[443]MYŚLIWIEC.
BALLADA
Z BÜRGERA.
Pan lasów bije w róg grzmiący,
„Daléj konno! daléj pieszo!“
Rwie się, hasa rumak rżący,
Wkoło zbrojno strzelce śpieszą:
Pan siadł — kopnął rumak skory,
Przez ciernie, ściernie i bory,
Ledwie piérwszy świt niedzielny
Złotem oblał krzyż kościoła,
Świętych dzwonów brzęk weselny
Na modlitwę wiernych woła:
[444]
Zdala wdzięczne brzmi śpiewanie,
Biegną tłumnie chrześcijanie.
Przez rozdroże szybko, żwawo,
Hasa na myśliwców przedzie. —
Lecz patrz! lecz patrz! w lewo, w prawo,
I ztąd, i ztąd rycerz jedzie.
Koń prawego jak śnieg biały,
Lewego jak żar roztlały.
Kto rycerz prawy? kto lewy?
Domyślam się coś, lecz nie wiém.
W czarnéj zbroi jechał Lewy,
Wzrok piekielném tlał zarzewiem;
Prawy w śnieżystém odzieniu,
Promień wiosny niósł w spójrzeniu.
„Witam ciebie! witam ciebie!“
Rzekł pan zdjąwszy czapkę z głowy —
„Ni na ziemi, ni na niebie,
Nie ma zabawy nad łowy!“ —
Rzekł, spiął konia, i w dłoń klaszcze,
I w róg trąbi, i psy głaszcze.
Na to Prawy rzekł do niego:
„Źle się zgadza trąba w boru
Z brzękiem dzwonów, z śpiewem choru!
Nie spolujesz nic dobrego;
[445]
Wierz mi, wróć się, porzuć łowy,
I złych aniołów namowy! —
— „Poluj, poluj pośród boru,
Przerwał Lewy — „poluj dłużéj!
Cóż ci dzwony? co bek choru?
Trąba za wtór im posłuży!
Na mnie się zdaj, o! młodzieńcze!
Bezpieczeństwo ja ci ręczę.“ —
— „Oto mowa godna męża!
Dobréj radzie chęć ma sprzyja.
Komu straszny szczęk oręża,
Niech trzepie Ave Maria.
Marne groźby! próżne gniewy!
Daléj, daléj, mężu Lewy!“ —
I hop, hop, hop, rumak skory,
Hasa, leci, śród trąb wrzawy,
Z dolin w doły, z gór na góry,
Obok rycerz Lewy, Prawy.
Wtém, jak śnieg biały, z gaika
Na pole jeleń wymyka.
„Na tu! na tu! daléj dzieci!
Prędzéj konny, prędzéj pieszy!“ —
Pan na czele jak wiatr leci,
Za nim strzelców orszak śpieszy;
I z smycz lotne mknęły charty.
Hasa rumak kolcem sparty.
[446]
Hasa, leci w chmurach pyłu:
Patrzaj, patrzaj! w jednéj chwili,
Strzelce z przodu, strzelce z tyłu,
W koło źwierza oskoczyli.
Koń pod jednym na kieł chwyta,
Jeździec zleciał pod kopyta.
— „Mniejsza! krzyknął pan rozżarty,
Bierz go djabeł! niech się wali!
Na tu! na tu! heżha charty!
Na przód, na przód! daléj, daléj!“ —
Hasa, leci rumak żwawy,
Obok rycerz Lewy, Prawy.
Źwierz na zbożne pędzi łany,
Złotym pływające kłosem.
Patrz: wieśniak łzami zalany,
Błagającym woła głosem:
„Panie! miéj litość! przez Nieba!
Nie wytłaczaj biednym chleba!“ —
Skoczył Prawy i ostrzega:
— „Wróć się, wróć się, mężu młody!“ —
Lecz Lewy umysł podżega
Do zabawy z cudzéj szkody.
Pan pogardził radą zdrową,
Za Lewego szedł namową.
„Co? — krzyknął gniewem rozżarty,
Śmiesz mię spędzać z twego pola?…
[447]
Precz ztąd! lub wnet spuszczę charty.
Towarzysze! za mną! hola!
Daléj za mną!“ — Tak pan wrzasnął,
I z harapa na wiatr klasnął.
„Na tu! na tu! heco! heco!“
Warczą rogi, brzęczą bronie;
Przez płot sadzą, w ogród lecą,
Pan i strzelce, psy i konie:
Trąbią, lecą przez zasiewy,
Obok rycerz Prawy, Lewy.
Przed blizkiemi jeleń sfory
Lekką stopą wiatr wyściga;
Z dolin w doły, z gór na góry —
Tuż zziajana psiarnia ściga.
Źwierz chcąc chytrze ujść od szkody,
Wpadł i skrył się między trzody.
Lecz przez góry, lecz przez bory,
Lecz przez łąki i przez błonie,
W zdradzające zwierza tory,
Lecą strzelce, psy i konie. —
Pasterz padłszy na kolana,
Tak ze łzami błaga pana:
„Panie! cofnij twoje łowy,
Użal się mojéj biedoty!
Nie jednéj tu krówka wdowy,
Nie jednéj jagnie sieroty;
[448]
A ich wszystkiém, jest to jedno.
Ocal, panie, trzodkę biedną!“ —
Skoczył Prawy i ostrzega:
— „Wróć się, wróć się, mężu młody!“ —
Lecz Lewy umysł podżega
Do zabawy z cudzéj szkody,
Pan pogardził radą zdrową,
Za Lewego szedł namową.
— „Precz mi z prośbą! precz mi z radą!
Ty mi dawać śmiész nauki? —
Precz! lub wnet ciebie i stado
Psy me rozerwą na sztuki!
Daléj za mną!“ — Tak pan wrzasnął,
I z harapa na wiatr klasnął.
„Na tu! na tu! heco! heco!“
Za przykładem, za rozkazem,
Strzelce, konie, i psy lecą,
Walą zębem i żelazem.
Rzną się, warczą charty wściekłe,
Szarpiąc sztuki krwią ociekłe.
Ledwie wymknął z pośród tłuszczy,
Coraz słabszym jeleń lotem;
Krwią zbryzgany, zlany potem,
Znów się chroni w gęstwach puszczy:
Śród drzew miga, w głębi znika,
Wpadł do chatki pustelnika.
[449]
Szybko, żwawo, z biczów klaskiem,
Z hukiem i tententem koni,
Z brzękiem, dźwiękiem i trąb wrzaskiem,
Zjadła psiarnia źwierza goni. —
A wtém z chatki, w szacie białéj,
Wyszedł starzec osiwiały.
„Niebaczny! szanuj te progi,
Nie leć w przepaść zgubnéj matni!
Jeszcze moment do przestrogi,
Jeden tylko — i ostatni! —
Wróć się, nie gardź radą zdrową,
Miecz zemsty nad twoją głową!“ —
Troskliwie Prawy nalega:
— „Wróć się, wróć się, mężu młody!“ —
Lecz Lewy umysł podżega
Do zabawy z cudzéj szkody.
Pan pogardził radą zdrową,
Za Lewego szedł namową,
— „Rad mi żadnych nie potrzeba,
Groźba mię nie przejmie trwogą;
Choćbyś był z trzeciego Nieba,
Gardzę tobą i przestrogą! —
Próżne słowa! marne gniewy!
Daléj, daléj, mężu Lewy!“ —
W dłonie klasnął, w róg uderzył —
„Daléj, daléj!“ — konia śpina. —
[450]
Wtém — o! dziwy! któżby wierzył?
Starzec, chatka, psy, drużyna,
Wszystko razem w oka mgnieniu
Znikło, jak sen przy ocknieniu.
Przerażony, w martwéj ciszy,
Chce zatrąbić — trąba niema;
Krzyknął — sam siebie nie słyszy;
Tchu ni głosu w piersiach nie ma.
Spójrzy — wkoło mgłą okryty;
Chce uciekać — koń jak wryty.
A wtém z dołu, z góry, z boków,
Mgła się zgęszcza, ściemnia, chmurzy:
Pod nim zda się szum potoków,
Nad nim zda się szelest burzy;
Aż ze świstem wichru z chmury,
Głos, jak piorun, zabrzmiał z góry:
„Bezbożny! coś w bliźnim brata,
Stwórcy nie uczcił w stworzeniu;
Zaślepiony pychą świata!
Poznaj w wieczném zatraceniu,
Że Bóg wszystkich stworzycielem,
Wszystkich ojcem — i mścicielem.
„Uciekaj przez wieków wieki,
Szczwany od czartów i piekła,
Dla przykładu w czas daleki,
Wszystkim, których chuć zaciekła,
[451]
Nie znając ni praw, ni granic,
Ludzi i Boga ma za nic!“ —
Głos zmilkł — a wtém z trzaskiem gromów,
Ziemia wstrząsa się, rozpada,
I z bezdennych jéj rozłomów
Leci czarnych psów gromada,
I z ognistym biczem w dłoni.
Czarny jeździec do pogoni.
„Na tu! na tu! heco! heco!“
Klaskiem, wrzaskiem, huczy puszcza;
Gończe skomlą, charty lecą,
Jeździec głosem je poduszcza.
Tuż, tuż, z tyłu — już dopada —
„Uchodź, uchodź! albo biada!“
Pan się porwał, śpiął rumaka,
Rumak skoczył — i w podskoku
Zawisł w górze — i w obłoku,
Pędem wichru, lotem ptaka,
Leci, leci — a tuż wściekła,
Ślad w ślad za nim, psiarnia piekła.
Już, już, zda się, już go chwyta —
Z paszcz dym bucha, ogień świeci;
Już chce szarpać — wtém z kopyta
Koń się pomknie, i znów leci —
I nie stanie w pędzie wiecznym,
Aż na sądzie ostatecznym.
[452]
Ztąd ten hałas dzikiéj tłuszczy,
Który to w nocy, to we dnie,
Brzmiąc po skałach Czarnéj Puszczy,
Przeraża strony sąsiednie. —
Nie wierzysz? spytaj! te dziwy
Każdy rad stwierdzi myśliwy.
|