Nędznicy/Część czwarta/Księga jedenasta/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Gavroche szedł ulicą, i krzyczał na całe gardło:
— Wszystko idzie jak z płatka. Okrutnie boli mię lewa łapa, złamałem sobie reumatyzm, ale jestem zadowolony, obywatele. Niech tylko mieszczanie trzymają się ostro, a wykicham im wyśmienite piosneczki.
W tej chwili przejeżdżający gwardzista narodowy, ułan, potknął się z koniem i upadł. Gavroche położył pistolet na bruku, podał rękę ułanowi i pomógł mu podnieść konia. Poczem zabrał pistolet i szedł swoją drogą.
Na ulicy Thorigny wszystko było ciche i spokojne. Ta apatja, właściwa przedmieściu Marais, stanowiła dziwną sprzeczność z niezmierną wrzawą dokoła. Cztery kumoszki rozmawiały przed progiem domu. Szkocja ma swoje trio czarownic, ale Paryż ma kwartet kumoszek, i owe słówko: będziesz królem, równie złowrogo rzuconoby Bonapartemu na rozstajnych drogach Baudoyer, jak Makbetowi w zaroślach Armuyz. Byłoby to prawie takie same krakanie.
Kumoszki ulicy Thorigny zajmowały się tylko własnemi sprawami. Były to trzy stróżki i jedna gałganiarka z koszem i haczykiem.
Zdawały się wszystkie cztery stać w czterech rogach starości, któremi są zgrzybiałość, niedołęztwo, ruina i smutek.
Gałganiarka miała minę pokorną. Na tym ulicznym świecie, gałganiarka kłania się, a stróżka protekcjonalnie kiwa głową. Pochodzi to stąd, że śmietnik bywa tłusty lub chudy, stosownie do woli stróżów, do fantazji tego, który wyrzuca śmiecie. I miotła może być łaskawą.
Gałganiarka była wdzięcznym koszem, i uśmiechała się — jakim uśmiechem! — do trzech stróżek. Rozmawiały z sobą mniej więcej w ten sposób:
— Cóż kumo, wasz kot zawsze jest złośliwy?
— Miły Boże, koty jak wiecie; zawsze są nieprzyjaciółmi psów. I psy się żalą.
— I ludzie także.
— A jednak pchły kota nie skaczą na ludzi.
— To bagatela, ale psy są niebezpieczne. Przypominam sobie rok, w którym tyle było psów, że musiano aż ogłaszać je w dziennikach. Było to wówczas, gdy w Tuilerjach duże barany ciągnęły powóz króla rzymskiego. Przypominacie sobie króla rzymskiego?
— Ja bo kochałam wielce księcia Bordeaux.
— A ja znałam Ludwika XVII. Wolę Ludwika XVII.
— Oj, mięso jest drogie, matko Patagon.
— Fi, nie mówcie mi o tem, rzeź bydła jest okropieństwo. Okropne okropieństwo. W końcu znajdują w tem przyjemność.
Tu wtrąciła gałganiarka:
— Panie dobrodziejki, handel nie wiedzie się. Śmiecie są bardzo chude. Nic już nie wyrzucają. Wszystko jedzą.
— Są biedniejsi od was, matko Vargoulême.
— A to wielka prawda — odpowiedziała potakując gałganiarka — ja mam proceder.
Po chwili milczenia gałganiarka, czując potrzebę popisania się, leżącą w naturze człowieka, dodała:
— Powracając rano, przetrząsam kosz, przebieram i gatunkuję śmiecie. To mebluje moją izbę. Gałgany kładę do koszyka, ogryzki do szaflika, płótna do szafki, wełnę do komody, stare papiery w kąt u okna, rzeczy dobre do zjedzenia kładę do misy, kawałki szkła do komina, stare obuwie za drzwi, a kości pod łóżko.
Gavroche, zatrzymawszy się w tyle, słuchał.
— Babule — rzekł — skąd wam się wzięło rozmawiać o polityce?
Obskoczyły go cztery jędze.
— A to jeszcze jeden zbrodzień!
— Co to on trzyma w garści? Pistolet?
— No proszę moje państwo, patrzajcie go, ten bęben obdarty!
Gavroche nie raczył się gniewać i za całą zemstę, podniósł palcem koniec nosa i roztworzył rękę.
— A niegodziwy bosaku!
Kumoszka, nazywająca się matką Patagon, zgorszona klasnęła w dłonie.
— Będzie jakieś nieszczęście — powiadam. Kuma Bacheux powiada, że w przeszłym tygodniu była rewolucja w... w... Już nie pamiętam gdzie, w Pontoise. A dalej patrzcieno go z tym pistoletem, a to straszny urwis. Zdaje się, że na ulicy Celestynów pełno armat. I to wszystko wpłynie na drożyznę tabaki. Okropność! zobaczysz łotrze, pójdę patrzyć, jak cię będą gilotynować.
— Bredzisz moja stara — rzekł Gavroche. Utrzymaj swój przylądek.
I poszedł dalej.
Gdy był na ulicy Brukowej, przyszła mu na myśl gałganiarka.
Wtem usłyszał hałas za sobą: była to stróżka Patagon, która szła za nim i zdaleka groziła mu pięścią, krzycząc:
— A ty bękarcie jakiś!
— Ba — odpowiedział Gayroche — kpię sobie z tego w głęboki sposób.
Potem skierował kroki na ulicę Wiązu Św. Gerwazego.