Nędznicy/Część piąta/Księga trzecia/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.
On także niesie swój krzyż.

Jan Valjean zaczął iść dalej i nie zatrzymywał się więcej.
Pochód ten stawał się co chwila trudniejszym, spadzistość sklepień jest zmienna; wysokość ich średnia wynosi około pięciu stóp sześciu cali i obliczoną została na wzrost człowieka; Jan Valjean był zmuszonym schylać się, ażeby nie uderzać Marjusza o sklepienie, trzeba było co chwila uginać, następnie podnosić się i bezustannie obmacywać ściany. Wilgoć kamieni i ślizkość pokładu spodniego stanowiły zły punkt oparcia, tak dla ręki jak dla nogi. Dostał się on w ohydne gnojowisko miasta. Przerywane odblaski otworów ukazywały się w bardzo odległych przerwach i jaśniały tak blado, że jasne światło słońca wysuwało się księżycowym blaskiem; wszystko zresztą było brudem, wyziewem, dusznością i cieniem. Jan Valjean czuł głód i pragnienie; pragnienie nadewszystko; tam zaś, jak morze, było miejsce pełne wody, której nie można pić. Jego siła, cudowna, jak to wiemy, i nader mało osłabiona przez wiek, dzięki czystemu i trzeźwemu życiu, zaczynała jednak omdlewać. Nadchodziło znużenie, a zmniejszające się siły, czyniły ciężar coraz większym. Marjusz może umarły, ciążył ciężarem ciał bezwładnych. Jan Valjean utrzymywał go tak, że nie naciskał jego piersi, i że oddychanie mogło się odbywać jak można było najlepiej. Czuł on około swych nóg szybko przebiegające szczury. Jeden z nich był tak dzikim, że go ugryzł. Od czasu do czasu przez otwory ściekowe dochodziło doń tchnienie świeżego powietrza; i to tylko ożywiało go nieco.
Mogła być blisko trzecia po południu, gdy doszedł do kanału środkowego.
Zadziwiło go zaraz natychmiastowe rozszerzenie się pieczary. Znalazł się nagle w galerji, której ścian nie dosięgały obie wyciągnięte ręce i pod sklepieniem, którego nie dotykała jego głowa. Wielki kanał rzeczywiście ma osiem stóp szerokości, a siedem stóp wysokości.
W punkcie, w którym kanał Montmartre łączy się z wielkim kanałem, dwie inne galerje podziemne, to jest galerja Prowancji i galerja Opactwa przecinają się wzajemnie. Wchodząc między te cztery drogi, człowiek mniej roztropny byłby niezdecydowanym. Jan Valjean wybrał najszerszą, to jest kanał Środkowy. Lecz tutaj powracało pytanie: czy iść na dół czy pod górę? Sądził, że położenie było naglącem, i że potrzeba było bądź co bądź, dostać się czemprędzej do Sekwany. Mówiąc innemi słowy, potrzeba było iść na dół. Zwrócił się więc na lewo.
Postąpił jak najlepiej. Byłoby błędem mniemać, że kanał środkowy ma dwa wyjścia, jedno przy Bercy, a drugie około Passy, i że jest, jak się zdaje wskazywać jego nazwa, środkowym pasem podziemnym Paryża po prawym brzegu Sekwany. Wielki kanał, będący tylko, przypomnijmy to sobie, dawnym strumykiem Ménilmontant, kończy się, jeżeli go przejdziemy pod górę, ślepym wąwozem, bez wyjścia, w punkcie swojego wypływu, to jest u swego źródła, u stóp pagórka Ménilmontant. Nie ma on żadnej komunikacji bezpośredniej z rozgałęzieniem ścieków, gromadzących wody Paryża po za dzielnicą Popincourt i zlewającą się do Sekwany kanałem Amelot, poniżej dawnej wyspy Wilczej. To rozgałęzienie, uzupełniające kanał zbiorowy, oddzielonem jest od niego pod samą już ulicą Ménilmontant wałem kamiennym, oznaczającym punkt rozdziału zlewów górnych i dolnych. Gdyby Jan Valjean poszedł pod górę, dostałby się po tysiącznych wysileniach, wyczerpany znużeniem, konający, w ciemnościach, do ściany bez przejścia. Byłby zgubiony.
Biorąc ściśle, nawet stamtąd, wróciwszy się nieco nazad, udając się przez przejście Dziewic Kalwarji, pod warunkiem, żeby się nie zatrzymał lub zabłąkał w rodzaju gęsiej łapy podziemnej u zbiegu kanałów ulicy Boucherat, idąc następnie korytarzem Św. Ludwika, później zwracając się na lewo przez przesmyk St. Gilles, dalej kierując się na prawo i unikając galerji Św. Sebastjana, mógł się dostać do kanału Amelot, a stąd, przypuszczając, żeby się nie zabłąkał jeszcze w rodzaju F, znajdującego się pod Bastylją, mógłby trafić na wyjście do Sekwany w bliskości Arsenału. Lecz na to potrzeba było znać gruntownie we wszystkich rozgałęzieniach i przejściach olbrzymią rosochatość ścieków. Otóż, jakeśmy to już powiedzieli, Jan Valjean nie znał wcale tej strasznej otchłani, którą szedł, i gdyby go zapytano w czem się znajduje, odpowiedziałby; w głębiach nocy.
Instynkt posłużył mu dobrze. Iść na dół było rzeczywiście możebnem zbawieniem.
Wyminął po prawej stronie dwa przejścia, zgięte w kształty pazura, pod ulicą Lafitte i ulicą Św. Jerzego, oraz długi połamany korytarz Chaussée d’Antin.
Nieco po za ściekiem, który prawdopodobnie był kanałem Św. Magdaleny, zatrzymał się. Był bardzo zmęczonym. Okienko dosyć szerokie, prawdopodobnie wychodzące z ulicy Anjou, dawało dosyć światła. Jan Valjean, z tą łagodnością poruszeń, jaką brat miałby dla rannego brata, złożył Marjusza na występie muru w kanale. Zakrwawione oblicze Marjusza pod bladem światłem okienka, zdawało się, jak w głębi grobu. Miał on oczy zamknięte; włosy przywarte do skroni, niby pędzle zaschłe w farbie czerwonej, ręce wiszące i bezwładne, członki zimne, krew zsiadłą w kącikach warg. Zaschła krew zgruźliła się w węzłach jego chustki na szyi, koszula przylgła do ran, sukno odzieży tarło otwarte nacięcia żywego ciała. Jan Valjean, uchyliwszy końcem palców ubrania, położył rękę na jego piersi; serce biło jeszcze. Jan Valjean podarł jego koszulę, obwiązał rany, jak mógł najlepiej i zatrzymał odpływającą krew; następnie schyliwszy się w tym półcieniu nad Marjuszem, bez świadomości i prawie bez tchnienia, patrzył na niego z niedającym się opisać wstrętem.
Poprawiając odzież Marjusza, znalazł w jego kieszeniach dwie rzeczy: chleb, którego zapomniał od wczoraj i pugilares. Zjadł chleb i otworzył pugilares. Na pierwszej karcie — znalazł cztery wiersze, napisane przez Marjusza. Przypominamy je sobie:
„Nazywam się Marjusz Pontmercy. Trupa mojego zanieść do mojego dziadka pana Gillenormand, ulica Panien Kalwarji, N. 6, w Marais“.
Jan Valjean przy świetle okienka przeczytał te kilka wierszy, i pozostał przez chwilę jakby pogrążonym w samym sobie, powtarzając półgłosem: ulica Panien Kalwarji, numer szósty, pan Gillenormand. Włożył nazad pugilares do kieszeni Marjusza. Jadł nieco i siła mu powróciła; wziął znowu Marjusza na plecy, oparł troskliwie jego głowę na prawej swojej łopatce i zaczął dalej iść w dół kanału.
Wielki kanał, kierujący się według spadku doliny Ménilmontant, ma około dwóch mil francuskich długości. Jest on brukowany w znacznej części swego przebiegu.
Tej pochodni nazwisk ulic Paryża, przy której objaśniamy czytelnikom pochód podziemny Jana Valjean, Jan Valjean nie miał wcale. Nic go nie objaśniały, jaką okolicę miasta przebiega, i jaką odbył przeprawę. Jedynie coraz większa bladość promyków światła, które spotykał od czasu do czasu, wskazywała mu, że słońce ustępowało z bruku i że dzień się skończy niedługo; tylko turkot powozów po nad jego głową, który się z ciągłego przemienił na przerywany, a następnie prawie ustał zupełnie, kazał mu wnosić, że już nie znajduje się pod środkowym Paryżem, że się zbliżył do jakiejś samotnej dzielnicy, sąsiadującej z zamiejskiemi bulwarami lub oddalonemi ulicami pobrzeża. Tam, gdzie jest mniej domów i mniej ulic, ścieki mają mniej otworów. Ciemność powiększała się do koła Jana Valjean. On jednak nie przestawał wcale iść dalej, macając ściany w ciemnościach.
Nagle ciemność ta stała się straszną.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.