Nędznicy/Część piąta/Księga piąta/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.
Marjusz atakuje.

Pewnego dnia, gdy ciotka porządkowała flaszeczki na marmurze komody, p. Gillenormand pochyliwszy się ku Marjuszowi, rzekł do niego tonem jak najczulszym:
— Wiesz co, kochany Marjuszu, na twojem miejscu jadłbym teraz więcej mięsa, niż ryby. Ryba smażona dobra jest w początkach przychodzenia do zdrowia, ale żeby chory jak się należy stanął na nogach, powinien jeść soczyste kotlety.
Marjusz, który prawie wszystkie siły już odzyskał, zebrał je, wyprostował się na siedzeniu, oparł zaciśnięte pięście na poduszkach, spojrzał w oczy dziadkowi, przybrał straszną minę i rzekł:
— To mi przypomina, że mam coś powiedzieć.
— Co takiego?
— Że chcę się ożenić.
— Przewidziane — odpowiedział dziadek. I roześmiał się na całe gardło.
— Jak to, przewidziane?
— Powiadam ci, przewidziane. Będziesz miał swoją dzieweczkę.
Marjusz osłupiały, zgnębiony i olśniony, drżał cały.
P. Grillenormand mówił dalej:
— Tak jest, będziesz ją, miał, tę śliczną dzieweczkę. Przychodzi ona tu codziennie w postaci starego jegomości, dowiadywać się o twojem zdrowiu. Od czasu jak jesteś ranny, cały czas płacze tylko i skubie szarpie. Wywiadywałem się o niej. Mieszka przy ulicy Człowieka Zbrojnego pod siódmym numerem. Ah, więc znowu do tego wracamy. Chcesz jej? I owszem, będziesz ją miał. Bierz ją sobie. Ułożyłeś mały spisek i rzekłeś sobie: Powiem krótko i węzłowato temu dziadkowi, tej mumji z czasów Rejencji i Dyrektorjatu, staremu Adonisowi, Dorantowi, który stał się Gerontem; i on miewał swoje miłostki, swoje gryzetki i swoje Cozetki; i on biegał za dziewczętami na skrzydłach miłości i zajadał chleb wiosenny i musi sobie to przypomnieć. Zobaczymy. Walka. Oho! Ostro bierzesz się do rzeczy. To dobrze. Ja ci ofiaruję kotlety, a ty mi odpowiadasz: Za pozwoleniem, chcę się ożenić. A to mi przejście! Ah, ah, liczyłeś na sprzeczkę! Więc nie wiedziałeś, że jestem stary tchórz. Co na to powiesz? Dąsasz się. Nie spodziewałeś się, że twój dziadek jest głupszy od ciebie i nie wiesz teraz co mówić, panie adwokacie. Hę! to zabawne. A więc tem ci gorzej, złość się. Zrobię, co zechcesz, na złość tobie, niedołęgo! Posłuchaj, zasięgnąłem wiadomości, bo i ja jestem chytry: jest zachwycająca, jest cnotliwa; co gadano o ułanie to bajka; naskubała furę szarpi, prawdziwy klejnot; ubóstwia cię; gdybyś umarł, pogrzebanoby nas troje: jej trumna towarzyszyłaby mojej. Kiedyś miał się lepiej przyszło mi do głowy posadzić ci ją na poduszkach, ale tylko w romansach tak obcesowo rzucają w objęcia pięknym ranionym ich kochanki. W życiu rzeczywistem tak się nie robi. Coby na to powiedziała ciotka? Cały prawie czas byłeś nagiuteńki, mój poczciwcze. Zapytaj Nicolety, która cię nie opuszczała ani minuty, czy podobna było wprowadzić tu kobietę. A przytem, coby powiedział doktór? Ładna dziewczyna nie uśmierza gorączki. Nakoniec, stało się, nie mówmy już o tem, rzecz skończona i ułożona, bierz ją sobie. Takie jest moje okrucieństwo. Wiedziałem, że mię nie kochasz, więc rzekłem sobie: Co u licha zrobić, by mię to bydlę kochało? Aha, mam pod ręką Cozettę, dam mu ją, musi w tedy kochać mię trochę, lub powiedzieć, dla czego nie kocha. A! myślałeś, że stary będzie się rzucał, złościł, krzyczał: nie pozwolę! i podniesie kij na tę jutrzenkę. Bynajmniej. Cozetta i owszem. Miłość i owszem; niczego więcej nie żądam. Mój panie, racz się ożenić. Bądź szczęśliwy, mój drogi chłopcze.
To powiedziawszy, starzec zaszlochał. Wziął głowę Marjusza, przycisnął ją rękoma do starej piersi, i obydwaj płakali. Jest to jedna z form najwyższego szczęścia.
— Mój ojcze! — zawołał Marjusz.
— Ah! więc mię kochasz — rzekł starzec.
Nastała niewysłowiona chwila. Dusiło ich łkanie i mówić nie mogli.
Nakoniec starzec wybełkotał:
— No, przecież powiedział mi: Mój ojcze.
Marjusz wydobył głowę z objęć dziadka i rzekł z cicha:
— Mój ojcze, teraz jestem zdrów, więc zdaje mi się, że mógłbym ją widzieć.
— I to przewidziane, zobaczysz ją jutro.
— Mój ojcze!
— Co?
— Dlaczego nie dziś?
— Zgoda, dziś. Niech będzie dziś. Powiedziałeś mi trzy razy „mój ojcze“ to warto, byś ją dziś widział. Zajmę się i postaram, by ci ją przyprowadzono. Przewidziane, powiadam ci. To nawet było ułożone wierszem. Takie jest rozwiązanie, którego zabili ci zbrodni... sielanka Andrzeja Chenier.
P. Gillenormand zdawał się widzieć lekkie zmarszczenie brwi Marjusza, który w rzeczy samej nie słyszał, pogrążony w zachwyceniu i więcej zajęty Cozettą, niż Andrzejem Chenier.
P. Gillenormand, schwytany za gardło własnym frazesem, nie mógł dokończyć go, ani cofnąć, i gdy córka poprawiała poduszki pod Marjuszem, wzburzony tylu wzruszeniami, spiesznie wybiegł z sypialnego pokoju, zatrzasnął drzwi za sobą i czerwony, zapieniony, z wyszłemi na wierzch oczyma, wpadł na poczciwego Baskijczyka, który czyścił buty w przedpokoju. Porwał Baskijczyka za kołnierz i krzyknął mu w uszy z wściekłością.
— Do stu tysięcy fur beczek djabłów, te rozbójniki go zamordowali!
— Kogo, panie?
— Andrzeja Chenier!
— A tak, panie — odpowiedział przestraszony Baskijczyk.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.