Mohikanowie paryscy/Tom V/Rozdział II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Stara historja a zawsze świeża.

Za powrotem do pracowni, Petrus z razu z radością, następnie z niesmakiem spoglądał na rozmaite płótna, na których malował był z pamięci córkę marszałka Lamothe-Houdan.
Jakoż po dziesięciu minutach rozpatrywania, portrety te wydawały mu się tak niższemi od wzoru, że bliskim był skazania ich na ogień; szczęściem przybycie Jana Roberta odwróciło go od tego postanowienia.
Jan Robert zbyt dobrym był spostrzegaczem, ażeby nie poznać, że coś nowego a nadzwyczajnego dzieje się w życiu jego przyjaciela, ale Jan Robert był chłopcem dyskretnym, który zaledwie zdradził ciekawość, lecz czując opór, cofnął się natychmiast.
Młodzi ludzie, przynajmniej młodzi ludzie dystyngowani, rzadko mówią między sobą o swoich stosunkach miłosnych; każde serce delikatne lubi cień i tajemniczość, z trudnością nawet przyjaciela dopuszcza do przybytku swych uczuć. Jan Robert posiedział chwilę, a widząc, że przyjaciel roztargniony, zostawił go jego słodkim marzeniom.
Jakie były te marzenia? Oto właśnie czego Robert nie wiedział, lecz mało mu na tem zależało: po uśmiechu przyjaciela, po jego przyćmionych oczach, po milczącem roztargnieniu, domyślił się, że marzenia te były przyjemne.
Petrus zostawszy sam, przepędził jeden z tych rozkosznych dni, które na całe życie pozostają w pamięci.
Odtąd urzeczywistniło się marzenie, marzenie każdego artysty, młodego serca, prócz pospolitego: miłość dla kobiety pięknej, wzniosłej i młodej. Wszystkie postacie jego marzeń, wcieliły się w jedną kobietę! Zamykał oczy i widział ją wysiadającą z karety w obłoku koronek, aksamitów i gronostajów.
Wieczorem siadł do fortepianu; Petrus jak wszyscy malarze, przepadał za muzyką.
Ręka jego nie byłaby zdolną rzucić na płótno tego co miał w duszy, muzyka tylko mogła wypowiedzieć namiętne uczucia.
Późno dopiero w noc położył się i zasnął.
Mylimy się mówiąc, że zasnął: czuwał on z zamkniętemi oczyma do białego dnia, bo głos jakiś nieustannie szeptał mu do serca i do uszu imię Reginy.
Wyszedł z domu o dziewiątej zrana, chociaż stawić się miał dopiero w południe, ale nie mógł dosiedzieć na miejscu i te trzy godziny przepędził chodząc w okolicy pałacu marszałka.
Pałac Lamothe-Houdan, położony jak mówiliśmy, na ulicy Plumet (dziś ulica Oudinot) składał się z dużego gmachu wzniesionego między dziedzińcem i ogrodem, a w głębi ogrodu, w miejscu, które zdawało się oazą o sto mil od Paryża, stał pawilon mieszczący salę jadalną, salon, buduar, wszystko to otoczone olbrzymią szklarnią, stanowiącą mur kwiecisty.
W buduarze więc tego pawilonu, w tym ogrodzie o kryształowem niebie, który był pół pracownią, pół kwiaciarnią, gdyż zarówno najpiękniejsze dzieła sztuki, jaknajrzadsze rośliny były tam nagromadzone, Regina oczekiwała Petrusa, nie z taką jak artysta niecierpliwością, ale, przyznać trzeba, z pewną ciekawością.
Pomimo przekonań arystokratycznych, Regina posiadała łatwość oceniania wszelkiej wyższości.
Młodzieniec przybył o godzinie umówionej, był on ścisłym przestrzegaczem tej akuratności, którą Ludwik XIV-ty nazywał „grzecznością królów.“
Znalazłszy się w cieplarni, Petrus oniemiał z podziwu. Regina wydała mu się boginią, czarodziejką tego cudownego otoczenia.
Lokaj oznajmił go, lecz Petrus nie śmiał się poruszyć, aż Regina odezwała się z uśmiechem:
— Proszę pana...
Regina wstała i przeprowadziła Petrusa do salonu przerobionego na pracownię; pośrodku stały stalugi unoszące płótno tak wysokie i szerokie, że można było na niem naszkicować portret naturalnej wielkości. Na taburecie leżało pudełko z farbami i paleta. Światło było urządzone ręką umiejętną, Petrus nie miał nic prawie do zmienienia w urządzeniu zasłon okien.
— Racz pani usiąść gdzie zechcesz, rzekł, i przybrać pozę, która zdawać się pani będzie najprostszą i najlepszą.
Regina usiadła i przybrała pozę pełną zadumy i wdzięku.
Petrus wybrał pędzel i z dziwną pewnością ręki, nakreślił całość portretu. Przyszedłszy do szczegółów, i widząc, że twarzy Reginy brakować będzie ożywienia ust i oczu, które nadaje życie, rzekł:
— Czy pani pozwoli, abyśmy trochę rozmawiali... o czem pani zechcesz, o botanice, geografii, historji lub muzyce, przy tem pierwszem posiedzeniu? Wyznaję, że choć zakochany w kolorze, należę całkowicie do szkoły malarzy idealistów. Zdaje mi się więc niepodobnem zrobić dobry portret wobec twarzy nieruchomej, a nazywam nieruchomą twarz, której nie ożywia rozmowa. Osoby chcące się malować, dzięki milczeniu, jakie zachowują dobrowolnie lub na zlecenie niezdolnego albo lękliwego artysty, nadają sobie prawie zawsze minę przymuszoną, tak, że przyjaciele mówią o ich portretach: „O! to nie, to za poważne!“ albo: „to za stare!“ I wina spada na biednego malarza, gdy tymczasem malarz, nie znając swego wzoru, zamiast nadać mu wyraz zwyczajny, nadał mu wyraz chwili.
— Masz pan słuszność, odpowiedziała Regina, wysłuchawszy tej długiej teorji, wyłożonej przez Petrusa bez żadnej pretensji, przy ciągłem szkicowaniu akcesorjów obrazu — jeżeli, ażeby ze mnie zrobić dobry portret, dosyć panu jest widzieć twarz moją ożywioną rozmową, która mi jest najzwyczajniejszą i najmilszą, to proszę pana wyciągnąć rękę i zadzwonić.
Petrus zadzwonił.
Wszedł tenże sam lokaj co wprowadzał Petrusa.
— Niech tu przyjdzie Pszczółka, rzekła Regina.
W pięć minut potem, dziewczynka około jedenastu lat, weszła a raczej skoczyła ode drzwi do nóg Reginy.
Petrus wrażliwy jak artysta, i ulegając nieprzepartemu wpływowi piękności, wydał okrzyk:
— O! śliczne dziecię!
Dziecię to, które siostra przyzwala pod charakterystycznem mianem Pszczółki, miało twarzyczkę przeźroczystą jak liść różany, włosy jasne kędzierzawe, jak pęk złocistych kwiatów, a kibić wciętą jak u pszczoły.
— Wołałaś mnie, siostro? zapytała.
— Tak, a gdzie byłaś? odrzekła Regina.
— W zbrojowni, przypuszczałam szturm razem z ojcem.
Uśmiech przeszedł po ustach Petrusa: „przypuszczałam szturm“ zdawało mu się niepodobnem w ustach takiego dziecka.
— Znowu tedy ojciec uczył cię robić bronią? Doprawdy, że on bardziej jeszcze dzieckiem jest od ciebie, Pszczółko! nie będę was kochała, jeżeli mnie nie będziecie słuchać.
— Ależ ojciec zapewnia, Regino, że ty dlatego tak wyrosłaś i wypiękniałaś, żeś robiła bronią, a ponieważ ja chcę być tak wysoką i piękną jak ty, więc mówię do niego zawsze: „Ojcze, ucz mnie robić bronią!“
— Tak, a on też na to jak na lato! Patrzaj, cała jesteś zdyszana i zapocona!... Gniewać się będę, Pszczółko! Czy pojmujesz pan, żeby taka duża, jedenastoletnia panna przepędzała życie na robieniu bronią, jak jaki student heidelbergski.
— Nie licząc, że za nadejściem wiosny jeździć będę konno.
— To co innego.
— Tak, ale ojciec powiedział, że tego roku kupi innego konia, a mnie podaruje Emira.
— O! jeżeli marszałek to uczyni, to wiem, że ma źle w głowie! Wyobraź sobie pan, że Emir jest to koń, którego nikt nie śmie dosiąść!
— Oprócz ciebie Regino, która każesz mu przesadzać rowy sześć stóp szerokie i barjery wysokie na trzy...
— Bo on mnie zna.
— To pozna i mnie, a jeżeli nie zechce poznać się ze mną, to mu tyle razy powiem za pomocą szpicruty: „Ja jestem siostrą Reginy i córką marszałka de Lamothe-Houdan“, że nareszcie zrozumie.
— Emir, proszę pani, rzekł Petrus spiesznie, korzystając z ożywienia Reginy, by naszkicować jej głowę, czy to nie ten czarny koń, z rasy arabskiej skrzyżowanej z angielską?
— Tak panie, odpowiedziała Regina z uśmiechem, czy i koń mój nosi herb?
— Pochodzi on z kraju, w którym psy i sokoły mają rodowody: czemuż nie miałby mieć swego?
— Aha! rzekła Pszczółka półgłosem, to pan robi twój portret?
— Tak, odpowiedziała Regina.
— Czy zrobi także i mój?
— I owszem, panienko, odrzekł z uśmiechem Petrus, szczególniej w takiej pozie, jak w tej chwili.
Dziewczynka była w postawie pół leżącej, łokciami wsparta na kolanach siostry, główka jej pełna ożywienia i inteligencji, spoczywała między obiema rękami, a Regina głaskała jej twarz kwiatkiem rezedy.
— Czy słyszysz, siostro? odezwała się Pszczółka, pan powiada i owszem.
— O! rzekła Regina, pod pewnemi warunkami.
— Pod jakiemi? zapytała Pszczółka.
— Że panienka będzie grzeczną i posłuszną siostrze.
— Tak! rzekła dziewczynka, umiem ja na pamięć dziesięcioro przykazań Boskich, a tam jest: „Będziesz czcił ojca i matkę twoją !“ ale nie ma tego, że „Będziesz czcił brata i siostrę twoją!“ Ja kochać będę Reginę z całego serca, ale nie chcę być jej posłuszną: ja chcę ojca tylko słuchać.
— Wierzę! rzekła Regina, on czyni wszystko czego ty chcesz.
— Bez tego też nie byłabym mu posłuszną, odparła śmiejąc się Pszczółka.
— Daj pokój, Pszczółko, oświadczyła Regina, robisz się gorszą, niż jesteś. Siadaj grzecznie przy mnie i opowiedz nam jaką historję. Potem, zwracając się do Petrusa: Wyobraź pan sobie, mówiła dalej, że kiedy jestem smutną, co mi się często zdarza, dziecko to siada przy mnie i powiada: Jesteś smutną, Regino? Opowiem ci historję“ i wtedy, rzeczywiście opowiada mi rzeczy, które nie wiem zkąd bierze, zapewne ze swej zagorzałej główki, ale to czasami takie historję, które mnie o pusty śmiech przyprawiają. Dalej, Pszczółko, opowiadaj!
— Dobrze, siostrzyczko, rzekła dzieweczka spoglądając na Petrusa, jak gdyby chciała mu powiedzieć: „Posłuchajno tego, panie malarzu.“
Petrus słuchał, wciąż postępując w szkicowaniu głowy Reginy, która zasłuchana w opowiadanie, nabierała czarującego wyrazu.
Dziewczynka zaczęła:


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.