Moja Warszawa (Oppman)/Wiosna w zaułku
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Moja Warszawa |
Podtytuł | Obrazki z niedawnych lat |
Wydawca | „Księgarnia Polska“ Tow. Polskiej Macierzy Szkolnej. |
Data wyd. | 1929 |
Druk | J. Rajski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
WIOSNA W ZAUŁKU.
Czy to złuda, czy to czary
Snem poezji życie wieńczą?
Świat niedawno taki szary
Buchnął wonią, błysnął tęczą.
Zda się, dźwięczy pieśń radosna
I polata jak jaskółka...
A to tylko przyszła wiosna —
I stworzyła cud z zaułka.
Pierwsze promienie wiosennego słońca strzeliły w zaułek staromiejski. Wąska uliczka, brudna i ciemna, zmęczona czterech wieków ciężarem, upaja się pieszczotliwem muśnięciem dziewiczych powiewów z za mórz, z za gór. Fasady ruder nabrały barw i blasków, nędzne podwórka wyzłociły się jaskrawie, w kałuży wiosennego deszczu migotliwie odbija się — niebo. Na pięterku ktoś odchylił okienko. Po dawnemu kwitną w niem fuksje i laki. Biała twarzyczka, która wygląda z okienka, podnosi oczy nad dachy koślawe, patyną pleśni pokryte, i patrzy w błękit lazurem uśmiechniętych źrenic.
Niegdyś stamtąd w taki ranek,
Chcąc uwiecznić jego opis,
Słał wejrzenie muz kochanek,
Melancholik i rymopis.
Duch się zrywa orlim lotem,
Nad Warszawą ptakiem goni...
Jakże pięknie śpiewał o tem
Gomulicki w „Na Kanonji“.
Gomulicki i Kostrzewski umieli najcharakterystyczniej odtwarzać ten odrębny, zamknięty w sobie świat. Obywatel starej daty, idący o świcie w kapocie i rogatywce, z ogromną księgą pod pachą, na nabożeństwo do Fary, — szwaczka, biegnąca z piosenką na ustach do pracy całodziennej, marząc o wieczornej schadzce, — szewc kuternoga, co to „do pułapu wyciąga dratwę, a głos do Boga“, — łobuzy staromiejskie, przekupki pyskate — wszyscy oni ożyli w ten wiosenny poranek i zaludniają znowu podwórza i ulice, sutereny i facjatki.
Przy straganie z nowaljami
Wre zacięta jakaś sprzeczka,
Strzela słowy, jak racami,
Filuterna mężateczka.
Wreszcie targu już dobiły,
I paniusia mknie radosna:
Niech się dowie mężuś miły,
Że to wiosna, że to wiosna!
Z mrocznej sieni wybiegły roześmiane, hałaśliwe dzieciaki. Wrzawą niepowściągliwą wypełniły uliczkę; tryska z nich radość życia, zamkniętego tak długo w wilgotnych murach, przytłoczonych zimą, ponurych, jak cela więzienna. Pod ścianą stoi wpółślepy dziad; bielmem zaszłe oczy podniósł do słońca i grzeje się i cieszy, że ma ciepło, że żyje — i że szynczek jest tuż naprzeciwko.
A górą i dołem, nad dachami kamienic odwiecznych, wśród odrapanych murów, po podwórkach zapuszczonych, maleńkich, leci coś, śpiewa, krzyczy, bije w okienka, uderza w serca ludzi, oszałamia głowy:
Świat jest cudny, czarodziejski.
Kędy spojrzeć: pieśń i kwiecie!
O, zaułku staromiejski,
I tyś piękny w pięknym świecie.
Zły się smutek w grób położył,
Pierzchła troska bezlitosna. —
Któż to zrobił? któż to stworzył?
Wiosna! Wiosna! Wiosna! Wiosna!