Nędznicy/Część piąta/Księga pierwsza/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Powiedzmy co się działo w myśli Marjusza.
Przypominacie sobie jego stan duszy. Powtarzamy, dla niego wszystko było już tylko widzeniem. Sąd miał niepewny. Marjusz, kładziemy na to nacisk, był pod cieniem wielkich skrzydeł grobowych, otwartych nad konającemi. Czuł, że już zstępuje do grobu, zdawało mu się, że już jest z drugiej strony muru i na twarze żyjących patrzył oczyma nieboszczyka.
Jakim sposobem dostał się tu pan Fauchelevent? Dlaczego przyszedł? po co? Marjusz nie zadawał sobie tych pytań. Z resztą rozpacz nasza ma to właściwego, że ogarnia drugich jak nas samych i zdaje, się jej loicznem, że wszyscy szukają śmierci.
Tylko serce mu się ściskało na myśl o Cozecie.
Zresztą pan Fauchelevent nie przemówił do niego ani słowa, nie spojrzał nawet, i zdawał się nie słyszeć, gdy Marjusz powiedział głośno: znam go.
To zachowanie się pana Fauchelevent sprawiło ulgę Marjuszowi, i gdyby można użyć tego wyrażenia, powiedzielibyśmy, że mu się podobało. Zawsze czuł zupełną niemożność przemówienia do tego zagadkowego człowieka, który wydawał mu się zarazem dwuznaczny i cześć wzbudzający. Prócz tego nie widział go oddawna, a to w charakterach nieśmiałych i zamkniętych jak Marjusza, bardziej pomnażało tę niemożność.
Pięciu ludzi wybranych opuścili barykadę uliczki Mondétour; doskonale wyglądali na gwardzistów narodowych. Jeden z nich, odchodząc, płakał. Wszyscy uściskali się z pozostałymi.
Gdy, wróceni do życia, pięciu odeszli, Enjolras pomyślał o skazanym na śmierć. Wszedł do izby dolnej. Javert, przywiązany do słupa, marzył.
— Potrzeba ci czego? — zapytał Enjolras.
Javert odpowiedział:
— Kiedy mię zabijecie?
— Poczekaj. W tej chwili potrzebujemy wszystkich ładunków.
— Więc dajcie mi wody — rzekł Javert.
Enjolras sam mu podał szklankę wody, a że Javert był związany, podniósł mu szklankę do ust.
— Nic więcej? — zapytał Enjolras.
— Niewygodnie mi przy tym słupie — odpowiedział Javert. Nie bardzoście czuli, kiedy mię zostawiliście noc całą. Możecie mię związać, jak wam się spodoba, ale połóżcie mię na stole, jak tego.
I skinieniem głowy wskazał na ciało p. Mabeuf.
Był, jak sobie przypominacie, w głębi izby duży i długi stół.
Na rozkaz Enjolrasa czterech powstańców odwiązali Javerta od słupa. Gdy go rozwiązywano, piąty trzymał bagnet przyłożony do jego piersi. Pozostawiono ręce skrępowane z tyłu, a nogi przewiązano sznurkiem mocnym, tak, iż mógł stąpać drobnym krokiem, jak idący na rusztowanie i tak zaprowadzono go na drugi koniec izby do stołu, na którym, rozciągnionego mocno, związali w pasie.
Dla większego bezpieczeństwa, zarzucono mu postronek na szyję, skrzyżowano dwa jego końce na brzuchu, przeciągnięto sznur przez nogi i przywiązano do rąk.
Gdy tak krępowano Javerta. jakiś mężczyzna, stojący w progu, przypatrywał mu się ze szczególniejszą uwagą. Na cień, padający od tego człowieka, Javert obrócił głowę. Podniósł oczy i poznał Jana Valjean. Nie zadrżał nawet, dumnie zamknął powieki i rzekł tylko: rzecz prosta.