Nędznicy/Część piąta/Księga pierwsza/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Nagle między dwoma wystrzałami usłyszano daleki dźwięk bijącej godziny.
— Południe — rzekł Combeferre.
Jeszcze nie przebrzmiało ostatnie uderzenie zegara, gdy Enjolras powstał i zawołał piorunującym głosem:
— Znosić bruk do domu. Zatkać nim otwory okien i poddaszy. Połowa ludzi stać pod bronią, połowa znosić bruk. Ani chwili do stracenia.
Pluton saperów — strażaków z toporami na plecach ukazał się w porządku bojowym na przeciwnym końcu ulicy.
Oczywiście był to front kolumny szturmowej. Saperzy, mający burzyć barykadę, zwykle uprzedzają żołnierzy przeznaczonych do jej zdobycia.
Rozkaz Enjoirasa wykonany został z dokładnością i pośpiechem. W minutę dwie trzecie części bruku, który Enjolras kazał złożyć pod szynkownią, zostały wniesione na pierwsze piętro i pod strych, i nim upłynęła druga minuta, bruk zasłaniał połowę okien pierwszego piętra i okienka poddaszy. Niektóre otwory sztucznie zrobione przez Feuillego, głównego architekta, przepuszczały lufy karabinów. To obwarowanie okien tem łatwiej dokonano, że nieprzyjaciel przestał strzelać kartaczami. Dwie armaty wyrzucały teraz kule na środek barykady, by zrobić wyłom do szturmu.
Gdy bruk, przeznaczony do ostatniej obrony, złożono na miejscu, Enjolras kazał zanieść na pierwsze piętro butelki, które postawił pod stołem ojca Mabeuf.
— Któż je wypije? — zapytał Bossuet.
— Oni — odpowiedział Enjolras.
Następnie zabarykadowano okiennice na dole i przygotowano sztaby żelazne, któremi zasuwano wewnątrz drzwi szynkowni na noc.
Twierdza była zupełną. Barykada była wałem, a karczma zamkiem.
Pozostałym brukiem zatkano podkop.
Enjolras rzekł do Marjusza: Jesteśmy dwaj naczelnicy. Ja wydam ostanie rozkazy wewnątrz, ty zostań zewnątrz i uważaj.
Marjusz stanął na szczycie barykady i patrzał.
Enjolras kazał zabić gwoździami drzwi do kuchni, które, jak sobie przypominacie, przemieniono na ambulans.
— Żadnej bryzganiny na rannych — rzekł.
Ostatnie instrukcje wydał w sali dolnej krótko ale najspokojniej; Feuilly słuchał i odpowiadał w imieniu wszystkich.
— Na pierwszem piętrze mieć gotowe topory do odcięcia schodów. Czy macie?
— Mamy — rzekł Feuilly.
— Ile?
— Dwa topory i siekierę.
— Wystarczy. Jest nas dwudziestu sześciu walczących. Ile karabinów.
— Trzydzieści cztery.
— Ośm nadto. Miejcie te ośm karabinów nabite i pod ręką. U pasa szable i pistolety. Dwudziestu ludzi na barykadzie. Sześciu ukrytych w oknie pierwszego piętra i pod strychem palić będą do oblegających przez strzelnice z bruku. Niech ani jeden nie zostanie bezczynny. Skoro bęben uderzy do ataku, niech wszyscy dwudziestu wskoczy na barykadę. Pierwsi zajmą najlepsze miejsca.
Wydawszy te rozporządzenia, obrócił się do Javerta i rzekł:
— Nie zapominam o tobie.
I położywszy pistolet na stole dodał:
— Ostatni, który stąd wyjdzie, wypali mu w łeb.
— Tu? — zapytał głos.
— Nie, tego trupa nie godzi się mieszać z nami. Można wyprowadzić go za małą barykadę na uliczkę Mondetour. Jest skrępowany, nie stawi oporu.
Ktoś w tej chwili miał obojętniejszą minę od Enjolrasa, był to Javert.
Jan Valjean się ukazał.
Dotychczas stał w tłumie powstańców. Teraz wyszedł i rzekł do Enjolrasa:
— Pan jesteś dowódzcą?
— Ja.
— Przed chwilą mi dziękowałeś.
— Barykada ma dwóch zbawców: Marjusza Pontmercy i pana.
— Więc pan sądzisz, że zasługuję na nagrodę.
— Niewątpliwie.
— Więc proszę o nią.
— Jaką?
— Bym w łeb wypalił temu człowiekowi.
Javert podniósł głowę, zobaczył Jana Valjean, wstrząsnął się i rzekł:
— Słusznie.
Enjolras zabrał się do nabijania dubeltówki, powiódł oczyma do koła i zapytał:
— Nikt się nie sprzeciwia? I obróciwszy się do Jana Valjean rzekł:
— Weź go pan sobie.
W istocie Jan Valjean objął w posiadanie Javerta usiadłszy przy końcu stołu. Wziął pistolet i słaby szelest oznajmił, że go nabijał.
Tejże chwili usłyszano głos trąby.
— Żywo! — zawołał Marjusz z wierzchołka barykady.
Javert rozśmiał się właściwym sobie cichym śmiechem i patrząc na powstańców rzekł:
— Nie lepiej się macie odemnie.
— Wszyscy na ulicę! — zawołał Enjolras.
Powstańcy rzucili się tłumnie, a Javert krzyknął za niemi:
— Do prędkiego zobaczenia!