<<< Dane tekstu >>>
Autor Jean de La Fontaine
Tytuł Pan i Ogrodnik
Pochodzenie Bajki
Księga czwarta
Wydawca Jan Noskowski
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Noskowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cała Księga czwarta
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


BAJKA  IV.
PAN I OGRODNIK.

Jakiś niby z waszecia, objął kiedyś w spadku
Wiejską zagrodę, pole i ogród w dodatku,
Skromny sad kmiecy; lecz mu się zdawało,
Że to ogród jakich mało:
Więc żywopłotem otoczył go wszędy,
Warzywa zasadził w grzędy,
Szczepił jabłonie i gruszki,
A dla Małgosi, na wianki,

Był krzak jaśminu, trochę macierzanki
I koło dróżki
Róża kwitnąca.
Wtem, licho wniosło zająca.
Wkradł się pomiędzy zagony
Gość nieproszony,
Młode listki skubał z rzepy,
Zjadał sałatę, kapustę,
Z kory poogryzał szczepy
I wszelką czynił rozpustę.
Tropił Ogrodnik i ścigał natręta;
Lecz, gdy mu wreszcie konceptu nie stało,
Przed Jaśnie Pana wytoczył rzecz całą.
«Ten rabuś, rzecze, ta bestya przeklęta
Już mi kością w gardle stoi;
Jak wąż umyka z pod kija,
Wszystkie zasadzki omija
I kamienia się nie boi:
Istny djabeł, nie zając! — Skończą się te psoty,
Odrzekł Jaśnie Pan łaskawie;
Djabeł nie djabeł, ja mu łaźnię sprawię:
Niechno mój Doskocz weźmie go w obroty,
Zje licha szarak, jeśli się wywinie.
Jutro ciebie nawiedzę: zrobim polowanie
I kot, co tyle zbroił, tobie się dostanie.»
Jakoż przybył nazajutrz w porannej godzinie,
Za nim sług cała zgraja, dojeżdżacze, charty.
«Trzeba coś zjeść, Pan rzecze; głodnym nie na żarty:

Zając może poczekać. Wszakże masz kurczęta?
A o koniach i ludziach niech też waść pamięta.
Panienko, prosim bliżej! Jakże ci na imię?
Małgosia?... Bardzo ładnie; a kiedyż wesele?
Siądźże tu, przy mnie; porzuć ceregiele:
A jak z serduszkiem? może jeszcze drzymie?»
I bez skrupułu ściska białe dłonie,
Chwali urodę,
Głaszcze pod brodę;
Małgosi wstyd pali skronie,
Płacze, broni się i dąsa.
A ojciec głową potrząsa.
W kuchni tymczasem tartas jak we młynie:
Praży się, smaży i piecze.
Drew zbrakło: szczepy z sadu płoną na kominie.
«Śliczne, widzę, masz szynki, poczciwy człowiecze.
— Niech służą Jaśnie Panu. — Dziękuję ci szczerze
I szarakiem odpłacę miły upominek:
Warte szynki zająca, a zając wart szynek;
Niech je zaraz Walenty do dworu zabierze.»
Dano wreszcie śniadanie: Pan za trzech zajada,
Pije zdrowie Małgosi, ojca jegomości,
A na dziedzińcu hula służalców gromada,
Chrupią owies rumaki, charty gryzą kości.
«Na koń!» Pan krzyknął; i myśliwców rzesza
Z wrzaskiem i śmiechem do sadu pospiesza.
Hajże za kotem tędy i owędy:
Tratują krzewy i grzędy.

«Płot rozrąbać! Pan woła: Utorować drogę!
Przecież przez płot na koniu wyjechać nie mogę!»
Jękły ostre siekiery: kot, w kapuście skryty,
Zobaczył otwór; więc, nie tracąc czasu,
Wziął nogi za pas i drapnął jak zmyty
Prosto do lasu.
Puszczono charty: za chartami z tyłu
Pobiegł Pan i dojeżdżacze.
Gracz szarak jak piłka skacze,
Wyprzedził czeredę całą
I zniknął gdzieś w kłębach pyłu.
Nie wiem, co się dalej stało;
Ale Ogrodnik został sam wśród sadu
I łamiąc ręce, oblicza swe straty:
Przepadły grzędy warzyw i sałaty,
Dyń, ogórków ani śladu;
Złamane drzewka, żywopłot wycięty,
Słowem, straszliwe pustkowie.
Więc rzekł, boleścią przejęty:
«Ot, jak się bawią panowie!
W jedną godzinę zniszczyli mnie więcej,
Niżeli tysiąc zajęcy!»

Z równemi sobie jeżeli masz zwadę,
Własnym rozumem zwalczaj przeciwnika;
Bo gdy mocniejszych poprosisz o radę,
Czeka cię los Ogrodnika.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jean de La Fontaine i tłumacza: Władysław Noskowski.