Mojżesz węgierski

<<< Dane tekstu >>>
Autor János Garay
Tytuł Mojżesz węgierski
Pochodzenie Antologia poetów obcych
Wydawca H. Altenberg
Data wyd. 1882
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Seweryna Duchińska
Źródło Skany na Commons
Inne Cała antologia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
MOJŻESZ WĘGIERSKI.
(Z JANOSZA GARAYA)
1812 † 1843.

Na błoniach, stopą Skity wydeptanych w okół,
Zuchwały jak pantera, a wolny jak sokół,
Lud zrodzon w brzasku wieków z krwi magoga staréj,
Nad Donem niezmierzone zalegał obszary.

O karki tego ludu wróg szczerbił oręże,
Silni zgodą, w olbrzymów wyrośli tu męże;
Śmierć walecznych nie strwoży, przemoc ich nie złamie,
Aż w domowych zapasach zwątlało im ramię.

I ziemia, co karmiła ich od lat tysiąca,
Z gniewem niesforne syny od piersi odtrąca;
Upada pod boleści i sromu ciężarem,
Gdy widzi ład skłócony w oném gnieździe starem.

I wstrząsł się wielki obóz od zgiełku i wrzawy,
Bratobójczych zapasów powiał sztandar krwawy,

I łuna krwawym rąbkiem pokrywa pół nieba,
A lud krzyczy jak wściekły: „oręża i chleba!“

Cóż to! czy grom uderzył? czy w śmiałym rozpędzie
Don gnany skrzydłem burzy, bije w skał krawędzie?
To głos wodza tak zagrzmiał... on gwałty powstrzyma,
Lud umilkł, słucha głosu — wzrok utkwił w olbrzyma.

To Almosz, syn Turula, mąż niezłomnéj duszy,
Cudnież mu włos gołębi nad czołem się puszy;
Źrenica jak noc czarna, lecz popatrz w nią z blizka,
Jaki płomień słoneczny z jéj głębi połyska!

„Słuchajcież mnie, zawoła, wy chrobre Madyary:
Wamże ramie zbezwładniać bratniemi poswary?
Zbrakłoż to ziemi żyznéj na szerokim świecie,
Co Madyara do łona przytuli jak dziecię,

„Tam za góry, za rzeki nam pomknąć już pora
Tam pełne zwierza knieje, pełne ryb jeziora:
Sławny pradziad nasz Eteb, przed wieki dawnemi
Krwią ojców drogo kupił każdą piędź téj ziemi.

„Do lotu bracia orły, za góry, za wody,
Tam siać nam czyste ziarno miłości i zgody;
W księdze wieków nam skréślić zgłoski ostrzem mieczy,
Niezłomna moc ramienia prawa zabezpieczy!“


Rzekł, i tysiąc płomieni błysnęło ku górze,
Tysiąc szabel w słonecznym kąpie się lazurze;
Z tysiąców piersi grzmiące rozległy się głosy:
„Prowadź nas... pójdziem z tobą wodzu siwowłosy!“

I oto siedem rodów bratnich z krwi i z ducha,
Zaczém pomkną na Zachód, istna zawierucha;
Patrzą w step, znać dostrzegli wśród mnogich rozdroży,
Szlak szarny, co go zdeptał przed wieki Bicz Boży!

Almosz wzywa Tuchtuna, Eloda i Tasza,
Unda, Huba i Kunda: „Wodzowie! krew nasza
Niech uświęci serc węzeł!“ Chwycą miecz z ochotą,
I siedem krwi strumieni ściekło w czaszą złotą.

Z rąk siedmiu krew wytryska! już dobiegła miary,
Kolejno wodze usta przyłożą do czary!
Uroczystem przysięgi związali się słowem,
Wybierać zwierzchnich władców w gnieździe arpadowem.

Z łupów w boju zdobytych, w moc bratniéj uchwały,
Wszystkim wodzom jednakie niech przypadną działy;
Im to sądzić przestępcę, im stać na praw straży,
Ten zgubion, kto na prawa targnąć się poważy.

Ruszają chmary ludu przez jary i wzgórza,
Mkną chyżo, jak po niebie mknie gradowa burza;

Spieszą męże i starce, drobnéj dziatwy roje,
Krasnolice niewiasty, jak kwiaty dziewoje.

Po przedzie, niby promień gdy z chmur się wysunie,
Jedzie wódz srebnowłosy na śnieżnym biegunie;
Co krok zdobywa kraje, zbiera łup sowity,
W tryumfie książę Skitów wiedzie dumne Skity.

Pędzi po karkach ludów; przez siół zgorzeliska
Przebrnął bagna Mohaczu, pot z czoła mu tryska;
Gdzie przemknie, wicher przed nim niesie okrzyk grozy:
Już na Karpat wierzchołku rozbija obozy.

Tu powstrzymał krok starzec, tu serce w nim rośnie,
Ztąd wzrokiem po obszarach zatoczy radośnie;
Kraj on mlekiem i miodem znać bogato płynie,
Niby ogród kwiecisty w rozkosznéj dolinie.

Wtedy w duchu Almosza wielka myśl powstała,
Wzniósł w górę obie ręce, wzrok ogniem mu pała:
„Oto wasza ojczyzna! Bóg ją dał! — wyrzecze:
Niech kresy jéj na wieki zakreślą te miecze.“

„Ufność w Bogu i w mieczu! Bóg i miecz nie myli,
Waszą będzie ta ziemia praojca Attyli,
Wam dziś serce i ramię uzbroić w moc nową;
Jam strudzon, mnie czas spocząć pod darnią grobową.“


„Ty spełnisz wielkie dzieło z woli nieśmiertelnéj!
O mój synu, bądź mocny, bądź wielki, bądź dzielny!
Lud to wosk w dłoni książąt — klątwa tych dosięże,
Co z tego wosku lepią jasełka, nie męże!“

Umilkł, a lud tumanem na dolinę spada,
Grzmią rogi, krwawo błyska proporzec Arpada;
Kraj wzdłuż i wszérz końskiemi stratowan kopyty,
Zgiełk, tentent, stare Karpat wstrzęsły się granity.

A tam olbrzym — bohatér, stoi na gór szczycie,
Podniósł ręce ku niebu, wzrok utkwił w błękicie;
Nad promienistem czołem zadrżał puch gołębi,
Znać brzask ojczystéj chwały, błysł mu w ducha głębi.

Seweryna Duchińska.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: János Garay i tłumacza: Seweryna Duchińska.