Ze skrzętną Mrówką Mucha spór wiodła: «Ty, co po ziemi pełzasz nikczemnie, Jak śmiesz, istoto nędzna i podła, Wyższą się mienić nademnie? Wszak ja w Jowisza mieszkam świątyni, Z arcykapłanem siadam do stołu: Gdy bogom ofiarę czyni, Jem i piję z nim pospołu.
Ty, w pocie czoła, do swej zagrody Przez pół dnia wleczesz maleńkie ziarno, I gryząc z głodu zdobycz tak marną, Mniemasz królewskie spożywać gody. Przyznaj, że miłość własna cię mami: Ja chyżem skrzydłem walczę z wichrami, Ja, kiedy zechcę, to się sadowię Na książąt i królów głowie, A strój, co każdej kobiety Wzmaga wdzięki i zalety, Muszką się zowie. — Płoche to słowa, Mrówka odpowiada; Nie pomnisz, widzę, jaki los cię czeka:
Wszakże i złodziej nieraz do świątyń się wkrada,
Aż go w końcu dosięgnie mściwa dłoń człowieka.
Przechwalasz się, że królom brzęczysz nad uszami:
Ale taki sam zaszczyt i osłów nie mija. Jak brzydkim płazem, tak człek gardzi wami, Zewsząd wygania, zabija, I sposoby wszelakiemi Usiłuje ród wasz cały Zgładzić z tej ziemi. Przestań się chełpić: już kres niedaleki I życia twego i mniemanej chwały. Gdy tchnienie zimy lodem zetnie rzeki, Kiedy śniegu całun biały Zdrętwiałą przykryje ziemię, Wtedy całe twoje plemię
Chłodem i głodem zwalczone, Zginie, jak giną próżniacy. Ja zaś, w owocach swej pracy Znajdę od nędzy obronę, I podczas zimowej pory Nie doznam głodu ni słoty.
Ale dość na tem: wracam do roboty; Mego śpichrza i komory Nie zapełnią puste słowa: Idę ziarn szukać. Bądź zdrowa!»