Nędznicy/Część czwarta/Księga jedenasta/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Zacny cyrulik, co wypędził dwóch malców, którym Gavroche otworzył ojcowskie wnętrzności słonia, zajęty był w tej chwili w swym sklepie goleniem starego żołnierza legjonisty, który służył za cesarstwa. Gawędzono. Perukarz naturalnie prawił weteranowi o zaburzeniach, o jenerale Lamarque, a od jenerała Lamarque doszedł do cesarza. Zawiązała się rozmowa golibrody z żołnierzem, którą Prudhomme, jeśliby tam był, przyozdobiłby arabeskami i nazwał: Djalogiem brzytwy z pałaszem.
— Panie — zagadnął perukarz — jak cesarz trzymał się na koniu.
— Źle. Nie umiał spadać. Nigdy też nie spadł z konia.
— Czy piękne miał konie? musiał mieć piękne konie?
— Tego dnia, w którym mi dał krzyż, przypatrzyłem się jego szkapie. Była to bestja klacz biała jak śnieg. Miała uszy szeroko rozstawione, grzbiet wklęsły, małą głowę z czarną gwiazdką na czole, szyję długą, wydatne kolana, wyraziste boki, piersi wypukłe i silne zadnie nogi. Przeszło piętnaście piędzi wysoka.
— Piękny koń — rzekł perukarz.
— Cesarza.
Perukarz uczuł, że po tym wyrazie trochę milczenia było rzeczą przyzwoitą, zastosował się do tego i znowu zagadnął:
— Nie prawdaż panie, że cesarz raz tylko był ranny?
Stary żołnierz odpowiedział spokojnym i stanowczym tonem człowieka, który był świadkiem naocznym:
— W piętę. Pod Ratyzboną. Nigdy go nie widziałem tak pięknie ubranym jak w tym dniu. Był czysty jak nowy trzygroszniak.
— A pan weteran, zapewne często był ranny?
— Ja? — odparł żołnierz — niebardzo. Pod Marengo dwa cięcia w głowę, kulę w ramię pod Austerlitz, drugą w lewe biodro pod Jena, pchnięcie bagnetem pod Friedland — tu — pod Moskwą siedm lub ośm pchnięć lancą, mniejsza o to gdzie, pod Lutzen odłamek granatu strzaskał mi palec. Pod Waterloo kartacz w udo. Ot i wszystko.
— Jak to pięknie — zawołał lirycznie bohaterskim tonem perukarz, umierać na polu bitwy! Słowo honoru, zamiast zdychać na łóżku, z choroby, zwolna, codziennie, wśród proszków, kataplazmów, syreng i lekarstw, sto razy wolałbym dostać w brzuch kulę armatnią!
— Nie jesteś pan wybredny — zauważył żołnierz.
Ledwie dokończył, gdy straszny łoskot zrobił się w sklepie. Szyby okna wystawy potrzaskane wypadły na ziemię.
Perukarz zsiniał.
— A Boże! — zawołał — otoż ją masz.
Co takiego?
— Kulę armatnię.
— Oto kula — rzekł żołnierz.
I podniósł kamień, który się toczył po podłodze.
Perukarz pobiegł do wybitej szyby i zobaczył Gavrocha jak co tchu uciekał na rynek Św. Jana. Przechodząc około sklepu perukarza, Gavroche, któremu na sercu ciążyły dwa malce, nie mógł się oprzeć pokusie i na dzieńdobry rzucił mu kamieniem w szyby.
— Patrz pan! — zawołał posiniały ze złości perukarz i to niby oddaje złem za złe. A co ja zrobiłem temu ulicznikowi?
Gavroche doszedłszy do rynku Św. Jana, przyłączył się do gromady, którą prowadzili Enjolras, Courfeyrac, Combeferre i Feuilly.
Tak doszli do ulicy Morland, bez chustek na szyi, bez kapeluszy, zadyszani i przemokli na deszczu, z błyskawicami w oczach. Gavroche przystąpił do nich spokojnie.
— Gdzie idziemy?
— Chodź — rzekł Courfeyrac.
Za nim postępował tłumny orszak. Jakiś starzec, który zdawał się bardzo zgrzybiałym, należał do tłumu. Spieszył się, by nie zostać w tyle, choć miał minę zamyśloną. Gavroche go spostrzegł:
— Co to jest? — zapytał Courfeyrac’a.
— To stary.
Był to p. Mabeuf.