Może tak, może nie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriele D’Annunzio
Tytuł Może tak, może nie
Pochodzenie Literatura włoska
Wielka literatura powszechna T. 2
Wydawca Trzaska, Evert i Michalski
Data wyd. 1933
Druk Jan Świętoński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Porębowicz
Tytuł orygin. Forsę che si, forsę che no
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
«MOŻE TAK, MOŻE NIE»

O, Miesiączku, mój Miesiączku,
Cóżeś to dzisiaj wyśniła,
Cóż mi dasz siostrzyczko miła
Za to, że ci piosnkę nucę?
I czem me nagrodzisz trudy?
Jaki biały senny wid
Sercu twemu przyniósł świt?
Opowiedz mi twoją bajkę
Świecącemi nożyczkami:
Ty, ażebyś przypomniała,
Ja, abym je z myśli zwiała!

Lunella ruchem głowy całej w kędziorach wtórzyła przygodnej pieśniarce, gdy orzechowe oczy o gęstych rzęsach zachowywały powagę, a uśmiech zaledwie rozchylał piękne usta, odwinięte jak u Antinousa. Trzymała w ręku arkusz białego kartonu i wykrawała w nim figury parą cieniutkich nożyczek. Siedziała na okrągłym przymurku, otaczającym dąb patrjarchalny w ogrodzie Inghirami, a Vana klęczała na trawie, przesypanej drobnemi żołędziami, wpatrzona w przedziwną robotę. Poza dachem pałacu, poza staremi dachówkami, splamionemi pleśnią, sterczały rdzawe i szare wieże Volterry w upale lipcowym. Blanki strzelnicze haftowały błękit między Tumem a Rokką. — «Śpiewaj mi jeszcze: Wykroję ci kotkę i kocięta» — mówiła dzieweczka, odczepiając końcem nożyczek figurę wyciętą w kartonie i upuszczając ją na kolana Vany. «Jeżeli nie, to wyrzucę».

O, księżniczko, okrutniczko,
Ty orliku bez pazurków,
Ty rozsiewasz ziarno białe,
Moje będzie krwią nabrzmiałe.
Gdy ty będziesz jak lilije,
Ja purpurą się okryję,
Pozbieraj moje piosenki
Temi dzikiemi oczyma
W widzenia śnieżne, jak zima:
Ty, żebyś je przypomniała,
Ja, żebym je z myśli zwiała.

Vana igrała tak ze swojem cierpieniem upornem i ze swoją siostrzyczką przekorną; klęcząc na trawie, podrzucała niby malinki morwowe w dłoni na grzbiet ręki i znów na dłoń, drobne błyszczące żołędzie, wyłuskane z suchych czepeczków.
Koniec nożyczek odrzucał wycięte z profilu drobniutkie obrazki tak dokładne i czyste, że wydawały się nie dziełem pamięci, ale cieniem prawdy.
— «Oh, jakaś ty zręczna!» — wołała Vana, przesuwając je w palcach i podziwiając rozrzucone w trawie. Wdzięk młodociany kociąt był zebrany w zarysach i skrótach z dokładnością i śmiałością, godnemi ręki mistrza, właściwemi owym malarzom Dalekiego Wschodu, co cienkim pendzlem na długich zwojach jedwabnej materji tłumaczyli najświeższe ruchy życia zwierzęcego.
«Jeśli mi coś jeszcze zaśpiewasz» — mówiła mała dzikuska, zakładając ostrze swych czarodziejskich nożyczek w brzeg dziewiczej karty — «wytnę dla ciebie złotą kwoczkę z trzynastoma kurczątkami, co to żyje na górze Voltraio, ale nikt jej nigdy nie widział. Jeżeli nie, to nic z tego».

Okrutniczko, okrutniczko,
Zrób mi skrzydła do latania,
Abym mogła ujść daleczko
Z tej Volterry na rozdrożu,
Od tych szczytów aż ku morzu,
Lub rzuć na mnie inne czary,
Swemi paluszkami wróżki
Prowadź na te blade dróżki,
Którędy chodzą umarli:
Ty, byś sen swój przypomniała.
Ja, abym go z myśli zwiała...

(Gabriele d’Annnnzio, Forsę che si, forsę che no, Milano, Treves 1910, l. II. d. 163 — 166.)



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gabriele D’Annunzio i tłumacza: Edward Porębowicz.