<<< Dane tekstu >>>
Autor Anton Czechow
Tytuł Moje życie
Podtytuł Opowiadanie prowincyonalisty
Pochodzenie Nowele
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1905
Druk Drukarnia »Czasu«
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Моя жизнь
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XI.


Po ciepłej i jasnej pogodzie nastąpiła słota; przez cały maj padały deszcze, zrobiło się zimno. Łoskot z kół młyńskich, łącząc się ze szmerem deszczu, usposabiał do lenistwa i do snu. Podłoga drżała, czuć było mąkę i to również budziło senność. Żona moja w krótkiem futerku i w wysokich, męskich kaloszach przychodziła do nas dwa razy na dzień i mówiła zawsze jedno i to samo:
— I to się nazywa wiosną. Przecież to gorzej niż w październiku.
Piliśmy razem herbatę, gotowaliśmy kaszę, lub też siedzieliśmy całemi godzinami w milczeniu, nadsłuchując, czy nie przestaje deszcz padać. Kiedyś, gdy Stepan poszedł na jarmark, Masza pozostała w młynie przez całą noc. Gdyśmy rano wstali, nie mogliśmy rozpoznać, która może być godzina, gdyż chmury deszczowe zasłaniały całe niebo; tylko koguty piały sennie w Dubieczni i na łące wrzeszczały derkacze; było jeszcze bardzo, bardzo wcześnie... Spuściliśmy się oboje wzdłuż prosto idącej przestrzeni wodnej pomiędzy dwoma brzegami i wyciągnęliśmy więcierz, który przy nas poprzedniego dnia zarzucił był Stepan. Poruszał się w nim duży okoń i podnosząc w górę nożyce, wyciągał głowę rak.
— Wypuść je — rzekła Masza. — Niechże i one będą szczęśliwe.
Ponieważ wstaliśmy bardzo wcześnie i potem nic zupełnie nie robiliśmy, dzień ten wydał się bardzo długim, najdłuższym w całem mem życiu. Przed wieczorem powrócił Stepan i poszedłem do domu.
— Ojciec twój był tu dzisiaj — rzekła Masza.
— Gdzież jest? — zapytałem.
— Wyjechał. Nie przyjęłam go.
Widząc, że stoję nic nie mówiąc i że mi ojca żal, dodała:
— Trzeba być konsekwentnym. Nie przyjęłam go i kazałam mu powiedzieć, żeby się więcej nie trudził i do nas nie przyjeżdżał.
Chwilę później byłem już za bramą i szedłem do miasta, aby się z ojcem rozmówić. Było ślizko, zimno, na drodze leżało błoto. Po raz pierwszy od dnia ślubu, zrobiło mi się smutno i w umyśle moim, zmęczonym tym długim, szarym dniem, zabłysła myśl, że ja, być może, nie żyję tak, jak powinienem. Byłem wyczerpany, pomału owładnęła mną trwoga, gnuśność, nie chciało mi się ruszać, myśleć i przeszedłszy kawałek drogi, machnąłem ręką i wróciłem do domu.
Na środku podwórza stał inżynier w gumowym płaszczu i mówił głośno:
— Gdzie są meble? Były wspaniałe meble w stylu empire, były obrazy, były porcelanowe wazy, a teraz... Przecież ja kupiłem majątek z meblami, gdzież one są do dyabła?
Przy nim stał, gniotąc w rękach czapkę, wyrobnik Mojżesz, dwudziestopięcioletni chłopiec, chudy, ospowaty, z maleńkiemi, zuchwałemi oczami, miał jeden policzek większy od drugiego, jak gdyby sobie twarz odleżał.
— Jaśnie wielmożny pan raczył kupić bez mebli — rzekł niepewnym głosom. — Ja byłem przy kupnie i pamiętam dobrze.
— Milczeć! — krzyknął inżynier, zaczerwienił się, zadrżał i echo w głębi ogrodu powtórzyło głośny jego okrzyk.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Anton Czechow i tłumacza: anonimowy.