Nędznicy/Część piąta/Księga pierwsza/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVI.
Orest naczczo, Pylades pijany.

Nakoniec z pomocą drabinki, wspiąwszy się na szczątkach schodów, czepiając ściany i pułapu, rąbiąc ostatnich, którzy stawili opór w otworze, ze dwudziestu oblegających żołnierzy i gwardzistów narodowych i municypalnych, oszpeceni ranami na twarzy, oślepieni krwią, wściekli i dzicy, wdarli się do sali na pierwszem piętrze. Tam czekał ich tylko jeden człowiek, Enjolras. Bez ładunków, bez szabli, trzymał tylko w ręku lufę od dubeltówki. Zagrodził się bilardem od oblegających, cofnął w róg sali i tu ze spojrzeniem dumnem, wyniosłem czołem, i kawałkiem broni w pięściach, był jaszcze tak straszny, że nie śmiano się zbliżyć. Jakiś głos zawołał:
— To dowódzca. On to zabił artylerzystę. Kiedy tam stanął, więc dobrze. Rozstrzelajmy go na miejscu.
— Rozstrzelajcie — rzekł Enjolras.
I rzuciwszy na ziemię lufę dubeltówki, założył ręce i pierś nadstawił.
Widok mężnie przyjmowanej śmierci zawsze wzrusza ludzi. Gdy Enjolras założył ręce, patrząc w oczy śmierci, umilkła wściekła wrzawa w sali i odmęt uciszył się nagle z uroczystością grobową. Zdawało się, że wpływ Enjolrasa bezbronnego i nieruchomego ciążył na tym tłumie, i że tylko spokojna powaga tego młodzieńca bez ran i obojętnego, jakby cios z ręki ludzkiej dosięgnąć go nie mógł, zmuszał zabijać go z uszanowaniem. Piękność jego, w tej chwili podwyższona dumą, jaśniała w całym blasku, jakby nie mógł być ani znużonym, nietylko rannym; po strasznych dwudziestu czterech godzinach, miał lica rumiane i usta koralowe. O nim to zapewne jeden ze świadków mówił przed sądem wojennym: „Był tam powstaniec, którego nazywano Apollinem“.
Dwunastu ludzi stanęło plutonem w przeciwnym końcu sali i milcząc nabijali karabiny.
Potem sierżant zawołał: — Cel!
Oficer się wmieszał.
— Zaczekajcie.
I obróciwszy się do Enjolrasa, rzekł:
— Zawiązać panu oczy?
— Nie.
— Więc to w istocie pan zabiłeś sierżanta artylerji?
— Ja.
Od kilku chwil Grantaire się rozbudził.
Grantaire, jak sobie przypominacie, spał od wczoraj w sali szynkowej na górze, siedząc na krześle i oparty na stole.
Był on w całem znaczeniu tego wyrażenia pijany jak bela. Szkaradna mieszanina piołunówki i alkoholu wprawiła go w letarg. Stolik jego był mały, nieprzydatny dla barykady, więc zostawiono go w pokoju. Leżał ciągłe w jednej postawie, piersią powalony na stół i głową, opartą na rękach, otoczony szklankami, butelkami i kwartami. Spał gnębiącym snem odrętwiałego niedźwiedzia i nasyconej pijawki. Nic go nie rozbudziło, ani huk dział, ani kartacze, wpadające do izby, ani straszna wrzawa szturmu. Niekiedy tylko chrapaniem odpowiedział na wystrzał armatni. Zdawał się czekać, aż kula oszczędzi mu fatygi obudzenia się. Kilka trupów leżało dokoła niego i na pierwszy rzut oka nie go nie odróżniało od tych głębokich śpiochów śmierci.
Wrzawa nie budzi pijanego, ale go budzi milczenie. Nieraz już zauważono tę osobliwość. Walenie się wszystkiego dokoła Grantaira usypiało go tylko, rumowisko ogólne kołysało go do głębszego snu. Nagłe milczenie wojownika wobec gotowego przyjąć śmierć Enjolrasa, wstrząsnęło ten sen ołowiany. Zupełnie tak samo, jakby cwałujący powóz nagle się zatrzymał: uśpieni w nim się budzą. Grantaire zerwał się, wyciągnął ręce, przetarł sobie oczy, spojrzał, ziewnął i zrozumiał.
Wytrzeźwione pijaństwo podobne jest do rozdartej zasłony. Widzisz odrazu jednym rzutem oka wszystko, co osłaniało. Wszystko nagle wraca do pamięci i pijak nie wiedzący o niczem z tego, co się stało od dwudziestu czterech godzin, ledwie otworzył oczy, już wie o wszystkiem. Myśli wracają mu z nagłą jasnością i niby łuska z oczu, spada mgła pijaństwa z mózgu i ustępuje miejsca jasnemu pojęciu i rzeczywistości.
Żołnierze nie spostrzegli Grantaira, który siedział w drugim końcu, jakby zakryty bilardem, sierżant zabierał się powtórzyć komendę: cel! gdy nagle usłyszał obok silny głos, wołający:
— Jestem!
Niezmierne światło całej walki, której nie był świadkiem, ukazało się w błyszczącem spojrzeniu przebudzonego pijaka.
Grantaire przeszedł salę pewnym krokiem i stanął obok Enjolrasa.
— Zabijcie nas obydwóch odrazu — rzekł.
I obracając się do Enjolrasa, dodał łagodnie:
— Wszak pozwalasz?
Enjolras ścisnął mu rękę z uśmiechem.
Uśmiech był jeszcze na jego ustach, gdy rozległy się wystrzały.
Enjolras, przeszyty sześciu kulami, pozostał oparty o ścianę, jakby kule go przybiły. Tylko głowę pochylił na piersi.
Grantaire zdruzgotany, powalił się u nóg jego.
W kilka chwil potem żołnierze wystrzelali ostatnich powstańców ze strychu i wyrzucili za okno, niektórych jeszcze żyjących. Dwóch woltyżerów, gdy chcieli podnieść strzaskany omnibus, padło trupem od strzałów dubeltówki. Podobna walka w piwnicy. Krzyki, strzały, krwawe zapasy. Potem milczenie. Barykada została wziętą.
Żołnierze zaczęli poszukiwać w domach sąsiednich i ścigać zbiegów.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.