rzucałeś w Olszynę szyszkami?
— Tak, szyszkami rzucałem.
— Dlaczego?
— Bo miałem dużo szyszek i nie wiedziałem, co z niemi zrobić.
— Dlaczego nie rzuciłeś ich na ziemię?
— Bo mi było szkoda. (Publiczność się śmieje).
— Czy między szyszkami napewno nie było kamieni?
— Nie wiem.
Sąd wziął pod uwagę młody wiek Fiszbina i skazał go tylko na 10 minut kozy.


∗             ∗

Czasem skarżyły obie strony, jak widać z następującej sprawy. Spór wynikł podczas rannego słania łóżek na sali.
— Więc było to tak: ja słałem łóżko, a on mnie pchnął. Ja jego odepchnąłem, a on mi rzucił poduszkę. Ja podniosłem poduszkę, a on mnie uderzył.
— Nieprawda! Ja słałem łóżko, a on kopnął moją poduszkę. Ja jego pchnąłem, a on mnie uderzył pierwszy.
— Ach, ty kłamczuchu!
— To ty kłamczuch.
W sądzie nie wolno się kłócić.
— Czy zrzuciłeś poduszkę?
— ...Bo on pierwszy...
— Proszę odpowiedzieć: tak czy nie?
— Tak, ale on pierwszy.
— Są świadkowie?
— Wszyscy widzieli.
— Wszyscy widzieć nie mogli. Prosimy o nazwiska dwóch świadków. Kto stał blisko i widział?
— Nie wiem.
— Czyś go pchnął?
— ...Jak ja stałem i słałem łóżko...
— Wiemy. Proszę odpowiadać krótko: tak czy nie?
— Nie.
— Ach, ty kłamczuchu.
— Proszę o spokój. W sądzie nie wolno się kłócić.
Łóżka obu zwaśnionych stoją obok siebie. Kto kogo popchnął pierwszy, umyślnie czy nieumyślnie, wobec braku świadków ustalić niesposób. Czy więc nie lepiej się pogodzić, niż czekać na wyrok, który zapewne potępi obie strony, skoro przyznają się do bójki?
Rozumie się, że w tych warunkach lepiej się pogodzić.


∗             ∗

A oto krwawa rozprawa, gdzie rzecz jasna, o zgodzie mowy już być nie może.
Protokół lekarski głosi:
„Oskarżony Flaszenberg ma prawy policzek spuchnięty i siedem śladów zadrapań: jeden koło nosa, jeden koło ucha, trzy na policzku i dwa na brodzie. Prócz tego na lewej ręce dwa zadrapania.
„Oskarżony Zaksenberg ma siniak na czole wielkości czterech groszy, nos podrapany i na lewym policzku zadrapanie długości dwóch centymetrów“.
Początku walki nikt nie widział, a przebieg opisali liczni świadkowie.
Obie strony bardzo się chciały pogodzić, ale że były tu krwawe ślady bójki, obaj zapaśnicy odsiedzieli po minut piętnaście aresztu kolonijnego.


∗             ∗

Sąd kolonijny rozważa też sprawy, gdzie oskarżał sam prokurator-dozorca.
Oto na ławie przestępców zasiadają: Pływak i Szydłowski.
Pływak i Szydłowski poszli daleko za kolonię w pole, nie słyszeli dzwonka i spóźnili się na śniadanie.
— Czy nie wiedzieli, że za las kolonijny sami wychodzić nie mają prawa, bo mogą zabłądzić, utopić się w rzece, krowy mogą ich pobość lub psy pokąsać? — Czy nie wiedzieli, że na śniadanie nie wolno się spóźniać, bo po śniadaniu mamy iść do kąpieli? — I poco poszli za las, kiedy tu mają dość miejsca do zabawy?
Pływak i Szydłowski poszli kwiaty zbierać.
— Panowie sędziowie! Chłopcy ci zawinili niewątpliwie. Na śniadanie, obiad, podwieczorek, kolacyę nie można się spóźniać, nie może stu chłopców czekać na jednego lub dwóch. Nie możemy każdego szukać z osobna w lesie i za nos ciągnąć do stołu. Dlatego jest dzwonek, i dzwonka pilnować się trzeba. — Należy więc ich ukarać, a jednak... Pływak i Szydłowski poszli za las kolonijny po kwiaty. Na wsi wolno kwiaty zrywać. Tak ich to ucieszyło, że zapomnieli o jedzeniu; Pływak jest pierwszy raz na kolonii, Szydłowski był w Ciechocinku, ale tam też kwiatów jest mało. Więc może ten raz pierwszy im przebaczyć?
I sędziowie po krótkiej naradzie uniewinnili obu oskarżonych.


∗             ∗

Najprzyjemniej hałasować wieczorem, gdy leży się już w łóżku. Może i nie przyjemnie nawet, bo spać się chce, oczy same kleją się do snu. Ale czemu nie spróbować, kiedy nie wolno?
— Jeżeli zabroniono surowo, a ja gwizdnę głośno, krzyknę, zamiauczę, lub zapieję jak kogut, dozorca będzie się złościł, a wszyscy będą się śmieli. — Sala wielka, na sali ciemno, łóżek trzydzieści osiem, — dozorca nie dowie się kto gwizdnął. — A ja jutro będę się chwalił: widzicie, jaki jestem odważny i mądry. Hałasowałem najwięcej, a on mnie nie złapał.
Tak myślą chłopcy, dopóki się nie przekonają, że dozorca nie złości się nigdy, że wcale nie zechce wyśledzić, kto hałasował, a dokazywać wieczorem zabrania, boć muszą spać dziewięć godzin, aby o szóstej rano wstali wyspani i weseli.
Wczoraj wieczorem był hałas na sali. Dziś każdy po kolei staje przed sądem, by odpowiedzieć na pytanie, czy krzyczał, piał, szczekał, miauczał lub klaskał w ręce.
Wszyscy odpowiadają przecząco, wszyscy się wypierają. Tylko dwóch złapał wczoraj dozorca na gorącym uczynku, i ci dwaj, Wajc i Prager, zasiadają na ławie oskarżonych.
— Jak ich ukarać, panowie sędziowie? Kara być musi surowa. Tacy dwaj chłopcy nietylko sami wybijają się ze snu, ale i innym spać przeszkadzają. Wina ich duża, nawet bardzo duża, — więc jak ich mamy ukarać? Zanim odpowiemy na to pytanie, musimy zadać inne, jeszcze ważniejsze: czy wczoraj na sali hałasowali tylko ci dwaj — Wajc i Prager? Nie, było ich znacznie więcej.
Prokurator rozłożył na stole plan sali i mówi bardzo powoli:
— Hałas był koło okna, gdzie stoją łóżka: Kapłana, Biedy, Płockiego i Szydłowskiego. Hałas był w środkowych rzędach, gdzie leżą: Wajnrauch, Grozowski, Stryk, From i Zawoźnik.
Hałas był koło okna w pierwszym rzędzie, gdzie jak widać z planu śpią: Flaszenberg, Fiszbin, Rotkiel i Pływak. Śmiano się i klaskano w ręce, gdzie stoją łóżka: Altmana, Lwa, Wolberga i Adamskiego, a wreszcie gwizdał ktoś tam, gdzie śpią: Najmajster, Zaksenberg i Presman. Pytaliśmy się wszystkich, nikt się nie przyznał.
Tu prokurator zamilkł. Wielu z pośród publiczności pospuszczało oczy ku ziemi. Zaczerwienił się nawet jeden z sędziów, gdy usłyszał swe nazwisko podczas przeglądu planu sypialni.
— Dlaczego tylko Wajca i Pragera udało się wczoraj zauważyć? Bo nie umieli się ukryć. Dlaczego oni dwaj tylko nie umieli się ukryć, gdy ukryło się tylu innych? Bo nie są łobuzami, albo są małymi i niedoświadczonymi łobuzami, albo też nie wiedzieli, jak bardzo zabronione są krzyki wieczorne w sypialni. — Czy mamy więc prawo karać tych mało winnych, gdy winniejsi od nich, bo mądrzejsi, i winniejsi, bo skłamali przed sądem, — pozostaną bez kary? — Zawinili wszyscy, cała sala, wszyscy trzydziestu ośmiu, bo i ci także, którzy słysząc, że sąsiad hałasuje, nie kazali mu się uciszyć. — Proponuję więc, sędziowie, aby Wajca i Pragera uniewinnić, a całą grupę ukarać: Grozowski nie będzie dziś wieczorem grał wam na dobranoc na skrzypcach.
Długo sąd się naradzał, a wyrok ogłosił:
„Wajca i Pragera uniewinnić. Grozowski niech dzisiaj gra, bo hałas się już nie powtórzy“.
I dotrzymali słowa.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.