Nędznicy/Część czwarta/Księga czternasta/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Marjusz dotrzymał obietnicy. Złożył pocałunek na bladem czole, na którem perlił się pot zlodowaciały. Nie była to niewierność względem Cozetty, ale smutne i łagodne pożegnanie z nieszczęśliwą duszą.
Nie bez drżenia wziął list, który mu dała Eponina. Od razu odgadł, że sam ten list jest ważnym wypadkiem. Niecierpliwie pragnął go przeczytać. Serce ludzkie jest takie; ledwie nieszczęśliwe dziecię zamknęło oczy, Marjusz myślał już o rozwinięciu tego papieru. Ostrożnie złożył Eponinę na ziemi i odszedł. Coś mu szeptało, że przy tym trupie nie powinien był czytać listu.
Zbliżył się do świecy w dolnej izbie. Był to bilecik złożony i zapieczętowany z wytworną starannością kobiecą. Adres, pisany ręką kobiety, był taki:
Wielmożny pan Marjusz Pontmercy, u pana Courfeyraca, ulica Szklanna N. 16.
Oderwał pieczątkę i czytał:
„Ukochany mój, niestety! ojciec każe odjeżdżać natychmiast. Dziś wieczór będziemy na ulicy Człowieka Zbrojnego N. 7. Za tydzień wyjeżdżamy do Londynu. Cozetta, 2-go czerwca.“
Taka była niewinność ich miłości, że Marjusz nie znał nawet pisma Cozetty.
Co zaszło na ulicy Plumet, da się opowiedzieć w kilku słowach. Wszystko to było sprawką Eponiny. Po wieczorze 3-go czerwca przyszły jej dwie myśli do głowy: zniszczyć zamiary swego ojca i rozbójników względem domu przy ulicy Plumet i rozłączyć Marjusza z Cozettą. Zmieniła swoje łachmany z pierwszym napotkanym ulicznikiem, któremu uśmiechała się myśl przebrania za kobietę, a Eponina włożyła na siebie męzką odzież. Ona to dała na Polu Marsowem wyraźną przestrogę Janu Valjean: Wyprowadzaj się pan. W istocie Jan Valjean powrócił do domu i rzekł do Cozetty: Wyjeżdżamy dziś wieczór z Toussaint na ulicę Człowieka Zbrojnego. W przyszłym tygodniu udamy się do Londynu. Cozetta, jak gromem rażona tym niespodziewanym ciosem, napisała naprędce kilka wierszy do Marjusza. Ale jak odesłać list na pocztę? Sama nie wychodziła, a Toussaint, zdumiona taką posyłką, pewnieby pokazała list panu Fauchelevent. W tej trwodze Cozetta spostrzegła przez kratę Eponinę, która, przebrana za chłopca, nieustannie krążyła w okolicach ogrodu. Cozetta przywołała „młodego robotnika“, wetknęła mu w rękę pięć franków i list, mówiąc: zanieście ten list natychmiast według adresu. Eponina schowała list do kieszeni. Nazajutrz, 5-go czerwca poszła do Courfeyraca rozpytać się o Marjusza, nie dlatego, by mu list oddać, ale, jak łatwo pojmie każda dusza zakochana i zazdrosna, aby go zobaczyć. Tu czekała na Marjusza, a przynajmniej na Courfeyraca. Gdy ten jej powiedział: idziemy na barykady, przyszła jej jedna myśl do głowy. Rzucić się w tę śmierć, jak była gotową rzucić się w każdą inną i wtrącić w nią Marjusza. Poszła za Courfeyrac’em, upewniła się o miejscu, gdzie budowano barykadę i pewna, że o zmroku zobaczy Marjusza na zwykłej schadzce wieczornej (bo nie był ostrzeżony i list przejęła), udała się na ulicę Plumet: tam czekała na Marjusza, i w imieniu przyjaciół zawołała go na barykady. Liczyła na rozpacz Marjusza, gdy nie zastanie w domu Cozetty i nie omyliła się wcale. Sama także powróciła na ulicę Konopną. Widzieliśmy co dalej się stało. Umarła z tą tragiczną radością serc zazdrosnych, które pociągają do śmierci przedmiot ukochany i mówią: nikt go mieć nie będzie!
Marjusz okrył pocałunkami list Cozetty. Więc go kochała! Przez chwilę myślał, że nie powinien umierać. Potem powiedział sobie: odjeżdża. Ojciec zabiera ją do Anglji, a mój dziad nie chce zezwolić na nasz związek. Żadna zmiana nie zaszła w losie fatalnym. Wówczas pomyślał, że ma do spełnienia dwa obowiązki: zawiadomić Cozettę o swej śmierci, przesłać jej ostatnie pożegnanie i wydobyć z groźnego a bliskiego niebezpieczeństwa biednego chłopca, brata Eponiny, a syna Thenardiera.
Miał przy sobie pugilares, ten sam, w którym mieścił się zeszycik z myślami miłosnemi dla Cozetty. Wydarł kartkę i napisał ołówkiem te kilka wierszy:
„Związek nasz jest niemożliwy. Prosiłem pozwolenia dziadka, odmówił; nie mam majątku, ty także. Pobiegłem do ciebie, ale cię nie zastałem. Nie zapomniałem danego ci słowa i dotrzymuję go. Umieram. Kocham cię. Gdy czytać to będziesz, duch mój stanie przy tobie i uśmiechnie się do ciebie“.
Nie mając czem zapieczętować listu, złożył papier we czworo i napisał adres:
Do panny Cozetty Fauchelevent, u pana Fauchelevent, ulica Człowieka Zbrojnego N. 7.
Złożywszy list, siedział chwilę zamyślony, wziął znowu pugilares, otworzył i tym samym ołówkiem napisał na pierwszej stronicy te wiersze:
„Nazywam się Marjusz Pontmercy. Zanieście mego trupa do mojego dziadka, pana Gillenormand, ulica Panien Kalwarji N. 6 w Marais“.
Włożył pugilares do surduta, potem zawołał Gavrocha. Ulicznik na głos Marjusza przybiegł uradowany i gotowy do poświęcenia.
— Chcesz mi wyświadczyć małą usługę?
— Wszystko zrobię, jak Bozię kocham! — zawołał Gavroche.
— Gdyby nie pan, dalibóg, byłbym już upieczony na rożnie.
— Widzisz ten list?
— Widzę.
— Weź go. Wyjdź z barykady natychmiast (Gavroche niespokojny zaczął się drapać w ucho), a jutro rano oddasz według adresu pannie Cozecie u pana Fauchelevent, ulica Człowieka Zbrojnego, N. 7.
Bohaterski dzieciak odpowiedział:
— Ale ba! tymczasem wezmą barykadę, a mnie tu nie będzie.
— Według wszelkiego prawdopodobieństwa barykadę szturmować zaczną nad ranem, i nie zdobędą, przed południem.
W istocie zawieszenie broni przedłużało się. Był to jeden z tych często zdarzających się w walkach nocnych przestanków, po których rozpoczyna się nowy bój z podwojoną zaciętością.
— A więc — rzekł Gavroche — możeby odnieść list pański jutro rano?
— Będzie zapóźno. Prawdopodobnie otoczą barykady, wszystkie ulice będą strzeżone i nie wyjdziesz. Idź zaraz.
Gavroche nie wiedział co odpowiedzieć i stał niepewny, smutnie drapiąc się w ucho. Nagle z tym właściwym sobie ruchem ptaka porwał list i rzekł:
— Niech i tak będzie.
I pobiegł uliczką Mondétour.
Gavroche wpadł na myśl, która wpłynęła na je go postanowienie; nie powiedział jej wszakże z obawy, by Marjusz nie zrobił jakiego zarzutu. Myśl była taka:
— Dopiero jest północ, ulica Człowieka Zbrojnego niedaleko, zaniosę list natychmiast i jeszcze na czas powrócę.