[106]XXXVIII
BAYKA
Jednego ranka gdy płoche Motyle
W igraszkach i locie,
W uscisku kwiatów, poiącéy piesczocie
Spędzały życia nazbyt drogie chwile,
Iak zwykle Motyle; 5
Jeden z nich w roży skryty do połowy
Ukazawszy trochę głowy,
I zwoławszy Róy niestały,
Nuż prawić morały,
Nuż ganić płochość a stałość wychwalać, 10
Do cnoty zapalać,
I we wszystkiém co rozprawiał,
Siebie za przykład wystawiał,
Słowem nagadał i nałaiał tyle
Że o poprawie myśleć zaczęły Motyle; 15
Gdy więc rozwagę silą w téy mierze,
Ieden ze srodka zwykły lot bierze,
Nad kaznodzieią usiada,
I tak powiada:
„Niesłuchaycie, niewierzcie, co ten Motyl prawi, 20
Ja powiem, czemu latać go niebawi:[2]
Oto, przed kilko chwilami,
Gdy igrał aż do znoiu z polnemi kwiatkami,
Nadszedł Starzec, co kosą wszystko w swoiéy drodze
Wycina i nisczy srodze, 25
Co ciągle idzie, nigdy nieodpocznie w trudzie
Ten to sam, co go Czasem nazywaią Ludzie,
Nadszedł, a wkoło siebie ostrém tnąc żelazem,
[107]
Podciął i Braciszkowi skrzydełka zarazem,
Dla tego stałość chwali, iednę lubi Roże, 30
Bo sam iuż latać niemoże“. —
Na to odkrycie Motylów rzesza.
Złote skrzydełka w powietrzu rozwiesza,
I pędzi z wiatrem na nowe piesczoty;
A ten co teraz iednę lubi roże, 35
Zalał się łzami — czy z żalu czy z cnoty
Ktoż to wiedzieć może? —
Nieiest tu myślą moią, młode, piękne Panie,
Często zbyt płoche pochwalać latanie,
Ale nieiednéy słuchaiąc Matrony 40
Gdy swe cnoty rozpowiada,
Wszakże przyznać nam wypada
Że to Motyl obarczony. —